[5 Oct 2014]
(...)
By dodać wiarygodności niespodziewanemu alarmowi
pepoż Derekcja zawezwała posiłki w postaci specjalnych jednostek policji.
Eins, zwei, drei, Polizei!
Dynia utrzymuje, że podczas opuszczania budynku
Małpiatki wywołały w drzwiach embolię, gdyż każdy chciał osobiście uścisnąć dłoń przedstawicieli prawa, zadać pytania o broń palną i zarezerwować sobie miejsce w jednostce ('
Jak dorosnę to też będę policjantem!').
Dłonie były cztery, a młodzieży ponad setka.
Ale wyszli, postali trochę w kapciach, porobili sobie zdjęcia z policją, wrócili.
W drzwiach wejściowych ponownie nastąpił zator, gdyż każdy chciał się osobiście pożegnać z przedstawicielami prawa, zadać pytania o broń palną i zwierzyć z planów na przyszłość.
Jestem dobrej myśli.
Dynia uratowała się z tego fantomowego pożaru nawet mimo tego, że zabrała do placówki trzy pary kapci (te gęsto sypane brokatem, te różowe i te najbardziej różowe, ale z odpadniętą księżniczką) nie mogąc zdecydować, które najbardziej jej pasują do łuny i pożogi. (O szóstej trzydzieści rano zgadzam się na wszystko, a nawet sama pomagam znosić buty do bagażnika.)
Wyobraźnia podsuwała mi wizję
Małpiatek uciekających z płonącego budynku i Dyni, która zostaje w środku, bo nie wie w czym iść przez płomienie i zgliszcza, i Pana od
Małpiatek, który zajęty ogniem, bezskutecznie apeluje do jej sumienia.
(
Dygresja. Z wpisu do pamiętnika wynika, że ulubionym filmem Pana od Małpiatek jest 'Matriks'.
I powiadam, że ja się wcale temu nie dziwię.
Nie dziwię się też, że, gdy czasem spotykam Pana od Małpiatek po lekcjach to odpala on jednego papierosa od drugiego.)
W poniedziałek nastąpi wywiadówka, a ja pechowo wyciągnęłam krótszą słomkę, wobec czego będę mogła zdać bezpośrednią relację, czy największym problemem rodziców jest brak szczoteczek do zębów, niezapowiedziane ćwiczenia
pepoż na mrozie, czy zdjęcia, które w ubiegłym tygodniu rozesłała Derekcja, a z których wynika, że w ramach ‘
Splish Splash Water Activities’ dziateczki z wiaderkami myją prywatny samochód Derekcji zamiast jak przepowiadał konspekt programowy studiować stany skupienia cieczy w warunkach laboratoryjnych?
Nade wszystko jednak nadal trwa lato i jak kot zostawia nam na wycieraczce tłuste, dorodne, lekko tylko przyduszone i zmemłane przyjemności.
Linie lotnicze oddały za desusy i impoderabilia co do centa, dopisując drobnym drukiem, że zastrzegają sobie prawo, by w dowolnej chwili, do końca naszego żywota zażądać oryginałów sklepowych paragonów. (
Czy odczekają dwadzieścia lat, aż wyblaknie termiczny atrament i wtedy przyjdą po swoje?)
Specjalista od urządzeń satelitarnych ocenił, że jest szansa, że ustawi talerz tak, byśmy mogli w tym roku obejrzeć coroczną odezwę królowej do narodu zamiast czterystu dwudziestu czterech tureckich kanałów, na którym każdy próbuje sprzedać nam dywan. Oraz, że wobec powyższego dziećmi zajmie się od czasu do czasu Peppa Pig oraz Mister Tumble, nie zaś Peppa
Wurst do spółki z Piaskowym Dziadkiem.
Za koszulkę z koniem Dynia zgarnęła trzecią nagrodę.
Na szczęście Dynia nie ogarnia niuansów podium, więc pierwsze-trzecie, nieistotne, i tak trzeba ją było zresetować po naprędce zorganizowanej ceremonii wręczania czeku na dziesięć ojro.
Tak się wzruszyła.
Bo wyobraźcie sobie.
Nagroda. Czek. Torba pełna gadżetów. Uścisk dłoni Sponsora. Uścisk dłoni człowieka przebranego za jajo. Owacje. Malowanie twarzy. Ciastka. Napoje chłodzące. Ciastka. Zdjęcia. Ciastka. Napoje. Balony. Korony. Przepalone neurony. Klej. Implozja. Lej.
Można by się przyczepić, że jury było tendencyjne i w konkursie na temat ‘
Moja najpiękniejsza przygoda’ nagrodziło głowną nagodą giezło przyozdobione wyłącznie napisem ‘
Żyj nam sto lat, Drogi Organizatorze Konkursu’ (przód) oraz ‘
Organizatorze! Jesteś cudowny!’ (tył). Jednakoż Dynią tak potężnie ciskało ze szczęścia, żeśmy nie mieli sumienia mącić uroczystej chwili rzucaniem podejrzeń o stronniczość i wybiórczość ani również zacięcia, aby tłumaczyć dziecinie,co to jest oportunizm i kryptoreklama.
I jeszcze przecież trwa festiwal teatrów kukiełkowych.
W nim między innymi ‘
Lotta z ulicy Awanturników’ (Przyuważcie! Na ścianie szopy ciocia Berg mimochodem wiesza zdjęcie Astrid Lindgren oprawione w ramy, wentylator imituje wiatr i łopoce szwedzką flagą, a część akcji rozgrywa się w domku dla lalek) oraz 'Czerwony Kapturek' w uwspółcześnionej wersji, gdzie okulista zapisuje babce soczewki kontaktowe, a ofiary pożarcia wytrząsa z wilka nie myśliwy, ale matka. Przy użyciu patelni.
[
Tu fascynująca ciekawostka. Nadal nie wiem, jak poprosić o bułkę w piekarni, a sakreble, w sezonie sprzedają bułki z gotowanymi kasztanami!, ale ni z gruszki, ogarniam grę słów typu soczewka-soczewica. 'Widzisz Norweski, babcia nie rozpoznała wilka, bo ugotowała swoje soczewki...' Yyyyy...? Norweski to widzi dość słabo, tak jak i reszta dorosłej widowni, możliwe więc, że to moje złudzenia werbalne, albo infantylne poczucie humoru.
... przyznaję bez bicia, tak, wciąż jeszcze mnie śmieszy: Gute Fahrt!]
I byłoby tak pięknie, gdyby w ramach imprez towarzyszących,
Norweski nie namówił mnie na pozornie niewinną kontrolę stanu zdrowia, która ujawniła moje BMI.
W akcie zemsty, w ramach imprez towarzyszących, próbowałam namówić
Norweskiego na
kostenloss stress test przeprowadzany przez scjentologów (
Ale po co, kaczko? No jak to po co? Żebym mogła TO opisać na blogu!), ale
Norweski się zestresował i uciekł.
Przeto nigdy się nie dowiemy, czy wystarczyłoby scjentologom skali w urządzeniu przypominajacym dwie tutki od papieru toaletowego pomalowane na srebrno i podłączone do licznika Geigera.
©kaczka