Image Slider

650

[13 Dec 2010]
650.

(...)
Świętej Łucji, pierników i grzanego wina.
Dwoje i niemowlę.
Limit dwudziestu kilogramów bagażu.
Jedna torba.
Trzy tygodnie.
Potrzeba cudu albo żeby grawitacji wyczerpały się baterie.
Odlatujemy.
Honory tu na miejscu czynić będzie kompulsywnie oświetlony sąsiad.






Dobrych świąt (na wypadek całkowitego odcięcia od sieci).
Przeogromne dzięki ZA.



©kaczka

649

[12 Dec 2010]
649.

(...)
- ... i nie martwi cię kwestia potencjalnego uczulenia – pytam Matkę Stowarzyszoną, która wpycha w niemowlę truskawkę.
(W temacie pielęgnacji niemowląt trudno mi się wyzbyć tej słowiańskiej nuty histerii.)
Też coś mówi wzrok Matki Stowarzyszonej, a głos dodaje: ona nie ma żadnego uczulenia, tyle, że po truskawkach i pomidorach ma wokół ust wysypkę.
...
Kto przeżyje wolnym będzie...

(...)
Pierwszy ząb.
Pierwszy ząb wystaje ponad dziąsło.

©kaczka

648

[11 Dec 2010]
648.

(...)
Zdążyć, zdążyć, zdążyć.
Talerz owsianki dla niemowlęcia.
Pociąg.
Wesoła gromadka ciotek i wujków.
Przecięły im się świąteczne marszruty z Helsinek, Madrytu, Londynu i Bullerbyn.
W Bazylimkongu.
Dynia nie śpi, nie śpi, nie śpi.
Z jednych rąk w drugie, z jednych rąk w trzecie, z trzecich w piąte przez dziesiąte.
Zęby podchodzą.
Zęby się wypiętrzają.
Widać biały grzebyk.
(Stąd chyba u Dyni na licach czerwone placki jak u matrioszki.)
Dynia nie śpi.
Dynia chce uczestniczyć.
Sięgać rękami po kluski, łapać za brody, wydłubywać oczy, zdzierać okulary.
Pić kawę, jeść ciastka i włączać się w rozmowy.
W wyniku niespania i wypiętrzania Dynia wyła całą drogę do domu.
Ciemna strona macierzyństwa.
W korytarzu pociągu, gdzie ewakuowałam się z wyjcem jakaś mocno nieletnia para oddawała się namiętnym pocałunkom.
Słysząc wycie Dyni, na miejscu namiętnie całowanej, zrewidowałabym dostępną antykoncepcję.

(...)


©kaczka

647

[10 Dec 2010]
647.

(...)
Zdążyć, zdążyć, zdążyć.
Pociąg.
Bank.
Nie zrealizują, nie podstemplują, bo nie wierzą unijnym stemplom.
Sklep.
Sukienka.
Zamienić.
Bluzka.
Dokupić.
Rajstopy dla niemowlęcia.
Które drze się i wije w wózku.
Sklep za sklepem.
Autobus.
W wózku piernik, dziecko i drewniana kaczuszka.
I dwa plastikowe nadmuchiwane bałwany na zamówienie.
Oraz komplet dzieł Doktora Seussa.
Na zamówienie.
Wpadam.
(y).
Przyjęcie w toku.
Świąteczne.
Dziatki się rozłażą.
Sausage rolls i cebulowe krążki.
Kroję piernik.
O! Imbirowe ciasto!
Nie protestuję.
Wymieniamy prezenty.
Autobus odjeżdża.
Norweski zapomniał kluczy do domu.
Pociąg się spóźnia.
Niemowlę odreagowuje.
Nie mam siły.
Jutro powtórka.

(...)






©kaczka

646

[9 Dec 2010]
646.

(...)
Od przebywania na Wyspie moje sny stają się jakieś takie prorojalistyczne.
Śnił mi się książe Filip oraz księżniczka Anna.
Całość działa się w Tunezji.
To pewnie efekt uboczny konsumpcji przyprawy do piernika.



©kaczka

645

[8 Dec 2010]
645.

(...)
Przed domem rośnie krzak.
W krzaku ukrywa się kot sąsiadów.
Kot partyzant.
Otwieram drzwi i zanim wtoczę lub wytoczę wózek wypchany Dynią, kot wchodzi w prędkość nadświetlną, wbiega po schodach i chowa się pod naszym łóżkiem.
Lub czymkolwiek.
I nie chce wyjść.
Czasem, gdy go wreszcie zdybię, wystawiam na wycieraczkę, ale jest szybszy niż bohaterowie kreskówek.
Nim zamknę drzwi, on już jest z powrotem na górze.
Kot bumerang.
Wystawiony na aukcji byłby niekończącym się źródłem dochodu.

(...)
A skoro o aukcji zwierząt.
Szczególnie polecam tę ornitologiczną.

(...)
Do blendera, oprócz zaprojektowanej przez wiodących psychologów łyżeczki, dorzucono zaprojektowany przez wiodących psychologów talerzyk.
Dno talerzyka zdobi portret zwierzęcia przypominający jakością policyjny portret pamięciowy sprawcy, którego opisała grupa osób przesadnie eksperymentująca z substancjami psychoaktywnymi.
Oprócz portretu wiodący psycholodzy dorzucili na brzegu kilka cyfr i odpowiadającą im liczbę marchewek.
Intryguje mnie dlaczego te cyfry są tylko od jednego do sześciu?
Że niby więcej szara masa Dyni nie ogarnie?
I czy dzięki wpatrywaniu się w te marchewki Dynia już za chwilę zażąda podręcznika do geometrii nieeuklidesowej?
...
Podobnie mam z zaprojektowanymi przez wiodących psychologów zajęciami Baby Sensory.
(Hrabstwo przysłało nam zaproszenie.)
Jaka nowość kryje się wśród piłek, balonów, dzwonków, grzechotek, kukiełek, deszczu ze staniolu, imitujących śnieg papierków, kolorowych chustek i pokazywania, gdzie ucho, a gdzie nos?
Sępy żerujące na gorliwości matek-neofitek.
Ale przyznać trzeba, że maszynę do baniek mydlanych w Baby Sensory mają industrialnych rozmiarów.
Dynię od tych baniek literalnie wniebowstąpiło.
W kontakcie z wodą będzie się pienić przez najbliższe tygodnie.

(...)
Konglomerat pierników.
Anatomia symetrii.





©kaczka

644

[7 Dec 2010]
644.

(...)
Jeden z internetowych portali, który wykorzystał moją okołoporodową słabość i przy łóżku szpitalnym wyłudził dane osobowe, nadesłał mi list, który zaczyna się od słów:
Congratulations! You survived the first six months!
Moja córka skończyła pół roku.
...
Moja.
Córka.
Skończyła pół roku.
...
Ciąg zdarzeń nieprawdopodobnych.
W ciągu pół roku bezkarnie przytyła cztery tysiące dwieście pięćdziesiąt gramów i wydłużyła się o piętnaście centymetrów.
(Prawdopodobnie dlatego wypełnia wózek jak sardynka rybną konserwę.)
Na zatrzymanych na zdjęciach chwilach widać, jak konsekwentnie zamienia się w małą dziewczynkę.
Coraz częściej rozpoznaję w niej siebie.

(...)




©kaczka

643

[6 Dec 2010]
643.

(...)
Świętego Mikołaja.
Norweski nie wyczyścił butów, Dynia zjadła pasternak dla renifera.
Odwołaliśmy wizytę.


(...)
Norweski porzucił wczoraj i mnie i niemowlę i razem z wujem Waleczne Serce udał się oddawać intelektualnym rozrywkom.
Wrócił zdruzgotany.
Z dziesięciu pytań z kategorii filologia germańska odpowiedział prawidłowo na osiem.
(Fakt ten, razem z chronicznym lekceważeniem zegarów oraz stanem naszego trawnika nieprzyciętego pod linijkę i pozbawionego ogrodowych krasnali, kwestionuje oryginalność stempli Norweskiego paszportu.)
Norweski martwi się, że  wykluczą go z drużyny.
Nie powinni.
Nie powinni, bo dał z siebie Norweski wszystko.
Na pytanie ‘podaj powszechnie używany na Wyspie niemiecki synonim angielskiego tasteless
Desperackim rzutem synaps na taśmę, z pulsującą na czole żyłą, pod ciężarem spojrzeń całej drużyny, Norweski odpowiedział...
GESCHMACKLOS.
...
...
...
Chodziło o kicz.


