Image Slider

1255


[30 Apr 2004]

(...)
Czasem nie bardzo rozumiem.
Nadzwyczajną popularnością cieszy się wśród matek tubylczych zegarek gro-clock.
Budzik, który zamiast cyferblatu ma ciała niebieskie.
'Stay in bed until you see the sun!' – krzyczy z reklamy producent.
Brak zegarka wyniknął w rozmowie, gdyśmy między bułką a bibułką podzielili się rodzicielskim doświadczeniem, że o siódmej dwanaście w weekendy Dynia oczekuje śniadania.
- Nie macie gro-clock?! – zgorszyły się mateczki. – Natychmiast kupcie gro-clock. Nastawcie na dziewiątą i zabrońcie wychodzić z łóżka zanim kurant nie wybije!
I to jest ów fragment, którego nie rozumiem.
Jeśli śpi snem nieprzerwanym od siódmej do siódmej, za oknem świergolą ptaki, oryginalne słońce wciska się przez firanki to w oczekiwaniu na ten kurant  miałabym nakazać dziecinie tkwić we własnym łóżku przez dwie godziny?
Nie ma malarycznej śpiączki, za dnia przyśnie na godzinę lub dwie, to ile jeszcze ma siedzieć w piernatach rozmawiając z Dżordżem niemową?
Nie trzyma mi się to żadnej ideologii.
Z wyjątkiem, tej, że tak, czasem i ja chciałabym wrócić do czasów, gdy sobota zaczynała mi się podwieczorkiem.
Ale, zauważam z nostalgią, brodzę w innej rzece.

(...)
Szybko pojęła, że spolegliwych omijają konfitury.
Ponieważ przy wejściu do placówki anglikański zakład wychowawczy skupiał całą uwagę na tych, którzy wyli i darli szaty, Dynia uznała, że omijają ją przywileje i zainteresowanie zebranych.
Od miesiąca urządza zatem na wstępie widowisko światło-dźwięk (głównie dźwięk) ‘nie porzucaj mnie tu, tato!’, czepia się Norweskich kolan, bezlitośnie wykorzystuje każdą nanosekundę ojcowskiego wahania.
Gdy tylko targany wyrzutami sumienia Norweski znika za progiem, Dynia rzuca się ku malarskim fartuchom, odziewa się i w znakomitym nastroju, jak gdyby nigdy nic, oddala się produkować kolejne landszafty.
Natomiast oddawana przeze mnie do depozytu rozbiera się w biegu, niczego się nie czepia i czasem tylko jej plecy powiedzą mi ‘Tschüss!’. Acz i to niekoniecznie.
- Nie lubisz zakładu, Dyniu? – pytam.
- MAJN LIKE! – obrusza się Dynia.
Nie ma innego wytłumaczenia.
Nie tylko pojęła, że spolegliwi są ostatni w kolejce do deseru. Ma też w ręku schemat wszystkich słabych punktów Norweskiego.

©kaczka

1252-1254

[27-29 Apr 2013]

(...)
Po dwóch zaliczonych w tym sezonie pościgach za wielkanocnymi jajami, podczas trzeciego (wczoraj! [1]) Dynia była już jak kombajn do zbioru czekoladek.
I jak sieczkarnia, gdy przyszło do konsumpcji łupów.

(...)
Kombajn do zbioru czekoladek.

(...)
Dieta Atkinsa musi działać.
Jak inaczej wytłumaczyć, że dziatki, które żywią się tak:


wyglądają jak cień Dyni schowanej zwykle za miską sałatki z pomidorów.

(...)
Technika gry nieortodoksyjna.


(...)
Absolutną wisienką na torcie weekendu była przelotna wizyta gangu Pociech.
Pociechy i Dynia wytarły każdy centymetr podłogi w centrum handlowym, wypiły hektolitr gorącej czekolady, przepłoszyły pryszczatych blokersów z placu zabaw, siłą woli przeprogramowały karuzelkę z Bobem Bauerem, dzięki czemu zamiast dwóch kolejek kręciły się niemalże do wymiotu i były wielce niezachwycone rodzicielskim szlabanem na dalsze obroty [2].
Potem Pociechy odjechały na karkówkę z grilla, a Dynia długo jeszcze łkała i nie pocieszyła jej nawet najlepsza belgijska czekolada.
No, może trochę.
Troszeczkę.
Odrobinę.
Ciut. Ciut.
(tu przerwa, żeby oblizać palce)
Nieco.
Ale bez przesady.
Ostatecznie lojalność wobec przyjaciół zobowiązuje.

