Image Slider

637

[30 Nov 2010]
637.

(...)
Przyniosłam Dyni z Lidla baskijski bębenek, parę marakasów, kastaniety oraz, jak poucza instrukcja, dzwonki sań. Bez sań.
Zastanawiam się, jak szybko zacznę żałować.
...
Trochę już zaczęłam.
Głównie baskijskiego bębenka.

(...)
Dynie.


©kaczka

636

[29 Nov 2010]
636.

(...)
Za tydzień Dynia skończy pół roku.
Dynią rządzą ambicje.
Ambicja, aby iść.
Dynia stawia płasko stopę za stopą.
Ambicja, aby siedzieć.
Dynia odchyla się od krześlanych oparć.
Ambicja, aby jeść.
Dynia dopycha dania z patatów ręką.
Ambicja, aby sięgać.
Gdzie wzrok nie sięga.
Gdy stoi przy dwumetrowym Norweskim, wczepiona w jego łydkę, wygląda jak ilustracja z Podróży Gulliwera.
Czasem zaśmiewa się do łez.
I ciągle pachnie dzieckiem.
Narkotycznie.

(...)
Podręcznik obsługi niemowląt poucza: nie zaczynaj, aby od przecieranych owoców, gdyż ich słodkość torpeduje dalsze próby wprowadzania do diety warzyw.
Przetarłam w celach doświadczalnych pół działu ‘warzywa i owoce’.
(... gdyż weszłam w posiadanie wyjątkowo zmyślnego urządzenia, które najpierw gotuje na parze, a potem siecze całość jak Kmicic Tatarów.)
Nawet pietruszka [mryg] pasternak jest słodki.
Wniosek?
Świat jest z cukru.

(...)
Rubenito, narzeczony ze złotą bransoletą, podarował Dyni różowego labradoodla.
Dynia nie może oderwać oczu.
Ja też.
Choć prawdopodobnie z innych powodów.



©kaczka

635

[28 Nov 2010]
635.

(...)
Dynia przestała nam ufać.
Wyjmuje z ust każdą łyżkę ryżu i szczegółowo analizuje.
Zjada to, co nie przecieknie między palcami.
Nadwyżką ozdabia sobie lico, albo wciera ją w nasze odzienie.
Kupiliśmy dziś siatkę patatów.
Pataty nie przeciekają, ale można je wyjmować i charakteryzują się równie wysokim stopniem wcieralności.
Miejscowi radzą, by podawać pataty w kombinacji z jagodami, korzeniem pietruszki oraz truskawką.
Wprost nie mogę się doczekać (!).


©kaczka

634

[27 Nov 2010]
634.

(...)
O świcie świat wyglądał jak posypany cukrem pudrem.
Kilka godzin później przyrost naturalny biegał po podwórku i tłukł się na mikrośnieżne, brudnozielone kulki.
Śnieg się roztopił, mróz pozostał.
Przy sobocie Christmas Fair.
Kwesta na rzecz miejscowych zuchów.
Festiwal rękodzieła, domowe słoiki prezerw i czatnejów, kuchenne wypieki sypane cukrem i przekładane masłem lub dżemem z agrestu, loteryjki i tombole.
Miejscowi wnoszą już do domów świerki.

(...)
Dzwonią matki by pytać: What’s up? bądź ¿Que pasa?, że nie widać nas na mieście od tygodnia.
Mówię, że wirus, glut, katar, smarki, zakażenie drogą kropelkową, że zamiast śpiewać chodzimy na spacery w pole, aby nie rozsiewać zarazy.
- Oszalałaś??? – mówią matki. – Przecież wszystkie dzieci nam tu kaszlą i rzężą!
... ciekawe dlaczego (!)...
Chyba nie wyrwiemy się z tego zaklętego koła glutów.

©kaczka

633

[26 Nov 2010]
633.