(...)
W sobotę skończyła się nam pasta do zębów.
Zdarzenie pospolite, acz trzeba wiedzieć, że jesteśmy koneserami past do zębów i szorujemy siekacze wyłącznie importem z kontynentu.
Ostatnie centymetry importu zużyliśmy w sobotę o poranku stając przed nieuchronną wizją mycia zębów mydłem i popiołem.
I oto przez śniegi i lody, wbrew żywiołom natury, w sobotę o zmroku przedarł się do nas listonosz z hojnymi darami dla Dyni.
Między, którymi ukryte były dwie tubki pasty do zębów.
Taki zbieg okoliczności.
Ciotko G., tyle lat minęło, konynenty się przesunęły, lodowce nadtopiły, ewolucja wyprztyknęła kilka nowych gatunków, a ty ciągle pamiętasz czym myjemy zęby!
Szczotkę do zębów namaczam najszczerszymi łzami wzruszenia.

(...)
Przez pół roku nosiłam torbę jak Mary Poppins.
A w niej komplety odzieży na zmianę dla niemowlęcia i matki, chusteczki, ściereczki, czapeczki, napoje, nerwowe rozstroje, grzechotki, książki, gryzaki, materacyki i kocyki.
Dziś, to, co się zmieściło, włożyłam do torebki.
Naiwnie uważam, że to co się nie zmieściło na pewno nie będzie mi potrzebne.

©kaczka

642

[5 Dec 2010]
642.

(...)
Ja po amatorsku rozpętałam, Wawrzyniec odwinął profesjonalny PR, upraszam zatem o klik TU, o dalsze rozpowszechnianie i z góry w imieniu Kartkobiorczyń ścielę się w podziękowaniach.

(...)
Heston Blumenthal i jego Tłusta Kaczka mogą mi buty wiązać.
Przecieram cokolwiek wpadnie mi w ręce.
Banany, jagody, gruszki, hurmę wschodnią.
Nawet figę z pasternakiem.
Spod ostrzy blendera wychodzą dosyć karkołomne połączenia.
A Dynia entuzjastycznie dopycha rękami, by mieć pewność, że przeciery nie zbłądzą w drodze do żołądka.
Tylko z marchewką jest coś nie tak.
Nad marchewką Dynia wczoraj usnęła.
Widać marchewkę doprawiłam nudą.


©kaczka

641

[4 Dec 2010]
641.

(...)
W nocy spadł deszcz i zamordował bałwana, którego wylepił przyrost naturalny od sąsiadów.
Bałwan ubrany był w wąsy, szalik i wiadro.
(Z daleka, przez to wiadro i wąsy, wyglądał jak z Legii Cudzoziemskiej, albo jak generał de Gaulle.)
Bałwan nie żyje, śnieg spłynął, lód na drogach.
Dynia szczodrze podzieliła się katarem z Norweskim.
Śpią, wstają, jedzą, idą spać, wstają, jedzą...
Jedzą przecier z jabłek [1].
Jeden z nielicznych dni, gdy nikomu nie jestem potrzebna, mogę zaryzykować produkcję beszamelu, w którym brązowe farfocle będą przyprawą, a nie węglem, i gdy kończę wszystko, co zaczęłam.
Bez przerw na bycie kaowcem.


[1] ... w wersji dla dorosłych (kradzionej niemowlęciu z blendera) ulepszony śmietaną, wanilią, cynamonem i sporą objętością grzanego wina.

(...)
Dziecko kebap.


(...)
Drogie Panie Matki, czym leczyć winna się matka noworodka, która zapadła na katar i ból gardła? Może są metody mniej brutalne niż garść cebuli wepchnięta do nosa (ja) lub skuteczniejsze niż paracetamol (miejscowa służba zdrowia). Poradźcie nim mama małej Fi (klik TU) się zamęczy.


©kaczka

640

[3 Dec 2010]
640.

(...)
Śnieg trzyma.
Katar trzyma.
Przez katar Dynia wstawała całą noc, a to zawodząc, a to radośnie gulgocząc.
Nie jestem przyzwyczajona do szatkowanych godzin nocnych.

(...)
Szukając świątecznego placka trafiłam TU.

I nie wiem, co powiedzieć.


©kaczka

639

[2 Dec 2010]
639.

(...)
Spadł śnieg.
Trawa w ogrodzie wystaje spod śniegu, co właściwie mogłoby bagatelizować rozmiar dorocznego, ogólnego paraliżu [1], gdyby nie fakt, że nie ścinaliśmy jej od miesięcy.
Siedzimy w domu wśród ciepłych kaloryferów [2] i świeczek [3], jemy słodkie ziemniaki z widokiem na białość i mroźność, popijamy ciepłą wodą z kubka, Dynia oblizuje ręce po łokcie.
Śnieg izoluje dźwięki.
Cisza.
Dynia posapuje i uśmiecha się przez sen.
Światło płomieni przecieka przez kandelabry-latarenki i rozlewa się żółtymi plamami po ciemnych ścianach.
Najprostsze z przyjemności.

[1] Komentarz dnia: ...nie jesteśmy przygotowani na nadejście zimy, gdyż nigdy nie wiadomo kiedy nastąpi. – powiedział z ekranu telewizora Człowiek od Spraw Transportu, Brakujących Kryształów Soli i Deficytu Ziaren Piasku – Co innego w Skandynawii lub Kanadzie. Tam mogą być przygotowani, bo wiedzą dokładnie kiedy zima przyjdzie i ile będzie trwała...

[2] ... co, jak się okazuje, nie jest na tej Wyspie takie oczywiste.

[3] ... w celach dekoracyjnych. Nie nastąpiły jeszcze przerwy w dostawie prądu i gazu.

©kaczka

638

[1 Dec 2010]
638.

(...)
Myślę, że przynajmniej uniosłabym brew, gdyby rok temu, ktoś suponował, że mogłabym pląsać w kółeczku śpiewając:
Brush your teeth two times a day, stop the germs and fight decay.
Macierzyństwo to odmienny stan świadomości.

(...)
Pierwsze, hiszpańskie czytanki utknęły w Maladze.
Razem z wujem G.
Fantomowy (jak zęby Dyni) śnieg dziesiątkuje nam gości.
KaRRRRamba.

(...)
Dynia, wbita paznokciami w moją dłoń, wytrzymała dziś w pionie prawie minutę, kręcąc odwłokiem jak rumuńska gimnastyczka artystyczna (specjalizacja hula-hop).
Drżyj Grawitacjo.


©kaczka

637

[30 Nov 2010]
637.

(...)
Przyniosłam Dyni z Lidla baskijski bębenek, parę marakasów, kastaniety oraz, jak poucza instrukcja, dzwonki sań. Bez sań.
Zastanawiam się, jak szybko zacznę żałować.
...
Trochę już zaczęłam.
Głównie baskijskiego bębenka.

(...)
Dynie.


©kaczka

636

[29 Nov 2010]
636.

(...)
Za tydzień Dynia skończy pół roku.
Dynią rządzą ambicje.
Ambicja, aby iść.
Dynia stawia płasko stopę za stopą.
Ambicja, aby siedzieć.
Dynia odchyla się od krześlanych oparć.
Ambicja, aby jeść.
Dynia dopycha dania z patatów ręką.
Ambicja, aby sięgać.
Gdzie wzrok nie sięga.
Gdy stoi przy dwumetrowym Norweskim, wczepiona w jego łydkę, wygląda jak ilustracja z Podróży Gulliwera.
Czasem zaśmiewa się do łez.
I ciągle pachnie dzieckiem.
Narkotycznie.

(...)
Podręcznik obsługi niemowląt poucza: nie zaczynaj, aby od przecieranych owoców, gdyż ich słodkość torpeduje dalsze próby wprowadzania do diety warzyw.
Przetarłam w celach doświadczalnych pół działu ‘warzywa i owoce’.
(... gdyż weszłam w posiadanie wyjątkowo zmyślnego urządzenia, które najpierw gotuje na parze, a potem siecze całość jak Kmicic Tatarów.)
Nawet pietruszka [mryg] pasternak jest słodki.
Wniosek?
Świat jest z cukru.

(...)
Rubenito, narzeczony ze złotą bransoletą, podarował Dyni różowego labradoodla.
Dynia nie może oderwać oczu.
Ja też.
Choć prawdopodobnie z innych powodów.



©kaczka

635

[28 Nov 2010]
635.

(...)
Dynia przestała nam ufać.
Wyjmuje z ust każdą łyżkę ryżu i szczegółowo analizuje.
Zjada to, co nie przecieknie między palcami.
Nadwyżką ozdabia sobie lico, albo wciera ją w nasze odzienie.
Kupiliśmy dziś siatkę patatów.
Pataty nie przeciekają, ale można je wyjmować i charakteryzują się równie wysokim stopniem wcieralności.
Miejscowi radzą, by podawać pataty w kombinacji z jagodami, korzeniem pietruszki oraz truskawką.
Wprost nie mogę się doczekać (!).


