[14 Jun 2016]
(...)
... a potem przyjechała Hauptcioteczka i podarowała dziecinom bębenek, gwizdek i kastaniety w barwach narodowych. Toteż spakowałam podręczną walizkę i złapałam samolot do Rzeszowa obiecując sobie, że tam się wreszcie wyśpię.
(Źle sypiam od dwóch tygodni. Dzieciom wraz z migdałami amputowano chrapanie, śpią milcząc, więc czuję imperatyw, by co chwila wstawać i sprawdzać puls i podstawiać im pod nos lusterko. Sen perforowany nie służy jowialnym biorytmom.)
I słowa dotrzymałam. Wyspałam się.
Do tego prowadziłam w Rzeszowie życie nadzwyczaj rozwiązłe.
Jadałam w lokalach na porcelanowych talerzach, używałam przy tym sztućców, nie dojadałam niczyich resztek, stać mnie było, by każdy kęs pogryźć kilkanaście razy, a gorące napoje zażywałam, gdy były naprawdę gorące.
Najpierwszy posiłek żułam przy stoliku ustawionym między Hanną Bakułą a profesorem Bralczykiem. (Och, gdybyż nie ta moja parszywa nieśmiałość zaproponowałabym bruderszaft maślanką i jajecznicą na boczku.)
I jakby tego było mało, rozochocona tą niecodzienną prosperitą, oszalałam i poszłam do kina.
(Nie miałam daleko. I kino, i moje łóżko było w tym samym centrum handlowym.)
Film z twarzy był podobny do nikogo, skrzył odkrywczymi bonmotami z gatunku 'miłość jest jak sraczka', ale wszak nie po bonmoty chodzi do kina matka dwójki dzieci. Matka dwójki dzieci idzie do kina po to, by sobie posiedzieć.
(Po kinie matka dzieciom kupuje butelkę bezalkoholowego i przemyca ją do hotelu w szarej papierowej torbie.)
Gdy nie odbierałam nagród [1], zwiedzałam Rzeszów.
Może to kwestia mojego akcentu z Kresów Zachodnich, albo te dziesięć lat błąkania się po świecie zatrzymało mi rozwój mowy polskiej na poziomie osiemnastowiecznego polskiego emigranta z Brazylii, albo też posiadam jakąś ukrytą wadę wymowy, gdyż z pozoru niewinne pytanie 'Czy byłby Pan/Pani tak uprzejmy, by wskazać mi drogę do urzędu pocztowego?' spłoszyło trzech autochtonów i dopiero czwarty, ryzykując zwarcie w układzie nerwowym, po bardzo długim: yyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyy? wydobył z siebie: 'Ale, że co? Że niby gdzie chce? Na pocztę?'
Potem więc już tylko wyniośle milczałam, albo pokazywałam palcem.
Nadal fascynuje mnie niespotykane w tutejszym obrocie handlowym zjawisko: 'Czy Pani ma drobne?'
I o ile mogę współodczuwać sprzedającemu, gdy ktoś płaci setką za bułkę, to do spazmów doprowadziła mnie prośba subiekta 'Jakieś drobne?‘, gdy zmuszony był mi z tej setki wydać do siedemdziesięciu. (Narodzie, kto wam pożera bilon?)
W drodze powrotnej, na lotnisku w Rzeszowie, zaskoczył mnie wklejony w budynek nieszczególnie pojemny, raczej niewygodny taras widokowy po brzegi wypełniony skondensowanym społeczeństwem. Wisząca na frontonie ludzka girlanda! Zaskakujący był również komunikat: 'Bagaż pozostawiony bez opieki zostanie poddany NISZCZĄCEJ kontroli bezpieczeństwa.'
Peronel Lufthansy zaskoczyła natomiast moja determinacja, aby wnieść na pokład mikroskopijnego modelu samolotu, otrzymany w darze od Przedstawicieli Inicjatywy Kresowej, kalendarz o rozmiarach metr na pół metra, w praktycznym kartonowym etui. Siałam nim sputoszenie i ścinałam głowy jak człowiek z drabiną zarzuconą na ramię.
Ale wniosłam i nie dałam się wyrzucić.
[1] WYGRAŁAM!
(...)
Steffen Möller wyjaśniał kiedyś, jak odróżnić polskiego mężczyznę od niemieckiego mężczyzny. Otóż, według Steffena, gdy na stację wjeżdża pociąg z ukochaną, polski mężczyzna stoi na peronie z bukietem kwiecia, niemiecki zaś krzyczy: ‘Pospiesz się, zaparkowałem na zakazie.’
I teraz scena.
Wychodzę przed niemieckie lotnisko opromieniona wieczną literacką chwałą, w jednej ręce hektar kalendarza, w drugiej podręczna walizka – źródło obciachu (walizka ma tysiąc lat i czyni na każdej powierzchni piekielny łoskot, który odbija się echem szczególnie dobrze na lotniskowych marmurach), z tyłu plecak, z przodu torebka. Tęskniłam przez czterdzieści osiem godzin. Oto są. Widzę ich. Norweski, Dynia, Biskwit. Stoją przy samochodzie, czekają, machają do mnie rękami.
Im bardziej się zbliżam, tym wyraźniej słyszę: '... pospiesz się, tu można parkować tylko dziesięć minut.'
I już wiem.
Wróciłam do domu!
(...)
Anestezjologowi – wdzięczna pacjentka.
©kaczka
(...)
