[28 Feb 2011]
(...)
Porzuciłam wieżę z sit – w ramach pracy zawodowej przesiewam świat przez sita, cokolwiek wpadnie mi w ręce przeciskam przez mikronowe oczka, dajcie mi wielbłąda, a przepchnę go przez ucho igielne, wieża z sit sięga mi już nad głowę – porzuciłam, wyszłam, wygenerowałam złowrogie słupki współczynników absencji, wsiadłam w pociąg, przejechałam trzy hrabstwa.
Szpital.
Szpital, w którym rodziła się Dynia nie wywołuje już emocji.
Minęło moje pięć minut matki pierworódki, wytarły się wspomnienia, prawie wszystkie. Może oprócz tego jednego, które cyzeluję w pamięci, że przypalone tosty ze słonym masłem po – smakowały przewybornie.
Szpital.
W szpitalu konsultant.
Konsultant podobny do szarej wiewiórki.
Pewien śródziemnomorski uniwersytet zażądał od Matki Unii funduszy na projekt, którego celem miała być hekatomba szarych wiewiórek, stąd i bezpośrednie skojarzenie.
(Nie znam szczegółów, nie wiem, czy planowali zatruwać orzeszki, czy palić z dwururek, czy niewolniczo zatrudniać wiewiórki do rozwieszania po drzewach bożonarodzeniowych iluminacji?)
Oprócz konsultanta – Doktor Junior, przemiły, acz nastoletni.
Jak z programu ‘Doktorzy Juniorzy – życie twoje w ich rękach’ (Zaintrygowanych odsyłam do kanału BBC Pięć lub Siedem.)
Ręce Doktora Juniora bardzo nerwowo się trzęsły.
- Jak dobrze, że to nie zabieg neurochirurgiczny. – przeszło mi przez głowę.
Scenografia: dwa gabinety połączone drzwiami, a do tego w każdym drzwi wejściowo-wyjściowe.
W jednym gabinecie Doktor Junior, w drugim – Doktor Wiewiórka.
W jednym Doktor Junior próbujący uzyskać informacje na temat przebiegu i symptomów.
(- Karta! Karta tu leży! Czytaj, Doktorze Juniorze, miast polegać na mojej zmęczonej pamięci.)
W drugim Doktor Wiewiórka strofujący przygłuchego diabetyka.
Niepodobna się skupić.
- Kiedy? Jakie lekarstwa? Nie wiem. Wszak chyba musi być w karcie? Niebieskie?
Jak raz nie zabrałam ze sobą notatek.
Doktor Junior rzucił się wreszcie łapczywie na treści zapisane w karcie.
- AMPUTACJA! ZGON! – grzmiało w sąsiednim gabinecie, aż ucichło.
Doktor Junior wyznał, że chyba potrzebuje konsultacji.
- To tak jak ja! – najszczerzej się ucieszyłam.
Wybiegł Junior przez drzwi wyjściowe, wpadł do sąsiedniego gabinetu przez wejściowe i zaczął streszczać.
Wszystko było słychać. Papierowe ściany Wyspy.
- A od kiedy...? – zapytał Wiewiórka.
Doktor Junior nie wiedział. Wypadł przez wyjściowe, wpadł przez wejściowe, powtórzył pytanie. Z odpowiedzią wypadł, wpadł, zaczął sprawozdawać.
- A rezonans? – wnikał Wiewiórka.
Doktor Junior nie wiedział. Wypadł przez wyjściowe, wpadł przez wejściowe, powtórzył pytanie. Z odpowiedzią wypadł, wpadł, zaczął sprawozdawać.
- ... pacjentka z objawami w 2008...
- W 2003... – krzyknęłam – ...że pozwolę sobie sprostować.
Zapadła cisza.
Otworzyły się drzwi łączące oba gabinety i na fotelu na kółkach, od jednego biurka do drugiego, przejechał Doktor Wiewiórka.
Jednym odepchnięciem. Nie omieszkałam, szczerze pogratulować techniki.
...
Toż nie można było tak od razu.
Musiał ten Junior tak biegać?
Musiałam opowiadać dwa razy?
Pytam, bo odkąd zajęłam się amatorską hodowlą Dyni, optymalizacja czasu stanowi warunek przetrwania, a spieszę się nawet stojąc lub śpiąc.
Dziesięć minut tu, to jeden pociąg później i pół godziny Dyni mniej...
...
- Oligopeptydy znów pod sufitem. – postraszył Wiewiórka. – Co dziwi, bo ostatnio były wzorcowe.
Nie były wzorcowe. Nie mogły być. Miałam na to niezliczone dowody.
Były prawdopodobnie cudzymi oligopeptydami...
(Co przypomina historię usłyszaną niedawno na mieście, o miejscowej kobiecie, która poroniła, a tydzień później otrzymała list informujący ją o tym, że wynikiem badania histopatologicznego rozpoznano u niej wielce agresywny nowotwór, więc tu badania na cito, konsultacja, a za dwa tygodnie chemia bez zwłoki (sic!). Gorsza prognoza – zgon, lepsza prognoza – nieodwracalna bezdzietność.
Tydzień później przyszedł kolejny list, który otworzyła kiwając się na kanapie w otchłani depresji, w którą wpadła, gdy tylko otrząsnęła się z szoku. List informował, że niefortunnym zbiegiem okoliczności wysłano jej cudze wyniki. Tadam!)
... lub komuś obsunęły się miejsca po przecinku.
(...)
- Zjesz kaszę?
- Noł.