©kaczka

634

[27 Nov 2010]
634.

(...)
O świcie świat wyglądał jak posypany cukrem pudrem.
Kilka godzin później przyrost naturalny biegał po podwórku i tłukł się na mikrośnieżne, brudnozielone kulki.
Śnieg się roztopił, mróz pozostał.
Przy sobocie Christmas Fair.
Kwesta na rzecz miejscowych zuchów.
Festiwal rękodzieła, domowe słoiki prezerw i czatnejów, kuchenne wypieki sypane cukrem i przekładane masłem lub dżemem z agrestu, loteryjki i tombole.
Miejscowi wnoszą już do domów świerki.

(...)
Dzwonią matki by pytać: What’s up? bądź ¿Que pasa?, że nie widać nas na mieście od tygodnia.
Mówię, że wirus, glut, katar, smarki, zakażenie drogą kropelkową, że zamiast śpiewać chodzimy na spacery w pole, aby nie rozsiewać zarazy.
- Oszalałaś??? – mówią matki. – Przecież wszystkie dzieci nam tu kaszlą i rzężą!
... ciekawe dlaczego (!)...
Chyba nie wyrwiemy się z tego zaklętego koła glutów.

©kaczka

633

[26 Nov 2010]
633.

(...)
Gruchnęła wieść po Królestwie, że Książe Bez Włosów rozdaje poddanym wejściówki na zaślubiny.
Widać każdy dziś bawił listonoszkę tym samym żarcikiem, bo na moje pytanie, czy wśród pliku rachunków jest też i list z pałacu, wykrzywiła się bardzo mocno wytartym i zmęczonym uśmiechem.
- Co zrobimy, jeśli Książe nas zaprosi? – zaniepokoił się wczoraj Norweski, który hobbistycznie martwi się o wszystko na zapas – Idziemy, czy sprzedajemy wejściówkę na allegro?
Oczywiście, że idziemy.
Dynia machnie laurkę, a ja upnę na głowie kapelusz z martwą naturą z owoców, warzyw i bekonu.
(Tych z Ikei. Tnąc po kosztach.)
A w prezencie ofiarujemy żelazko (oferta w Lidlu).
Jeśli Książe planuje szwedzki stół, niech ma na uwadze, że ta koncepcja w połączeniu z żoładkiem Norweskiego finansowo go zrujnuje.


(...)
Dynia zjadła łyżkę ryżu ze słoika.
(Zjadłaby i słoik, ale na czas udaremniłam.)
Nie wiem czego się spodziewać.

(...)
L’Unione Europea wciągnęła mnie na listę rezerwowych – to wielce zabawne –  ekspertów.
(Trudno powiedzieć od czego.)
Muszę pożyczyć od kogoś dodatkową pamięć operacyjną, wynająć kawałek cudzego  mózgu, bo w moim już się nie mieści ilość kwitów, które winnam wypełnić, podpisać, zdobyć lub wysłać kurierem, by na tej liście się utrzymać.

(...)
Śnieg.


©kaczka

632.

[25 Nov 2010]
632.

(...)
Drewniane parówki, lakierowane bochenki chleba, welurowe sznycle, kurczak z udkami przytroczonymi taśmą velcro, Dönerkebab z filcu, futrzany Weisswurst z preclem i musztardą, ryba z poliestru, salami z tkaniny w plastrach...
(Od lat trzech.)
Rośnij Dynia, rośnij.





[www.haba.de]


©kaczka

631

[24 Nov 2010]
631.

(...)
Pierwsza łyżka ryżu instant na mleku.
Moim mleku.
(... błagam, pomińmy szczegóły techniczne...)
Pierwsza łyżka ryżu instant na moim mleku obsesyjnie przywodzi na myśl ostatnią stronę ‘Gron gniewu’.
(W niektórych siermiężnie dosadnych fragmentach macierzyństwa nie potrafię się wygodnie rozsiąść.)
I cóż oni dodają do tego ryżu instant?
Benzedrynę?
Zmielonego klowna?
Dynia, jak nigdy, przecknęła się o północy i przez godzinę, jak nigdy, chichocząc i gulgocząc euforycznie ciskała się po łóżku.



©kaczka

630

[23 Nov 2010]
630.

(...)
Wysokie krzesło Dynia odziedziczyła po córkach Pracodawcy.
Późny wiek dwudziesty.
Odkurzyłam krzesło z pająków i patyny, wymieniłam poduszki, zastąpiłam brakującą część uprzęży paskiem od walizki z historycznym już napisem: just married, i oto Jej Wysokość (sic!) Dyniość siedzi.
Z profilu Dynia w krześle wygląda jak wycięta ze scenografii Imperium kontratakuje.
All Terrain Armoured Transport.
Śnieżny Walker.
(Ten czworonożny z pierwszych minut filmu.)
Z zasmarkaną Dynią na pokładzie.
Dynia siedzi wśród poduszek wielce ukontentowana i przystrojona girlandą smarków.
Chwyta cobądź i rytmicznie uderza tym w blat stolika.
Za cobądź służy głównie kubek z napojem.
Łup łup łup.
W stolik.
Pierdut.
W podłogę.
Ku mojemu utrapieniu Dynia ma na tym stoliku taką samą entropię, jak jej Ojciec na swoim.

(...)
Choć nie mamy okna z widokiem na ślub księcia, zainteresowanym udziałem użyczymy schronienia.
29. kwietnia 2011.

(...)
Sezon.



©kaczka

628-629

[21-22 Nov 2010]
628-629.

(...)
Katar.
Powszechny.

©kaczka

627

[20 Nov 2010]
627.

(...)
Dynia sięga.
Stoi na moich kolanach, pochyla się w stronę dziobu jak Leo di Caprio i sięga po śmietanę dryfującą jak lodowiec na powierzchni komercyjnej, piernikowej kawy o zapachu Merry Christmas.
Dynia sięga po żyrafę Zofię.
Sięga, by dłubać w mojej portmonetce.
Udaje, że śpi, a gdy się nad nią pochylić, podstępnie jak ninja sięga po nasze okulary.
Wczoraj przyłapałam ją na demontażu łóżkowego odbijacza.
Demontowała sięganiem.
Precyzyjnie i metodycznie.
(Moja krew!)
Dynia gardzi leżeniem na brzuchu.
Jest gotowa iść, z mocno przerysowaną manierą stawia stopę za stopą, ugina kolana, obiera konkretne azymuty, ale grawitacja rzuca jej kłody pod nogi.
(‘Oh Gravity, thou art a heartless bitch.’ Sheldon Cooper)
Od wczoraj Dynia się lepi.
Przylepia się do mnie i popada w hiperakustyczną melancholię, gdy próbować ją oderwać (jak plaster) lub delikatnie odklejać (jak kalkomanię).
To znakomicie wróży przyszłym zorganizowanym formom opieki nad dzieckiem (!).


©kaczka

626

[19 Nov 2010]
626.

(...)
Słowami prosto w splot słoneczny.
Luźna uwaga, punkt widzenia, opinia.
‘What would be the point of having the baby if I were to leave him with a childminder?’ – mówi ktoś.
Ktoś, kto zostawia swoje dziecko ze swoją matką.

Prosto w splot słoneczny.
Rykoszetem.


©kaczka

625

[18 Nov 2010]
625.

(...)
Strażak jest ojcem Thomasa i wujem Aleksandra.
Agentka nieruchomości – babcią Jaspara.
Matka Calluma sprzedaje mi gazety w supermarkecie, a teściowa matki Lucy pamięta, że piję kawę bez cynamonowych wiórków.
Przez okno w naszej sypialni widać salon któregoś z chemików, a wuj Waleczne Serce mieszka za zakrętem.
Za drugim zakrętem mieszka Henryczek.
Za trzecim – kolejni chemicy.
U opiekunki spotykam rodziców Finleya.
W dziale nabiału – mamę Noego, która w życiu przedpłodowym była listonoszką.
(Nie wiem jak to było możliwe, bo mama Noego jest tak szczupła, delikatna i filigranowa, że przez nieuwagę mogłaby sama wpaść się do mieszkania przez otwór na listy.)
Ciasna uroda małych miasteczek.

©kaczka

624

[17 Nov 2010]
624.