[1] funkcja zdolności decyzyjnych matek stowarzyszonych versus zagęszczenie kalendarzy wydarzeń towarzyskich

[2] czemu zresztą dały zbiorowy wyraz


(...)
I obowiązkowe lokowanie produktu.
Zachwycającą odzież wierzchnią znalazłyśmy w tej oto bibułce:

Uwielbiamy!



©kaczka

1250-1251

[25-26 Apr 2013]

(...)
Otóż anszlus rodzicielskiego łóżka to żadna tortura.
Wparować do sypialni o szóstej dwanaście, krzycząc ‘PAPA! FUKSZTUK!’ oraz (gdy papa usilnie udaje padlinę) ‘MAMA! ŚNIDANIE!’, to jest dopiero przeciw wszelkim konwencjom.

(...)
Subkultura.



©kaczka

1248-1249

[22-24 Apr 2013]

(...)
Przeczytałam artykuł o Helenie.
Helena ma dziewięcioro dzieci i do opieki nad tymi dziećmi męża [1].
Helena w pracy zajmuje się pięćdziesięcioma miliardami funtów i ma czterystu podwładnych.
W ubiegłym tygodniu Helenie przyszło do głowy zainicjować kampanię na temat męsko-żeńskiej równości w miejscu pracy, gdyż zasępiło Helenę, że w radach nadzorczych zasiada obok niej niewiele kobiet.
Stąd i artykuł na dwudziestej stronie ‘London Evening Standard’.
Z pierwszych zdań artykułu dowiadujemy się, że Helena jest chuda jak whippet oraz pin-sharp in a smart sheath dress, arms glittering with a diamond white watch and chunky silver bracelet.
(Zakładam, droga dziennikarko, siostro w płci i równouprawnieniu, że gdybyś pisała podobny artykuł o mężczyźnie też zaczęłabyś od charakterystyki BMI oraz opisu garnituru?)
Helena jest zajęta.
Nawet bardzo.
Oj, jak bardzo.
Tu pięćdziesiąt miliardów, tu herbatka przy Downing Street, tu Liberalni Demokraci, tu pofeminizować nieco na boku.
Nad kuchennym stołem Heleny w Notting Hill wisi tablica, na której zaznacza się lokalizację poszczególnych członków rodziny.
Wyobrażam sobie, że mąż Heleny, opcjonalnie niania, jak krupierzy przesuwają imiona, może nawet zdjęcia w odpowiednie rubryki?
Helena się nie oszczędza, wstaje o piątej rano, odpowiada na listy, organizuje śniadanie, łapie metro do pracy.
W pracy jest o ósmej.
Wraca wieczorem, je z dziećmi kolację, następnie oddala się pracować.
(‘My BlackBerry means I can dip in and out of work and home all day and on the weekend.’)
Helena ma mnóstwo dobrych, konkretnych rad dla kobiet, które chciałyby tak jak ona.
(‘When women come to me and say, ‘It’s really tough, the culture is difficult, I want to quit’, I say — unless it’s really unbearable — hang on in there and get a seat at the table and change the culture, change the company.’ )
Helena ma również poczucie humoru: Od siedemnastu lat, odkąd wychowuję swoje dzieci... – mówi  i nawet powieka jej nie drgnie.
W wieku lat siedemnastu najstarszy syn Heleny studiuje arabistykę, najstarsza córka rzuciła szkołę, by układać piosenki. Któryś z młodszych synów utrzymuje, że gdy dorośnie będzie taki jak ojciec. Zostanie w domu, by zajmować się dziećmi.
Helena się nie zniechęca  i wciąż wyraża nadzieję, że przy takiej ilości potomstwa, któreś jednak wybierze ‘corporate life’.
A ja chrzanię twoją równość, Heleno (choć jednocześnie podziwiam, że wyszarpałaś sobie drogę do Notting Hill ze wsi w Cheshire. Ale podziwiam, o czym informuję cię szczerze, raczej tak, jak podziwiałabym zwycięzcę konkursu jedzenia papryczek chilli na czas.).
Chrzanię twoją równość, Heleno, albowiem  gdybym chciała się przebierać za facetów, udałabym się raczej do klubu transgender.
Tu i teraz wolałabym natomiast móc odliczyć sobie od podatków koszt przedszkola lub płacić mniej za tramwaj.
Nikt się tym nie zajmie?

