Image Slider

772-773

[15-16 Apr 2011]

(...)
Moja gorączka też wzniosła się do czterdziestu stopni i opadła.
Wczoraj turystycznie przebywałam w bardzo odmiennych stanach świadomości, dziś wstałam, zjadłam chrupiącą bułę z tłustym (!), smażonym (!) boczkiem (!) i czarterem wróciłam do żywych.
Torby spakowane.
Wracamy w maju.
... w bieżących okolicznościach najbardziej pasuje tedy życzyć
ZDROWYCH
Świąt
(polecając siebie, Dynię i czyn społeczny życzliwej pamięci)


©kaczka
[14 Apr 2011]

(...)
Wychowawcza porażka.
Dynia siedzi przed telewizorem i przerzuca kanały piszcząc na widok Davida Szkoła z Internatem Camerona.
Śmierdzi wyborami.
Wybory? Wiadomo. Najchwytniej podsypać o emigrantach.
Na ekranie tłusta, rozlana baba, hodowana na tackach ze sklepu Wszystko w mrożonce rozwija za sobą sznur dzieci i bełkocze, że przyjeżdżają tacy, kradną pracę, wyłudzają zasiłki.
Tłusta rozlana babo, hodowana na tackach, ze sznurkiem dzieci!
Mówię do ciebie.
Tak, murwa, do ciebie.
Zamienię moją pracę w zamian za twoje zasiłki na ten sznurek dzieci.
Od ręki.
Bierz.
Na razie zamieniłam się z Dynią na gorączkę.
Dlatego to Joint Cameron wychowuje mi dziecko na kanale BBC, gdy ja owinięta w koc bełkocę.
Srulizm populizm.
Pół wsi mówi po słowiańsku, a Dynia jest jedynym słowiańskim dzieckiem, które integruje się z rówieśnikami?
Pytam Panią Przedszkolną, takie tam moje prywatne kopie i wiatraki, czy nie uważa, że to wionie dyskryminacją.
Polska grupa dla polskich dzieci?
Pod krzywą na drzwiach etykietką Open od poniedziałek do piątek.
I gdzie term time przetłumaczono na określenie czasu.
Pani Przedszkolna się peszy,  hiperwentyluje - dyskryminacja to jednak duże i ciężkie słowo na tym kawałku skały -  i mówi, że to na prośbę rodziców.
Pokazać petycję?
Nogi w strzemiona.
Popędzam Rosynanta.
Nic nie jest córko takie czarno-białe, jak garniturek od krawca Davida Konserwatysty.

(...)
Najlepsze tradycje z Wszystko Czerwone.
Szepcę Dyni w ucho Kaczkę Dziwaczkę.
- Macie wy sekreta? – pyta Norweski manierą Pana Muldgaarda.
Jakoweś?

©kaczka

771

[13 Apr 2011]

(...)
The One with… Sex.

Joey: (About Emma) Why does she have a pink bow taped to her head?
Rachel: Well because if one more person says "What a cute little boy" I'm gonna whip them with a car antenna.

- Mój Boże! – wykrzyknęła Pani Sklepowa pochyliwszy się nad wózkiem Dyni nieomal jak dobra wróżka rozdająca talony na prosperitę (faktycznie wskazująca mi kurs na Trifle Sponges i wiśnie w syropie) – Jak ON urósł! Jakże ty musisz się cieszyć, że WRESZCIE wygląda jak mały chłopiec!
Jakże.

Rachel: (About introducing Emma to her co-workers) That went well. Almost everybody knew that she was a girl.
Ross: Yeah, after you punched that one guy who got it wrong, word spread.


©kaczka

770

[12 Apr 2011]

(...)
Sponsorem notatki jest Aaaaa jak amoksycylina, co chłodzi się w lodówce jak szampan.
Łagodne zapalenie ucha.
Podobno.
Zapalenie ucha. Antybiotyk. Taśmowo.
Przewracam w głowie strony Greenwood et al. Antimicrobial Chemotherapy.
(Kiedyś fikcja literacka, nagle bedeker.)
Przewracam w głowie reakcje alergiczne i działania niepożądane.
Nasze, w obu rodach, uczulenie na penicylinę.
Fakt, że większość zapaleń ma jednak wirusową genealogię.
Dynia śpi, je, uśmiecha się, jest chłodna, nieco bledsza, ale kolorów od antybiotyku jej nie przybędzie.
Zacznę podawać, przepadło.
Nie zacznę podawać?
Zacznę?
Nie zacznę?
...
Do kitu.

