[kOrontanna, najlepszy dzień EVER]
(...)
Życie, powiadają,
jest wędrówką.
Wędrujemy nawet w czasach kwarantanny. Jedni do lodówki, inni na
Kopiec Kościuszki, jeszcze inni w głąb siebie. Gdziekolwiek, kiedykolwiek i
jakimkolwiek środkiem transportu to oczywiste, że z każdej wycieczki lub
pielgrzymki należy się pamiątka.
Zanim jeszcze
świat wyhamował zdążyliśmy w lutym odwiedzić wystawę ‘Making van Gogh –
Geschichte einer deutschen Liebe’, w Städel Museum we Frankfurcie. To właściwie
tam Biskwit nabrał przekonania, że rama stanowi najistotniejszy element dzieła.
Tu wyjaśnienie.
Organizatorzy wystawy miast skupić się na niewątpliwej urodzie arcydzieł, które
udało im się zebrać w jednym miejscu, z typowym, bezlitosnym, miażdżącym duszę,
niemieckim optymizmem (Schade! 250 ml szklanki wciąż nie jest wypełnione
cieczą!), który to optymizm, notabene, od lat jest stałą scenografią mego
małżeństwa z obywatelem Erefenu, sfiksowali na punkcie jedynego obrazu, który
im się wymknął. Tym samym pierwszy raz uczestniczyłam w wystawie, której głównym,
cholernie irytującym bohaterem był obraz, którego nie było.
Ale do rzeczy.
Dla upamiętnienia
tego dziwnego czasu zarazy, ku czci spontanicznego wernisażu prac Dyni i
Biskwita oraz w odpowiedzi na zainteresowanie społeczne, jak również dlatego,
że lada chwila na blogu pęknie post numer tysiąc, a już najgłówniej to dlatego, że jesteśmy
uzależnieni od chodzenia na pocztę, kaczka ma...
>>UWAGA! ACHTUNG! WNIMANJE! <<
... do rozdania SZEŚĆ zestawów Sztuki przez duże Es. W każdym zestawie PLAKAT i MAGNES na lodówkę
z Wielkanocnym, Zdziczałym, Źle-Mu-Z-Oczu-Patrzy Zajączkiem.
PLAKAT jest
wydrukiem w formacie A3 na bardzo przyzwoitym papierze z połyskiem i dostanie sygnaturę Artystki. Doleci do Was bez ramy, gdyż kopalnie diamentów za ojro nadal
zamknięte, a i po doświadczeniach w Städel wolimy nie ryzykować, że niedajbóg rama
spodoba się Wam bardziej niż samo dzieło.
MAGNES ma rozmiar 9 cm x 7 cm i
umieszczony na drzwiach lodówki powstrzyma każdego występnego współlokatora
przed wyjadaniem Wam skwarek ze smalcu, bitej śmietany w dezodorancie i – tu
pozwolę sobie na lokalny patriotyzm – paprykarza szczecińskiego z konserwy.
By zdobyć te
fanty należy jedynie zapisać się w społecznej kolejce pod tym postem na blogu lub fejsbuku do północy 30
kwietnia 2020 i liczyć na łut szczęścia w losowaniu.
Wyniki ogłoszone zostaną w
miarę niezwłocznie, tak by przynajmniej sześciu osobom osłodzić gorycz utraconej
majówki, brak dostępu do grilla na działce, utracone bilety na koncert Maryli Rodowicz, przymusowy pobyt w terrariach, w jakie zamieniły się nasze mieszkania i wszystko inne, co wyszarpała wyiskana z nietoperzy zaraza.
To wersja oficjalna. Albowiem, rzecz
oczywista, we wszystkich nas tutaj zgromadzonych oprócz hemoglobiny płynie
słowiańska fantazja, a w materiale genetycznym skrzą się geny po przodkach,
którzy w kolejkach stali już pod Grunwaldem (... bo a nuż rzucą nagie miecze?)
Zatem by zwiększyć swe szanse można użyć metod spod Grunwaldu. Można ustawić w kolejce całą swoją rodzinę, można
wynająć emeryta, który będzie tu stał dzień i noc, można każdej swej
rozszczepionej kwarantanną osobowości założyć osobne konto, można przynieść
leżak, można rozpalić ognisko, można śpiewać, można plumkać na lirze, można
częstować oczekujących potrawką (byle nie z muchomorów) albo rozpowszechniać fejknjusy, że na innych blogach dają lepsze zajączki. I nawet nie trzeba zachowywać w tej kolejce
półtorametrowego społecznego dystansu!
Rzecz jasna, dopuszcza się wpływanie na
niezawisłość Maszyny Losującej przy użyciu słów czułych i miękkich jak koci
brzuszek. Można składać kwiaty pod pomnikiem, sypać kandyzowane płatki róż pod
stopy i rozpylać w powietrzu aromat uwielbienia z nutą determinacji. (Każdy
komentarz ze sloganem promocyjnym bloga kaczki liczy się w kaczych oczach
podwójnie!)
Zatem – najmilejsi
Kaczkobywalcy – do wzięcia sześć zestawów upamiętniających przerwę w
funkcjonowaniu planety matki. Wściekły zajączek – niemy koronny świadek
kOrontanny może już odtąd zawsze patrzeć na Was z wyrzutem. W spiżarni, w wychodku, w składziku na węgiel...
Voila!
Dla Was. Na
wieczną jak ospa rzeczy pamiątkę! Z wysyłką w każde miejsce na globusie. Wszędzie
tam, gdzie dociera posłaniec niemieckiej poczty.
(Fakt, nie jest
to może ucho Vincenta, które można było sobie kupić w Städel, ale hej! liczą
się intencje! No i weźmy pod uwagę, że kaczki nie mają małżowin, by nimi ot,
tak szastać na lewo i prawo.)
Ucho Vincenta w promocji. |
Deszcz. Dwa dni w kolejce do kasy. Kiedyś to były kolejki! |
POWODZENIA I OBYŚMY ZDROWI BYLI!
©kaczka