Image Slider

1643-1644

[28-29 Aug 2013]

Panna X. ma dwadzieścia pięć lat, uniwersytecki dyplom i –  żaden tu ewenement – cztery lata kariery zawodowej w życiorysie.
Przez ostatnie dwa lata panna X. utrzymywała, że na bieżącym stanowisku osiągnęła już wszystko (W-S-Z-Y-S-T-K-O!)  i że jej odwiecznym marzeniem jest kariera w dziale  Gnozy i Grozy. Pierwsze piętro.
Ponieważ los srodze doświadczył pannę X. ma osobą w roli bezpośredniego przełożonego, panna X. zwierzała mi się z tego marzenia, a konkretnie z frustracji  wynikających z braku dostępu do gnozy i grozy, przy każdym spotkaniu.
Odejmując dni wolne od pracy i wakacje, wychodzi, że prawie codziennie.
Trochę mi latała od tego powieka, trochę miałam tik nerwowy, przez chwilę rozważałam, czy pod osłoną nocy nie przesunąć pannie X. biurka na piętro i udawać, że od zawsze tam pracowała (jestem pewna, że w Gnozie i Grozie nikt by się nie zorientował), czasem chciałam zabić, w tym czasem pannę X., a czasem siebie.
Przez te dwa lata apelowałam do wyższych instancji, by dali pannie X. szansę, by ją przesunęli do Gnozy i Grozy choćby na tygodniowe zastępstwo.
Mur, beton, ściana.
I oto stał się cud. Dział Gnozy i Grozy ogłosił casting na stałą posadę. Dwa tygodnie temu Panna X. wygrała go w przedbiegach.
Zbyt wcześnie otworzyłam butelkę mentalnego szampana.
Wyższe instancje zorientowały się nagle, że kompetentna Panna X. odchodzi, więc wyskoczyły z kontrofertą.
Przez  dwa tygodnie Panna X. przychodziła codziennie by płakać mi nad losem i rozdzierać szaty.
‘W jednym owies, w drugim siano.’
Pominę milczeniem emocjonalny szantaż jakiego dopuszczały się obie strony, by przekonać Pannę X. Cóż, tonący brzytwy się chwyta.
Wstrząsnęła mną zupełnie inna rzecz.
Przy osiemdziesiątej piątej paczce chusteczek zapytałam Pannę X. dlaczego po dwóch latach nagle skłania się, aby pozostać na obecnym miejscu pracy. Czy się boi, że nie da sobie rady?  Czy nagle dopadła ją trema?
W odpowiedzi usłyszałam, że rozbija się o coroczną ewaluację pracowników. Z ostateczną punktacją w skali 1-3, gdzie trzy to czerwony pasek. Na obecnym stanowisku miała zawsze opinię z czerwonym paskiem, a w dziale Gnozy i Grozy nawet najlepszym nie rozdaje się pasków.
(Yyyyyyyyyy?!)
- Skąd bez takiego paska będę wiedzieć, czy jestem dobra w tym co robię?  Potrzebuję, żeby mi ktoś powiedział! A co jeśli dostanę tylko dwa punkty?!
Będzie morał, bo po jakimś czasie odzyskałam jednak przytomność.
I nawet nie trwało to  długo.
(Od dawna już  nie angażuję się w ludzkie życiorysy. Parę razy spektakularnie wyłożyłam się na cudzych kompleksach, raz trafiłam na psychopatkę, innym razem stworzyłam Golema, przy innej okazji wymsknęła mi się z rąk puszka Pandory. Rzecz oczywista, ani Golem ani Pandora nie przysłali mi śpiewającego telegramu ani bukietu na Dzień Matki.) 
Oto morał.
To jest, drodzy państwo, modelowy  produkt tutejszego systemu edukacji, który za każde pierdnięcie nagradza euforyczną nalepką ‘Well done’ oraz czerwonym paskiem.
Soon in the circus near you... oceniając rozmach i zasięg reform Ministerstwa Edukacji Narodowej.