©kaczka

769

[11 Apr 2011]

(...)
Siedzę i słucham, czy aby miarowo oddycha.
Czekam, czy aby znów się nie obudzi płacząc falsetem.
Myślę o tych supłach strachu zawiązanych na żołądku.
Czy takie same miała Rodzona Matka, gdy w czasach przed internetem, i przed roamingiem, i przed telefonią komórkową, spakowałam plecak z aluminiowym stelażem marki Tatry i pojechałam zalesiać.
(Tu.)
Kto sieje, ten zbiera.
Supły.

(...)
Dieter Bohlen.



©kaczka

767-768

[9-10 Apr 2011]

(...)
Nawet czterdzieści stopni nie odrywa Dyni od jedzenia.
Zupa, pierogi, ciasteczko, kanapka, garść chrupek, taśmowo pudełka serów.
Dwanaście godzin wrzącej gorączki.
Wrząca gorączka – jedyny objaw.
Tysiąc razy zmierzona temperatura.
Jedna wizyta w wiejskim szpitalu.
Paracetamol czy ibuprofen?
Czopek czy płyn?
Zęby czy wstęp do ospy?
Wirusy czy bakterie?
Chłodzić czy pocić?
Moja wina? Twoja wina? Czyjaś wina?
Do kitu.

©kaczka

766

[8 Apr 2011]

(...)
- Łaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa! – uderzyła w lament Dynia. W tłumaczeniu: zabierz mnie stąd natychmiast. NATYCHMIAST! Oni wszyscy na mnie PATRZĄ.
Sala gimnastyczna nie przypadła Dyni do gustu.
Czy to przez tabuny obijających się o siebie rozdartych malców, czy to przez fakt, że Dynia przechodzi przez fazę: przebóg, nie odklejaj mnie od siebie!!!, a może dlatego, że trauma zajęć wychowania fizycznego jest dziedziczna?
Rubenito i ArtuRRRo popędzili przed siebie na oślep w siną dal radośnie kwicząc.
ARRRiba, aRRRiba!
Przeciągnęli przez wszystkie atrakcje swe spocone matki.
Przez kozły, liny, materace, konie, piłki, kółka, rulony.
Dynia tymczasem siedziała w kącie odwrócona do świata skubiąc skarpetkę.
Wyraźnie drgała jej dolna warga.
- Czy chciałabyś kanapkę, Dyniu? – zapytała nieopatrznie mama Rubenita otwierając śniadaniowe pudełko.
Dynia wzięła wszystkie.
Razem z pudełkiem.
Świat przez chwilę był lepszym miejscem.

(...)
Wypada.
Gdzie tam wypada.
Należy.
Samodzielnie wykonać urodzinowe zaproszenia.
Samodzielnie wypiec tort.
Samodzielnie wydziergać girlandy.
Samodzielnie wyprodukować kartki z podziękowaniem za przybycie, zjedzenie tortu i dostarczone prezenty.
Nikt nie wspominał, że w licencję matki jest wpisana biegłość w Arts & Crafts.


(...)
- Kiedy zapisujesz Dynię na balet? – pyta jedna z matek i wręcza mi adekwatny komplet folderów i ulotek. Na zdjęciach dwulatki imitują łabędzie.
...
...
...
Dynia w różowym tutu.
O-ja-cie-wulgaryzm.
Są takie pakamery macierzyństwa, do których życzyłabym sobie nie mieć klucza.


