[21 Jan 2011]
(...)
Ileż można dziesiątkować drób.
Czas na ofiarne baranki.
Ofiarne baranki mają w lokalnym, hiperorganicznym sklepie cenę wskazującą na to, że pasa się na łąkach białych trufli i z ogrzewaniem podłogowym.
Mówię przeto do damy za ladą:
- Poproszę o kostkę jagnięciny w formacie dwa centymetry na dwa.
I co?
Nawet jej brew nie drgnęła.
Wycięła ten kubik z najlepszej partii mięsa, zapakowała w folię, papierową torebkę, przylepiła nalepkę z ceną, która kompletnie zakryła kubik, a następnie zapytała uprzejmie czy coś jeszcze?
No to poprosiłam o łososia.
Dwa centymetry na dwa.
Folia, torebka, nalepka...
I krwisty stek.
Dwa centymetry na dwa.
Folia, torebka, nalepka...
I prosię z jabłkiem.
Dwa na dwa.
Folia, torebka, nalepka...
Żadnej żyły na czole, żadnych iskier spod zębów.
Żadnej zabawy z tymi Tubylcami.
(...)
Bywało, że wychodząc z domu miałam wrażenie, że naszą wieś spowija apetyczny zapach pomidorówki z ryżem.
Nie przepadam za pomidorówką, ale to był taki swojski, kontynentalny zapach porządnej, domowej zupy z pomidorów.
I nie z cudzej kuchni.
Zapach wisiał nad całą wsią.
Założyłam tedy, że to węchowe halucynacje.
Objawy uboczne emigracji.
A jeśli to nie omamy, to zapewne chemicy syntetyzują jakieś wyrafinowane pomidorowo-benzenowe pierścienie, które potem trafią do paczek czipsów.
Norweski się wyparł.
Dziś w kawiarni mruga do mnie panna zza lady i pyta, czy chcę zupę?
Nie, nie chcę. Kawy chcę. Zup nie jadam. Kawę i łyżeczkę do sera dla Dyni.
Ona na to, że na wynos ta zupa i wciska mi pudełko.
A na pudełku stoi Tomaten Suppe mit Honig.
Pytam skąd to, jak to, dlaczego.
Ona, że producent rozdaje.
Jaki producent?
No, jak to jaki, ten za kościołem.
Berlin GmbH warzy pomidorówkę dla Niemców za naszym kościołem!
Jak manna z nieba.
Gotowanie kolacji mam z głowy.
(...)
Sterylna, biała, prosta forma kominka do aromatycznych olejków.
Doskonała.
Nie wymyśliłabym lepszej.
Wczoraj mówisz, dzisiaj masz.
Kilka pensów.
Armia Zbawienia.
Nareszcie mogę się okadzać lawendą ponad jakąkolwiek przyzwoitość.
(...)
Odłożona do łóżka Dynia buczała dziś przez godzinę.
Moja uparta krew!
Nic z tego.
Jeden zero dla mnie.
(...)
©kaczka
(...)
Ileż można dziesiątkować drób.
Czas na ofiarne baranki.
Ofiarne baranki mają w lokalnym, hiperorganicznym sklepie cenę wskazującą na to, że pasa się na łąkach białych trufli i z ogrzewaniem podłogowym.
Mówię przeto do damy za ladą:
- Poproszę o kostkę jagnięciny w formacie dwa centymetry na dwa.
I co?
Nawet jej brew nie drgnęła.
Wycięła ten kubik z najlepszej partii mięsa, zapakowała w folię, papierową torebkę, przylepiła nalepkę z ceną, która kompletnie zakryła kubik, a następnie zapytała uprzejmie czy coś jeszcze?
No to poprosiłam o łososia.
Dwa centymetry na dwa.
Folia, torebka, nalepka...
I krwisty stek.
Dwa centymetry na dwa.
Folia, torebka, nalepka...
I prosię z jabłkiem.
Dwa na dwa.
Folia, torebka, nalepka...
Żadnej żyły na czole, żadnych iskier spod zębów.
Żadnej zabawy z tymi Tubylcami.
(...)
Bywało, że wychodząc z domu miałam wrażenie, że naszą wieś spowija apetyczny zapach pomidorówki z ryżem.
Nie przepadam za pomidorówką, ale to był taki swojski, kontynentalny zapach porządnej, domowej zupy z pomidorów.
I nie z cudzej kuchni.
Zapach wisiał nad całą wsią.
Założyłam tedy, że to węchowe halucynacje.
Objawy uboczne emigracji.
A jeśli to nie omamy, to zapewne chemicy syntetyzują jakieś wyrafinowane pomidorowo-benzenowe pierścienie, które potem trafią do paczek czipsów.
Norweski się wyparł.
Dziś w kawiarni mruga do mnie panna zza lady i pyta, czy chcę zupę?
Nie, nie chcę. Kawy chcę. Zup nie jadam. Kawę i łyżeczkę do sera dla Dyni.
Ona na to, że na wynos ta zupa i wciska mi pudełko.
A na pudełku stoi Tomaten Suppe mit Honig.
Pytam skąd to, jak to, dlaczego.
Ona, że producent rozdaje.