(...)
W celu poprawy naszej sytuacji finansowej zaczęliśmy znów hazardowo zdrapywać.
Wczoraj wydrapaliśmy dziesięć funtów.
Dzisiaj pięć.
Jeszcze dwa tysiące zdrapek i Dynia nie musi iść do żłobka.


©kaczka

623

[16 Nov 2010]
623.

(...)
Zwiedziliśmy żłobek.
Każde dziecko jak krąglutka, tłuściutka mikrobiologiczna pożywka.
Bronchit, glut, kaszel i smarki.
Żeby to skatalogować van Leeuwenhoek miałby zajęcia na lata.
Nie potrafię wybrać.
W żłobku jedna opiekunka na troje dzieci, u opiekunki maksymalnie czworo mikrych plus te wyrośnięte, dla których opiekunka rano i wieczorem służy jako świetlica.
Żłobek przestronny, u opiekunki metraż i wystrój wnętrza jak to u tubylców.
W żłobku karmią czekoladowym plackiem i fasolą, do opiekunki nosi się własne jedzenie.
Rano i popołudniem wszystkie opiekunki rozwożą starsze dzieci po szkołach, więc te mikre też wożą ze sobą po całym hrabstwie.
W żłobku cuchnie moczem.
U opiekunki włączony telewizor.
Żłobek jest droższy.
Opiekunka ma najlepszy raport Ofstedu stąd po Kornwalię.
Żłobek jest na drugim końcu wsi.
Opiekunka też.
W żłobku atmosfera przechowalni.
U opiekunki tłok.
Nikt w żłobku nie wyciągnął rąk ku Dyni, ani nie zajął Dyni rozmową, u opiekunki i owszem.
W żłobku Dynia się uśmiechała, u opiekunki wręcz przeciwnie.
Do żłobka chodzi Ewandżelina, do opiekunki – Rubenito-Zięcionito.
Żłobek jest otwarty przez pięćdziesiąt jeden tygodni w roku.
Cóż pocznę, gdy opiekunka popije śliwki surowym mlekiem?
Żłobek ma cherlawy ogródek bez zieleni.
Opiekunka ma trawę w ogrodzie i mówią, że widać ją na mieście, gdy spaceruje z dziećmi.
Żłobek czyni na temat każdego dziecka dzienne notatki w zeszycikach.
Opiekunka wpina notatki w foldery.
Norweskiemu podoba się wszędzie, Dyni w żłobku, mnie nigdzie.
Przede mną jeszcze dwie opiekunki.


©kaczka

622

[15 Nov 2010]
622.

(...)
Telewizor pokazuje tu czasem program o obrońcach Australii.
O tysiącach bohaterskich kobiet i mężczyzn, którzy strzegą granic swego kraju (to ich stylistyka, nie moja).
Strzegą jak wynika z programu przed jabłkami z Europy,  przed szamponem z butelki, przed pestkami słonecznika z torebki, przed grypą ze świni i przed czymś, co ze smakiem jedzą Chińczycy, a co wygląda jakby wpadło pod samochód na autostradzie (i leżało tam przez kilka tygodni).
Pytam, więc dziś Matkę Klaudyny, jak to możliwe, że kulki winogrona nie można wwieźć do jej ojczyzny z obawy przed zarazą, epidemią i dotkliwą finansową karą, a ona planuje przedrzeć się przez tę granicę z Klaudyną.
Albowiem wysypka Klaudyny nadal JEST. W niezmiennie intrygującej formie.
Matka Klaudyny lekceważąco macha ręką w geście nie takie skórne wykwity...
Przemycałam?
Dostrzegam lukę w systemie.

(...)
Dynia – odpukać – ma się nieźle wśród tego kalejdoskopu smarków, wyprysków i bronchitów, które razem z dziatkami przyprowadzają na zajęcia ich matki.
Glut z nosa to nie powód by rezygnować z udziału w przyśpiewkach.
Wiadomo, L4 jest dla mięczaków.
Jedna z potencjalnych opiekunek twierdzi, że zajmuje się dziećmi nawet gdy ma grypę, a za jedyną okoliczność niesprzyjającą kontynuowaniu obowiązków zawodowych uznaje sraczkę.
Don’t worry, mówi, w ciągu dwudziestu jeden lat pracy ta przypadłość dotknęła ją jedynie dwa razy.

(...)
Dynia pięć miesięcy i tydzień.
Wygląda tak bardzo dorośle, gdy śpi.

©kaczka

621

[14 Nov 2010]
621.

(...)
That’s one small step for man, one giant leap for mankind.
Pod spodem chichot.
Kto zrozumie niemowlę?






©kaczka

620

[13 Nov 2010]
620.

(...)
Dzień feler.
Dzień defekt.
Najpierw o świcie wiadro niemowlęcego womitu udrapowane na moim torsie, udach, łydkach i wsiąkające w skarpety.
(Znać mleko na stułbiach oraz paczce ostrych papryczek nie wejdzie do kanonu gotuj zdrowo dla niemowlęcia.)
Autorka performansu – profesjonalistka w dziedzinie – sucha, womitem nietknięta i niezmiernie z siebie zadowolona.
Potem w przypływie fantazji rozwinęłam na podłodze hektar lśniącego koca ratunkowego i próbowałam nakłonić Dynię do przyjemnej i pouczającej zabawy w Apollo 11.
Winno mnie zastanowić, że Dynia na widok tej propozycji jakby znacząco wygięła usta w podkowę.
Nie zastanowiło, wiec w rezultacie w wymuszonym kontakcie z hektarem lśniącego koca ratunkowego Dynia wpadła w histerię.
(Łzy, smarki, wycie, sąsiedzi szukający numeru telefonu do opieki społecznej, takie tam.)
Jak przypuszczam na skutek tej traumy Dynia prawdopodobnie już nie weźmie udziału w pierwszym załogowym locie na Marsa.
(... mam wyrzuty sumienia...)

©kaczka

619

[12 Nov 2010]
619.

(...)
Na świętego Marcina – placek i latarenki.
Na świętego Mikołaja – prezenty.
Na świętą Łucję – grzane wino i szafran.
Do tylu przyjemnych rzeczy przychodzi nam przykładać wagę dzięki Dyni.
- Czy do Łucji, w drodze wyjątku, moglibyśmy przykładać wagę o zmroku, nie o świcie – pyta Norweski argumentując, iż rzekomo nie wypada chodzić do pracy zionąc od rana grzanym winem.
Wiadomo, że tak naprawdę trapi go myśl o pobudce przed wschodem słońca.
Tak jak ekspektatywa podrzucania bobków renifera albo oklejania się brodą z polietylenowego włosia.

(...)
Za oknem sztorm.
Pod ręką znowu Camilleri w błyskotliwym przekładzie.
(Znowu, bo od połogu czułam nieprzeparty wstręt do wszelkich zbrodni, których nie popełniłam sama.
Nagle mi przeszło.)
Za oknem sztorm, w książce Sycylia.
Łatwo przewidzieć kto zabił, za południem Włoch nie przepadam, jeden Montalbano nie uratuje galaktyki, jednak przekład jest tak zgrabny, a didaskalia tak równo przycięte, że sięgam po kolejne woluminy i napycham się nimi jak kulkami popcornu.
Dziś pod tę Sycylię garnek makaronu i rozmrożone macki w sosie ze słodkich pomidorów i wina.
Do gorzkiej kawy coppa tartufo lub kawałek spongaty.
Ktokolwiek wymyślił Lidl, niech mu będzie sowicie odpłacone za solidną resuscytację kulinarnych wspomnień.


©kaczka

618

[11 Nov 2010]
618.

(...)
plask...
...
plask
...
plask
...
plask
...
plask
...
plask
...
plask
...
plask
...

Plask o ziemię.
Chroniczny wstrząs mózgu kauczukowej żyrafy.
Ponad kwadrans (!) zajęło mi rozszyfrowanie, że to pikowanie to nie próba samobójcza zwierzęcia z lateksu, a jedynie uwieńczona niesłychanym sukcesem, próba klasycznego warunkowania matki.

podnieś z podłogi, podaj...
...
podnieś z podłogi, podaj...
...
podnieś z podłogi, podaj...
...
podnieś z podłogi, podaj...
...
podnieś z podłogi, podaj...
...
podnieś z podłogi, podaj...
...
podnieś z podłogi, podaj...
...
podnieś z podłogi, podaj...



©kaczka

617

[10 Nov 2010]
617.

(...)
Człowiek kilka dni do pracy nie pójdzie, a tam wszystko pozmieniają, przestawią i przetasują
Odeszła lafirynda od lodówek (!).
Święty Patryk wymówił (!).
Iksiński wycofuje się w głąb Wyspy (!).
Przyjdzie szukać nowych wrogów, nowych Klugscheißerów i nowych ambicji.
Jedyne czego mi żal to te Ambicje.

