687

[19 Jan 2011]

(...)
Nowy semestr u Metodystów ma montessoriańską pozłotę.
Zamiast zabawek przedmioty codziennego użytku.
Miski, garnki, łyżki, papier do pakowania, ściereczki, pudełka, puszki, torebki, portmonetki, kopyście, jajeczne ubijacze, szyszki, bransolety z kulek, greckie artefakty, suweniry z Majorki, kółka od kotar, klucze, pióra, wyroby z kokosów, blachy do pieczenia, kolorowe szaliki...
Dźwięki, szelesty, tekstury i struktury.
Odkryci przez Kolumba, ci, z Najlepszego z Kontynentów, ci, którzy do rangi profesji podnieśli baby proofing, od samego widoku doznaliby zbiorowej histerii.
(Jak w Salem.)
Dynia kwiczy ze szczęścia, gdy upycham ją w kartonie po papierze do ksero.
Potem zakąsza szyszką i sitkiem od zlewozmywaka.
Przyuważyłam, że jestem najpierwszą z matek, która zrzuca buty i nurza się wśród zabawek.
Chcąc niechcąc, inne muszą zstąpić na ziemię z krzesełek.
(Prawdopodobnie odbija się to na mojej popularności.)
Poranki u Metodystów świecą poświatą oświaty.
Był już strażak.
(Zakazał wychodzenia z domu, gdy piorą pralki. Do tej pory czyniłam to nagminnie.)
Był dentysta.
(I zabronił przepłukiwać stomę po szorowaniu pastą do zębów. Jak wyżej.)
Była pielęgniarka.
(... co straszyła opowieścią o krzywicy wywołanej wsmarowywaniem wysokich faktorów w niemowlęta. Tu mogłam się wykazać obywatelską świadomością.)
Niespodziewanym bonusem metodystycznego zamieszania, tych pudełek, puszek, strażaków, dentystów i szyszek, jest całkowite nasze oderwanie od spraw tak przyziemnych jak mleczne posiłki.
Ten etap nieodwracalnie zmierza ku końcowi.

(...)
Wyjadam.
Może Dynia wykryła, że wyjadam jej jedzenie i dlatego próbuje napychać się na zapas?
Moja wina.
Wyjadam.
Nie potrafię się oprzeć.
Austriackie risotto ze słoika. Mniam.
Resztki gotowanych na parze warzyw i owoców. Mniam.
Jabłkowe musy, karkołomne połączenia gruszek i brokułów, sztuki mięs z groszkiem i śliwkami. Mniam.
Teutońskie ryżowo-marchwiane ciastka. Mniam.
Sery, serki i jogurty. Mniam.
Najprostsze, niczym nie maskowane smaki.
Mniam. Mlask.
Słodycz warzyw, nieoczekiwana cierpkość owoców.
Kupuję po jednym jabłku z odmiany (biada tym, którzy stoją za mną w kolejce do kasy) – różowe damy, królewskie gale, szare renety, bramleje, kortlandy i pippiny i uwalniam z nich fruktozy lub octozy jak dżina z butelki.


(...)
W ramach oswajania nowego łóżka składam w nim Dynię na ofiarę popołudniowych drzemek.
W dosłownym tego słowa znaczeniu.
Dynia nie chce zasypiać w nowym łóżku.
Nie pomaga Herr Affe.
Nie pomaga ulubiony koc.
Nic nie pomaga.
Gdy jestem przy niej – źle, gdy mnie nie ma – jeszcze gorzej.
Gdy po kwadransie buczenia wślizgnęłam się do pokoju szparą pod drzwiami, ujrzałam zaryczaną Dynię zwiniętą w precelek u wezgłowia łóżka z rękami wystającymi przez kraty.
Wpatrzoną w drzwi.
Gdybym miała serce, z pewnością by mi pękło.