Jaki producent?
No, jak to jaki, ten za kościołem.
Berlin GmbH warzy pomidorówkę dla Niemców za naszym kościołem!
Jak manna z nieba.
Gotowanie kolacji mam z głowy.
(...)
Sterylna, biała, prosta forma kominka do aromatycznych olejków.
Doskonała.
Nie wymyśliłabym lepszej.
Wczoraj mówisz, dzisiaj masz.
Kilka pensów.
Armia Zbawienia.
Nareszcie mogę się okadzać lawendą ponad jakąkolwiek przyzwoitość.
(...)
Odłożona do łóżka Dynia buczała dziś przez godzinę.
Moja uparta krew!
Nic z tego.
Jeden zero dla mnie.
(...)
©kaczka
Ja już tu byłam ale ten, co siedzi w tym pudle zeżarł komentarz, to się na parę godzin obraziłam.
ReplyDeleteNudny ten kraj prawda? Tez to obserwuję - zero reakcji.
Wyniku gratuluję- efekty wkrótce, bez obaw.
Młody tak był wyćwiczony ,że nawet jak Starszaki już nie leżakowały to jego znajdowałam na przedszkolańskim podwórku śpiącego na huśtawce albo w domku baby Jagi, albo wręcz na ławce jak pijoka jakiego. Starszemu zostało do dzisiaj.
A ja zupełnie nie pojmuję tej aktualnej wykładni pedagogicznej, która bezwzględnie nakazuje matkom iść precz zbawiać świat w chwili kiedy ich dzieci zasypiają i najczęściej łakną ich obecności.
ReplyDeletePo jakie licho?
Zdumiewa mnie, że te same media, które głoszą "Dziecko swietnie prowadzi rodzicow. Trzeba tylko uważnie słuchać i się przyglądać." nakazują bezwzględnie traktować zgłaszane zapotrzebowanie dziecka jako jakąś durną fanaberię.
Wzdragam się na takie metody 'nauczanie przez wymuszanie'. Jasne, że zawsze w końcu zadziałają, każde dziecko straci nadzieję, ale czy o to chodzi?
Dzieci uczą się przez naśladowanie, jaką to im daje informację "nie przyjdę do ciebie, choćbyś nie wiem jak bardzo mocno tego chciał"? (fakt, że to nieco lepsze, niż "przyjdę do ciebie, jak będziesz strasznie mocno strasznie długo płakać")
Maszka przez pierwsze 5,5 miesiąca zasypiała sama bez żadnych protestów, ale potem (w czasie wyjazdu) odkryła, że fajniej z mamą, a do mnie dotarło, że też tak chcę. I kładę się obok niej ze swoją książką na pół godziny i to są najmilsze chwile dnia - mała zasypia różnie, czasem muszę jej nieco pomóc się wyciszyć, czasem wtula się we mnie jak kociak, czasem tylko zarzuci swe pięty na mój brzuch, ale nieodmiennie zasypia odprężona z błogim uśmiechem, a ja uwielbiam te spokojne chwile na lekturę i podpatrywanie Córki. Uwielbiam też podpatrywać jak czule się obchodzi ze swą pluszową menażerią, kiedy układa ją do snu. Dzieci się uczą przez naśladowanie.
I nie dam sobie wmówić, że tym sposobem właśnie ponoszę sromotną klęskę wychowawczą.
Że niby nie uczę samodzielności?
Małej naturalny pęd do samodzielności jest wystarczający na mój gust - 19 miesięczna dziewczynka je samodzielnie, pije z 'dorosłego' kubeczka, ubiera się sama (a że 'prawa-lewa' to nadal kwestia statystyki, to oj tam, poprawiam tylko buty), z pieluch sama bardzo wcześnie zrezygnowała, perfekcyjnie opanowawszy sygnalizowanie potrzeb fizjologicznych, a w toalecie też najchętniej byłaby zupełnie samoobsługowa.
Chce zasypiać z matką - widać tego potrzebuje. I już.
Matka nic nie traci, wypełniając tę prośbę.
Mnie już zasmuca sam fakt, że tak często stawia się nam nasze dzieci twarzą w twarz, a między nami wykreśla linię frontu, mówi 'walcz'. Odmawiam. I w tym chcę się wykazać żelazną konsekwencją. Aby grać z dzieckiem w jednej drużynie.
I nieziemsko wprost mnie rozczulało, gdy Maszka, jeszcze niechodząca, kiedy była śpiąca, to najpierw lokalizowała moją w danym czasie czytaną książkę i z wielkim mozołem ją na czworakach taszczyła do łóżka.
Widać też się czuła pełnoprawnym członkiem tej samej drużyny :)
Anionka, przebog, nie ponosisz.
ReplyDeleteMy tu musimy jakas rutyne zaprowadzic, bo nam po jednym tygodniu u opiekunki Dynita Pequenita sie rozpadnie. Z bezsennosci. W dzien Dynia najchetniej nie sypialaby wcale, wszak tyle sie dzieje dookola, a zmeczenie zdecydowanie odbija jej sie na nastroju. U Dyni to raczej kwestia 'wcale nie bede spac' niz 'chce spac z toba'.