(A twój wyrażony gdzieś na marginesie internetu aplauz dla pomysłu ‘urlop macierzyński dla ojców, jednak wyłącznie pod warunkiem, że matka wróci do pracy po dwudziestu tygodniach’ jest dla mnie, powiedzmy, dość stęchłą marchewką.)

[1] mąż jest wyświęconym buddyjskim kapłanem, artystą i byłym dziennikarzem finansowym; do opieki nad dziećmi mąż ma nianię.

[http://www.standard.co.uk/lifestyle/london-life/city-dynamo-and-mother-of-nine-helen-morrissey-on-her-campaign-for-equality-in-the-workplace-8578017.html]

(...)
Ochronka zadzwoniła by powiedzielić się radosną nowiną. Oto Dynia z własnej nieprzymuszonej woli zapełniła szkolną  tablicę swoim monogramem.
F jak Dynia.
Zachwyt nie trwał długo.
Zapytana, co napisała, odpowiedziała: T jak TATA!

©kaczka

1245-1247

[20-22 Apr 2013]

(...)
Fobia przyrody ożywionej objęła wszystkich przedstawicieli królestwa zwierząt.
Z wyjątkiem węży.
Spacer po parku safari, jeszcze rok temu źródło przyjemności, tym razem był traumatyczną udręką.
‘MAJN NO LIKE!!!’
- A są takie, które lubisz? – zapytaliśmy okazawszy wszystko od aligatora po zebu.
- THIS ONE!
Stado gazeli za kolczastym drutem i kuloodporną szybą (!).
Lubi gazele pod specjalnym nadzorem i węża.
Węża pogłaszcze, królika – nie.
Ot, prawdziwe, wiejskie dziecko (!)
- Czemu nie chcesz pogłaskać królika?
- Królik eats majn spodnie!
- A pająk? Czemu nie chcesz pogłaskać pająka?
- Pająk eats majn buty!

W środku nocy rozszlochana pierwszym, konkretnym sennym koszmarem:
- MAAAAAAMA! THEY ARE COMING! COMING!  W AUTO! MAAAAAAMA! EATING MY FINGERS!
Niby koszmar, ale jak poprawia zdolności komunikacyjne!

(...)
Lemur syjamski.

(...)
- Dlaczego przełożyłaś rano Dynię do naszego łóżka? – oskarżył mnie Norweski.
O piątej piętnaście jedyne co przekładam to nogę nad płotem, który dzieli sen od jawy.
Z trudem.
Więc?
[Dwie pary oczu wbite w Dynię, Dynia ogląda sobie paznokcie]
Więc nauczyła się otwierać drzwi do sypialni.
Wstała, wyszła ze swego pokoju, ominęła wanienkę, nocną lampkę, odkurzacz i dwadzieścia folderów o nieużytecznej treści (Norweski utrzymuje, że lada dzień skończy przedświąteczne sprzątanie).
Otworzyła ostatnie drzwi, których klamki nie udało się jej jeszcze zepsuć.
Kilka razy przeszła Norweskiemu po nerkach.
Uwiła gniazdo.
Przejęła i zaanektowała.

(...)
- No, I no can’t do. – rzecze Dynia.
I nic jej nie zmusi.

(...)
Sandwicze z ogórkiem pod Earl Greya. 
Towarzyska herbatka u Bukietów.


©kaczka

1243-1244

(18-19 Apr 2013)

(...)
Siedzi w fotelu.
Ciężko wzdycha.
Bardzo ciężko wzdycha.
Od jej wzdychania unosi się kopuła wszechświata.
- Co cię tak trapi, córko?
- Boys.

Co mnie podkusiło, żeby zapytać?!

(...)
A jednak zaryzykowałam wizytę u miejscowego stomatologa.
I o dziwo, zgodnie z obietnicą – najbardziej bolało po.
Podczas płacenia rachunku.

[Nie mam porównania, ni stosownej wiedzy w dziedzinie, możliwe, że przespałam dekadę gwałtownego rozwoju stomatologii, ale zaaplikowane znieczulenie okazało się rewelacyjne. Zadziałało w ciągu dwóch minut, niemalże punktowo, po godzinie ustąpiło bez jakichkolwiek strat na ciele i duszy i nie przyprawiło o arytmię. To standard?]