(...)
Gruchnęła wieść po Królestwie, że Książe Bez Włosów rozdaje poddanym wejściówki na zaślubiny.
Widać każdy dziś bawił listonoszkę tym samym żarcikiem, bo na moje pytanie, czy wśród pliku rachunków jest też i list z pałacu, wykrzywiła się bardzo mocno wytartym i zmęczonym uśmiechem.
- Co zrobimy, jeśli Książe nas zaprosi? – zaniepokoił się wczoraj Norweski, który hobbistycznie martwi się o wszystko na zapas – Idziemy, czy sprzedajemy wejściówkę na allegro?
Oczywiście, że idziemy.
Dynia machnie laurkę, a ja upnę na głowie kapelusz z martwą naturą z owoców, warzyw i bekonu.
(Tych z Ikei. Tnąc po kosztach.)
A w prezencie ofiarujemy żelazko (oferta w Lidlu).
Jeśli Książe planuje szwedzki stół, niech ma na uwadze, że ta koncepcja w połączeniu z żoładkiem Norweskiego finansowo go zrujnuje.


(...)
Dynia zjadła łyżkę ryżu ze słoika.
(Zjadłaby i słoik, ale na czas udaremniłam.)
Nie wiem czego się spodziewać.

(...)
L’Unione Europea wciągnęła mnie na listę rezerwowych – to wielce zabawne –  ekspertów.
(Trudno powiedzieć od czego.)
Muszę pożyczyć od kogoś dodatkową pamięć operacyjną, wynająć kawałek cudzego  mózgu, bo w moim już się nie mieści ilość kwitów, które winnam wypełnić, podpisać, zdobyć lub wysłać kurierem, by na tej liście się utrzymać.

(...)
Śnieg.


©kaczka

632.

[25 Nov 2010]
632.

(...)
Drewniane parówki, lakierowane bochenki chleba, welurowe sznycle, kurczak z udkami przytroczonymi taśmą velcro, Dönerkebab z filcu, futrzany Weisswurst z preclem i musztardą, ryba z poliestru, salami z tkaniny w plastrach...
(Od lat trzech.)
Rośnij Dynia, rośnij.





[www.haba.de]


©kaczka

631

[24 Nov 2010]
631.

(...)
Pierwsza łyżka ryżu instant na mleku.
Moim mleku.
(... błagam, pomińmy szczegóły techniczne...)
Pierwsza łyżka ryżu instant na moim mleku obsesyjnie przywodzi na myśl ostatnią stronę ‘Gron gniewu’.
(W niektórych siermiężnie dosadnych fragmentach macierzyństwa nie potrafię się wygodnie rozsiąść.)
I cóż oni dodają do tego ryżu instant?
Benzedrynę?
Zmielonego klowna?
Dynia, jak nigdy, przecknęła się o północy i przez godzinę, jak nigdy, chichocząc i gulgocząc euforycznie ciskała się po łóżku.



©kaczka

630

[23 Nov 2010]
630.

(...)
Wysokie krzesło Dynia odziedziczyła po córkach Pracodawcy.
Późny wiek dwudziesty.
Odkurzyłam krzesło z pająków i patyny, wymieniłam poduszki, zastąpiłam brakującą część uprzęży paskiem od walizki z historycznym już napisem: just married, i oto Jej Wysokość (sic!) Dyniość siedzi.
Z profilu Dynia w krześle wygląda jak wycięta ze scenografii Imperium kontratakuje.
All Terrain Armoured Transport.
Śnieżny Walker.
(Ten czworonożny z pierwszych minut filmu.)
Z zasmarkaną Dynią na pokładzie.
Dynia siedzi wśród poduszek wielce ukontentowana i przystrojona girlandą smarków.
Chwyta cobądź i rytmicznie uderza tym w blat stolika.
Za cobądź służy głównie kubek z napojem.
Łup łup łup.
W stolik.
Pierdut.
W podłogę.
Ku mojemu utrapieniu Dynia ma na tym stoliku taką samą entropię, jak jej Ojciec na swoim.

(...)
Choć nie mamy okna z widokiem na ślub księcia, zainteresowanym udziałem użyczymy schronienia.
29. kwietnia 2011.

(...)
Sezon.



©kaczka

628-629

[21-22 Nov 2010]
628-629.

(...)
Katar.
Powszechny.