(...)
Woła mnie kilka dni temu Norweski przed telewizor, a tam kwiz, w którym jakaś HaNNA MontaNNa z nerkami i biustem na wierzchu, odziana w różowe falbanki, podskakuje z radości, jakby przeszedł koło niej ulubiony boy band.
Pytam, o co kaman?
Mówi Norweski, że ta HaNNa MontaNNa z nerkami i biustem na wierzchu i w falbankach, ma dwadzieścia dwa lata...
... ma dwadzieścia dwa lata i jest na ostatnim roku medycyny.
Tak, na tej Wyspie nie trzeba być Doogie Howserem, aby mieć dwadzieścia dwa lata i kończyć medycynę.
I dlatego nie chcę tej Wyspy dla Dyni.
Nie chcę, aby w wieku trzydziestu lat Dynia miała za sobą piętnaście lat stażu zawodowego.
Mowy nie ma.

©kaczka

616

[9 Nov 2010]
616.

(...)
Za oknem ściana deszczu.
Niż i sztorm.
Kot sąsiadów ledwie trzyma się chodnika.
(Taśmą velcro podkleić mu poduszki stóp!)
Łzy Dyni nad ciśnieniem atmosferycznym, nudą ogryzania tej samej żyrafy, brakiem życia towarzyskiego i nad fantomowymi zębami.
(Zęby są jak różowa klawiatura, śmieszna falbanka, jak odciski trylobitów w skamielinie dziąseł. Wapnieją tam od twarogu, który pochłaniam wiadrami. Są, a ciągle ich nie ma.)
Nie cieszy Dyni ani Gruffalo, ani very first words in Polish z działu niemowlęcej prozy w bibliotece.


©kaczka

615

[8 Nov 2010]
615.

(...)
Dziś Rubenito łyskał jednym zębem i połową drugiego, Klaudyna obnosiła się  intrygującą wysypką, a Henryczkiem targał pospolity katar.
(Wolałabym, aby Dynia zaraziła się wyłącznie zębami.)
... tak, nikogo tu nie zatrzymuje w domu intrygująca wysypka, a tym bardziej pospolity katar...

(...)
Odpowiedziałam wreszcie Szwedzkiej, że nie roszczę sobie praw do palmy, pierszeństwa i autorstwa.
(Po długim wrestlingu z myślami uznałam, że nade wszystko wolę jej nie zawdzięczać.)
Niemiecki Szef nie wypowiedział się w sprawie.
Wypowiedział się o Dyni.
Zawsze promował macierzyństwo.

(...)
Żeni się Młodszy Norweski i jest z tego sama zgryzota.
Nie żenił się było źle, żeni się – jest jeszcze gorzej.
- Moja matka nie akceptuje tego ślubu. – rzekł Norweski (Starszy), a ja z wrażenia wypuściłam garnek z rąk.
(Cztery lata temu, jak obłąkane kozice biegaliśmy po skałach jednej z najbardziej bezludnych wysp Bullerbyn, żeby pochwycić zasięg w telefonie, tylko po to, aby Frau Norweskoleśna mogła ratować rozpadające się narzeczeństwo za dwadzieścia koron za minutę plus VAT.)

(...)
Nie wiem, czy opiekunka, czy żłobek.

(...)
Nie mogąc sobie tego wszystkiego w głowie pomieścić, wyskoczyłyśmy z Dynią na ciastka (i kawę) do sąsiedniego miasta stołecznego.
Pociąg stał na peronie, głupio nie skorzystać.
W stołecznym dają wyjątkowo smaczne śmietanowe tarteletki z truskawkami.
Nie za słodkie, nie za gorzkie.
Nie za twarde, nie za kruche.
Idealne.
Gdybyż tak można te ciastka jeść w towarzystwie innych ciastek, nie zaś między talerzami frytek, bekonu i pieczonych ziemniaków z fasolą...


(...)
Z Armii Zbawienia.




©kaczka

614

[7 Nov 2010]
614.

(...)
Pięć miesięcy.
Położona na brzuchu Dynia obraca się jak kebap.
Wtedy, gdy ma na to ochotę.
Gdy nie ma ochoty, udaje, że śpi (choć jednym okiem zawsze skanuje okoliczności).
Myśli pewnie, że obwąchamy ją jak niedźwiedzie, potraktujemy jak padlinę i pójdziemy dalej szukać niewinnych ofiar gimnastyki dla niemowląt.
Pięć miesięcy.
Nadal uważa mnie za Trzech Tenorów i rozpromienia się, gdy zawodzę ‘Oh, The grand old Duke of York, He had ten thousand men...’ lub ‘Half a pound of tuppenny rice...’.
(Nieprzeliczone zasoby tutejszych nursery rhymes zawstydzają moje słowiańskie muzyczne dziedzictwo – Bogurodzicę, kotka na płotku i gwiazdkę z nieba.)
Pięć miesięcy.
Książka może być bez obrazków, ale słowa winny się rymować, a każdy z bohaterów mówić innym głosem.
Jak w filmach z niemieckim dubbingiem.
(Jaka szkoda, że nie mam pod ręką komedii Fredry, byłyby jak znalazł.)
Pięć miesięcy.
Dwadzieścia tygodni.
Dziś podciągnięta za ręce najpierw usiadła, potem wbiła pięty w dywan i wstała.


©kaczka

613

[6 Nov 2010]
613.

(...)
Lateksowa Zofia La Żyrafa ma wyjątkowo nieinteligentny wyraz pyska, kaprawe oczka, przeciętną aparycję, przyduszana emituje z trzewi trudne do zniesienia piski, lecz oddać jej trzeba, działa na ząbkujące niemowlę jak waleriana na kota.
Żucie wulkanizowanej, kauczukowej żyrafy Zofii wprowadza Dynię w regularny trans.
Cóż oni sypią w tę Zofię?
Kokainę? Relanium? Haszysz? Roquefort? Brie? Żabie udka?
Cóż jest takiego w Zofii (z całą pewnością nie szarm i nie uroda!), że jednym kopytem odejmuje całą niedolę fantomowych zębów?
Chapeau bas!

©kaczka

612

[5 Nov 2010]
612.

(...)
Norweski wrócił w środku nocy zadłużony na kilka tysięcy euro.
W czekoladowych banknotach.
(- Będziecie musieli tedy objechać wszystkie Lidle w hrabstwie? – pytam, bo wujowi Robrojowi też ponoć karta nie szła -  Czy planujecie napad na fabrykę Willy’ego Wonky?)
Cóż oni tam pili pod te banknoty? Nie wiem.
Ale dość prznikliwy pisk torturowanej żyrafy Zofii odmalował o poranku na Norweskim, mocno pozieleniałym obliczu prawdziwe cierpienie.
Mogłyśmy wstąpić dziś na kawę z Matkami Stowarzyszonymi, ale w ramach prowadzonych studiów religioznawczych udałyśmy się do Katolików.
Katolicy w ofercie mieli wyłącznie Ostatnią Wieczerzę.
Dyni się podobało.
Wytrwała w pełnym skupieniu i zaraźliwym zadowoleniu całe dwa kwadranse.
- Have you just drugged her?  - pytały parafianki konwertowane na Dynizm jednym bezzębnym uśmiechem.
... zapamiętać, aby żadnej z nich przenigdy nie prosić o opiekę nad dzieckiem...

(...)
W przyszłym tygodniu spotykamy się z zarządcą grupy ‘Orzeszki’ wycenioną przez Ofsted na dwa oraz z opiekunką do dzieci wycenioną przez Ofsted na jeden.
Jak raz BBC ogłosiło wczoraj, że raporty Ofstedu kłamią.

©kaczka

611

[4 Nov 2010]
611.

(...)
Środa u Baptystów.
Przy kawie.
Baptyści doprowadzili Dynię na krawędź religijnej ekstazy połyskliwą, upiornie tandetną, różowo-lazurową tkaniną imitującą staw oraz kompletem pluszowych kaczek.
Dziatki szarpały tkaniną, pluszowymi kaczkami targało tsunami, pod koniec kompletu piosenek o zbiornikach wodnych i ich mieszkańcach wydawało się, że będę zmuszona odpiłować ręce Dyni, aby ponieść Dynię do domu.
Niosłam, a zrozpaczona rozłąką z różowo-lazurową tkaniną Dynia-Furia buczała jak kuter rybacki we mgle.
Teraz śpi.
Dynia, najsłodsza z bułek, uciemiężona fantomowymi zębami.
Norweski poszedł grać w hazardowe gry karciane.
Zabrał ze sobą pięćset euro.
W czekoladowych banknotach o niskich nominałach.