Epilog
- Za rok chyba znowu będę aplikować o posadę w Gnozie. – zwierzyła się Panna X., która dziś ponoć ostatecznie odrzuciła ich ofertę.

©kaczka

1642

[27 Aug 2013]

(...)
Gdyby jeźdźcy apokalipsy organizowali casting na piątego do drużyny konwojentów Sądu Ostatecznego, Dynia powinna się zgłosić w kategorii komornik, specjalizacja: 'porzućcie wszelką nadzieję', opcjonalnie: diler wyrzutów sumienia.

Tak to idzie w  Dyńglish:
 ‘Majn shouting upstairs all day long! ALL DAY LONG! Wasser! Where is majn wasser? In majn cup! Majn shouting. Mama shouting: WODA! Bitte! - majn shouting. Pitul [1] wasser! What a mess! No pitul wasser! Majn not happy anymore! You hear me: NOT HAPPY ANYMORE. You make me not happy ANYMORE. What a mess! Papa not a good boy. Majn good boy [2].

Odkąd przemówiła, niezmordowanie uprawia publiczną krytykę, społeczną retorykę i czuwa nad moralnością obywateli.

(Tak, tak.
Nieustannie martwię się, że jej się nie poukłada. 
Jednocześnie, jaką powieje nudą, jeśli się poukłada?)

[1] tiny little – jednostka miary spoza układu SI używana podczas negocjacji (na przykład: 6:45 am 'Pitul fuksztuk, mama?')
[2] nadal nie sposób zidentyfikować się z własną płcią pośród dwunastu braci

(...)
Wracając z lasu dorzuciliśmy do kompletu kilka kolejnych wcieleń Gromita.






 

A to wciąż nawet nie połowa kolekcji.

©kaczka

Gawra Gruffalo

[22-26 Aug 2013]

(...)
‘Didn’t you know?
There’s no such thing as a Gruffalo.

- odpowiedział nam listonosz, którego spotkaliśmy na leśnej drodze.
Buchachacha (!)
Nasza nawigacja bijąc się w pikselowe piersi zapierała się, że oto osiągnęliśmy cel podróży – gawrę Gruffalo, podczas, gdy my skanując okolicę byliśmy wielce odmiennego zdania i w środku ciemnego boru (w rozmiarze pięć metrów na pięć) szukaliśmy ratunku u miejscowych.
Forest of Dean.

Tam, gdzie wśród runa leśnego można znaleźć literacko i geograficznie zorientowanego listonosza.
I miejscowych rzeźbiarzy z poczuciem misji.



W katalogu naddanych atrakcji także oprowadzanie na sznurku krwiożerczych tchórzofretek.

(Nie chcą współpracować.)

Wypalanie węgla drzewnego.


(Sponsorowane przez lokalną grupę miłośników wypalania węgla drzewnego. Serio, serio. Sypią kopczyk, stawiają namiot i w poczuciu wspólnoty wypalają przez weekend żywiąc się fasolką i zupkami instant odgrzewanymi nad alternatywnym ogniskiem. Z zaangażowaniem wyjaśniają tajniki procesu technologicznego przechodniom.
Do końca dnia wionęliśmy wędzonką. Acz niekontrolowane kłęby dymu dodawały Gruffalo stosownej  atmosfery bagiennej grozy. )

Zajęcia w chlewni.
(Chlewnia chwilowo nieczynna. Podejrzliwie spoglądaliśmy na talerz Ham, Eggs & Chips zamówiony w lokalnej kafeterii.)

Dodatkowo można dowiedzieć się, jak wygrali wojnę.

(Tak.)

I z nostalgią zauważyć, że lata sześćdziesiąte ubiegłego wieku już kwalifikują się do ekspozycji w skansenie.


