[16 Feb 2011]
(...)
Jeśli dziś środa, to Dynia znów obnosi glut.
Czy to ciągle ten sam, czy mutant, czy haute couture, czy prêt-à-porter?
Czy chińska masówka, czy okaz sygnowany przez projektanta?
Czy to preludium zębienne, zew górnych siekaczy, czy rysy na układzie immuno?
Tak czy inaczej, rozwój społeczny Dyni stoi glutem.
Od bardziej rozwiniętych dziatek Dynia nauczyła się profesjonalnie i nonszalancko ścierać glut rękawem.
(O ile wcześniej nie wciera go w moje odzienie.)
Przy bardziej rozwiniętych dziatkach Dynia odkrywa również podstawy asertywności.
Wątły, anemiczny chłopczyna, który zasadził się na Dyniową grzechotkę, powiewał dziś przyczepiony do grzechotki, bo Dynia postanowiła nie oddać.
Ba!
Dynia jedną ręką machała grzechotką z wątłym chłopięciem, a drugą przyciskała do piersi wypchane psie nogi. W przód psa wczepiona była słusznych rozmiarów Piszcząca Jak Jasna Cholera Klaudyna.
Ostatecznie wygrała Klaudyna, głównie ze względu na różnice w kategoriach wagowych zawodniczek, używanie przez Dynię jednej ręki i pochopną przerwę na strategiczne otarcie gluta.
(Pies od dziś przedstawia się jako jamnik.)
Motoryka Dyni nadal bez zmian.
Pękaty, kulkowy brzuch pozwala co prawda Dyni obracać się na nim dookoła z wdziękiem breakdancerki, ale faza pościgu za wybraną ofiarą pozostawia jeszcze wiele do życzenia.
- Tylko, przebóg, nie mów, że i twój Henryczek raczkuje. – uprzedzam matkę kolejnego Henryczka przy parzeniu herbaty, rozlewaniu mleka w dzbanuszki i rozkładaniu społecznych ciasteczek na społecznych serwetkach. W moim matczynym ego nie ma wiele miejsca na ‘second best’.
- Ależ skąd. Lekarz mówi, że to typowy wcześniak. – mówi matka kolejnego Henryczka – Nie cierpi leżeć na brzuchu, chciałby wyłącznie stać, a posadzony gibie się na wszystkie strony.
Jakby mówiła o Dyni sprzed tygodnia.
A pod naszą sofą na nóżkach mieszka potwór, który zasysa niemowlęta.
Wciąga je tam za nogi i nie wypuszcza.
Tak zeznała zaryczana, zasmarkana Dynia wyciągnięta dziś z paszczy potwora minimum pierdylion razy.
Albo mamy krzywą podłogę, albo w grę wchodzą zjawiska paranormalne.
©kaczka
(...)
Jeśli dziś środa, to Dynia znów obnosi glut.
Czy to ciągle ten sam, czy mutant, czy haute couture, czy prêt-à-porter?
Czy chińska masówka, czy okaz sygnowany przez projektanta?
Czy to preludium zębienne, zew górnych siekaczy, czy rysy na układzie immuno?
Tak czy inaczej, rozwój społeczny Dyni stoi glutem.
Od bardziej rozwiniętych dziatek Dynia nauczyła się profesjonalnie i nonszalancko ścierać glut rękawem.
(O ile wcześniej nie wciera go w moje odzienie.)
Przy bardziej rozwiniętych dziatkach Dynia odkrywa również podstawy asertywności.
Wątły, anemiczny chłopczyna, który zasadził się na Dyniową grzechotkę, powiewał dziś przyczepiony do grzechotki, bo Dynia postanowiła nie oddać.
Ba!
Dynia jedną ręką machała grzechotką z wątłym chłopięciem, a drugą przyciskała do piersi wypchane psie nogi. W przód psa wczepiona była słusznych rozmiarów Piszcząca Jak Jasna Cholera Klaudyna.
Ostatecznie wygrała Klaudyna, głównie ze względu na różnice w kategoriach wagowych zawodniczek, używanie przez Dynię jednej ręki i pochopną przerwę na strategiczne otarcie gluta.
(Pies od dziś przedstawia się jako jamnik.)
Motoryka Dyni nadal bez zmian.
Pękaty, kulkowy brzuch pozwala co prawda Dyni obracać się na nim dookoła z wdziękiem breakdancerki, ale faza pościgu za wybraną ofiarą pozostawia jeszcze wiele do życzenia.
- Tylko, przebóg, nie mów, że i twój Henryczek raczkuje. – uprzedzam matkę kolejnego Henryczka przy parzeniu herbaty, rozlewaniu mleka w dzbanuszki i rozkładaniu społecznych ciasteczek na społecznych serwetkach. W moim matczynym ego nie ma wiele miejsca na ‘second best’.
- Ależ skąd. Lekarz mówi, że to typowy wcześniak. – mówi matka kolejnego Henryczka – Nie cierpi leżeć na brzuchu, chciałby wyłącznie stać, a posadzony gibie się na wszystkie strony.
Jakby mówiła o Dyni sprzed tygodnia.
A pod naszą sofą na nóżkach mieszka potwór, który zasysa niemowlęta.
Wciąga je tam za nogi i nie wypuszcza.
Tak zeznała zaryczana, zasmarkana Dynia wyciągnięta dziś z paszczy potwora minimum pierdylion razy.
Albo mamy krzywą podłogę, albo w grę wchodzą zjawiska paranormalne.
©kaczka
Mieliśmy TO SAMO! Staś nie raczkował, tylko w zasadzie pełzał, właśnie do tyłu. Właził np. pod łóżeczko i nie potrafił wyjść, bo pełzanie nie działało do przodu. Ominął w ogóle fazę raczkowania, od razu chodził. Miał 10 miesięcy, łapał się za regał, za łóżko itp. i szedł. Zanim skończył rok, chodził już samodzielnie. Kaczko, wróżę Ci chodzącą Dynię za około kwartał ;-)))
ReplyDeleteZgadzam się z Tomaszową. Są dzieci nieraczkujące - moje dwa. Jeden zaczął chodzić jak miał 11 miesięcy, drugi w końcówce 9-tego bez jakichkolwiek prób raczkowania.
ReplyDeleteMogłabym jeszcze coś dodać o wybitnych jednostkach, które przeskakują rozwojowo etapy właściwe swojej grupie wiekowej... I o tym, że Dynia pewnie właśnie jest w trakcie takiego przeskoku. Ale nie dodam. Zachowam pozory... ;-))))) Obiektywizmu.
ReplyDeletePodobniez ja tez wstalam i poszlam, i nie towarzyszyla mi z tego powodu dysleksja, dysgrafia, ani inna dysproporcja. Motywowalam Dynie ze wzgledu na Norweskiego, ktory czyta wszystkie zestawienia i statystyki z gatunku 'co twoje dziecko juz powinno'. Ale tenze wyznal mi wczoraj, ze jest zadowolony, ze Dynia ciagle jeszcze przegrywa z grawitacja, gdyz na sama mysl o bieganiu za Dynia czuje sie zmeczony :-)
ReplyDeleteTomaszowa, przez skromnosc nie zaprzeczam, choc slowo 'przeskok' to naduzycie. Bardziej pasowaloby 'przeturlanie rozwojowe' :-)
Zoska, widzialas dokument o zwlokach slonia? :-)
(... a Dynia znowu pod kanapa...)