©kaczka
9 comments on "687"
  1. Tak czytam, czytam i nadziwić się nie mogę jak ja te swoje Egzemplarze wychowałam na dwóch rosłych chłopów bez tych słoiczków;). Co do drzemki popołudniowej jest na nią jeden jedyny sposób - konsekwencja. Zaniechanie = zemsta.

    ReplyDelete
  2. "najlepsze zabawki mama trzyma w kuchni"

    a ze spaniem -trzy dni ryku i było po sprawie. Ale to było kilka miesięcy wcześniej... I tak musisz wytrzymać. I wygrać.

    ReplyDelete
  3. Nocne zasypianie to nie problem. Dyni o siodmej wieczorem wyczerpuje sie bateria i zasypia wszedzie. Problemem staly sie popoludniowe drzemki, ktore zwykle odprawialysmy razem, a tu nagle taki afront, sama i w obcym, wielkim lozku :-) Konsekwencja to moje drugie imie ;-)

    Zoska, Egzemplarze jak Egzemplarze, ale pomysl, ile kulinarnych rozkoszy utracilas bez tych sloiczkow.
    Ze sloiczkami to mam zreszta kolejny ambaras. Gotuje Dyni, ale gdy ogladam na etykietach pochodzenie przeroznych warzyw to mnie trafia apopleksja. Fasolka z Kenii, kukurydza z Tajlandii, papryka z Egiptu, czosnek z Chin... skad moge wiedziec, z czego te warzywa wykopali lub zerwali?
    Z racji wykonywanej profesji wiem niejedno o azjatyckich i afrykanskich standardach higieny. To nie pomaga, oj nie.
    Jedziemy wiec pol na pol. Troche sloikow (liczac na niemiecka jakosc) i troche wlasnych dan inspirowanych niemieckimi sloikami :-)

    ReplyDelete
  4. czy to znaczy ze wczesniej spala w moses basket i teraz nie chce sie przeniesc do lozeczka? My zaczelismy od lozeczka, ale w koncu zamienilismy na basket bo mala spi w nim lepiej

    ReplyDelete
  5. Wiesz, co Kaczka? - takiego mi apetytu narobiłaś , ze zara siem ubierem i w najbliższym sklepie kupiem se pare ty słoików i zeźrem:)
    Pomysłowość importera brytyjskiego nie zna granic ostatnio kupiłam, czytam i oczom nie wierzę - zielona cebulka....z MEKSYKU!

    ReplyDelete
  6. > Iwona: nie, nie. Spala w porzadnej RFNowskiej kolysce po ojcu. Takiej na metr dlugiej i z baldachimem, ktorego nigdy nie zatknelam na maszt. Tesciowa przechowala Norweskiemu dziecinstwo razem z ta kolyska, z ubrankami, z zabawkami, z butelkami, ze smoczkami, ze WSZYSTKIM :-) Dynia mocno sie wydluzyla w ciagu ostatniego miesiaca. Starszy o dwa miesiace Rubenito to moze i calusny macho, ale przy Dyni - kurdupel. Najwyzsza pora na transfer, bo w kolysce Dynia wygladala juz jak sardynka.

    > Zoska: Zacznij od Little nibbles (nie mylic z nipples :-) HIPP w wersji jablkowej lub marchwiowej. Acz uwazaj! uzalezniaja :-) Dynia zjadla ze dwa, trzy ciastka. Ja koncze trzecia torbe.

    > Chuda: Witam w skromnych progach!

    ReplyDelete
  7. eee... to co się robi po szorowaniu pastą do zębów? ...zjada ją?
    (chciałam ładnie powiedzieć dzień dobry na poczatek pierwszego komentarza, ale ta pasta mnie dobila)

    ReplyDelete
  8. Witam! Wedlug dentysty nalezy splunac pasta, a reszte rzeczywiscie chyba zjesc :-) Sprobowalam raz. Nie polecam, ale skoro sa tacy, ktorzy jedza salmiak lub marmite to i pewnie amatorow pasty nie zabraknie :-)

    ReplyDelete