©kaczka

610

[3 Nov 2010]
610.

(...)
Środa u Metodystów.
Metodyści podali do kawy (a jakże!) ogromny kłąb muślinowych, kolorowych szalików oraz szeleszczące arkusze srebrnej folii prawdopodobnie podprowadzone z Apollo 11.
Jeśli wniebowzięcie per se stanowi nadrzędny cel Metodystów jako grupy religijnej to  Dynia wyrobiła im dziś roczne normy.

(...)
Tuż przed wyjazdem z Republiki Federalnej pobiegłam do spożywczego i na oślep zgarnęłam z półek najprzeróżniejsze obiadowe fiksy.
Fiks do słonia, słoniny, koniny, wołowiny, wieprzowiny, drobiny, nakarmienia rodziny.
Wszystko Mindestens haltbar bis, Zutaten oraz Guten Appetit.
Dzięki temu od kilku dni gotuje u nas Herr Google Übersetzer.
Ze zmiennym powodzeniem.

(...)
Od tego, że już za pół roku muszę zostawić Dynię (z kim? gdzie? jak?) i wrócić do pracy, mam w żołądku coraz większy kamień.


©kaczka

609

[2 Nov 2010]
609.

(...)
Wtorek.
We wtorki mamy wolne.
We wtorek jedną ręką pcham wózek, a drugą ciągnę za sobą przez wieś torbę z Ikei wypchaną po brzegi szklanymi butelkami.
Recykling.
Winnam go uprawiać po zmroku, bo złe wrażenie czyni matka niemowlęcia pozbywająca się dwóch tuzinów butelek po alkoholu.
Kiedy, u licha, wypiliśmy tyle mętnego piwa?

(...)
Uwolnione od butelek pijemy kawę.
Same.
Dynia stoi na moich kolanach, oczy Dyni tuż nad moim ramieniem, Dynia śmieje się do świata zza barkowego szańca.
Świat, tym razem w osobie lokalnego oddziału policji, śmieje się do Dyni.
Potem Dynia robi plask, rozsiada się i wyciąga ręce ku Dolinie Muminków.
Ftrasznie fmieszy ją Fopik i Fopcia.

©kaczka

608

[1 Nov 2010]
608.


(...)
Poniedziałek.
Dziś w karneciku...
Siedzimy, a jakże przy kawie, tuż po aktywnej sesji dziecięcych przyśpiewek w bibliotece.
(Dużo było up i down, a Dynia wszak nie chudnie.)
Siedzimy, a jakże przy kawie.
(- Bez farfocli cynamonu i bez pudru czekolady, prawda? – triumfuje kelnerka. – Pamiętałam!
Bez urazy, ale przy tej częstotliwości ...)
Siedzimy.
Kawa jest bez pudru i farfocli.
Rubenito łyska białym zębem.
Klaudyna dekapituje kultową żyrafę Zofię.
(Kultowa Zofia la Żyrafa, od której uzależniają się ząbkujące niemowlęta to niewątpliwie odwet Francuzów za Waterloo. Przypuszczam, będąc naocznym świadkiem prób rozszarpania żyrafy na strzępy przez grupę zdesperowanych bezzębnych, że żyrafa Zofia ma we wnętrznościach niemowlęcą kocimiętkę.)
Dynia sięga sobie garścią do któregoś z licznych żołądków.
Od ślinowej wilgoci w powietrzu łupie mnie w kościach.
Siedzimy, a jakże przy kawie.
Siedzimy i ziewamy.
Kawą zalewamy zmianę czasu.
Zegary biologiczne naszych dziatek rozpaczliwie trzymają się lata.
Przezornie milczę, by nie skończyć jak żyrafa Zofia.
Czym jest bowiem pobudka o szóstej w nocy w porównaniu z kompletem pobudek Rubenita?
Tych między drugą a czwartą.


(...)
Pepparkakkor, lussekatter, czy kanelbullar?


(www.lindex.com)



©kaczka

607

[31 Oct 2010]
607.

(...)
Przez cały dzień Dynia zawodziła jak muezin.
Nie przepuściła żadnej dostępnej samogłosce.
Ogłuszeni, zabraliśmy Dynię na ciastko do kawiarni o romantycznej nazwie –  ‘Wymię’.
Oprócz ciastek, jak to w kawiarni, podają tam i steki.
Steki pasą się pod oknami.
Uradowana publicznością Dynia ćwiczyła wokalizę nad ciastkiem.
(Hojna ćwiartka domowej Gąbki Wiktorii zasypana cukrem kryształem. Osobliwy wypiek.)
Steki smętnie muczały.
Ci, przy sąsiednich stolikach, woleli prawdopodobnie być gdzie indziej.


(...)
Nasypałam cukierków do miednicy i czekałam przyklejona do okiennej szyby.
... i nikt – nawet kot sąsiadów –  nie zastukał, żeby trick lub treat.
Pod wieczór udałam się na dzielnicę.
Rekonesans ujawnił kilka smętnych dyń po autopsji, plakaty agresywną czcionką: NO TRICK AND NO TREAT oraz jeden lub dwa szkielety powiewające na wietrze femurami ze styropianu.
Przyrost naturalny zbierał pewnie cukierki przy pomocy konsoli nintendo (!).


©kaczka

606

[30 Oct 2010]
606.

(...)
Pierwszy raz od trzynastu miesięcy wyszłam za drzwi bez Dyni.
Fizycznie bez Dyni, fizycznie bez pępowiny, fizycznie bez rąk chirurgicznie przytwierdzonych do wózka.
O dziwo, nie uniosłam się nad ziemią, nie chwyciłam wiatru wolności w skrzydła, nie spadły ze mnie macierzyńskie kajdany, nie odczułam ulgi.
Ani nie uciekałam, ani nie biegłam z powrotem.
Pospolitym spacerem przez jesień.
Jakie to wszystko, mimo moich lęków o bezpowrotnie utraconą niepodległość, okazało się proste.
To, co kiedyś robiłam sama, teraz robimy razem.
To, czego nie możemy robić razem, odkładam na później.
(Prędzej czy później wszak nadejdzie później.)
Bez żalu.


©kaczka

605

[29 Oct 2010]
605.

(...)
Nagle nie ma dnia, abyśmy z kimś i gdzieś nie piły kawy.
(Co szarga, tarmosi i mechaci moją borsuczą naturę.)
W żyłach Dyni latte, zamiast krwinek – grubo mielone ziarna.
Dynia, lew salonowy, wyciąga ręce ku błyszczącym łyżeczkom i cieszy się z mlecznej piany dryfującej w filiżankach.
Dynia kawiarniana, Dynia-kofeina, łyka świat jak gęś kluski.
Mniemam, że lubi ten fotoplastikon ludzi i zdarzeń.
Dziś w kalendarzu zobowiązań towarzyskich – Matki Stowarzyszone.
W stylizowanym tearoomie, wśród czekoladowych trufli, śmietanowych eklerów, puszystych serników, mufinów o rozmiarze i kształcie brokułów, ciast z tłustym, maślanym kremem na trzy palce i między talerzami miętowej zupy z zielonego groszku podawanej przez kelnerki w koronkowych fartuszkach.
(Miejscami jak w kontynentalnej cukierni, jednak czuć nalot brytyjskiej przaśności i bułczano-bikarbonatowy brak cukierniczej finezji.)
Montmorency Emeryk przybył boso, w wełnianej budrysówce i w czapce, i z tubką lignokainy. 
Czapka na mróz, lignokaina na brak zębów.
(Od wszystkich naszych dziateczek przemoczone obrusy, mokre obicia foteli i kałuże na podłodze.)
Dynia kolebie się na wyprostowanych nogach jak pijany marynarz, obraca się jak żyroskop i wyciąga ręce ku Emerykowi.
Przechył.
Bęc.
Kokosnuss prosto w matczyną czaszkę.
Dynia parska śmiechem.

©kaczka

604

[28 Oct 2010]
604.

(...)
Rubenito, wciąż w lśniących, czerwonych zapatos, jada już faunę i florę.
Zjadł garnek słodkich kartofli.
Beczkę jogurtu.
Przegryzł brzoskwinią.
Dyni nie wzrusza ta kulinarna orgia, Dynia jada głównie swoje ręce.
Ciągnie się za Dynią śluzowy-ślinowy ślad jak za ślimakiem pomrownikiem.


©kaczka

603

[27 Oct 2010]
603.