[W kafeterii również niezły paj z jabłek i karmelu. Niestety, nim dobiegłam do placka Dynia wchłonęła okładzinę z karmelu. Ekstrapoluję zatem na podstawie nadzienia.]

I to wszystko pięć hrabstw, jeden most i fragment Walii dalej.
W tradycyjnym upale.



©kaczka

1639-1641

[19-21 Aug 2013]

(...)
Teoretyczny egzamin na prawo jazdy wymaga na Wyspie odpowiedzi na czterdzieści trzy z pięćdziesięciu pytań.
(Niby wielokrotny wybór, ale ciało egzaminujące podaje, ile odpowiedzi należy zaznaczyć.)
Przeważająca ilość pytań w zestawie analizuje stosunek do przyrody ożywionej (konie, rowerzyści, motocykliści; o koniach jest najwięcej, nieomal trąci obsesją).
By zdać na większość pytań należy odpowiedzieć wypierając się swych prawdziwych uczuć.
Co zrobisz, gdy przed maskę wyskoczy ci koński zad, rowerzystka z koszyczkiem lub niegrzeczny członek ‘Hells Angels’?
Jedyną słuszną odpowiedzią jest: zatrzymam się i policzę do dziesięciu nim uspokojona wyruszę w dalszą drogę.
Sądząc po tym, co tak naprawdę dzieje się na drogach, egzamin ten jest teoretyczny w najdosłowniejszym tego słowa znaczeniu.

©kaczka

1635-1638

[15-18 Aug 2013]

(...)
W związku z donosem dietetyczki, wiejski ośrodek wystosował pismo, żeby się stawić i okazać dziecko.
Poszłyśmy.
Przypadkowy wylosowany lekarz nie miał pojęcia, o co chodzi dietetyczce, nam i gdzie schował centymetr.
Nie wpadło mu również do głowy, by zapytać (choć po prawdzie, trudno byłoby mi udzielić jasnej odpowiedzi  na którekolwiek z tych pytań.)
I ja milczałam, ponieważ, przyobiecałam Norweskiemu, że powstrzymam się od złośliwych komentarzy, a szczególnie tych, w których podkreślam, że przez porównanie z ofiarami głodu w Etiopii, Dynia istotnie może wydawać się bezwstydnie otyła.
(Norweski mniemał, że może to zostać źle odebrane przez lekarza rodem z Erytrei. Z drugiej strony, analizując stosunki polityczne Etiopii i Erytrei, może właśnie wręcz przeciwnie?)
Wedle wskazań kolejnej wagi NHS, Dynia zważona w butach schudła w ciągu miesiąca cztery kilogramy, a zmierzona mocno po skosie  - urosła do wysokości metra siedemnastu centymetrów (!).
Cuda (!)
Lekarz, doceńmy, zadał sobie nawet trud, by zmierzyć dziecinie obwód głowy (yyyyy... sądzisz, z grzywką? bez grzywki?), ale pech! w centylach dla trzylatków nie ma już miejsca na wpisanie wyników takiej kwadratury koła.
Ostatecznie, by nas spławić, wymyślił, że pownnyśmy pojawiać się co miesiąc, by się mierzyć i ważyć.
Co miesiąc przez trzy miesiące.
Ani słowa o warzywach, owocach, ani innych treściach przewodu pokarmowego.
Wydajna profilaktyka otyłości u dzieci.

(...)
- Mama, majn love you ul day loooooooong!
Achtung! Grozi emocjonalną cukrzycą.


©kaczka

1633-1634

[13-14 Aug 2013]

(...)
Odbieram zasępioną Dynię z ochronki.
- Skąd ten frasunek na licu, córko? Obiad nie smakował? Jogurtu za mało? Ethan Hunt znów cię użarł?
- Dżordż said to me majn no can’t be girlfriend! Majn sad.
[Zatyka mnie od tej gramatycznej brawury. Werbalna joga na gzymsie ósmego piętra, bez trzymanki.]
- Dżordż powiedział, że nie możesz być jego dziewczyną? Czemu?
- Majn too young!
Wybredny, jego mać,  pięciolatek.

