620

[13 Nov 2010]
620.

(...)
Dzień feler.
Dzień defekt.
Najpierw o świcie wiadro niemowlęcego womitu udrapowane na moim torsie, udach, łydkach i wsiąkające w skarpety.
(Znać mleko na stułbiach oraz paczce ostrych papryczek nie wejdzie do kanonu gotuj zdrowo dla niemowlęcia.)
Autorka performansu – profesjonalistka w dziedzinie – sucha, womitem nietknięta i niezmiernie z siebie zadowolona.
Potem w przypływie fantazji rozwinęłam na podłodze hektar lśniącego koca ratunkowego i próbowałam nakłonić Dynię do przyjemnej i pouczającej zabawy w Apollo 11.
Winno mnie zastanowić, że Dynia na widok tej propozycji jakby znacząco wygięła usta w podkowę.
Nie zastanowiło, wiec w rezultacie w wymuszonym kontakcie z hektarem lśniącego koca ratunkowego Dynia wpadła w histerię.
(Łzy, smarki, wycie, sąsiedzi szukający numeru telefonu do opieki społecznej, takie tam.)
Jak przypuszczam na skutek tej traumy Dynia prawdopodobnie już nie weźmie udziału w pierwszym załogowym locie na Marsa.
(... mam wyrzuty sumienia...)

©kaczka
3 comments on "620"
  1. Jakby to powiedzieć? Każde doświadczenie wzbogaca. Dynia zrozumie, wybaczy i zapomni. U nas był to kotlet mielony z samego "hudego" nawet ( "c" nie miało ) w wieku 7 miesięcy, zajadanego ze smakiem bezzębnymi siekaczami dziąsłowymi ale żeby stułbie? Musiałam się dobrze zastanowić jak to się pisze ,a co dopiero by było gdybym miała to zjeść?

    ReplyDelete
  2. Może da się przekonać za drugim podejściem? ;-) Do Marsa oczywiście, bo jeśli idzie o STUŁBIE(sic!) jestem sceptyczna ;-))))

    ReplyDelete