... a potem przyjechała Hauptcioteczka i podarowała dziecinom bębenek, gwizdek i kastaniety w barwach narodowych. Toteż spakowałam podręczną walizkę i złapałam samolot do Rzeszowa obiecując sobie, że tam się wreszcie wyśpię.
(Źle sypiam od dwóch tygodni. Dzieciom wraz z migdałami amputowano chrapanie, śpią milcząc, więc czuję imperatyw, by co chwila wstawać i sprawdzać puls i podstawiać im pod nos lusterko. Sen perforowany nie służy jowialnym biorytmom.)
I słowa dotrzymałam. Wyspałam się.
Do tego prowadziłam w Rzeszowie życie nadzwyczaj rozwiązłe.
Jadałam w lokalach na porcelanowych talerzach, używałam przy tym sztućców, nie dojadałam niczyich resztek, stać mnie było, by każdy kęs pogryźć kilkanaście razy, a gorące napoje zażywałam, gdy były naprawdę gorące.
Najpierwszy posiłek żułam przy stoliku ustawionym między Hanną Bakułą a profesorem Bralczykiem. (Och, gdybyż nie ta moja parszywa nieśmiałość zaproponowałabym bruderszaft maślanką i jajecznicą na boczku.)
I jakby tego było mało, rozochocona tą niecodzienną prosperitą, oszalałam i poszłam do kina.
(Nie miałam daleko. I kino, i moje łóżko było w tym samym centrum handlowym.)
Film z twarzy był podobny do nikogo, skrzył odkrywczymi bonmotami z gatunku 'miłość jest jak sraczka', ale wszak nie po bonmoty chodzi do kina matka dwójki dzieci. Matka dwójki dzieci idzie do kina po to, by sobie posiedzieć.
(Po kinie matka dzieciom kupuje butelkę bezalkoholowego i przemyca ją do hotelu w szarej papierowej torbie.)
Gdy nie odbierałam nagród [1], zwiedzałam Rzeszów.
Może to kwestia mojego akcentu z Kresów Zachodnich, albo te dziesięć lat błąkania się po świecie zatrzymało mi rozwój mowy polskiej na poziomie osiemnastowiecznego polskiego emigranta z Brazylii, albo też posiadam jakąś ukrytą wadę wymowy, gdyż z pozoru niewinne pytanie 'Czy byłby Pan/Pani tak uprzejmy, by wskazać mi drogę do urzędu pocztowego?' spłoszyło trzech autochtonów i dopiero czwarty, ryzykując zwarcie w układzie nerwowym, po bardzo długim: yyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyy? wydobył z siebie: 'Ale, że co? Że niby gdzie chce? Na pocztę?'
Potem więc już tylko wyniośle milczałam, albo pokazywałam palcem.
Nadal fascynuje mnie niespotykane w tutejszym obrocie handlowym zjawisko: 'Czy Pani ma drobne?'
I o ile mogę współodczuwać sprzedającemu, gdy ktoś płaci setką za bułkę, to do spazmów doprowadziła mnie prośba subiekta 'Jakieś drobne?‘, gdy zmuszony był mi z tej setki wydać do siedemdziesięciu. (Narodzie, kto wam pożera bilon?)
W drodze powrotnej, na lotnisku w Rzeszowie, zaskoczył mnie wklejony w budynek nieszczególnie pojemny, raczej niewygodny taras widokowy po brzegi wypełniony skondensowanym społeczeństwem. Wisząca na frontonie ludzka girlanda! Zaskakujący był również komunikat: 'Bagaż pozostawiony bez opieki zostanie poddany NISZCZĄCEJ kontroli bezpieczeństwa.'
Peronel Lufthansy zaskoczyła natomiast moja determinacja, aby wnieść na pokład mikroskopijnego modelu samolotu, otrzymany w darze od Przedstawicieli Inicjatywy Kresowej, kalendarz o rozmiarach metr na pół metra, w praktycznym kartonowym etui. Siałam nim sputoszenie i ścinałam głowy jak człowiek z drabiną zarzuconą na ramię.
Ale wniosłam i nie dałam się wyrzucić.
[1] WYGRAŁAM!
(...)
Steffen Möller wyjaśniał kiedyś, jak odróżnić polskiego mężczyznę od niemieckiego mężczyzny. Otóż, według Steffena, gdy na stację wjeżdża pociąg z ukochaną, polski mężczyzna stoi na peronie z bukietem kwiecia, niemiecki zaś krzyczy: ‘Pospiesz się, zaparkowałem na zakazie.’
I teraz scena.
Wychodzę przed niemieckie lotnisko opromieniona wieczną literacką chwałą, w jednej ręce hektar kalendarza, w drugiej podręczna walizka – źródło obciachu (walizka ma tysiąc lat i czyni na każdej powierzchni piekielny łoskot, który odbija się echem szczególnie dobrze na lotniskowych marmurach), z tyłu plecak, z przodu torebka. Tęskniłam przez czterdzieści osiem godzin. Oto są. Widzę ich. Norweski, Dynia, Biskwit. Stoją przy samochodzie, czekają, machają do mnie rękami.
Im bardziej się zbliżam, tym wyraźniej słyszę: '... pospiesz się, tu można parkować tylko dziesięć minut.'
I już wiem.
Wróciłam do domu!
(...)
Anestezjologowi – wdzięczna pacjentka.