(...)
Tydzień temu zaniosłam szpitalny wypis Dyni do wiejskiego ośrodka zdrowia z prośbą o wpięcie do akt oraz o wystawienie recepty na mydło na egzemę, którą z nudów zdiagnozował u Dyni szpitalny pediatra.
(Nigdy chyba się nie dowiem, co stoi na przeszkodzie, by recepty wypisywali szpitalni konsultanci? Zrozumiałabym, gdyby przywilej ten  wyłącznie uprawiał  wybrany przeze mnie lekarz rodzinny, że niby ciągłość, trwałość, znajomość chorób rodzinnych i poziomu cholesterolu do czternastu pokoleń wstecz... tyle, że od trzech lat nie miałam jeszcze przyjemności z tym, który teoretycznie jest naszym rodzinnym.)
Recepcjonistka przyjęła, zeskanowała, skserowała, zakreśliła fragment dotyczący recepty, powiedziała, że oto wkłada me życzenie do teczki lekarza wypisującego recepty.
Czas realizacji – czterdzieści osiem godzin. Wróć w poniedziałek.
W poniedziałki, wtorki, środy i czwartki wracam, gdy przychodnia zamknięta jest na siedem spustów.
Wróciłam dziś.
Nie ma.
NIE MA NO CO JA JEJ ZROBIĘ JAK NIE MA PEWNIE WCALE NIE PRZYNIOSŁA I ZMYŚLA...
(Nasuwa się  wniosek, że zestaw predyspozycji do zawodu recepcjonistki jest uniwersalny i ponadkulturowy.)
Gdy już ustaliłyśmy, że nie zmyśla, trop zaprowadził do lekarki, która zapomniała.
Było południe. Lekarka podobno przeprosiła i poprosiła, by wrócić za kilka godzin.
Wróciłyśmy o piątej. Recepcją rządził inny babon, poprzedni siedział odwrócon plecami i klepał sudoku w komputerze.
Dalejże znów tłumaczyć, po co przychodzę zwracając się także do pleców poprzedniego babona, który utracił słuch i inne wypustki.
Bieżący babon, że w komputerze nic nie ma i O JEZU NIE MA NO CO JA JEJ ZROBIĘ JAK NIE MA PEWNIE WCALE NIE PRZYNIOSŁA I ZMYŚLA...
Otóż ja, że może łaskawie powoła na świadka tego drugiego. Tego, co mu się sudoku zacięło.
A gdzieżby, siedzi i wali w klawiaturę.
Za mną kolejka na dwadzieścia osób. Dynia zlokalizowała ulotki na temat chlamydii i zwija (ostatnia pasja – zwijanie kartek w ruloniki). Babon wali w klawiaturę. Dynia zwinęła chlamydie, wypełnia formularze dla potencjalnych dawców szpiku. Wszystkie czterdzieści tysięcy.
Impas.
Wreszcie zaiskrzyło babon wstaje, idzie, wciska się przed sudoku i jęczy.
O JEZU NIE MA NO CO JA JEJ ZROBIĘ JAK NIE MA PEWNIE WCALE NIE PRZYNIOSŁA I ZMYŚLA...
Ta od sudoku, że miało być i czy tu lepiej trzy, czy dziewięć?
Babon wzdycha, wraca, odkrywczo mówi, że nie ma i żebym se coś załatwiła na mieście i wróciła za pół godziny.
Spostrzegawczo zauważam, że za pół godziny apteka będzie od piętnastu minut zamknięta.
Babon fuka, że przecież się nie wedrze do gabinetu, gdy lekarz przyjmuje pacjentów.
Ja przypominam, że podczas mojej ostatniej wizyty u lekarza wdzierała się bez skrupułów dwa razy, więc diagnozuję podwójne standardy moralne.
Babon się obraża.
Kolejka zapuszcza korzenie.
Pora się zbierać.
Cóż mi oni winni.
- Czy możecie zostawić dziś wieczorem receptę w aptece?
(Apteka jest otwarta przez chwilę w co siódmą sobotę pracującą, wiejski ośrodek nie.)
- Ależ oczywiście!
Nie stawiam na to najbardziej złamanego grosza.
W domu list. Z ośrodka zdrowia. Wysłany trzy dni temu.
Dotyczy: prośby o receptę
Skontaktuj się z ośrodkiem zdrowia w celu umówienia się na wizytę u lekarza rodzinnego.