©kaczka

765

[7 Apr 2011]

(...)
Dziesięć miesięcy Dyni.
Charakter.
Mobilność.
(Od wczoraj Dynia sunie do przodu manierą poligonową. Brak jej tylko karabinu i bagnetu.)
Cztery zęby i jeden, gdyby zebrać drobnicę, która próbuje wystawać nad dziąsła.
Chwyta w dwa palce czapki, skarpety, szaliki i podstępnie wyrzuca z wózka.
Przemierzam hrabstwo jak Żyd Wieczny Tułacz szukając zaginionej garderoby.


(...)
Jeśli znaleźć na mapie Nigdzie, a w tym Nigdziu Podnigdzie, a w tym Podnigdziu boczne drzwi, to za tymi drzwiami jest przedszkole.
(Zimą, jeśli spadną śniegi, bez napędu na cztery koła tam się nie przedrzemy.)
Do przedszkola idzie się przez kościelne podwórze miękką trawą wśród zmurszałych nagrobków.
Przedszkole ma łąkę, zagajnik, słój kijanek, ponad dwudziestoletnią historię i oficjalną akredytację.
Jest takie, jakie sobie wymyśliłam.
Nawet bardziej.
Założyłam, że być może się inspirują, czerpią z ideologii, dopasowują do okoliczności i warunków, przyjęłam, że nie powinnam wymagać zbyt wiele, a znalazłam, ani chybi cudem! ortodoksyjnych wyznawców Montessori.
Te rzędy utytłanych w świeżym błocie mikrokaloszy, trzylatki rozkładające ceramiczne talerze, przygotowujące przekąski, samodzielnie rozlewające mleko do kubków, zmywające po sobie naczynia.
Te dydaktyczne pomoce. Polerowane zwierzątka, książki, różowe wieże, śrubki, pojemniki, koraliki, sznurki. Przelewanie, przesypywanie, nawlekanie, supłanie.
Zwisajacy z sufitu układ słoneczny.
Radykalny brak tradycyjnych zabawek.
Zajęcia z filologii romańskiej i ekumeniczna teologia w wydaniu lokalnego pastora.
Ta przyjemna cisza (!), w powietrzu łagodność, skupienie, cierpliwość w czekaniu na swoją kolej, dziecięca, radosna pewność siebie.
Taki bezpieczny inkubator. Szklany klosz. Mydlana bańka z Dynią w środku.
I wiadomo, dylemat, może przesada, może powinna mieć trudniej, by jak stal się hartować? Może ją na głęboką wodę tam, gdzie utworzyli o ja cię pier... grupę dla polskich dzieci, bo odstają, albo tam, gdzie w pakiecie szampon przeciw wszawicy, a czesne nie jest aż tak uniwersyteckie?


(...)
Kameleon.



©kaczka

764

[6 Apr 2011]

(...)
Nie odkleiło się oczko tej Dyni.
- orzekła ortoptystka o wdzięcznym nazwisku – Ms. Rzeźnik.
Tak też i przypuszczałam, bo choćby dla przykładu, Dynia od kilku dni przemierza nasze podłogi i precyzyjnie zbiera palcami mikroskopijne, niedostrzegalne dla naszych starych oczu paprochy.
Zapewne z głodu, bo konsumuje na miejscu.
(Blady strach padł na pająki.)
Ms. Rzeźnik przetestowawszy wniebowziętą Dynię wyrafinowanymi pomocami dydaktycznymi ortoptysty orzekła, że Dynia ma tłusty, niemowlęcy nos i próbuje przezeń rzucać okiem.
Nos schudnie, zez zniknie.
Dynia zachwyciła nas obie, bo – obiektywnie rzecz biorąc pewnie jednak przypadkiem – na wyartykułowaną prośbę: pokaż Dyniu piłeczkę (wśród tych zygzaków jak dla daltonisty), Dynia wyciągnęła rękę w kierunku odpowiedniego kwadratu z piłeczką.
Och, Dyniu!

(...)
Zęby Dyni wyrastają w pociągach.
Gdzieś na trasie Waterloo a Exeter St Davids.
Wsiadamy, wysiadamy, stacja docelowa, Dynia łyska dolnymi kłami.
W trakcie podróży na konto kłów Dynia wyje, łka i szlocha.
(Z przerwami na przekąski.)
Zęby Dyni powoli prowadzą mnie na krawędź szaleństwa.
Współpasażerowie są tam na tej krawędzi o wiele szybciej.
Rzekłabym, docierają na tę krawędź pospiesznym.