©kaczka
Jako rodowita Rzeszowianka czuję się w obowiązku wskazać drogę do urzędu pocztowego:
ReplyDeletePoziom 2
Lokal 281
http://www.milleniumhall.pl/sklep/169,urzad_pocztowy.html
Kino, łóżko i poczta w jednym!:D
Gratulacje!!:))
#facepalm (a wlasciwie to stoje pod sciana i uderzam wen pustym czerepem)
DeleteTo chyba oslepila mnie ta slawa, bo nawet do glowy nie przyszlo mi zeby w Millenium szukac poczty :-))))) No, ale przynajmniej dzieki temu nacieszylam oko zielonoscia i przytulnoscia Rzeszowa, gdyz dotarlam na Moniuszki, gubiac sie przy tym jedynie jakies nedzne trzysta razy. W miedzyczasie (mam na mysli dekade)poczta dokonala chyba rebrandingu i zupelnie nie rozpoznalam logo.
A w Millenium tez sie zgubilam. To efekt konstrukcji psychicznej odziedziczonej rowniez przez Biskwita 'sama sobie poradze, nikogo nie musze o nic pytac'. Dodajmy, ze Norweski jest reprezentantem przeciwnej opcji 'zapytajmy jak najwiecej osob i wyciagnijmy srednia z ich odpowiedzi' To wystawia nasz zwiazek na proby.
Wiwat Rzeszow!
Oprócz poczty jest też minifilia Urzędu Miasta:D. W Millenium jest wszystko! Ale tez się tam gubię, nie ogarniam tego typu przybytków w całości. Bezpiecznie czuję się tylko w jednej części Millenium, a jak przez przypadek przejdę do drugiej, to miotam się z obłędem w oku szukając wyjścia, jakieś kręgi zataczam, nie wiem co się dzieje, dramat. Co więcej, ja nawet nie wiem, gdzie jest ulica Moniuszki, choć mieszkam w tym mieście 30 lat:D. To znaczy wiem, ze takowa istnieje, ale bez google maps nie jestem w stanie zlokalizować.
DeleteKiedyś w przypływie szaleństwa (i dobrej wierze), wskazałam drogę pewnej cudzoziemce. Oczywiście źle, ponieważ ulicę Langiewicza pomyliłam z Lenartowicza (podstępna literka L mnie zmyliła!). Do dzisiaj, ilekroć tamtędy przechodzę, rozglądam się z niepokojem, czy duch tej uroczej Ukrainki nie krąży po okolicy w poszukiwaniu zemsty. Od tego incydentu na pytanie o drogę tez reaguję przydługim "yyyyyyyyyyyyyyyyyyyy" i szybciutko zwiewam, żeby mi jakaś głupia chęć niesienia pomocy bliźniemu do głowy nie przyszła. Może tu jakieś powietrze morowe i inni równie orientacyjnie dysfunkcyjni jak ja:D
Na Wyspach Bry mieszkalam dlugo w miasteczku, ktorego srodek przerobiono na galerie handlowa. Zeby gdziekolwiek dotrzec trzeba bylo przez nia przejsc. Ale nawet to doswiadczenie nie przygotowalo mnie na Millenium. Sympatyczny taksowkarz poinformowal mnie, ze w Rzeszowie jest najwiecej powierzchni handlowej w Polsce przypadajacej na jednego mieszkanca. Jako mieszkanka Szczecina czuje sie oburzona. Wydawalo mi sie, ze to my dzierzymy palme!
DeleteBlakalam sie w piatek wieczorem po Rzeszowie, odnalazlam poczte, przemknelam przez Targ Frrrrhancuski, a potem poszlam przed siebie i nagle znalazlam sie na TECZOWYM moscie! Macie Teczowy Most!
Brawoooooo!!!!! :)))
ReplyDeleteCo prawda jeszcze nie czytalam, zrobie to podczas przerwy na kotlowni - ale gratulowac juz mozna!
Kaczka wymiotla ciosem pletwy cale dwustuosobowe stado konkurentów!!!!
(a walizke tez taka mam. stary jak swiat kufer z twardego plastiku, stuka i wali o podlogi, ze ludziska sie obracajo i dziwujo :)
no, a anestezjolog..... czy trzeba to komentowac? :)))
DeletePrzeczytalam opowiadanie.
DeleteDOBRE, Kaczko, dobre!!! Smutne, piekne, plastyczne.
Czy Ty masz takich wiecej w szufladzie? Planujesz sie podzielic?
Caluje w kaczy dzióbek :*
Walizka! Tym razem w rozpaczy udawalam, ze tak wlasnie ma byc, ze rumor, ktory czynie jest na wyposazeniu i ze to najnowsza moda, lajfstajl i szpan. Probowalam kilka lat temu wymienic te walizke na nowy model. Kupilam niezwykle urodziwa z tlumikiem i co? Rozpekla sie po pierwszej podrozy. Niby moge udawac, ze halas mnie nie rusza, ale o szostej rano ten dzwiek kolek na bruku podrywa cala dzielnice.
DeletePortret anestezjologa wreczony mu o swicie przed kolejnym ciezkim dniem zabiegow podobno (wiadomosc z pierwszej reki, szefowa instrumentariuszek, jest nasza sasiadka i to ona poniosla) zdezorganizowal plan dnia i wywolal obsuwy. Zespol z niewiadomych przyczyn dlugo nie mogl sie uspokoic.
Cos tam mam po szufladach, ale najwiecej to jednak dystansu do tego, co napisalam i chyba to najbardziej przeszkadza mi sie dzielic :-) :*
Brawo Kaczko! Gratuluję nagrody za świetne opowiadanie
ReplyDeleteDziekuje! Nadal jestem zdziwiona tym zwyciestwem :-)
DeleteKaczko droga, z całego serca gratuluję! Może porównanie z czapki, ale kiedyś wpadła mi w ręce twórczość niejakiej Diany Gabaldon. Pal sześć wagę i zawartość dzieł, ale przeszła ciekawą drogę zawodową. I zdaje się, że drugie ja ją bardzo cieszy. Czego i Tobie serdecznie życzę.