I to wszystko, bo chciałam darmową kostkę parafinowego mydła dla dziecka?
Se pójdę i kupię na mieście.
Może tu kryje się tajemnica, czemu konsultanci nie wypisują?
Ileż dzięki temu ten system oszczędza na mydle.


©kaczka

1242

[17 Apr 2013]

(...)
- Mama,  this name? – docieka Dynia mocno ostatnio fiksując na desygnatach.
- Ananas.
Spięcie neuronów. Zmarszczka na czole. Wychodzi. Wraca. Niesie materiał porównawczo-referencyjny.
- MAMA! – adresuje z pobłażliwym poirytowaniem. – BA-NA-NAS. – i podsuwa mi pod nos kiść.
- Słusznie. To banan. Ale to ananas.
- Noł.
- Tak.
- Noł.
- Tak.
- Noł.
...

Po trzech dniach żadna ze stron wciąż nie planuje ustąpić.

(...)
- To twoja córka. – napisał mi w liście NorweskiRano wpadła w spazmy, bo postawiłem kubek na stole zamiast na podkładce.
Kubek w kubek moja córka.

(...)
Jakby wiosna.
Wczoraj. Przejazdem.
Pierwszy raz od miesięcy widać cień. Temperatura uniosła się do dwunastu-trzynastu stopni. W rzadkiej, słonecznej plamie nawet do czternastu.
I oto Dynia bieży przez peron, aby mnie powitać.
Na torsie sukienczyna z cienkiej bawełny, gołe nogi, na gołych nogach kozaki z futrem.
Wiatr obrywa głowy.
Pomyślałam, zanim zabiję, zapytam, kto mi tak rozebrał dziecinę do wersji prawie topless.
- Taką ją oddali w zakładzie wychowawczym. – broni się Norweski.
... I jak skomentowali ów stan? Próba generalna do przedstawienia o Lady Godivie? Nasikała w  pięć kompletów ubrań na zmianę?...
- Nic nie powiedzieli. Na Thora, Haralda i Helmuta Honeckera – NIC!!! – i jeszcze się bije w piersi.
Nie zapytał?
Nie zapytał, bo... nie zauważył.
No, ale przecież odwiózł do ochronki. Razem z tą torbą, w której jest pięć kompletów ubrań na zmianę. Ochronka nie zauważyła?
Nie zauważył, że nie zauważyła.
Bo ochronka wczoraj w klapkach i koszulce bez rękawów.
Dziś Dynia wystroiła się w letnią sukienkę i narciarską kurtkę.
Nie ma klapek, ale gdyby miała to by wzuła.
Przy siedemnastu stopniach pójdzie boso.
Tak się robi Brytyjczyków.


©kaczka

1240-1241

[17-18 Apr 2013]

(…)
Zsunęła się z fotela.
Podeszła do mnie siedzącej na podłodze, łapami przytrzymała policzki, zajrzała głęboko w oczy.
- Mama. I am back. SOON. – wyjawiła ze śmiertelną powagą
... wyobrażam sobie, że  tak o planowanym kopsnięciu się na biegun mógł informować swą matkę Amundsen...
po czym oddaliła się w kierunku spiżarni.
Faktycznie chwilę jej nie było.
W odróżnieniu od Amundsena wróciła.
W dodatku z metrową bagietką.
- More bułka.  – rzuciła w przestrzeń z nonszalancją osobnika, który z niejednego pieca jadał i który właśnie zorganizował sobie przystawki  – Mama auch?
Odpaliła mi milimetr.
Gdy chce, jest cała z sacharyny.

(...)
Nie zostanie Geraldem Durrelem.
Ani Davidem Attenborough.
Ani Jane Goodall.
Pal licho, fobię biedronek oraz nieuzasadniony żal do pająków.
Koty i psy mają trzymać się na dystans i nie zapraszamy ich do domu.
- Czemu, córko? – pytam. 
Na wycieraczce czeka na werdykt rudy  Dżordż – nieoficjalny właściciel naszych sąsiadów i król wszystkich kotów z sąsiedztwa – chciałby zajrzeć do środka, zinwentaryzować, sprawdzić miękkość dywanów, właśnie wpadł z wizytą.
- Kot eats majn spodnie.  – wyjaśnia Dynia odwołując się do jakichś niezidentyfikowanych traumatycznych przeżyć.
Chodzą z ochronką karmić tygrysy?