©kaczka
(...)
Porzuciłam wieżę z sit – w ramach pracy zawodowej przesiewam świat przez sita, cokolwiek wpadnie mi w ręce przeciskam przez mikronowe oczka, dajcie mi wielbłąda, a przepchnę go przez ucho igielne, wieża z sit sięga mi już nad głowę – porzuciłam, wyszłam, wygenerowałam złowrogie słupki współczynników absencji, wsiadłam w pociąg, przejechałam trzy hrabstwa.
Szpital.
Szpital, w którym rodziła się Dynia nie wywołuje już emocji.
Minęło moje pięć minut matki pierworódki, wytarły się wspomnienia, prawie wszystkie. Może oprócz tego jednego, które cyzeluję w pamięci, że przypalone tosty ze słonym masłem po – smakowały przewybornie.
Szpital.
W szpitalu konsultant.
Konsultant podobny do szarej wiewiórki.
Pewien śródziemnomorski uniwersytet zażądał od Matki Unii funduszy na projekt, którego celem miała być hekatomba szarych wiewiórek, stąd i bezpośrednie skojarzenie.
(Nie znam szczegółów, nie wiem, czy planowali zatruwać orzeszki, czy palić z dwururek, czy niewolniczo zatrudniać wiewiórki do rozwieszania po drzewach bożonarodzeniowych iluminacji?)
Oprócz konsultanta – Doktor Junior, przemiły, acz nastoletni.
Jak z programu ‘Doktorzy Juniorzy – życie twoje w ich rękach’ (Zaintrygowanych odsyłam do kanału BBC Pięć lub Siedem.)
Ręce Doktora Juniora bardzo nerwowo się trzęsły.
- Jak dobrze, że to nie zabieg neurochirurgiczny. – przeszło mi przez głowę.
Scenografia: dwa gabinety połączone drzwiami, a do tego w każdym drzwi wejściowo-wyjściowe.
W jednym gabinecie Doktor Junior, w drugim – Doktor Wiewiórka.
W jednym Doktor Junior próbujący uzyskać informacje na temat przebiegu i symptomów.
(- Karta! Karta tu leży! Czytaj, Doktorze Juniorze, miast polegać na mojej zmęczonej pamięci.)
W drugim Doktor Wiewiórka strofujący przygłuchego diabetyka.
Niepodobna się skupić.
- Kiedy? Jakie lekarstwa? Nie wiem. Wszak chyba musi być w karcie? Niebieskie?
Jak raz nie zabrałam ze sobą notatek.
Doktor Junior rzucił się wreszcie łapczywie na treści zapisane w karcie.
- AMPUTACJA! ZGON! – grzmiało w sąsiednim gabinecie, aż ucichło.
Doktor Junior wyznał, że chyba potrzebuje konsultacji.
- To tak jak ja! – najszczerzej się ucieszyłam.
Wybiegł Junior przez drzwi wyjściowe, wpadł do sąsiedniego gabinetu przez wejściowe i zaczął streszczać.
Wszystko było słychać. Papierowe ściany Wyspy.
- A od kiedy...? – zapytał Wiewiórka.
Doktor Junior nie wiedział. Wypadł przez wyjściowe, wpadł przez wejściowe, powtórzył pytanie. Z odpowiedzią wypadł, wpadł, zaczął sprawozdawać.
- A rezonans? – wnikał Wiewiórka.
Doktor Junior nie wiedział. Wypadł przez wyjściowe, wpadł przez wejściowe, powtórzył pytanie. Z odpowiedzią wypadł, wpadł, zaczął sprawozdawać.
- ... pacjentka z objawami w 2008...
- W 2003... – krzyknęłam – ...że pozwolę sobie sprostować.
Zapadła cisza.
Otworzyły się drzwi łączące oba gabinety i na fotelu na kółkach, od jednego biurka do drugiego, przejechał Doktor Wiewiórka.
Jednym odepchnięciem. Nie omieszkałam, szczerze pogratulować techniki.
...
Toż nie można było tak od razu.
Musiał ten Junior tak biegać?
Musiałam opowiadać dwa razy?
Pytam, bo odkąd zajęłam się amatorską hodowlą Dyni, optymalizacja czasu stanowi warunek przetrwania, a spieszę się nawet stojąc lub śpiąc.
Dziesięć minut tu, to jeden pociąg później i pół godziny Dyni mniej...
...
- Oligopeptydy znów pod sufitem. – postraszył Wiewiórka. – Co dziwi, bo ostatnio były wzorcowe.
Nie były wzorcowe. Nie mogły być. Miałam na to niezliczone dowody.
Były prawdopodobnie cudzymi oligopeptydami...
(Co przypomina historię usłyszaną niedawno na mieście, o miejscowej kobiecie, która poroniła, a tydzień później otrzymała list informujący ją o tym, że wynikiem badania histopatologicznego rozpoznano u niej wielce agresywny nowotwór, więc tu badania na cito, konsultacja, a za dwa tygodnie chemia bez zwłoki (sic!). Gorsza prognoza – zgon, lepsza prognoza – nieodwracalna bezdzietność.
Tydzień później przyszedł kolejny list, który otworzyła kiwając się na kanapie w otchłani depresji, w którą wpadła, gdy tylko otrząsnęła się z szoku. List informował, że niefortunnym zbiegiem okoliczności wysłano jej cudze wyniki. Tadam!)
... lub komuś obsunęły się miejsca po przecinku.
(...)
- Zjesz kaszę?
- Noł.
©kaczka