©kaczka

763

[5 Apr 2011]

(...)
W lokalu gastronomicznym siedzi wpięta w drewniane krzesło, czyta powieść o psie Spocie, samodzielnie przewraca strony, przekąsza kukurydzianym chrupkiem, sięga po napój.
Czasem podniesie wzrok, by zdziwić się histerią Emeryka III, pobrać łyżeczkę, łagodnie uśmiechnąć do zebranych lub wtrącić swoje zdanie w języku da-da.
Mówią, że tryska osobowością.
Że ma charakter.
Wieczorami spętana śpiworem pełza w swoim łóżku jak żarłoczna gąsiennica Erica Carle’a.
Mała Dynia.
Nagle taka dorosła.
Nie jest sprawiedliwe, że zmienia się tak szybko.
Nie nadążam delektować się kolejnymi etapami.

©kaczka

762

[4 Apr 2011]

(...)
Klaudyna wyciąga ręce po kolejne ryżowe wafle, skupiona na rozmowie matka Klaudyny automatycznie wydziela wafle z torebki, Dynia śpi.
Pozornie.
Pozornie śpiąca Dynia (jedno oko przymknięte dla zachowania pozorów przywoitości) zgrabnie wyłuskuje z rąk Klaudyny ryżowe wafle i napycha się nimi jak chomik.
Klaudyna stęka, że yyyyyyyy! (w tłumaczeniu: więcej, więcej, bo giną!)
Matka Klaudyny, że ileż można tych wafli przed obiadem, opamiętaj się, Klaudyno!
Dynia, bez cienia skruchy na licu, metodycznie dopycha ostatni z wafli dłonią.

©kaczka

761

[3 Apr 2011]

(...)
Wystarczy iść przed siebie, a wyspa zawsze kiedyś się skończy.
- Zobaczcie jaki uroczy maluch. – szturchnęła się łokciami słowiańska wycieczka – ubrany jak mini rolnik.
Mini rolnik, uosobienie charmu i wdzięku, siedział na klifie i kontemplował otaczającą go geologię.
Mały Budda.
Zen, tao i inne prądy filozoficzne.
Godzinę wcześniej, u podnóża klifu, mini rolnik urządził scenę.
Jak zwykle o podłożu kulinarnym.
Tradycyjnie podkreśliliśmy naszą łączność z morzem symboliczną, pojedynczą porcją ryby i smażonych kartofli, gdy oto rolnik poczuł się wykluczony ze wspólnoty papierowej tutki i uznał, że winniśmy i jemu odpalić.
I dorsza, i  frytek.
Nie dał się nabrać na ekologicznie-organiczne ciasteczko bez wody, mąki, cukru i smaku.
Tłustego dorsza pospiesznie obrałam z panierki.
Frytek stanowczo odmówiłam podsypać.
Słychać rolnika było we Francji.
- Nadal jestem głodny. – rozżalił się Norweski na dnie tutki. – Oddałem połowę mojej połowy!
Przyjdzie nam chyba kupować fish and chips z tego, co odłowi Santiago.


(...)
Mgła, słońce, kamienie, woda, wózek wciągnięty na klif, dziecko zniesione do morza.
Stromo.
Przyjemnie.









©kaczka

760

[2 Apr 2011]