(...)
- Majn no like papa!
- Dlaczegóż?!
- Papa has black hair. Majn like lelloł! Lelloł people!

Spodoba jej się w Szanghaju.

©kaczka

1631-1632

[11-12 Aug 2013]

(...)
Uniosła jej się temperatura.
Średni odczyt dwóch termometrów: trzydzieści dziewięć w skali.
- Jesteś chora. Szlaban na ochronkę.
- NOOOOO! MAJN EDWARD! THOMAS! ETHAN! RUBEN! DŻORDŻ! ARRY!
- Masz gorączkę. Jesteś chora.
- NOOOOO!
- Chora. Poorly. Krank. Bezdyskusyjnie.
- MAJN NO POORLY!!! (i w bek)
- Boli cię coś?
- NO!
- Głowa?
- NOOOOO!
- Ucho?
- NOOOOOOO!
- Gardło?
- NOOOOOO!
- Brzuszek?
- …
- Brzuszek?
- BRZUSZEK ANGRY!
- Co chce zjeść brzuszek?
- ... CZIPSA! BONBONS! ICE CREAM!
- A wracając do tematu, bolą cię ręce? Nogi?
- NOGI!
- Gdzie?
- TU! (i pokazuje na strup na kolanie, ten sprzed miesiąca)
- A oprócz tego? Coś jeszcze cię boli?
- NO! MAJN NOT POORLY! EVERYONE NOT POORLY! LEAVE ME ALONE!


(…)
- Czopek, czy syrop?
- No, THANK YOU!


(…)
Kiedyś, pamiętam jak przez mgłę, wydawało mi się, że będzie prościej, gdy już zacznie mówić.


©kaczka

1630

[10 Aug 2013]