ReplyDeleteDziekuje! Ha! Poki czlek zyje to moze tasowac karty. Co prawda neurochirurgiem juz pewnie nie zostane, ale moze sie odwaze cos jeszcze napisac :-)
DeletePrzeczytałam. Opowiadanie znakomite!
ReplyDelete:*
DeleteKaczko frunąca ku szczytom literackiego prestiżu GRATULACJE !
ReplyDeleteCzeka mnie więc dziś smakowity wieczór z lekturą, dzięki.
b.
Polecam sie! :-)
DeleteKaczko, GRATULACJE, nasza Dumo :-)
ReplyDeleteA "ma pani drobne" zaczyna sie juz, gdy samolot wplywa na polskie chmury. Gdy podpowiedzialam kiedys kasjerowi, ze bilon mozna zdobyc w banku, powiedzial tylko, ze trzeba byc tam wczesnie, wiec nie.
No nie da sie ;-))
Arbuz
Dziekuje!
DeletePrawda, ze to sport narodowy? Nigdzie indziej, no nigdzie nikt mnie nie przymuszal, zebym 'skoczyla rozmienic', albo 'dobrze poszukala' :-))) Doswiadczenie to spowodowalo, ze wczoraj wydlubywalam centy placac za piec bulek i co? Kolejka za mna szemrala i miala za zle :-) Nie dogodzisz!
Rozwiązanie zagadki z bilonem jest b.proste (byłam kasjerką, więc wiem). Kiedy przychodzisz ze stówą, a Twój rachunek opiewa na 70zł, mur beton tuż przed Tobą była emerytka z banknotem dwustuzłotowym i kupowała kajzerkę i serek topiony. One zawsze tak robią 5 minut po odebraniu emerytury...
DeleteAle jakze to?! Bylam pewna, ze atakuja w kolejce do internisty i nie maja czasu na kajzerki :-)
DeleteWielkie gratulacje! Właśnie skończyłem czytać to nagrodzone cudo i wciąż mam ciarki. N I E S A M O W I T E
ReplyDeleteDziekuje!
DeleteBrawo Kaczka!! Gratuluję i zazdroszczę, że mogłaś się wyspać - nocne czuwania skąd ja to znam... chyba z autopsji się zdaje :D Przy prof Bralczyku to bałabym się odezwać, bo może popełniłabym mnóstwo błędów językowych (Tobie by wybaczył tyle lat na emigracji to możesz ;), że wstyd na cała Polskę jak długa i szeroka :)
ReplyDeleteDynia powinna robić ulotki dla różnych podmiotów medycznych. Anestezjolog wymagający ortodonty - dwa w jednym :D
Dzieki!
DeleteWykorzystalam sytuacje i napodsluchiwalam sie profesora Bralczyka. Okazji, by poporsic o podpis na biuscie bylo mnostwo, niektore nawet spolecznie akceptowane (Profesor wraz z Michalem Ogorkiem rozdawali autografy po spotkaniu ze spoleczenstwem), ale ta niesmialosc ;-)
Anestezjolog wymagajacy ortodonty i dodalabym, chyba rowniez psychiatry ;-)
Kaczko, gratuluję, gratuluję i jeszcze raz gratuluję!
ReplyDeleteTo cudownie prawie znać osobę, która stoi na ruchomych schodach, wiodących wprost po literackiego Nobla!
Szymborska już robi Ci miejsce na ławeczce sławy, a Sienkiewicz zastanawia się, czy będziecie mieć wspólne pomniki...
Ściskam obficie!
Ja mysle, ze stoi za tym Konopnicka! Bo, ani Sienkiewicz, ani Szymborska nie nachodza mnie w snach. A Konopnicka wpada co i rusz. Ostatnio z pretensja (sluszna!), ze Dynia zniewaza symbole narodowe. Faktycznie, na jawie Dynia w naglym patriotycznym zrywie wyprodukowala polska flage. W barwach Indonezji.
DeleteDziekuje! Sciskaj!
Widziałam kiedyś pomnik Konopnickiej, który był skrzyżowaniem Buki z rododendronem. Od tego czasu Konopnicka kojarzy mi się wyłącznie z horrorem...
DeleteNo, w moich snach to ona tez nie wyglada jak z milej, polskiej komedii ;-)
DeleteGratulacje!!! Opowiadanie przeczytam za godzinę, jak znowu umknę od artykułu, który ma deadline na dziś (a że jest to drugi deadline, to już konieczny).
ReplyDeleteAnestezjolog ma strasznie dużo zębów... Może i nie jest ich więcej niż powinno być, ale jakoś tak robią wrażenie bizantyjskiej obfitości.
Będąc z koleżanką na konferencji w St. Petersburgu musiałyśmy pytać o drogę. Ponieważ ja chodziłam do szkoły tuż po tym, jak wyginęły dinozaury, to miałam w niej lekcje rosyjskiego. No i koleżanka kazała mi go odrdzewić i użyć, bo jak zaczynałyśmy od Excuse me, to ludność uciekała... Nawet w hotelu odmawiali używania.
... a moj znajomy opowiadal, ze w St. Petersburgu tak! odmawiali uzywania, ale za to nieustannie przysylali mu akhem... damy do towarzystwa. I im bardziej on nie chcial, tym bardziej nalegali myslac, ze wreszcie znajda taka, ktora spelnia jego fantazje :-) Podobno w koncu zabarykadowal drzwi szafa, krzeslem, walizka, a dla bezpieczenstwa swej cnoty spal zamkniety w lazience.