(...)
Wydawało mi się, że w dziedzinie wystroju wnętrz widziałam na tej Wyspie już wszystko.
WSZYSTKO.
Nic mnie jednak nie mogło przygotować na to, co pokazał dziś telewizor.
... ostrzeżenie! Poniższy opis zawiera zdania, które gwałcą poczucie estetyki. Osoby o słabych nerwach niech czytają z zamkniętymi oczami...
Najpierw zbliżenie, na sraczkowaty, brązowy dywan w pląsy, wąsy, ciapy i mazaje.
Potem najazd na łóżko z cherubinowym wezgłowiem.
Obok łóżka, na ścianie sypialni, kabina prysznicowa.
Nie we wnęce, nie w szafie, nie na pawlaczu.
Na środku sypialni.
Zamiast nocnego stolika.
Na tym sraczkowatym, brązowym dywanie.
Kabina prysznicowa z brodzikiem i z polietylenową zasłonką w paski.
Od wewnątrz wymalowana na niebiesko.
(Farba musowo wykradziona z prosektorium.)
Jednym skokiem z łóżka pod prysznic.
Całość zatytułowana: two-bedroom house with en-suite bathroom.
Przyśni mi się w nocy.
Jak nic.

(...)
Replay.
Wyż.
Słońce.
Pajęczyny obeschły i znów unoszą się w powietrzu.
Jeszcze trochę, a machnę ręką na kontynentalne odzieżowe konwenanse (fanaberie?) i  wzorem tubylców chirurgicznie przytwierdzę sobie do stóp japonki, a Dynię obiorę ze skarpet.

(...)
- Dawno nie napisał do nas żaden doręczyciel energii. – westchnęłam wczoraj.
W złą godzinę.
Pop i bang.
Southern Oszusts – tak, tak, ci sami, którzy bezpowrotnie usunęli nasz adres ze swojej bazy danych –   przysłali list, a w liście tym komplet nalepek.
Wąsy, rzęsy, meloniki, grzywki.
(Pardon my French... WTF???)
- Upersonifikuj pstryczki-elektryczki. – radzą spece od wystroju wnętrz Southern Oszusts – Przyklej im wąsy, rzęsy, meloniki i grzywki.
...
...
...
... trzymajcie mnie, bo nie zdzierżę...

(...)
- Zgaduję, że jesteś Holenderką! – ucieszył się młodzieniec, którego zaprzęgnęłam do przekopywania stosu świeczników, aby pozyskać cztery o jednakowych parametrach.
(Niewykonalne.)
Holenderką???
Ukradkiem pomacałam koafiurę.
Nie, nic mi się nie przykleiło do czerepu, dzięki czemu wyglądałabym jak ta dama z pudełka kakao Droste.
Nie stukałam żółtymi chodakami.
Nie turlałam przed sobą Goudy.
Nie byłam przyczepiona do wiatraka.
Znowu mi się gdzieś akcent obsunął, czy w gardle utknął gorący kartofel???
- Nie. Polką jestem. – poczułam się w obowiązku wyprostować, choć obawiałam się, że takie wyznanie może obniżyć morale i zapał na niekorzyść czteropaku świeczników.
- Prawie trafiłem. – rozradował się młodzian.
O mujeju, nie będziemy przecież bić piany o głupie tysiąc kilometrów.

(...)
Fantomowymi zębami Dynia memła wszystko czego dopadnie.
Ślina ścieka Dyni po torsie i wsiąka w odzież i kapcie.
Nie nadążam z melioracją.
Ocieram Dynię swoim rękawem.
Przyjdzie chyba Dynię zalaminować, albo kupić te homeo(a)patyczne granulki z marigoldki, od których tutejsze dzieci podobno się pienią, ale porastają zębami od ręki.
W celu odwrócenia Dyniowej uwagi od problematyki stomatologicznej, zasadziłam się na Dynię treningowo z wodą i opracowaną przez wiodących brytyjskich psychologów łyżeczką (!).
(Łyżeczka ma kształt łyżeczki, wygląda jak łyżeczka, cóż takiego zrobili tej łyżeczce wiodący brytyjscy psychologowie? Psychoanalizę?)
Po trzech podejściach fronton Dyni wyglądał jak wyjęty z kąpieli.
Dynia jest przekonana, że to nowa znakomita zabawa, Dynia chichocze i wyciąga ręce ku łyżeczce w geście encore, encore...  ja z marsem na czole spoglądam w przyszłość.
Niech was... Holendrzy, za wynalazek überkarotenowych, trudnospieralnych marchewek.



©kaczka

602

[26 Oct 2010]
602..

(...)
Niż.
Marazm.
Pada.
... a właściwie broczy deszczem.
Ciężkie, cementowe głowy.
Nic, tylko najeść się świerkowego igliwia i spać do wiosny.

(...)
Wyż i niż.


©kaczka

601

[25 Oct 2010]
601.

(...)
Mróz.
Wychodzimy rano na świat pokryty szronem i oddechy zamarzają nam w powietrzu.
Potem znikąd pojawia się słońce i nagle jest złota jesień.
Suche powietrze i lepkie pajęczyny.
Poniedziałek.
W poniedziałki śpiewamy w bibliotece.
Pani biblioteczna rozmawia z Dynią w ojcowskim narzeczu.
Któraś z matek ma nawet z teutońskiego dysertację i tytuł.
Dynia ma to w nosie, fiksuje na pluszowej kolekcji trzody chlewnej, bo jak wiadomo Stary Donald farmę miał...
W Armii Zbawienia szukamy szklanego naczynia na zwleczone znad morza muszle.
(... które wysypują się z naczyń po czekoladowych sufletach.)
To za małe, to za duże, to za krótkie, to za.
Nagle jest.
Stare, ciężkie, na palec grube szkło krojone w falbanki.
Zakurzone w kącie sklepowej wystawy.
Intrygujący, nienormalny kształt.
- To forma do galaretki. – powiada staruszka-wolontariuszka i czar nieco pryska.
Zabieramy formę do domu.
Będzie do wobbly-bobbly galaretki.
Po drodze ważymy Dynię.
Dynia uparcie trzyma się pięćdziesiątego centyla.
Sześć i pół kilograma.
Z tych kilogramów – moje bicepsy.
- Naprawdę? Naprawdę wciąż karmisz piersią? – dziwi się pielęgniarka, ta sama, która jeszcze tak niedawno dystrybuowała ulotki o wyższości pokarmów naturalnych nad proszkiem i kartonikiem ze słomką. – Może pora na butelkę? Lub kubek z dzióbkiem? Może odciągaj i mróź? Żebyś przypadkiem nie czuła się uwiązana i nieszczęśliwa i opuszczona.
Wyższość pokarmów naturalnych nagle okazuje się niższością w porównaniu z profilaktyką depresji poporodowej.
W ramach akcji prewencyjnej otrzymuję stosowną ulotkę.

(...)
Sprzedawca lodów, który dziś przyjechał na nasze podwórko, jest desperatem.
Albo niepoprawnym optymistą.


(...)
Dietetyczne upodobania tubylców są pasjonującym przedmiotem studiów.
Sądząc po zapotrzebowaniu na przepis najlepsza w sobotę była sałatka z ogórków.
(yyyyy... ogórki, sól, pieprz, cukier, winny ocet?)
Norweski jest wniebowzięty.
Sałatka jest jego sztandarową produkcją.


©kaczka

600

[24 Oct 2010]
600.

(...)
Dietetyczne upodobania tubylców są fascynującym przedmiotem studiów.
Do ostatniego wylizanego atomu zjedzą zwykłą tartę z leśnych grzybów, nie ruszą sałatki ze śledzi.
Do ostatniego ogonka wyjedzą prawie żywe krewetki.
Lekkie, śmietanowo-tortowe ciasto nadgryzą przez grzeczność.
Babka? Nawet, nawet.
Daj im czekoladowy placek z warstwą maślanego kremu na dwa palce i niebiesko-srebrną posypką, a zjedzą z talerzykiem.
Kątem oka zawsze będą szukać czipsów z kartofla.

(...)
Osiemnastotygodniowa Dynia staje na wyprostowanych nogach i biada temu, kto mówi: nie wybiegaj (sic!) przed niemowlęce curriculum, córko!
Dynia chce stać.
Siedzenie nagle straciło na atrakcyjności.
Dziś, gdzieś przy mleku i kawie, na miękkiej w kawiarni kanapie, Dynia zasypana pocałunkami pierwszy raz parsknęła śmiechem.
Squeal of delight.

(...)
Swanage.
Kontrowersyjna opinia, lecz morza najlepsze bywają po sezonie.
Gdy są bure, szare, introwertyczne i rzucają flądrami w twarz.
Tu sezon nadal w pełni.