(...)
Motto: 'Dyliżans kursuje co dwa lata oprócz niedziel i świąt. Dopuszczalne spóźnienie – jeden miesiąc.' (Tytus, Romek i A’tomek. Księga IX)
Po trzech latach mieszkania na wsi,  odważyłyśmy się skorzystać z lokalnego autobusu.
Nic a nic nie przesadzam, pisząc o odwadze.
Rozkłady jazdy wyspiarskich autobusów w miastach powiatowych nie wymieniają dla przykładu nazw przystanków.
Człowiek wsiada, rzuca nazwę ulicy, uiszcza nieprzewidywalną, umowną opłatę, a potem zobowiązany jest wykazać się refleksem, by w odpowiednim miejscu i czasie nacisnąć przycisk stop i zatrzymać autobus.
Można sobie wyobrazić, jakiej pikanterii dodaje to dziewiczej podróży w miejsce, w którym nigdy wcześniej się nie było.
W życiorysie mam już przypadek, gdy wysiadłam na początku stukilometrowej ulicy, na której było dwanaście przystanków, a mój, jak się później okazało, był jedenasty.
Raz cięłam przez zarośla po zmroku, raz okrążyłam miasto dwa razy, raz zwiedziłam wszystkie dzielnice, bo kierowca się zgubił, innym razem zwiedziłam wszystkie dzielnice, bo jak się okazało, co drugi autobus tej linii jeździ trasą dociekliwie turystyczną.
Gdy zaczynałam pracę na Wyspie dostałam odręcznie narysowaną mapę ‘jak trafić do fabryki’ z rzutem najcharakterystyczniejszych elementów krajobrazu i ze wskazówkami typu: 'guzik stop wciśnij nie wcześniej, gdy zobaczysz trzy brzózki, ale nie później niż na widok blaszanego dachu warsztatu wulkanizacji opon.'
Po trzech latach, uległam presji społecznej ‘Mama! Autobus! PLYZ!’ i przyobiecałam wycieczkę.
Na przystanku przed dworcem kolejowym, jedynym, który wydał mi się oficjalny i autoryzowany, wisiało sześć wyblakłych rozkładów jazdy, które w niczym nie pokrywały się z rozkładami jazdy, które znalazłam w sieci.
Mimo tego, że teoretycznie każdy, oceniając po datach, był aktualny.
Dla dodatkowych emocji, każdy dzielił się na dni powszednie, świateczne, święta państwowe, dni zajęć szkolnych, wakacje, wakacje zimowe, wakacje letnie, pomniejsze przerwy semestralne oraz  inne.
Do tego częstotliwość kursowania pojazdów – jeden lub dwa dziennie – wyraźnie wskazuje, że to środek transportu dla lubiących żyć na krawędzi.
Do tego każdy autobus zdaje się obsługiwać inny przewoźnik.
Za cel obrałam  Najbliższą Wieś (na wypadek, gdyby trzeba było wzywać ekspedycję ratunkową) i drogą dedukcji ustaliłam, że autobus winien się pojawić między 10:50 a 10:56.
Na przystanku pojawiłyśmy się o 10:42 i autobus właśnie odjeżdżał.
Trudno było stwierdzić dokąd i po co, bo nic na nim neonowo nie błyskało.
Kierowca wszak zareagował na moje nerwowe machanie rękami, zatrzymał się na środku ulicy blokując ruch w obu kierunkach i potwierdził, że oto właśnie odjeżdża do Najbliższej Wsi.
Wsiadłyśmy.
I tu okazało się, że w zależności od stopnia pokrewieństwa lub zażyłości z kierowcą, autobus spełniać może rolę taksówki.
Nie tylko może skręcić w boczną ulicę, aby wysadzić cię przed domem. Ba! Może skręcić w boczną wieś, żeby wysadzić cię przed własną farmą.
Wracając z Najbliższej Wsi, po godzinnym nerwowym spacerze zapobiegliwie stawiłyśmy się na przystanku pół godziny wcześniej.
Autobus odjechał dziesięć minut po czasie proponowanym przez rozkład, gdyż kierowca dostrzegł w tłumie ciotkę i musiał z nią koniecznie zamienić dwa zdania.
A potem poszedł jeszcze po bułkę i kawę.

(...)
Rubenito nie zasypia gruszek w popiele.

©kaczka

1628-1629

[8-9 Aug 2013]

(...)
Poranki są jak rewizja w mieszkaniu wiewiórki z zaawansowaną demencją.
Piąta dziesięć. 
Prolog.
Pieśń na wejście chóru.
Pieśń na WYJŚCIE kaczki.
- Gdzie mój portfel? Gdzie mój telefon? Klucze? Zegarek?
Wczoraj były, leżały tu! TU! Dam głowę. Na półce.
Dwanaście godzin później – zniknęły bez śladu.
Wspinam się na antresolę.
Potrząsam.
- Dyniu! Dyniu! Widziałaś mój zegarek?!
Dynia otwiera jedno oko i odpowiada: yhy.
Na tym poziomie (nie)świadomości łatwiej o międzymiastową z Elvisem w zaświatach.
- GDZIE?!
- Yhy. – stęka Dynia.
I zamyka oko na znak zakończonej audiencji z rzeczywistością.
Zbiegam tedy na dół i przetrząsam.
Dwadzieścia torebek Dyni, łóżko Edwarda, wózek Edwarda, walizkę Edwarda, garderobę Edwarda, koktajlowe sukienki Edwarda, peniuary Edwarda, hulajnogę, żyrafę na biegunach, kieszenie w outfitach Dyni.
Powinnam zaczynać od najostatniejszego miejsca, które przychodzi mi do głowy, gdyż tam właśnie zwykle ukrywa się mój doczesny majątek.
Choć, dla zmylenia przeciwnika oraz podniesienia poziomu adrenaliny w blasku zorzy porannej, bywa, że majątek jest rozparcelowany.
Dziś zegarek pod poduszką Edwarda, klucze w torebce numer osiemnaście, telefon pod łóżkiem Dyni, portfel w mojej własnej torbie.
Oprócz tego, mimochodem, grzebień, Bursztynowa Komnata, Arka Przymierza, kilku zbrodniarzy wojennych, czternaście jelly beans luzem i klucz do samochodu.