©kaczka

1239

[14 Apr 2013]

(...)
Profilaktycznie natarłam ją mazidłem Vapo Rub.
Pachnie jak samochodowy odświeżacz powietrza o kształcie choinki.

©kaczka

1236-1238

[11-13 Apr 2013]

(...)
Byłaby Kasparowem loteryjki obrazkowej.
Gdybyż tylko w dwie minuty po rozpoczęciu rozgrywki nie zaczynała kicać wśród kwadracianych obrazków drąc się ‘Ri-BIT! Ri-BIT! Ri-BIT!
Od kilku dni uważa się za skrzyżowanie królika z żabą.

(...)
Żłobek, nie żłobek. Ochronka, nie ochronka. Chów klatkowy, czy wolny wybieg.
Ministerstwo edukacji oczekuje realizacji podstaw programowych.
Co kilka miesięcy musimy Dynię konfrontować z  listą wymagań produkcji rządu Monsieur Camerona.
Tym razem Development Matters 30-50 months.
Oprócz, tego, że w tym sezonie powinna lubić pokrętła i guziki, używać odtwarzacza CD i operować pilotem do telewizora, należy przyłożyć się do tego, by wiedziała, że information can be retrieved from computers.
Serio? (!)
Jakie informacje oraz czy to za sprawą Google, Mozilli, czy też włamania się do rządowego serwera, tego podstawa nie precyzuje.
(Nie mam najwyższej opinii o zbiorowym IQ tej planety.)
Jakby tego było mało, kulejemy z algebrą dla zaawansowanych i geometrią wykreślną.

(...)
Fiska det!’ – domaga się zmiętolonym skandynawizmem lub bardziej swojsko ‘FISK IT!’ (od FIX)
NAPRAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAW!
Nawet ja, choć wszechmocna, nie umiem sprawić, by lalce Barbie przyrosła z powrotem odcięta głowa.
(Dynia rządzi - nomen omen - ostrą ręką.)
Autopsja potwierdziła krzywdzące stereotypy. W głowie lalki Barbie dużo powietrza i gumka recepturka.
Czy jest na sali różowiutki neurochirurg gotowy przeprowadzić operację-transplantację?

©kaczka

1234-1235

[9-10 Apr 2013]

(...)
Sypia wpisana w okrąg i kwadrat.
(Patrz: Leonardo da Vinci, Człowiek witruwiański.)
Ponieważ jednocześnie jest igłą busoli lub kompasu, wiemy, że północ przebiega przez moje prawe ucho.
Wskazuje tę północ jej lewa stopa.
Obsunąwszy się z łóżka na klęczki sypia również na ‘dziewiętnastowieczne litografie świętych trawionych mistyczną ekstazą’.

©kaczka

1230-1233

[6-8 Apr 2013]

(...)
- Widzisz te ślady na mojej kurtce? – zapytała współmatka z pociągu, której odzież, istotnie opalizowała śladami fluorescencyjnego śluzu (... albo ktoś energicznie wycierał sobie w nią nos albo po omacku zbierała ślimaki winniczki)  - GLUT! – potwierdziła najmniej estetyczne przypuszczenia.  - Od września, nie było dnia, żeby wszystkie były zdrowe...
Cóż tam ja, matka jednego dziecka i jego smarków!
Wirusów handel detaliczny i wydzielin seria limitowana.
Cóż ja wiem o życiu.

(...)
Partycypowałyśmy w kolejnych urodzinach.
Zaproszono nas, choć na ostatnich Dynia i Hauptcioteczka wywołały zgorszenie unosząc z biesiadnego  stołu pojemnik o pojemności dwustu mililitrów wypełniony winogronami pokrojonymi w ćwiartki.
Były przekonane, że to porcja na jedną osobę, nie zaś na trzydziestkę dziatek i towarzyszących im opiekunów.
(Babunia solenizanta, która wydzielała po trzy słupki marchewki i po pięć ziemniaczanych misiów na nieletniego uniosła brew w zgorszeniu, ale nie odważyła się odebrać.)
Na bieżących urodzinach dziatki tak osłabione sezonem zimowym, że kaźń osiołka z bibuły, mord patyczkiem trwałby do dziś, gdyby wreszcie ktoś z dorosłych nie ukręcił stworzeniu łba i nie wypatroszył cukrzanych wnętrzności.