©kaczka

627

[20 Nov 2010]
627.

(...)
Dynia sięga.
Stoi na moich kolanach, pochyla się w stronę dziobu jak Leo di Caprio i sięga po śmietanę dryfującą jak lodowiec na powierzchni komercyjnej, piernikowej kawy o zapachu Merry Christmas.
Dynia sięga po żyrafę Zofię.
Sięga, by dłubać w mojej portmonetce.
Udaje, że śpi, a gdy się nad nią pochylić, podstępnie jak ninja sięga po nasze okulary.
Wczoraj przyłapałam ją na demontażu łóżkowego odbijacza.
Demontowała sięganiem.
Precyzyjnie i metodycznie.
(Moja krew!)
Dynia gardzi leżeniem na brzuchu.
Jest gotowa iść, z mocno przerysowaną manierą stawia stopę za stopą, ugina kolana, obiera konkretne azymuty, ale grawitacja rzuca jej kłody pod nogi.
(‘Oh Gravity, thou art a heartless bitch.’ Sheldon Cooper)
Od wczoraj Dynia się lepi.
Przylepia się do mnie i popada w hiperakustyczną melancholię, gdy próbować ją oderwać (jak plaster) lub delikatnie odklejać (jak kalkomanię).
To znakomicie wróży przyszłym zorganizowanym formom opieki nad dzieckiem (!).


©kaczka

626

[19 Nov 2010]
626.

(...)
Słowami prosto w splot słoneczny.
Luźna uwaga, punkt widzenia, opinia.
‘What would be the point of having the baby if I were to leave him with a childminder?’ – mówi ktoś.
Ktoś, kto zostawia swoje dziecko ze swoją matką.

Prosto w splot słoneczny.
Rykoszetem.


©kaczka

625

[18 Nov 2010]
625.

(...)
Strażak jest ojcem Thomasa i wujem Aleksandra.
Agentka nieruchomości – babcią Jaspara.
Matka Calluma sprzedaje mi gazety w supermarkecie, a teściowa matki Lucy pamięta, że piję kawę bez cynamonowych wiórków.
Przez okno w naszej sypialni widać salon któregoś z chemików, a wuj Waleczne Serce mieszka za zakrętem.
Za drugim zakrętem mieszka Henryczek.
Za trzecim – kolejni chemicy.
U opiekunki spotykam rodziców Finleya.
W dziale nabiału – mamę Noego, która w życiu przedpłodowym była listonoszką.
(Nie wiem jak to było możliwe, bo mama Noego jest tak szczupła, delikatna i filigranowa, że przez nieuwagę mogłaby sama wpaść się do mieszkania przez otwór na listy.)
Ciasna uroda małych miasteczek.

©kaczka

624

[17 Nov 2010]
624.

(...)
W celu poprawy naszej sytuacji finansowej zaczęliśmy znów hazardowo zdrapywać.
Wczoraj wydrapaliśmy dziesięć funtów.
Dzisiaj pięć.
Jeszcze dwa tysiące zdrapek i Dynia nie musi iść do żłobka.


©kaczka

623

[16 Nov 2010]
623.

