[23 Dec 2017]
(...)
W czwarte urodziny Biskwita sypał śnieg i ścisnął mróz.
Wychodząc zatem o świcie z domu, by wcisnąć dzieciny adekwatnym placówkom edukacyjnym, miałam na sobie:
- kurtkę narciarską,
- peruwiańską czapkę,
- kuchenne rękawice,
- walonki,
- dwunastotonowy tornister,
- torbę z odzieżą na wuef plus buty,
- torbę na prace plastyczne, rękodzieło i wnętrzności kucyka trojańskiego,
- torbę z laptopem,
- własny plecak z obiadem (kilo bezglutenowej sałaty),
- karton z dwoma plackami urodzinowymi dla czterdziestu cherubów,
- trzy litry ekologicznego soku z jabłek,
- spacerówkę z Biskwitem (Biskwit w wieczorowym tiulu),
- kosz przekąsek Biskwita,
- dwie parasolki,
- przekonanie, że jeśli upadnę pod tym wszystkim to nawet najlepszy owczarek z GOPRu nie odnajdzie mnie do wiosny.
Rzężąc z wysiłku jak nasza szkapa zrzuciłam pod szkołą jedno dziecko, a z nim dwunastotonowy tornister oraz torbę z gimnastycznym trykotem.
Natura już czyhała, fantazjując o zastosowaniach tej próżni i perswazją naszpani od Mastodontów próbowała mi wcisnąć na odchodne świąteczny stroik.
Przeciekłam naszpani przez materię psychologicznego szantażu ('O ten, tam! Największy! To dzieło życia pani dziecka! Tak! Ten jak młyńskie koło! Dokładnie! Ten właśnie!') i zwiałam.
Albowiem mam wyliczone, że na dotarcie do kolejki podmiejskiej, od drzwi szkoły do stacji, potrzebuję szesnaście i pół minuty. A z balstem to nawet więcej.
Co prawda, Deutsche Bahn uczy nieustannie pokory z rodzaju: następny dyliżans za dwa lata, dopuszczalne opóźnienie: dwa tygodnie. Jednak wiadomo, dyliżans zawsze odjeżdża o te pół roku wcześniej, wtedy, gdy najbardziej zależy ci, by do niego wsiąść.
Popędziłam zatem nadal odziana w:
- kurtkę narciarską,
- peruwiańską czapkę,
- kuchenne rękawice,
- walonki,
- torbę na prace plastyczne, rękodzieło i wnętrzności kucyka trojańskiego,
- torbę z laptopem,
- własny plecak z obiadem (kilo bezglutenowej sałaty),
- karton z dwoma plackami urodzinowymi dla czterdziestu cherubów,
- trzy litry ekologicznego soku z jabłek,
- spacerówkę z Biskwitem (Biskwit w wieczorowym tiulu),
- kosz przekąsek Biskwita,
- dwie parasolki,
Oraz w zupełnie nowe przekonanie, że jeśli to mnie nie zabije to nie wiem, co innego mogłoby.
I teraz scena.
Dopadam dyliżansu i rękami rozwieram zamykające się automatycznie drzwi.
Mam na sobie
- kurtkę narciarską,
- peruwiańską czapkę,
- kuchenne rękawice,
- walonki,
- torbę na prace plastyczne, rękodzieło i wnętrzności kucyka trojańskiego,
- torbę z laptopem,
- własny plecak z obiadem (kilo bezglutenowej sałaty),
- karton z dwoma plackami urodzinowymi dla czterdziestu cherubów,
- trzy litry ekologicznego soku z jabłek,
- spacerówkę z Biskwitem (Biskwit w wieczorowym tiulu),
- kosz przekąsek Biskwita,
- dwie parasolki
I wtedy przypominam sobie, że za trzy minuty muszę się połączyć z centralą Przymierza w ramach międzygalaktycznej telekonferencji na szczycie.
Zrzucam z siebie wszystko, wysypuję zawartość plecaka na podłogę, odnajduję telefon, wystukuję z pamięci czterdziestocyfrową sekwencję cyfr. Numer telefonu, numer konferencji, numer buta, numer słuchacza, wciśnij jeden, wybierz język, podaj kod dostępu...
(W didaskaliach Biskwit cały czas jest głodny i upiera się, że będzie jadł moją bezglutenową sałatę.)
...
...
...
Twój kod dostępu jest nieprawidłowy. Rozłącz się natychmiast albo twój telefon wybuchnie.
Natychmiast się rozłączam.