©kaczka

1625-1627

[5-7 Aug 2013]

(…)
To fascynujący kraj.
Jedni emigranci mogą w nim na oczach opieki społecznej, szkolnej pielęgniarki, lekarza rodzinnego i tłumu nauczycieli zagłodzić swoje dziecko.
Innym natomiast przysyła się listy następującej treści:
Her meals include a good balance of… bla bla bla… though she is not quite managing her 5-a-day.
podpisane przez Clinical Research Dietitian.
Musiałam odliczyć do kilku milionów, by odzyskać władze umysłowe i  dojść do siebie po ciężkim ataku apopleksji.
(Gdyż, albowiem, jeśli Dynia nie zażywa swoich 5-a-day to pokażcie mi takiego autochtona, który zażywa.)

Dear Madam, 
Doceniam troskę, acz.
Sięgając do notatek, które Waćpani  otrzymała, przykładowo, dnia szóstego czerwca bieżącego roku dziecina ma dobrowolnie i od niechcenia spożyła:  małe jabłko, plaster arbuza, garść suszonych owoców, warzywa w potrawce, sałatkę z marchewki, galaretkę z fragmentami brzoskwini, pół papryki w kolorze żółtym, pięć koktajlowych pomidorów, a w porannych płatkach kawałek banana.
Nie był to ani wyjątek, ani inwentaryzacja miesięcznego spożycia warzyw i owoców.

Are we not managing with basic mathematics, huh?
Regards,
kaczka


… i zapadła niezręczna cisza.
Acz nie mam wątpliwości, że to jeszcze powróci czkawką.
Lub zgagą.
Lub opieką społeczną mieszającą mi w garach.

(...)
‘Peter Rabbit’s ABC and 1 2 3’

Studiujemy obrazki.
- Dyniu, T jak...?
- TATA! THOMAS!
- R jak...?
- UBENITO!
- B jak?
- CHEESE! [na obrazku: kostka masła i moralnie wątpliwy podpis: Samuel Whiskers is stealing the butter.]
- E jak...?
- EDWARD!
- D jak?
- DUCK! VOGEL! [na obrazku: kaczka]
- F jak...?
- MAJN!
- S jak...?
- SKINKA! [czytaj: sukienka] SZTROŁBERRY!
- M?
- MAAAAMA! MISZ! MAUSI! CARLITA! [czytaj: MARGARITA]
- O?
- OMA!
- P?
-PANZERFAUST!


©kaczka

1620-1624

[1-4 Aug 2013]

(...)
Dynia prekursorką adopcji międzygatunkowych.

(...)
Nagle i  bez uprzedzenia, włączyła jej się wyobraźnia.
Wciela się w role, gotuje zupę z gwoździa, rozdaje niewidzialne menu w restauracji ‘U Dyni’, dzwoni do opieki społecznej, piecze tort z wody i gumowych ośmiornic.
A do tego dyktuje opowiadania inspirowane Edgarem Allanem Poe.

‘Last morning this tata going to ASDA. Big monster coming ASDA eating daddy’s pupu.
Tata say: ‘AAAAAAAAAAAAAAAAAAA! Tata asking pani: 'this is monster?’ 

-‘No, it’s better!’ - says pani.
This monster eating tata.
Mama and Dynia going to home.
- Pick me! Pick me! – says tata.
Monster eating papa.
Nothing left.

NOTHING!’

THE END.

(…)
Obchody urodzin Dyni trwają do najostatniejszej kartki z życzeniami.
Bebe nadal rysuje.
Oddychamy z ulgą.






©kaczka