(...)
Zwiedziliśmy żłobek.
Każde dziecko jak krąglutka, tłuściutka mikrobiologiczna pożywka.
Bronchit, glut, kaszel i smarki.
Żeby to skatalogować van Leeuwenhoek miałby zajęcia na lata.
Nie potrafię wybrać.
W żłobku jedna opiekunka na troje dzieci, u opiekunki maksymalnie czworo mikrych plus te wyrośnięte, dla których opiekunka rano i wieczorem służy jako świetlica.
Żłobek przestronny, u opiekunki metraż i wystrój wnętrza jak to u tubylców.
W żłobku karmią czekoladowym plackiem i fasolą, do opiekunki nosi się własne jedzenie.
Rano i popołudniem wszystkie opiekunki rozwożą starsze dzieci po szkołach, więc te mikre też wożą ze sobą po całym hrabstwie.
W żłobku cuchnie moczem.
U opiekunki włączony telewizor.
Żłobek jest droższy.
Opiekunka ma najlepszy raport Ofstedu stąd po Kornwalię.
Żłobek jest na drugim końcu wsi.
Opiekunka też.
W żłobku atmosfera przechowalni.
U opiekunki tłok.
Nikt w żłobku nie wyciągnął rąk ku Dyni, ani nie zajął Dyni rozmową, u opiekunki i owszem.
W żłobku Dynia się uśmiechała, u opiekunki wręcz przeciwnie.
Do żłobka chodzi Ewandżelina, do opiekunki – Rubenito-Zięcionito.
Żłobek jest otwarty przez pięćdziesiąt jeden tygodni w roku.
Cóż pocznę, gdy opiekunka popije śliwki surowym mlekiem?
Żłobek ma cherlawy ogródek bez zieleni.
Opiekunka ma trawę w ogrodzie i mówią, że widać ją na mieście, gdy spaceruje z dziećmi.
Żłobek czyni na temat każdego dziecka dzienne notatki w zeszycikach.
Opiekunka wpina notatki w foldery.
Norweskiemu podoba się wszędzie, Dyni w żłobku, mnie nigdzie.
Przede mną jeszcze dwie opiekunki.


©kaczka

622

[15 Nov 2010]
622.

(...)
Telewizor pokazuje tu czasem program o obrońcach Australii.
O tysiącach bohaterskich kobiet i mężczyzn, którzy strzegą granic swego kraju (to ich stylistyka, nie moja).
Strzegą jak wynika z programu przed jabłkami z Europy,  przed szamponem z butelki, przed pestkami słonecznika z torebki, przed grypą ze świni i przed czymś, co ze smakiem jedzą Chińczycy, a co wygląda jakby wpadło pod samochód na autostradzie (i leżało tam przez kilka tygodni).
Pytam, więc dziś Matkę Klaudyny, jak to możliwe, że kulki winogrona nie można wwieźć do jej ojczyzny z obawy przed zarazą, epidemią i dotkliwą finansową karą, a ona planuje przedrzeć się przez tę granicę z Klaudyną.
Albowiem wysypka Klaudyny nadal JEST. W niezmiennie intrygującej formie.
Matka Klaudyny lekceważąco macha ręką w geście nie takie skórne wykwity...
Przemycałam?
Dostrzegam lukę w systemie.

(...)
Dynia – odpukać – ma się nieźle wśród tego kalejdoskopu smarków, wyprysków i bronchitów, które razem z dziatkami przyprowadzają na zajęcia ich matki.
Glut z nosa to nie powód by rezygnować z udziału w przyśpiewkach.
Wiadomo, L4 jest dla mięczaków.
Jedna z potencjalnych opiekunek twierdzi, że zajmuje się dziećmi nawet gdy ma grypę, a za jedyną okoliczność niesprzyjającą kontynuowaniu obowiązków zawodowych uznaje sraczkę.
Don’t worry, mówi, w ciągu dwudziestu jeden lat pracy ta przypadłość dotknęła ją jedynie dwa razy.

(...)
Dynia pięć miesięcy i tydzień.
Wygląda tak bardzo dorośle, gdy śpi.

©kaczka

621

[14 Nov 2010]
621.

(...)
That’s one small step for man, one giant leap for mankind.
Pod spodem chichot.
Kto zrozumie niemowlę?






©kaczka

620

[13 Nov 2010]
620.

(...)
Dzień feler.
Dzień defekt.
Najpierw o świcie wiadro niemowlęcego womitu udrapowane na moim torsie, udach, łydkach i wsiąkające w skarpety.
(Znać mleko na stułbiach oraz paczce ostrych papryczek nie wejdzie do kanonu gotuj zdrowo dla niemowlęcia.)
Autorka performansu – profesjonalistka w dziedzinie – sucha, womitem nietknięta i niezmiernie z siebie zadowolona.
Potem w przypływie fantazji rozwinęłam na podłodze hektar lśniącego koca ratunkowego i próbowałam nakłonić Dynię do przyjemnej i pouczającej zabawy w Apollo 11.
Winno mnie zastanowić, że Dynia na widok tej propozycji jakby znacząco wygięła usta w podkowę.
Nie zastanowiło, wiec w rezultacie w wymuszonym kontakcie z hektarem lśniącego koca ratunkowego Dynia wpadła w histerię.
(Łzy, smarki, wycie, sąsiedzi szukający numeru telefonu do opieki społecznej, takie tam.)
Jak przypuszczam na skutek tej traumy Dynia prawdopodobnie już nie weźmie udziału w pierwszym załogowym locie na Marsa.
(... mam wyrzuty sumienia...)