©kaczka

598-599

[22-23 Oct 2010]
598-599

(...)
W umysłowym zaćmieniu, w kompletnej mózgowej eklipsie, zaprosiliśmy na obiad piętnaście osób makro i dwie mikro.
(Norweski piekł w nocy, ja gotowałam od świtu.)
Dynia kwiczała z radości przerzucana w tym tłumie z jednych rąk w drugie.
Rozpieszczana i nadpsuwana.
(Ktoś pamiętał o Dyni nawet w służbowej podróży i wiózł dla niej kilogramy teutońskich książek w podręcznym bagażu.)
Wytrzymała Dynia całe popołudnie w trybie ‘alert’.
W końcu zasnęła w niezidentyfikowanych ramionach w pozycji na ‘superbohatera’.
...
Furda zmęczenie, furda zlew pełen brudnych garnków.
Przypomniałam sobie, jak bardzo lubię zdarzenia, które kończą się mocną kawą, wyrafinowaną miętówką i degustacją próbek z kolekcji likierów i absyntów.
Nawet wtedy, gdy za zastawę służą papierowe talerze, a likiery rozlewa się w kieliszki kupione wczoraj w Armii Zbawienia.
(Trzynaście sztuk, trzy funty.)

©kaczka

597

[21 Oct 2010]
597.

(...)
Rubenito-Zięcionito odziany w czerwoną pikowaną kurtkę ma na stopach najkrwistsze, najczerwieńsze lakierki.
Ten sam błysk i lakier importowało się kiedyś z NRD.
Onegdaj jasny obiekt mego pożądania.
Nie mogę oderwać wzroku.
- Besitos! – woła mama Rubenita-Zięcionita i Rubenito na komendę popyla na czworakach, aby siarczyście cmoknąć niczego się nie spodziewającą Dynię w chomiczy, ośliniony policzek.
- Co do diaska? Gdzie z łapami! – zdaje się mówić wzrok Dyni.
Wzrok i usta wygięte w podkowę.
Rubenito – śródziemnomorski macho – ignoruje podkowę i cmoka Dynię jeszcze siarczyściej.
Dynia eksploduje radosnym gulgotem i pozwala się całować do końca zajęć z przysposobienia bibliotecznego.

©kaczka

596

[20 Oct 2010]
596.

(...)
Powoli rozpakowuję tu stare pliki i układam na półkach.
Wróciła mi wiara w piksele i bity.
Jest światło w tym blogowym tunelu.

(...)
Zabrałam Dynię do Metodystów.
Prosto w skrobię, farbę, wodę i galaretę.
Powróciłyśmy jak dwie żywe, wykrochmalone szwedzkie flagi o zapachu pomarańczowej żelatyny.
(Metodyści mieli tylko żółtą i niebieską farbę do stóp. I najwyraźniej nadmiar galarety z cytrusów.)
Dyni – tej samej Dyni, która brzydzi się kąpielą –  najbardziej podobała się miska z wodą (!).


(...)
Konstabl, Matejko i Wyczółkowski.



(...)
Od dwóch Dni Dynia potrafi.
Potrafi nabrać powietrza w chomicze policzki i przepychać je przez zęby razem ze śliną.
Wczoraj wydawało się to wielce zabawne.
Dziś już nie.
Dziś Dynia splunąwszy, zrosiła mnie wydajniej niż słuchawka prysznica.

©kaczka

591-595

[15 Oct 2010]
591.
(...)
... I niech mi klawiatura rozsypie się w popiół pod palcami, gdybym jeszcze kiedykolwiek chciała jej przyłożyć do Billa.
(Przyłożyć Billowi i owszem!)
Mój następny komputer będzie jabłkiem, gruszką, pietruszką, albo choćby i rzepą.
Z Billem nic nie będzie miał wspólnego.
Wydłubię klawisze, które składać się będą na imię Billa.


[16 Oct 2010]
592.
(...)
Po jednej butelce martini masakra bloga, której dopuścił się Bill jest łatwiejsza do zniesienia.
Przy dnie butelki przyszło mi nawet na myśl, że nie ma tego złego, każda chmura ma srebrny, trawa jest zieleńsza, nosił wilk razy kilka, koniom lżej, a wróbel w garści jest na pewno lepszy.

[17 Oct 2010]
593.
(...)
Poszliśmy na spacer do sąsiedniego hrabstwa.
Sąsiednie hrabstwo jest tuż za płotem.
(Ach, czegóż tam nie ma na tym spacerowym deptaku.)
Są i neolityczne grobowce, forty z kamienia łupanego, Strefa 51, postapokaliptyczne schrony przeciwatomowe, a wszystko to w formie zgrabnych, pokrytych trawą kopczyków wśród których pasą się melancholijne bydlęta.
Kremowe owce i czarne jak smoła krowy.
Jakby ktoś rozsypał pionki warcabów na zielono brązowej szachownicy.
Jakby ktoś posypał biało-czarnym pieprzem miskę zielonej sałaty.
A tłum na tym deptaku jak w niedzielę w supermarkecie.
I jeźdźcy w kłusie, i landrowery, i rowerzyści, i piesi uzbrojeni w mapy, i dziarskie staruszki z pudlami na sznurkach, i Dynia.
A nad tym wszystkim szybowce.



(...)
Gdy dopadnę wróżkę (Pro)Zębuszkę to przetrącę jej nogi.
Kijem baseballowym.
Dynia ślini się jak głodny buldog.
Podaj Dyni palec, a zamamła go nagimi dziąsłami do kości.
Mała, wciąż bezzębna, udręczona pirania.

[18 Oct 2010]
594.
(...)
Dziś przyjęła nas w przychodni doktor Komnata (opcjonalnie Izba?).
Punkt dla doktor Komnaty, bo natychmiast zwróciła uwagę na Dyniową asymetrię.
Dynia tydzień siedemnasty.
Dynia wczepna.
Dynia fotelowa siedząca.
Dynia, która nadludzkim wysiłkiem przekręca głowę w lewo.
Dynia zasłuchana w Muminki i w Niewiarygodne Przygody Marka Piegusa.
Dynia przewracająca strony książki małymi, tłustymi (mokrymi) łapkami.
Dynia, która rozpada się ze śmiechu na dźwięk pop i bang (w: ten fat sausages sizzling in a pan one went pop the other went bang).
Dynia słodka jak truskawki z cukrem.

(...)
Już wiem czemu.
Już wiem czemu miejscowi drwią sobie z ciepłych butów i futra z podpinką w sezonie grzewczym.
Nie ma sensu próbować nadążyć za tutejszym klimatem, gdy temperatura potrafi spaść lub wznieść się o pięć stopni w ciągu godziny.

(...)
W minioną sobotę, w dzień wolny od pracy, Norweski – anioł wcielony –  wstał o szóstej rano i przewiózł mnie przez trzy hrabstwa do ulubionego fryzjera.
Uratował moją duszę.
Dynia, bywalczyni salonów, generowała ochy i achy siedząc na moich kolanach, gdy ulubiona fryzjerka spłukiwała pianę z mojego czerepu.
Dyni się podobało.
Szum suszarek, ogromne lustra, ruchome fotele, opcja masażu pleców.
Norweski drzemał na sąsiednim fotelu, budził się, pił kolejną kawę i kontynuował letarg.
Miał senne koszmary.
Podobno śnił mu się wyciąg z karty kredytowej, rok 2019, z pozycją: zabiegi fryzjerskie.
Razy dwa.
Tuż przed Dyni Abiturem.


[19 Oct 2010]
595.
(...)
Cruella de Szczepion dźgnęła Dynię w pulchne uda potrójnie.
Dynia jest mocno zdegustowana.
[eufemizm]

©kaczka

590

[14 Oct 2010] 

(...)
Jest zimno.
Wszak, zdaje się, nie krytycznie.
Tubylcy nadal pocinają w japonkach.

(...)
Próbujemy turlać Dynię.
Do prób turlania Dynia odnosi się raczej sceptycznie
... bardzo sceptycznie...
gdyż zwykle zacina się przy podwójnym axlu.
Pot i łzy.
Gdy czasem uda jej się skoordynować rzut ciałem i ponownie ląduje na plecach, wydaje z siebie najrozkoszniejszy z możliwych gulgot zadowolenia, a oczy ma przy tym w zdziwieniu okrągłe jak dwufuntowe monety.
Podstępna, nagła i bezgraniczna słodkość Dyni – we wszystkim, co robi, nawet jeśli wyje w opcji infinite loop (!) – poważnie zagraża mojej trzustce.

©kaczka