DeleteOooo, ja tez chodzilam do tej szkoly!
Nie było dam...
DeleteAle - pod wskazanym adresem (3 nad ranem) nie było hotelu, był gdzie indziej (taksówkarz dopytał telefonicznie, bo odmówiłyśmy wysiadania),
- pod nowym adresem był hotel, ale tajny, bez szyldu,
- pani nie uwierzyła (bo gdzieżby jakiś zapis), że ktoś mógł zapłacić z góry i w środku nocy wydzwaniała koleżanki czy płaciłyśmy
- łazienka była wspólna dla całego piętra,
- pokój 2-osobowy, to 2 łóżka, ale jedno prześcieradło,
- na nasze pytanie, jak uruchomić automat z kawą - tzw. śniadanie, pani powiedziała z oburzeniem, że kawa od 12.00. Nie ma jak używka.
Oooo też w owej szkole, jak miło :)
Kawa od dwunastej, ale wodka z zakaska do sniadania?
DeleteTak, absolwenci tej szkoly do konca zycia maja w mozgu polac zasypana cyrylica.
Gratulacje, 41-szczecinianko!
ReplyDelete(że niby czterdziesta pierwsza szczecinianka czy że czterdziestojedno-szczecinianka)
Wszyscy czytelnicy wiedzą OD DAWNA, że masz przed sobą wielką karierę literacką, w sumie nie wiem czemu jakież żiri się zastanawia
pozdrawiam!
Dziekuje! :*
DeleteWole wersje, ze jestem czterdziesta pierwsza na liscie zasluzonych dla Szczecina. Przodem Janina Szczerska, profesor Wolszczan i Galczynski :-)
Kaczko, dopiero potem przeczytałam opowiadanie w spokoju.
DeleteBardzo przejmujące. Miałam ciary na plecach i gulę czegośtam w gardle.
Piękne, mądre i ... takie smutne :/
Najgorsze jest to że przyleciałaś gubić się i wysypiać do Rzeszowa incognito, gdybyś szepnęła tylko słówko- widzę zlot Twych psychofanek na widowni, nie dających dojść do słowa prowadzącym, skandującym: kacz-ka-kacz-ka-kacz-ka-kacz-ka-kacz-ka-kacz-ka-kacz-ka-kacz-ka-kacz-ka-kacz-ka-kacz-ka-kacz-ka-kacz-ka-kacz-ka-kacz-ka-kacz-ka-kacz-ka-kacz-ka-kacz-ka-kacz-ka-kacz-ka-kacz-ka-kacz-ka-kacz-ka-kacz-ka-kacz-ka-kacz-ka-kacz-ka-kacz-ka-kacz-ka-kacz-ka-kacz-ka-kacz-ka-kacz-ka-kacz-ka-kacz-ka-kacz-ka-kacz-ka-kacz-ka-kacz-ka-kacz-ka-kacz-ka!!! A i parę bębenków, gwizdków i wuwuzeli by się pewnie na widowni znalazło....
ReplyDeleteOraz transparent, tylko nowe kijki trzeba by dokupić.
DeleteJuż z rośnie bambusowy las na te kije!
DeleteGlowy nie dam, ale doktor Makowski wygladal na rozczarowanego brakiem transparentow :-) Pora szukac kolejnego konkursu!
DeleteTo ja już siadam do maszyny, aby transparentów na zapas naszyć!
DeleteJarecko, szykuj kukułczankę))
Akuratnie na Zaogoniu świeża dostawa!
DeleteKaczko Szczecin jest z Ciebie DUMNY! Kosisz wszystko.A Dyni wróże karierę malarska jestem Jej fanka - rysunki CUDNE!
ReplyDeleteKu chwale! :-)
DeleteDynia miewa momenty, gdy znad sztalug objawia swiatu, ze zostanie wybitna malarka. Jednak ostatnio coraz czesciej sklania sie ku karierze kierowcy autobusu :-)))
Jestem absolutną psychofanką KACZKO, JA CIEBIE KOCHAM !
ReplyDeletea tan anestezjolog....no istny cud.
I ja! I ja!
DeleteSame psychole na sali!
<3 Czuje sie jak celebrytka! Mam psychofanki!
DeleteMam folder pod tytułem rys Dynia i Anestezjolog też do niego rzecz jasna trafił.
ReplyDeleteTa perspektywa! :-)
DeleteNo pani kochana, tak się nie robi, że się przyjeżdża na tournee nie anonsując się zupełnie. Tym oto sposobem uciekła mi sprzed nosa niepowtarzalna okazja zdobycia autografu, jeszcze zanim Cię tym Noblem obdarzą.
ReplyDeleteA czy widziałaś, że tam za rogiem, zaraz koło Twojego łóżka jest sklep zoologiczny z napisem żeby nie pukać w szybę, bo zwierzęta i tak nie odpukają? ;)
Nie widzialam! Ja sie tam obijalam od sklepu do sklepu i ciagle wydawalo mi sie, ze ktos je - te sklepy - przenosi i ustawia w nowych miejscach. Wylacznie po to, zeby mnie zmylic.
DeleteA nie anonsowalam, bo nie wiedzialam, czy wygram. A jakbym nie wygrala? Trzeba by mnie klepac po pleckach, mowic, ze jury sie na mnie nie poznalo, podawac chusteczki i srodki uspokajajace. Wolalam nie ryzykowac :-)
Kaczko. Pisz i wydawaj.