©kaczka

619

[12 Nov 2010]
619.

(...)
Na świętego Marcina – placek i latarenki.
Na świętego Mikołaja – prezenty.
Na świętą Łucję – grzane wino i szafran.
Do tylu przyjemnych rzeczy przychodzi nam przykładać wagę dzięki Dyni.
- Czy do Łucji, w drodze wyjątku, moglibyśmy przykładać wagę o zmroku, nie o świcie – pyta Norweski argumentując, iż rzekomo nie wypada chodzić do pracy zionąc od rana grzanym winem.
Wiadomo, że tak naprawdę trapi go myśl o pobudce przed wschodem słońca.
Tak jak ekspektatywa podrzucania bobków renifera albo oklejania się brodą z polietylenowego włosia.

(...)
Za oknem sztorm.
Pod ręką znowu Camilleri w błyskotliwym przekładzie.
(Znowu, bo od połogu czułam nieprzeparty wstręt do wszelkich zbrodni, których nie popełniłam sama.
Nagle mi przeszło.)
Za oknem sztorm, w książce Sycylia.
Łatwo przewidzieć kto zabił, za południem Włoch nie przepadam, jeden Montalbano nie uratuje galaktyki, jednak przekład jest tak zgrabny, a didaskalia tak równo przycięte, że sięgam po kolejne woluminy i napycham się nimi jak kulkami popcornu.
Dziś pod tę Sycylię garnek makaronu i rozmrożone macki w sosie ze słodkich pomidorów i wina.
Do gorzkiej kawy coppa tartufo lub kawałek spongaty.
Ktokolwiek wymyślił Lidl, niech mu będzie sowicie odpłacone za solidną resuscytację kulinarnych wspomnień.


©kaczka

618

[11 Nov 2010]
618.

(...)
plask...
...
plask
...
plask
...
plask
...
plask
...
plask
...
plask
...
plask
...

Plask o ziemię.
Chroniczny wstrząs mózgu kauczukowej żyrafy.
Ponad kwadrans (!) zajęło mi rozszyfrowanie, że to pikowanie to nie próba samobójcza zwierzęcia z lateksu, a jedynie uwieńczona niesłychanym sukcesem, próba klasycznego warunkowania matki.

podnieś z podłogi, podaj...
...
podnieś z podłogi, podaj...
...
podnieś z podłogi, podaj...
...
podnieś z podłogi, podaj...
...
podnieś z podłogi, podaj...
...
podnieś z podłogi, podaj...
...
podnieś z podłogi, podaj...
...
podnieś z podłogi, podaj...



©kaczka

617

[10 Nov 2010]
617.

(...)
Człowiek kilka dni do pracy nie pójdzie, a tam wszystko pozmieniają, przestawią i przetasują
Odeszła lafirynda od lodówek (!).
Święty Patryk wymówił (!).
Iksiński wycofuje się w głąb Wyspy (!).
Przyjdzie szukać nowych wrogów, nowych Klugscheißerów i nowych ambicji.
Jedyne czego mi żal to te Ambicje.

(...)
Woła mnie kilka dni temu Norweski przed telewizor, a tam kwiz, w którym jakaś HaNNA MontaNNa z nerkami i biustem na wierzchu, odziana w różowe falbanki, podskakuje z radości, jakby przeszedł koło niej ulubiony boy band.
Pytam, o co kaman?
Mówi Norweski, że ta HaNNa MontaNNa z nerkami i biustem na wierzchu i w falbankach, ma dwadzieścia dwa lata...
... ma dwadzieścia dwa lata i jest na ostatnim roku medycyny.
Tak, na tej Wyspie nie trzeba być Doogie Howserem, aby mieć dwadzieścia dwa lata i kończyć medycynę.
I dlatego nie chcę tej Wyspy dla Dyni.
Nie chcę, aby w wieku trzydziestu lat Dynia miała za sobą piętnaście lat stażu zawodowego.
Mowy nie ma.

