[29 Oct 2010]
605.
(...)
Nagle nie ma dnia, abyśmy z kimś i gdzieś nie piły kawy.
(Co szarga, tarmosi i mechaci moją borsuczą naturę.)
W żyłach Dyni latte, zamiast krwinek – grubo mielone ziarna.
Dynia, lew salonowy, wyciąga ręce ku błyszczącym łyżeczkom i cieszy się z mlecznej piany dryfującej w filiżankach.
Dynia kawiarniana, Dynia-kofeina, łyka świat jak gęś kluski.
Mniemam, że lubi ten fotoplastikon ludzi i zdarzeń.
Dziś w kalendarzu zobowiązań towarzyskich – Matki Stowarzyszone.
W stylizowanym tearoomie, wśród czekoladowych trufli, śmietanowych eklerów, puszystych serników, mufinów o rozmiarze i kształcie brokułów, ciast z tłustym, maślanym kremem na trzy palce i między talerzami miętowej zupy z zielonego groszku podawanej przez kelnerki w koronkowych fartuszkach.
(Miejscami jak w kontynentalnej cukierni, jednak czuć nalot brytyjskiej przaśności i bułczano-bikarbonatowy brak cukierniczej finezji.)
Montmorency Emeryk przybył boso, w wełnianej budrysówce i w czapce, i z tubką lignokainy.
Czapka na mróz, lignokaina na brak zębów.
(Od wszystkich naszych dziateczek przemoczone obrusy, mokre obicia foteli i kałuże na podłodze.)
Dynia kolebie się na wyprostowanych nogach jak pijany marynarz, obraca się jak żyroskop i wyciąga ręce ku Emerykowi.
Przechył.
Bęc.
Kokosnuss prosto w matczyną czaszkę.
Dynia parska śmiechem.
©kaczka
605.
(...)
Nagle nie ma dnia, abyśmy z kimś i gdzieś nie piły kawy.
(Co szarga, tarmosi i mechaci moją borsuczą naturę.)
W żyłach Dyni latte, zamiast krwinek – grubo mielone ziarna.
Dynia, lew salonowy, wyciąga ręce ku błyszczącym łyżeczkom i cieszy się z mlecznej piany dryfującej w filiżankach.
Dynia kawiarniana, Dynia-kofeina, łyka świat jak gęś kluski.
Mniemam, że lubi ten fotoplastikon ludzi i zdarzeń.
Dziś w kalendarzu zobowiązań towarzyskich – Matki Stowarzyszone.
W stylizowanym tearoomie, wśród czekoladowych trufli, śmietanowych eklerów, puszystych serników, mufinów o rozmiarze i kształcie brokułów, ciast z tłustym, maślanym kremem na trzy palce i między talerzami miętowej zupy z zielonego groszku podawanej przez kelnerki w koronkowych fartuszkach.
(Miejscami jak w kontynentalnej cukierni, jednak czuć nalot brytyjskiej przaśności i bułczano-bikarbonatowy brak cukierniczej finezji.)
Montmorency Emeryk przybył boso, w wełnianej budrysówce i w czapce, i z tubką lignokainy.
Czapka na mróz, lignokaina na brak zębów.
(Od wszystkich naszych dziateczek przemoczone obrusy, mokre obicia foteli i kałuże na podłodze.)
Dynia kolebie się na wyprostowanych nogach jak pijany marynarz, obraca się jak żyroskop i wyciąga ręce ku Emerykowi.
Przechył.
Bęc.
Kokosnuss prosto w matczyną czaszkę.
Dynia parska śmiechem.
©kaczka
poznałam Kaczkę jako islandzko-szwedzką surowiznę i na moich oczach przedzierzgnęła się w brytyjską lwicę salonową. Ot, życie!
ReplyDeleteŚwiatowe kobity. Sie Panie częstują.
ReplyDelete> Hermi: cuda! cuda na kiju! licze, ze gdy Dynia juz oswoi sie z ludzkoscia bede mogla wrocic do starych, skandynawskich nawykow :-)
ReplyDelete> Zoska: Ba! :-)
Moj dostawal przypieczona skorke razowca do memlania co wzbogacalo wycieki z jamy ustnej niewiarygodnie, ale ulge mu przynosilo
ReplyDeleteGdybym tak miala skorke od prawdziwego razowca... to sama bym ja zamemlala w tej krainie chleba tostowego :-)
ReplyDeleteOpcjonalnie (poza racjami zelaznymi z Polski) kupowalam irlandzki chleb zytni pana Rankina i jako substytut sie sprawdzal.
ReplyDeleteZanotowalam :-)
ReplyDelete