(...)
O dziesiątej czterdzieści pięć wyczerpała się moja cierpliwość i zadzwoniłam do srajgencika wynajmu z pytaniem, gdzie [murwa, murwa, murwa] jest skoro od czterdziestu pięciu minut winien dokonywać inspekcji naszej posesji.
Inspekcji numer pierdylion pięć.
(W ciągu jedenastu miesięcy?
Czy czuję się jak w szkole z internatem? Tak właśnie.)
W słuchawce foch.
Srajgencik zapisał sobie w kalendarzyku adres Wieśniaczy Zaułek 11, obok moje imię i nazwisko (!) i od rana wydzwania do mnie (akurat!) żeby potwierdzić, czy aby na pewno chodzi o nas.
O nas, czyli o Wieśniaczy Zaułek 13.
Pomyślałby kto, że jego srajgencja reprezentuje całe hrabstwo, ba! całą wyspę! i dlatego nieszczęsny nie może się połapać.
Pytam srajgencika, czy wie, a powinien, bo bywał tu już pierdylion cztery razy w ciągu  – dodajmy –  jedenastu miesięcy, że Wieśniaczy Zaułek to nie Broadway, srajgencja, która go zatrudnia rozciąga się nie dalej niż dwadzieścia kilometrów w każdą stronę, a w Wieśniaczym nikt od niego nie wynajmuje, bo gdzie okiem nie sięgnąć każdy sąsiad to ziemski potentat.
W dodatku skrótem przez pole jest z jego stodoły do Zaułka trzy minuty z paputa, więc doprawdy nietrudno...
I czy naprawdę musi aż TAK obrażać mój intelekt?
Foch. Foch. Foch.
Och!
Jaki foch.
(... a scenicznym szeptem do drugiego idioty, że NO WRESZCIE zadzwoniła TA... (tu nastąpiło wyłącz wyłącz, bo przecież słucha – mówiłam, że idioci? –  więc mogę sobie dośpiewać epilog)
- Zadzwoniła NO WRESZCIE TA co? - pytam, bo co tam będę śpiewać, a srajgencik się wije...
... oj, jak się wije...
... bo nadto srajgenick zajrzał w papiery i z nich mu wynika, że nic co srajgenick zlecił nie zostało jeszcze zrobione (NAPRAWDĘ???!) ... oprócz gazowego kurka wbitego w kuchenkę młotkiem – dodaję, a srajgenick symuluje nagłą utratę słuchu i bredzi,  że ta inspekcja jest zupełnie niepotrzebna i chyba warto ją przełożyć. Za dwa tygodnie? 
- Życzę sobie tedy inspekcji w sobotę. – mówię.
- No to w następną sobotę. – mówi skurczysyn.
Że niby w tydzień najleniwszy z najleniwych, janitor kretyn ze swoim młotkiem położy tu nową tapetę (!) w łazience, odmaluje płot, sufity, naprawi okna, wymieni klamki i wylepi nowe silikonowe uszczelki???
Buchachacha.
Czekam z popcornem i colą.
I mam takie jakieś niejasne przeczucie, że w następną sobotę przypadkiem nie będzie nas w domu.
Niech pukają pod 11.

©kaczka

758

[1 Apr 2011]

(...)
- PUDREM! – grzmi w telefonie głos Rodzonej Matki. – Gdybyś sypała pudrem, Dynia nie miałaby wysypki. I skąd to niby, że od fantomowych zębów wysypka. Nigdy nie miałaś wysypki. PUDER!
Zwijam się jak krocionóg.
Posypywanie pudrem na obecnym etapie rozwojowym Dyni, który najlepiej charakteryzuje motto ‘na nic nie czekam nawet kosztem wyrwanych mi kończyn dolnych’ imaginuje mi się jak próba ocukrzania uciekającego faworka.
Rodzony Ojciec dodaje.
- ... tylko powiedz opiekunce, żeby nie biła Dyni!
Aaaaa! Kto chciałby podnieść rękę na moją słodką, spolegliwą, uroczą Dynię? Dlaczego?
- ... gdy ostatni raz byłem na Wyspie bili dzieci...
Ostatni raz?
Nie wypominając, gdy formował się rząd na uchodźstwie?
- ... nie tak łatwo wyplenić przyzwyczajenia...
Nie tak łatwo to wszystko unieść.

(...)
Dynia w parszywym humorze, bo Rubenito wydał bal w porze jej drzemki.
Na szczęście szybko podano kanapki.
Po czterech kanapkach z humusem, kilku chlebowych patyczkach, po kawałku tortu, po truskawkowym jogurcie i ryżowym waflu humor Dyni powstał jak feniks z popielniczki.



(...)
David Attenborough z ukrycia obserwuje prywatne życie słoni.




©kaczka