©kaczka

616

[9 Nov 2010]
616.

(...)
Za oknem ściana deszczu.
Niż i sztorm.
Kot sąsiadów ledwie trzyma się chodnika.
(Taśmą velcro podkleić mu poduszki stóp!)
Łzy Dyni nad ciśnieniem atmosferycznym, nudą ogryzania tej samej żyrafy, brakiem życia towarzyskiego i nad fantomowymi zębami.
(Zęby są jak różowa klawiatura, śmieszna falbanka, jak odciski trylobitów w skamielinie dziąseł. Wapnieją tam od twarogu, który pochłaniam wiadrami. Są, a ciągle ich nie ma.)
Nie cieszy Dyni ani Gruffalo, ani very first words in Polish z działu niemowlęcej prozy w bibliotece.


©kaczka

615

[8 Nov 2010]
615.

(...)
Dziś Rubenito łyskał jednym zębem i połową drugiego, Klaudyna obnosiła się  intrygującą wysypką, a Henryczkiem targał pospolity katar.
(Wolałabym, aby Dynia zaraziła się wyłącznie zębami.)
... tak, nikogo tu nie zatrzymuje w domu intrygująca wysypka, a tym bardziej pospolity katar...

(...)
Odpowiedziałam wreszcie Szwedzkiej, że nie roszczę sobie praw do palmy, pierszeństwa i autorstwa.
(Po długim wrestlingu z myślami uznałam, że nade wszystko wolę jej nie zawdzięczać.)
Niemiecki Szef nie wypowiedział się w sprawie.
Wypowiedział się o Dyni.
Zawsze promował macierzyństwo.

(...)
Żeni się Młodszy Norweski i jest z tego sama zgryzota.
Nie żenił się było źle, żeni się – jest jeszcze gorzej.
- Moja matka nie akceptuje tego ślubu. – rzekł Norweski (Starszy), a ja z wrażenia wypuściłam garnek z rąk.
(Cztery lata temu, jak obłąkane kozice biegaliśmy po skałach jednej z najbardziej bezludnych wysp Bullerbyn, żeby pochwycić zasięg w telefonie, tylko po to, aby Frau Norweskoleśna mogła ratować rozpadające się narzeczeństwo za dwadzieścia koron za minutę plus VAT.)

(...)
Nie wiem, czy opiekunka, czy żłobek.

(...)
Nie mogąc sobie tego wszystkiego w głowie pomieścić, wyskoczyłyśmy z Dynią na ciastka (i kawę) do sąsiedniego miasta stołecznego.
Pociąg stał na peronie, głupio nie skorzystać.
W stołecznym dają wyjątkowo smaczne śmietanowe tarteletki z truskawkami.
Nie za słodkie, nie za gorzkie.
Nie za twarde, nie za kruche.
Idealne.
Gdybyż tak można te ciastka jeść w towarzystwie innych ciastek, nie zaś między talerzami frytek, bekonu i pieczonych ziemniaków z fasolą...


(...)
Z Armii Zbawienia.




©kaczka

614

[7 Nov 2010]
614.