ReplyDeletePisalabym, ale czy jest na sali wydawca?
Delete:*
wydawaj pieniądze, oczywiście! które zarobisz na swoich (i Dyni) dziełach
DeletePrzeczytałam. Niesamowite. Mam dreszcze i łzy w oczach.
ReplyDeleteAgnieszka
Dziekuje.
DeleteTo ogromny, niesamowity komplement, slyszec, ze tekst porusza.
To najfantastyczniejsza nagroda.
Gratulacje przeogromne! Opowiadanie świetne! Czekam teraz na "Powieść dokończoną w ebooku", bo na razie nigdzie nie namierzyłam.
ReplyDeleteDziekuje! Powiesc dokonczona bedzie elektronicznie,tak obiecuje wydawnictwo: http://www.wydawnictwomg.pl/wedrowki-mysli-porucznika-stukulki-powiesc-dokonczona/
DeleteGotowa jestem skladac pod nia elektroniczne podpisy ;-)
Kaczko Droga! przeczytałam. i płaczę. łzy się leją strumieniem rzęsistym. i już nawet nie chcę sprawdzić, co to "hagady i niguny". dziękuję za to opowiadanie z głębi obu/obydwu komór serca
ReplyDeleteb.
Rozpieszczacie mnie tymi komplementami! Pakuje w weki na chude lata! :*
Deleteja też zwróciłam uwagę na te hagady, ale także na wszystkie odnośniki do Biblii
Deletemistrzostwo, ciekawam czyn ty tak to wszystko wiesz sama z siebie, czy sięgałaś do jakichś źródeł
mnie bardzo interesuje judaizm i chrześcijaństwo, widać, że Ciebie też i wiesz o czym piszesz
W szkolnym wypracowaniu "co autor miał na myśli" na pewno wyszczególniłabym dogłębną znajomość realiów, bardzo subtelnie sygnalizowaną (nie wywalasz kawy na ławę, ale z całego opowiadania O KRESACH pachnie właśnie atmosferą tamtejszego multikulturalizmu, gdzie żydowskośc była jego bardzo silną stroną)
Swoją drogą tytuł konkursu dziwny, nie zrozumiałam go...
Nie, wszystkiego na pewno nie wiem. Pamiec mam dziurawa, ale jednoczesnie uwielbiam szukac. Dlatego na ile moge, probuje docierac do zrodel.
DeleteJudaizm sam do mnie przyszedl. Jest Dynia, jest Ryfka. Dziewczyny sie przyjaznia, swiaty sie przenikaja. Nie spodziewalam sie, ze dla mnie samej to bedzie takie wazne doswiadczenie.
Wow. Kaczko. WOW! Ja tu się zaczęłam przymierzać do szturmu online na Empik po Stukułkę, a tu kolejny kąsek do chrupania! Tak. Pisz i wydawaj. Przeczytam wszystko, kupię wszystko i będę jeszcze prezenty z Kaczki robić. Jesteś wielka, a ja będę wnukom opowiadać, że kiedyś, sto lat temu, na Twoim blogu komentarze zostawiałam!:-)) GRATULACJE!
ReplyDeleteLitermatko! DZIEKI!
DeleteNo i mam problem :-) Jury mnie namascilo, czytelnicy motywuja - kurcze, moze faktycznie cos powinnam napisac :-)
Sie zobaczy, Biskwita niedlugo zassaja turbiny systemu, to mi moze pozwoli dokonczyc jakas kolejna powiesc!
Koniecznie! Pisz, pisz i wydawaj a my bedziemy kupowac Twoje ksiazki np na prezenty dla ulubionych nauczycieli naszych dzieci. Mnożysz? Ja tak na serio! I nie dodalam, w poprzednim komentarzu ze niesamowite to opowiadanie. Dzis tez przeczytam. Pozdr.A
DeleteKaczko ❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤
ReplyDeletePlecak spakowany! Będziemy to oblewać, sowicie!
Narodzie dołączaj! Od 21 w piątek do 16 we wtorek toasty!
Tak! Anonsujemy zbiorowe picie 'pod kaczke'!
DeleteKto sie przylacza?
Dalsze? Bo my tu anonimowo Twoje zdrowie tak od środy wieczorem, nie wiem czy damy więcej rady...
DeleteSiostro, Kaczkę!
DeleteUwielbieniem zarażona rozsiewam prądki drobiu w świat. Zachwyty wysyłam w kierunku zachodu dzikiego, niech Cię oulą!
Gratuluję!!! W końcu mogłam Cię zobaczyć :)
ReplyDeleteAnestezjolog chyba nieco przedawkował swoje środki ;)Ma fantastyczne nie tylko zęby, ale też oczy i uszy :) Moja córka też ciągle rysuje, maluje, wykleja. Mam kartony jej prac (nawet kolorowanek nie można zutylizować, bo wpada w histerię na taką propozycję)
Kinga
No anestezjolog jak malowany, ale pacjent to (o ile dobrze widzę) nogami do przodu:)
DeletePrzyłączam się do postulatu opublikowania zawartości kaczki szuflady. Szkoda marnować taki talent.
Kinga, ale jakze to w koncu?! Juz sie pokazywalam, w grudniu :-) Pod transparentem z kaczka i skorpionem.
DeleteNadmiar prac utylizuje noca. Pakuje je w czternascie czarnych workow, wynosze do smietnika w sasiedniej dzielnicy i zagrzebuje na samym dnie pojemnikow. A i tak, nastepnego poranka slysze: a gdzie ta karteczka, na ktorej namalowalam trzy kropki?