Symboliczna ofiara.
Smutna bibułkowa padlina.
W celu zagarnięcia jak największej ilości karbohydratów, Dynia usiadła na żelkach, rękami zgarniając lizaki i damską biżuterię.
Potem strzeliła sobie tatuaż.
Najróżowszego delfina z brokatu.
Potem krążyła wśród zebranych chwaląc się przynależnością do subkultury.
Nadal kaszle.

(...)
Pójdź w me ramiona, o piękny Eduardo!


(...)
Bufetowa.

(...)
Laura i Filon.


©kaczka

1227-1229


[3-5 Apr 2013]

(...)
Dzięki telewizji zdiagnozowałam, że zapadłyśmy na odrę.
Nie upieram się, równie dobrze może to być inna rzeka, ale z potrzeby klasyfikacji patriotycznie obstaję przy odrze.
Zamknięta w domu Dynia spaceruje po suficie.
Posiadła również sztukę widzenia rzeczy przyszłych zabarwioną lekką hipochondrią.
- Mama! – rzecze Dynia i okazuje prehistoryczny strup na palcu – Eduardo push me! Sticker [1] HIER!
- Kiedy cię popchnął ten degenerat i okrutnik?
- Tomorrow!


[1] ‘opatrz mą ranę plastrem z nadrukiem’

(...)
Transformacja kompetentnych komórek E. coli lub jak skromnie twierdzi sama autorka – taka tam kaczuszka.






(...)
Teutońska armia z polichlorku.




©kaczka

1222-1226

[31 Mar -2 Apr 2013]

(...)
Dynia zaraziła mnie drogą tulenia.
To pewnie kwestia proporcji, nawet najtwardszy układ immuno (powracam do toposu Chucka Norrisa) złamałby się pod ciężarem takiej ilości wirusów, dopychanych dodatkowo osmarkaną łapą.
(Oczyma duszy widzę, jak bękarty ewolucji  taranują błony śluzowe ignorując napisy ‘nic do oclenia’ oraz łżąc w żywe oczy w formularzu ‘czy kiedykolwiek byłeś członkiem prokariotycznej grupy terrorystycznej próbującej przejąć oskrzela?’)
Dynia się otarła, wtarła, przytuliła, kichnęła i prychnęła i zamknął się cykl przyrody.
Wrócilam do punktu wyjścia.
Rzężę, mam febrę i jestem wymięta.
Odstąpił mnie entuzjazm ku czynnościom życiowym.
Tym, podstawowym, jak i kompleksowym.
Nie da się żyć tak.

(...)
Przepiłowaliśmy kraty w łóżeczku Dyni.
Czynimy zakłady, kiedy zorientuje się, że może tak po prostu wstać, wyjść z pokoju i kontynuować nękanie.

(...)
W ludzkim wypowiada sie rzadko.
Z Mistrzem Yodą dogadałaby się bez trudu.
majn no like’ ‘very majn like
Opętało ją również dociekanie prawowitych właścicieli.
'Mama kupić? Papa kupić? This? Das? To?'
– baza danych, która może się przydać się na wypadek rozwodu.

(...)
Zmieniła wyznanie.
Jej idolką, na prawach bogini, jest Ulu.
Ulu. Łącznik między światem krótkich a krajobrazem dorosłych.
Ulu nie sprzedadzą w sklepie ni fajek, ni wina, ale Ulu potrafi wspiąć się na stołek i znieść z Synaju czekoladowe jajo.
To jedno, jest wystarczającym dowodem boskości.
Dorzucić do tego taniec na pointach, górną kuszetkę piętrowego łóżka i koordynaty na pochowane w krzakach czekoladowe zające.
Widok z góry na panteon i splunąć Zeusowi na łysinkę.
Jeśli Ulu nie jada grzybów, nie jedzą ich wyznawcy, choć dotychczas problem konsumpcji pieczarek nie spędzał im snu z powiek.
Grzyby, skoro tako rzecze Ulu, wiadomo, muszą być trujące.
Uluuuuuu, Uluuuuuu!’ krzyczy Dyniu wśród nocnej ciszy. Przez sen.
Za dnia przychodzi i szeptem mówi mi do ucha: ‘Dynia Ulu!’.
Też chce być wszechmogąca i mieć kontrolę nad wyborem dobranocek.

©kaczka