(...)
Pięć miesięcy.
Położona na brzuchu Dynia obraca się jak kebap.
Wtedy, gdy ma na to ochotę.
Gdy nie ma ochoty, udaje, że śpi (choć jednym okiem zawsze skanuje okoliczności).
Myśli pewnie, że obwąchamy ją jak niedźwiedzie, potraktujemy jak padlinę i pójdziemy dalej szukać niewinnych ofiar gimnastyki dla niemowląt.
Pięć miesięcy.
Nadal uważa mnie za Trzech Tenorów i rozpromienia się, gdy zawodzę ‘Oh, The grand old Duke of York, He had ten thousand men...’ lub ‘Half a pound of tuppenny rice...’.
(Nieprzeliczone zasoby tutejszych nursery rhymes zawstydzają moje słowiańskie muzyczne dziedzictwo – Bogurodzicę, kotka na płotku i gwiazdkę z nieba.)
Pięć miesięcy.
Książka może być bez obrazków, ale słowa winny się rymować, a każdy z bohaterów mówić innym głosem.
Jak w filmach z niemieckim dubbingiem.
(Jaka szkoda, że nie mam pod ręką komedii Fredry, byłyby jak znalazł.)
Pięć miesięcy.
Dwadzieścia tygodni.
Dziś podciągnięta za ręce najpierw usiadła, potem wbiła pięty w dywan i wstała.


©kaczka

613

[6 Nov 2010]
613.

(...)
Lateksowa Zofia La Żyrafa ma wyjątkowo nieinteligentny wyraz pyska, kaprawe oczka, przeciętną aparycję, przyduszana emituje z trzewi trudne do zniesienia piski, lecz oddać jej trzeba, działa na ząbkujące niemowlę jak waleriana na kota.
Żucie wulkanizowanej, kauczukowej żyrafy Zofii wprowadza Dynię w regularny trans.
Cóż oni sypią w tę Zofię?
Kokainę? Relanium? Haszysz? Roquefort? Brie? Żabie udka?
Cóż jest takiego w Zofii (z całą pewnością nie szarm i nie uroda!), że jednym kopytem odejmuje całą niedolę fantomowych zębów?
Chapeau bas!

©kaczka

612

[5 Nov 2010]
612.

(...)
Norweski wrócił w środku nocy zadłużony na kilka tysięcy euro.
W czekoladowych banknotach.
(- Będziecie musieli tedy objechać wszystkie Lidle w hrabstwie? – pytam, bo wujowi Robrojowi też ponoć karta nie szła -  Czy planujecie napad na fabrykę Willy’ego Wonky?)
Cóż oni tam pili pod te banknoty? Nie wiem.
Ale dość prznikliwy pisk torturowanej żyrafy Zofii odmalował o poranku na Norweskim, mocno pozieleniałym obliczu prawdziwe cierpienie.
Mogłyśmy wstąpić dziś na kawę z Matkami Stowarzyszonymi, ale w ramach prowadzonych studiów religioznawczych udałyśmy się do Katolików.
Katolicy w ofercie mieli wyłącznie Ostatnią Wieczerzę.
Dyni się podobało.
Wytrwała w pełnym skupieniu i zaraźliwym zadowoleniu całe dwa kwadranse.
- Have you just drugged her?  - pytały parafianki konwertowane na Dynizm jednym bezzębnym uśmiechem.
... zapamiętać, aby żadnej z nich przenigdy nie prosić o opiekę nad dzieckiem...

(...)
W przyszłym tygodniu spotykamy się z zarządcą grupy ‘Orzeszki’ wycenioną przez Ofsted na dwa oraz z opiekunką do dzieci wycenioną przez Ofsted na jeden.
Jak raz BBC ogłosiło wczoraj, że raporty Ofstedu kłamią.

©kaczka

611

[4 Nov 2010]
611.

(...)
Środa u Baptystów.
Przy kawie.
Baptyści doprowadzili Dynię na krawędź religijnej ekstazy połyskliwą, upiornie tandetną, różowo-lazurową tkaniną imitującą staw oraz kompletem pluszowych kaczek.
Dziatki szarpały tkaniną, pluszowymi kaczkami targało tsunami, pod koniec kompletu piosenek o zbiornikach wodnych i ich mieszkańcach wydawało się, że będę zmuszona odpiłować ręce Dyni, aby ponieść Dynię do domu.
Niosłam, a zrozpaczona rozłąką z różowo-lazurową tkaniną Dynia-Furia buczała jak kuter rybacki we mgle.
Teraz śpi.
Dynia, najsłodsza z bułek, uciemiężona fantomowymi zębami.
Norweski poszedł grać w hazardowe gry karciane.
Zabrał ze sobą pięćset euro.
W czekoladowych banknotach o niskich nominałach.