Sylwia, z szufladami jest tak, ze czlowiek wyciaga tekst i natychmiast chce go napisac od nowa :-) Ale moze to dobry czas, zeby przynajmniej zaczac inwentaryzacje :-) :*
Na tamtym zdjęciu, o ile dobrze pamiętam, było więcej osób; teraz nie mam wątpliwości, która to Ty ;) Prace mojej córki nie mogą być zutylizowane w żaden sposób, bo pamięta nawet skrawki po wycinaniu... Najpierw prace są eksponowane w widocznym miejscu, następnie lądują w szufladzie, kiedy nie da się tam wcisnąć już nic, jest segregacja, co może wylądować w kartonie na strychu. Początkowo wydawało mi się, że co jakiś czas uda mi się zutylizować w piecu nadmiar z kartonów, ale niestety jest to niemożliwe, bo co jakiś czas zarządza przyniesienie kartonów ze strychu w celu przeprowadzenia inwentaryzacji. Biada mi, jeśli brakuje czegokolwiek...
DeleteKinga
Biada tym, ktorych potomstwo ma taka doskonala pamiec!
DeletePod tym wzgledem, u nas stanowczo lepiej. Pamieta sie na wyrywki, co pietnasta prace, a i tu zawsze mozna powiedziec: 'na pewno sama gdzies schowalas!' :-)
Czy w tym artykule się pomylili, czy to może być prawda? Kaczka pisze od lat do szuflady?!?!? Wystosuję oficjalną petycję z żądaniem upublicznienia każdego słowa pisanego Kaczki, no kwity darujmy:) Katie
ReplyDeleteOch, to na pewno pomylka! zawsze robi lepsze wrazenie debiut kogos, kto latami karmil szuflade swoja wyobraznia :-)
DeleteI tak, jak napisalam wyzej, to trzeba napisac od nowa. Plus to wszystko, co mam w glowie. Syzyfowa praca :*
dzisiaj szufladą stały się blogi :)
DeleteBardzo pojemna szuflada!
Deletechetnie sie przylacze do toastow, gratuluje bardzo, opowiadanie wyrazne, mocne, swietnie osadzone - jednym slowem nagroda jak najbardziej zasluzona. I tylko zazdroscic licznych talentow Kaczce pozostaje...
ReplyDeleteDziekuje!
DeleteAle zeby tam zaraz zazdroscic? Jakie one tam liczne! Rzadkie jak jawajskie nosorozce ;-)
Chlodz zatem procenty Kaja!
ReplyDeletePani nawolujesz do lamania ustawy o trzezwosci :-)
DeleteIch liebe dich, Kaczko! Jak to dobrze, swoją drogą, że piszesz w moim języku :)
ReplyDeleteIch auch! No i w innym chyba bym nie umiala.
DeleteKaczko, co tu dodać po tych wszystkich peanach na Twoją cześć? chyba tylko, że podpisuję się czterokończynowo. Jesteś super-Kaczką. Chylę czoła.
ReplyDeleteSzamanie! Dziekuje! No, akurat trafil sie sezon na kaczki :-)
DeleteDorzucę swój kubełek do fali słusznego uwielbienia :D I gratulacje raz jeszcze!!
ReplyDelete:* To ja sobie po tej fali posurfuje! Poki wysoka!
DeleteCzy to bedzie odczytane jako komplement, ze przecztałam twoje opowiadanie podczas wczorajszego meczu? PL-DE? No i zamowilam ksiazke. Jesli nie to dodam ze podpisuje sie pod peanami i powiekszam fale uwielbienia. A co! Pozdr.A.
ReplyDeleteOdczytuje to jako wielki komplement! :*
DeleteDziękuję i proszę o wiecej...
ReplyDeleteZrobie, co w mej mocy, aby sprostac zapotrzebowaniu :-)
DeletePrzeczytalam.Mistrzostwo swiata.Porusza emocjonalnie. Zostaje w swercu jak zadra. Lubie to.
ReplyDeleteStylem przypomina mi Chmielewska(nie wiem czy uznasz to za komplement).
A tak z innej beczki. Co sie sie dzieje w domu u Kaczki i Norweskiego gdy raz na sto lat Polska gra z Niemcami?Nie zebym cie o zamilowanie do pilki noznej podejrzewala, ale komu kibicujesz? Kasia z Bristolu
Jasne, ze uznam. Dopiero przeciez wycinam swoja sciezke przez gaszcz slowa.
DeleteCo sie dzieje? Dynia najpierw byla neutralna jak Szwajcaria tlumaczac, ze czuje sie Angielka. (Cios w Norweskie serce.) W dniu meczu podjela zas decyzje, ze bedzie kibicowac Polsce. (Cios w Norweskie serce.) Dotrwala do polowy i usnela.
Dzis (wtorek 21 czerwca) bylo trudniej, bo Norweski chcial ogladac Niemcow, Dynia - mecz Polska-Ukraina, wiec wizja byla mocno perforowana i rzadzil ten, kto mial pilota.
A ja kibicuje... Islandii ;-)
Kaczko, wygrywasz wszystko.Tak to widze. Gratuluje.
ReplyDeleteNo, jeszcze pare konkursow zostalo :-)
DeleteKaczko, świetny kawałek prozy. Zwykle nie czytam opowiadań publikowanych w internecie - jakoś tak... defekt taki - Twoje przeczytałam. Do końca. I mam ochotę przeczytać jeszcze raz.