Zrzucam to, co założyłam na siebie w trakcie szamotania się z telefonem, czyli:
- kurtkę narciarską,
- peruwiańską czapkę,
- kuchenne rękawice,
- walonki,
- torbę na prace plastyczne, rękodzieło i wnętrzności kucyka trojańskiego,
- torbę z laptopem,
- własny plecak z obiadem (kilo bezglutenowej sałaty),
- karton z dwoma plackami urodzinowymi dla czterdziestu cherubów,
- trzy litry ekologicznego soku z jabłek,
- spacerówkę z Biskwitem (Biskwit w wieczorowym tiulu),
- kosz przekąsek Biskwita,
- dwie parasolki.
Szukam kartki z kodem dostępu. Znajduję ją w sałacie. Wystukuję z kartki czterdziestocyfrową sekwencję cyfr. Numer telefonu, numer konferencji, numer buta, numer słuchacza, wciśnij jeden, wybierz język, podaj kod dostępu...
...
...
...
Twój kod dostępu jest nieprawidłowy. Rozłącz się natychmiast albo twój telefon wybuchnie.
Ignoruję.
Wciskam przypadkowe dwadzieścia sześć cyfr.
Cud!
Odbiera Jesus.
Jesus, jak to Jesus, chce znać parametry techniczne zmywarki do brazylijskich krów.
Te, które miałam na dnie plecaka zanim rozsypałam i ponownie zsypałam jego zawartość.
Przyciskam telefon barkiem do ucha.
Zrzucam, co mam, czyli:
- kurtkę narciarską,
- peruwiańską czapkę,
- kuchenne rękawice,
- walonki,
- torbę na prace plastyczne, rękodzieło i wnętrzności kucyka trojańskiego,
- torbę z laptopem,
- własny plecak z obiadem (kilo bezglutenowej sałaty),
- karton z dwoma plackami urodzinowymi dla czterdziestu cherubów,
- trzy litry ekologicznego soku z jabłek,
- spacerówkę z Biskwitem (Biskwit w wieczorowym tiulu),
- kosz przekąsek Biskwita,
- dwie parasolki.
I pruję torby w nadziei, że zdążę, bo musimy wysiąść na następnym przystanku, inaczej dojedziemy do Berlina.
Dodatkowo, cały czas zabawiam Jesusa wartką i sensacyjną narracją o defektach zmywarek do krów.
Kątem oka widzę, że porwałam nią już cały wagon pasażerów.
Wszyscy milczą i bardzo bacznie mi się przyglądają.
I wtedy, dwie minuty przed stacją docelową, z telefonem dociśniętym uchem, gdy zarzucam właśnie na siebie:
- kurtkę narciarską,
- peruwiańską czapkę,
- kuchenne rękawice,
- walonki,
- torbę na prace plastyczne, rękodzieło i wnętrzności kucyka trojańskiego,
- torbę z laptopem,
- karton z dwoma plackami urodzinowymi dla czterdziestu cherubów,
- trzy litry ekologicznego soku z jabłek,
- spacerówkę z Biskwitem (Biskwit w wieczorowym tiulu),
- kosz przekąsek Biskwita,
- dwie parasolki,
przychodzi konduktor i pierwszy raz w tym roku chce obejrzeć mój bilet.
Najlepiej pod światło.
(Oraz zapewne pozwolenie na przewóz cygańskiego taboru pociągiem.)
A ja wiem, że ten bilet – kartonik w rozmiarze centymetr na pięć - ostatnio widziałam pod sałatą.
I mam go wyłuskać spod tej sałaty kuchennymi rękawicami!?!
(...)
W montessoriańskich jasełkach Biskwit wziął szturmem najgłówniejszą rolę Przenajświętszej Panienki w połogu.
Mój Biskwit złotowłosy, rumiane cherubięcie cięte prosto z rokokowych obrazów Watteau, odziany w welon z firanki i w białe giezło, dumnie złożył w żłobie Zbawiciela marki Baby Born.
W założeniu reżysera spektakl miał pozostać pantomimą.
I pozostał do momentu, gdy Trzej Królowie z Dalekiego Wschodu (w tych rolach jedyni egzotyczni użytkownicy przedszkola: Hindus, Chińczyk i Japończyk) pojawili się przed Maryją w stajence niosąc dary.
(Tiarę z tombaku, ojro z czekolady, herbatę ziołową i po resoraku.)
- Das ist mein Kind! Jesus! – wykrzyknął Biskwit na widok przybyszów, zagłuszając szeptany monolog naszpani.
A potem dodał:
- Ein Mädchen!!!
Rozumiecie potencjalne konsekwencje tej publicznej deklaracji?
Mój Boże! IT’S A GIRL!!!
(...)
A na nadchodzące dni kaczka życzy Wam, P.T. Czytelnicy, przenajświętszego spokoju.
I miłości!