©kaczka

610

[3 Nov 2010]
610.

(...)
Środa u Metodystów.
Metodyści podali do kawy (a jakże!) ogromny kłąb muślinowych, kolorowych szalików oraz szeleszczące arkusze srebrnej folii prawdopodobnie podprowadzone z Apollo 11.
Jeśli wniebowzięcie per se stanowi nadrzędny cel Metodystów jako grupy religijnej to  Dynia wyrobiła im dziś roczne normy.

(...)
Tuż przed wyjazdem z Republiki Federalnej pobiegłam do spożywczego i na oślep zgarnęłam z półek najprzeróżniejsze obiadowe fiksy.
Fiks do słonia, słoniny, koniny, wołowiny, wieprzowiny, drobiny, nakarmienia rodziny.
Wszystko Mindestens haltbar bis, Zutaten oraz Guten Appetit.
Dzięki temu od kilku dni gotuje u nas Herr Google Übersetzer.
Ze zmiennym powodzeniem.

(...)
Od tego, że już za pół roku muszę zostawić Dynię (z kim? gdzie? jak?) i wrócić do pracy, mam w żołądku coraz większy kamień.


©kaczka

609

[2 Nov 2010]
609.

(...)
Wtorek.
We wtorki mamy wolne.
We wtorek jedną ręką pcham wózek, a drugą ciągnę za sobą przez wieś torbę z Ikei wypchaną po brzegi szklanymi butelkami.
Recykling.
Winnam go uprawiać po zmroku, bo złe wrażenie czyni matka niemowlęcia pozbywająca się dwóch tuzinów butelek po alkoholu.
Kiedy, u licha, wypiliśmy tyle mętnego piwa?

(...)
Uwolnione od butelek pijemy kawę.
Same.
Dynia stoi na moich kolanach, oczy Dyni tuż nad moim ramieniem, Dynia śmieje się do świata zza barkowego szańca.
Świat, tym razem w osobie lokalnego oddziału policji, śmieje się do Dyni.
Potem Dynia robi plask, rozsiada się i wyciąga ręce ku Dolinie Muminków.
Ftrasznie fmieszy ją Fopik i Fopcia.

©kaczka

608

[1 Nov 2010]
608.


(...)
Poniedziałek.
Dziś w karneciku...
Siedzimy, a jakże przy kawie, tuż po aktywnej sesji dziecięcych przyśpiewek w bibliotece.
(Dużo było up i down, a Dynia wszak nie chudnie.)
Siedzimy, a jakże przy kawie.
(- Bez farfocli cynamonu i bez pudru czekolady, prawda? – triumfuje kelnerka. – Pamiętałam!
Bez urazy, ale przy tej częstotliwości ...)
Siedzimy.
Kawa jest bez pudru i farfocli.
Rubenito łyska białym zębem.
Klaudyna dekapituje kultową żyrafę Zofię.
(Kultowa Zofia la Żyrafa, od której uzależniają się ząbkujące niemowlęta to niewątpliwie odwet Francuzów za Waterloo. Przypuszczam, będąc naocznym świadkiem prób rozszarpania żyrafy na strzępy przez grupę zdesperowanych bezzębnych, że żyrafa Zofia ma we wnętrznościach niemowlęcą kocimiętkę.)
Dynia sięga sobie garścią do któregoś z licznych żołądków.
Od ślinowej wilgoci w powietrzu łupie mnie w kościach.
Siedzimy, a jakże przy kawie.
Siedzimy i ziewamy.
Kawą zalewamy zmianę czasu.
Zegary biologiczne naszych dziatek rozpaczliwie trzymają się lata.
Przezornie milczę, by nie skończyć jak żyrafa Zofia.
Czym jest bowiem pobudka o szóstej w nocy w porównaniu z kompletem pobudek Rubenita?
Tych między drugą a czwartą.


(...)
Pepparkakkor, lussekatter, czy kanelbullar?


(www.lindex.com)



©kaczka