ReplyDeleteTo bezcenny komplement!
DeleteO matulo! Przeżyłam chwile grozy! Blogspot oświadczył mi, że nie mogę czytać kaczki, gdyż nikt mi nie dał do tego uprawnień i nikt mnie nie zaprosił :( A ja tutaj tylko ukradkiem podczytuję, nie obnosząc się ze swym uwielbieniem dla Mistrzyni Słowa. Na szczęście, wszystko się wyjaśniło! Za chwilowy blackout kaczego słowa winę ponosi niechybnie lifting wizerunkowy, który swoją drogą jest bardzo, bardzo :D
ReplyDeleteE.
Widzę, że nie ja jedna zamarłam. A że mistrzem - gdzie tam świata, nawet piętra w wieżowcu - w tajnikach komputera nigdy nie będę, zmartwiłam się ogromnie. Jak tu żyć? Już chciałam słać poselstwo, jednak elektroniczne, choć okrężną drogą, do Kaczego Siedliska... ufff, jednak czytamy!!!
DeleteAno, tu tak samo. Że anonimowo czytam od lat, zamarłam ze zgrozy, co ja teraz zrobię... I do kogo lecieć mejlem po pomoc.
DeleteUff, to tylko, całe szczęście, zmiana wizerunkowa, uff...
m.
PS: A przy okazji gratulacje, Ulubiona Autorko! Przeczytałam też produkt konkursowy. NO i tego, się wzruszyłam.
A myslalysmy, ze pod oslona nocy nikt nie zauwazy zmian. Oficjalne przeprosiny juz wystosowane.
DeletePoza tym, zapewniam, to tylko zmiana zewnetrzna. Wewnatrz nadal sto procent kaczki w kaczce.
Kaczko, idziesz przebojem! Fanfary, podążam napić się... bezalkoholowego za Twoje nieustające zdrowie! :-)
ReplyDeleteDziekuje! A ja tu pod reka akuratnie jakis sok ze szpinaku, ale tez wznosze szklanke!
DeleteSłuchajcie Kaczka, naciągacie na wydawanie pieniędzy. Wydaje mi się, że już wszystkie moje blogofriendki wydają jakąś literaturę i zmuszają mnie tym samym, do wydawania ciężko zarobionego grosza. Mam. Czeka w domu. Aż mnie skręca z ciekawości co tam z Monisiem powypisywałyście. Tymczasem langsam, langsam....A Rzeszów fajny przecież. Byłam. Widziałam. Smakowałam. Buźka!
ReplyDeleteRzeszow swietny. Wlasnie zaproponowano mi podroz jeszcze dalej, bo do Lubaczowa!
DeleteMasz Stukulke? Och! Jeszcze o nim napisze, bo mam slabosc do kilku rozdzialow :-)
Zawału wczoraj dostałam, bo czytam od lat, a tu nagle "przepraszamy, pisz se teraz na Berdyczów". Ze zgrozy,tak bardziej do nikogo, zawołałam "zamknęli mi tego bloga". "A którego?" uprzejmie podjął konwersację mąż. Bo w sumie skąd miał wiedzieć że JEDYNEGO który czytam.
ReplyDeleteO widze, ze nie bylam sama w tym stanie przedzawalowym. Tak sie nie robi. Zaglada tu taki malutki czlek jak ja z nadzieja na nowy wpis a tu ze nie ma i nie bedzie i idz sobie szukaj innej strawy duchowej. Glodna slowa polozyla sie spac. Na szczescie rano okazalo sie to tylko nocny koszmarem. Kaczka wrocia :)
DeleteBijemy sie w piersi! Spozylysmy z Bebe zbyt duzo Malibu :-)
DeleteCo anestezjolog trzyma w ręku? Odpowiedź: strzykawkę - jest zbyt banalna.
ReplyDeleteMój stary aparat fotograficzny, w czarnym pokrowcu, gdy się przegrzewa, raz na parę lat (od: lato) pokazuje podobny czerwony obrazek. Tuż przed eksplozją?
Sugerujesz, ze to dynamit? :-)
DeleteA nie? No nie wiem, czym się ewakuuje migdały. Gardlane i niebieskie.
DeleteKaczko, lud wierny przyklękamy przed Twoim piórem.
ReplyDeleteKresy nie łatwo oddać w takiej mikroformie.
Już sama ich definicja zajęłaby więcej miejsca.
Wybrałaś z tej kulturowej mozaiki mały fragmencik,
który bardzo przejmująco oddałaś.
Pisz, szlifuj, poprawiaj, przerabiaj, ale nie grzeb do szuflad.
(Grzebią to kury, Ty jesteś kaczka.)
Takie komplementy to najlepsza czesc tej nagrody. Dziekuje!
DeleteMiałam brać udział w następnym konkursie ale ze spuszczoną głowa widzę , ze nie ma szans. Kaczka bierze wszystko.
ReplyDeleteDaga, jestem dumna z CIEBIE!!! I jakoś tak czuje , ze trochę jesteś moja?
No ba! Z jednej blogosfery jestesmy! Z jednego alfabetu! Ale jakze to? Pisz, Zoska! Nigdy nie wiadomo, kto czyta!
DeleteGratulacje. Mam dreszcze i proszę o jeszcze.
ReplyDeleteCieszę się, Kaczko i bardzo gratuluję. Jesteś mi najbardziej, w całej blogosferze, uzależniająca. Drukuj a kto wie, zdejmę z ołtarzy bibliotecznych półek Gombrowiczów. Dziękuję za to opowiadanie, szlochając.
ReplyDelete