©kaczka
(...)
W czwarte urodziny Biskwita sypał śnieg i ścisnął mróz.
Wychodząc zatem o świcie z domu, by wcisnąć dzieciny adekwatnym placówkom edukacyjnym, miałam na sobie:
- kurtkę narciarską,
- peruwiańską czapkę,
- kuchenne rękawice,
- walonki,
- dwunastotonowy tornister,
- torbę z odzieżą na wuef plus buty,
- torbę na prace plastyczne, rękodzieło i wnętrzności kucyka trojańskiego,
- torbę z laptopem,
- własny plecak z obiadem (kilo bezglutenowej sałaty),
- karton z dwoma plackami urodzinowymi dla czterdziestu cherubów,
- trzy litry ekologicznego soku z jabłek,
- spacerówkę z Biskwitem (Biskwit w wieczorowym tiulu),
- kosz przekąsek Biskwita,
- dwie parasolki,
- przekonanie, że jeśli upadnę pod tym wszystkim to nawet najlepszy owczarek z GOPRu nie odnajdzie mnie do wiosny.
Rzężąc z wysiłku jak nasza szkapa zrzuciłam pod szkołą jedno dziecko, a z nim dwunastotonowy tornister oraz torbę z gimnastycznym trykotem.
Natura już czyhała, fantazjując o zastosowaniach tej próżni i perswazją naszpani od Mastodontów próbowała mi wcisnąć na odchodne świąteczny stroik.
Przeciekłam naszpani przez materię psychologicznego szantażu ('O ten, tam! Największy! To dzieło życia pani dziecka! Tak! Ten jak młyńskie koło! Dokładnie! Ten właśnie!') i zwiałam.
Albowiem mam wyliczone, że na dotarcie do kolejki podmiejskiej, od drzwi szkoły do stacji, potrzebuję szesnaście i pół minuty. A z balstem to nawet więcej.
Co prawda, Deutsche Bahn uczy nieustannie pokory z rodzaju: następny dyliżans za dwa lata, dopuszczalne opóźnienie: dwa tygodnie. Jednak wiadomo, dyliżans zawsze odjeżdża o te pół roku wcześniej, wtedy, gdy najbardziej zależy ci, by do niego wsiąść.
Popędziłam zatem nadal odziana w:
- kurtkę narciarską,
- peruwiańską czapkę,
- kuchenne rękawice,
- walonki,
- torbę na prace plastyczne, rękodzieło i wnętrzności kucyka trojańskiego,
- torbę z laptopem,
- własny plecak z obiadem (kilo bezglutenowej sałaty),
- karton z dwoma plackami urodzinowymi dla czterdziestu cherubów,
- trzy litry ekologicznego soku z jabłek,
- spacerówkę z Biskwitem (Biskwit w wieczorowym tiulu),
- kosz przekąsek Biskwita,
- dwie parasolki,
Oraz w zupełnie nowe przekonanie, że jeśli to mnie nie zabije to nie wiem, co innego mogłoby.
I teraz scena.
Dopadam dyliżansu i rękami rozwieram zamykające się automatycznie drzwi.
Mam na sobie
- kurtkę narciarską,
- peruwiańską czapkę,
- kuchenne rękawice,
- walonki,
- torbę na prace plastyczne, rękodzieło i wnętrzności kucyka trojańskiego,
- torbę z laptopem,
- własny plecak z obiadem (kilo bezglutenowej sałaty),
- karton z dwoma plackami urodzinowymi dla czterdziestu cherubów,
- trzy litry ekologicznego soku z jabłek,
- spacerówkę z Biskwitem (Biskwit w wieczorowym tiulu),
- kosz przekąsek Biskwita,
- dwie parasolki
I wtedy przypominam sobie, że za trzy minuty muszę się połączyć z centralą Przymierza w ramach międzygalaktycznej telekonferencji na szczycie.
Zrzucam z siebie wszystko, wysypuję zawartość plecaka na podłogę, odnajduję telefon, wystukuję z pamięci czterdziestocyfrową sekwencję cyfr. Numer telefonu, numer konferencji, numer buta, numer słuchacza, wciśnij jeden, wybierz język, podaj kod dostępu...
(W didaskaliach Biskwit cały czas jest głodny i upiera się, że będzie jadł moją bezglutenową sałatę.)
...
...
...
Twój kod dostępu jest nieprawidłowy. Rozłącz się natychmiast albo twój telefon wybuchnie.
Natychmiast się rozłączam.
Zrzucam to, co założyłam na siebie w trakcie szamotania się z telefonem, czyli:
- kurtkę narciarską,
- peruwiańską czapkę,
- kuchenne rękawice,
- walonki,
- torbę na prace plastyczne, rękodzieło i wnętrzności kucyka trojańskiego,
- torbę z laptopem,
- własny plecak z obiadem (kilo bezglutenowej sałaty),
- karton z dwoma plackami urodzinowymi dla czterdziestu cherubów,
- trzy litry ekologicznego soku z jabłek,
- spacerówkę z Biskwitem (Biskwit w wieczorowym tiulu),
- kosz przekąsek Biskwita,
- dwie parasolki.
Szukam kartki z kodem dostępu. Znajduję ją w sałacie. Wystukuję z kartki czterdziestocyfrową sekwencję cyfr. Numer telefonu, numer konferencji, numer buta, numer słuchacza, wciśnij jeden, wybierz język, podaj kod dostępu...
...
...
...
Twój kod dostępu jest nieprawidłowy. Rozłącz się natychmiast albo twój telefon wybuchnie.
Ignoruję.
Wciskam przypadkowe dwadzieścia sześć cyfr.
Cud!
Odbiera Jesus.
Jesus, jak to Jesus, chce znać parametry techniczne zmywarki do brazylijskich krów.
Te, które miałam na dnie plecaka zanim rozsypałam i ponownie zsypałam jego zawartość.
Przyciskam telefon barkiem do ucha.
Zrzucam, co mam, czyli:
- kurtkę narciarską,
- peruwiańską czapkę,
- kuchenne rękawice,
- walonki,
- torbę na prace plastyczne, rękodzieło i wnętrzności kucyka trojańskiego,
- torbę z laptopem,
- własny plecak z obiadem (kilo bezglutenowej sałaty),
- karton z dwoma plackami urodzinowymi dla czterdziestu cherubów,
- trzy litry ekologicznego soku z jabłek,
- spacerówkę z Biskwitem (Biskwit w wieczorowym tiulu),
- kosz przekąsek Biskwita,
- dwie parasolki.
I pruję torby w nadziei, że zdążę, bo musimy wysiąść na następnym przystanku, inaczej dojedziemy do Berlina.
Dodatkowo, cały czas zabawiam Jesusa wartką i sensacyjną narracją o defektach zmywarek do krów.
Kątem oka widzę, że porwałam nią już cały wagon pasażerów.
Wszyscy milczą i bardzo bacznie mi się przyglądają.
I wtedy, dwie minuty przed stacją docelową, z telefonem dociśniętym uchem, gdy zarzucam właśnie na siebie:
- kurtkę narciarską,
- peruwiańską czapkę,
- kuchenne rękawice,
- walonki,
- torbę na prace plastyczne, rękodzieło i wnętrzności kucyka trojańskiego,
- torbę z laptopem,
- karton z dwoma plackami urodzinowymi dla czterdziestu cherubów,
- trzy litry ekologicznego soku z jabłek,
- spacerówkę z Biskwitem (Biskwit w wieczorowym tiulu),
- kosz przekąsek Biskwita,
- dwie parasolki,
przychodzi konduktor i pierwszy raz w tym roku chce obejrzeć mój bilet.
Najlepiej pod światło.
(Oraz zapewne pozwolenie na przewóz cygańskiego taboru pociągiem.)
A ja wiem, że ten bilet – kartonik w rozmiarze centymetr na pięć - ostatnio widziałam pod sałatą.
I mam go wyłuskać spod tej sałaty kuchennymi rękawicami!?!
(...)
W montessoriańskich jasełkach Biskwit wziął szturmem najgłówniejszą rolę Przenajświętszej Panienki w połogu.
Mój Biskwit złotowłosy, rumiane cherubięcie cięte prosto z rokokowych obrazów Watteau, odziany w welon z firanki i w białe giezło, dumnie złożył w żłobie Zbawiciela marki Baby Born.
W założeniu reżysera spektakl miał pozostać pantomimą.
I pozostał do momentu, gdy Trzej Królowie z Dalekiego Wschodu (w tych rolach jedyni egzotyczni użytkownicy przedszkola: Hindus, Chińczyk i Japończyk) pojawili się przed Maryją w stajence niosąc dary.
(Tiarę z tombaku, ojro z czekolady, herbatę ziołową i po resoraku.)
- Das ist mein Kind! Jesus! – wykrzyknął Biskwit na widok przybyszów, zagłuszając szeptany monolog naszpani.
A potem dodał:
- Ein Mädchen!!!
Rozumiecie potencjalne konsekwencje tej publicznej deklaracji?
Mój Boże! IT’S A GIRL!!!
(...)
A na nadchodzące dni kaczka życzy Wam, P.T. Czytelnicy, przenajświętszego spokoju.
I miłości!
©kaczka