[30 Jan 2011]
(...)
- To dziejowa niesprawiedliwość. – rzecze Norweski wysypując zakupy na blat kuchennego stołu. - Strzęp organicznego, szkockiego łososia dla Dyni kosztuje więcej niż nasze dwa opakowania rybnych paluszków. I wcale nie pociesza, że paluszki nabyłem w opcji kup jeden, zabierz dwa.
I nie pociesza, że tam gdzie kupuje strzęp łososia, obsługa na widok Dyni pieje w ekstazie och! bless her! i nie ustaje w zachwytach nad długością niemowlęcych rzęs, a następnie choćby i ryzykując spiętrzenie kolejki, milimetr po milimetrze prześwietla strzęp, byleby tylko nie wcisnąć dziecku rybiej ości.
(Mówiłam, żadnej zabawy z tymi tubylcami.)
O rybnych paluszkach też służę historią.
Dietetyczka od świętego Tomasza radzi, by obierać je z panierki jak z czekolady ptasie mleczko i wnętrznością karmić niemowlę.
(...)
Kwestia zaniechanych ablucji nadal wzbudza emocje.
- A potówki? – wykrzyknęła na piśmie Słowiańska Matka.
Przy temperaturze wnętrz nie przekraczającej siedemnastu stopni trudno się pocić.
Nieprawdaż?
(...)
Okruchy czekoladowych mufinów?
Okruchy Dynia skrupulatnie zbiera ze stołu paluszkami jak pęseta i konsumuje na cito.
Bakłażan?
Podajcie mi bakłażana!
Mozarella?
Mozarellę Dynia zjada z torebką.
Mozarella ekscytuje Dynię tak jakby była Dynia elektronem na najbardziej zewnętrznej powłoce.
Opowiastkę o mozarelli?
Jamie Olivier, narodowy bohater, ten sam, który ratuje miejscowe dziatki przed smażonymi ziemniakami i tłumaczy im, co to pomidor, a co ogórek, występuje na bieżąco z programem: posiłek w trzydzieści minut.
Że niby zdrowo, zbilansowano i domowo.
Najpierw skonfundował nas w kategorii wyrafinowanych deserów.
A to przekroił mango, czy inną papaję na pół, ciapnął w środek łychę śmietany i powiedział voilà! Gotowe.
Innym razem sypnął garść czereśni (kogo w tym kraju stać na garść czereśni, trzydzieści funtów za kilogram, gdy z kryzysu, na mieście ograniczają niedzielne pieczyste) na fabryczne kostki lodu i rozbełtał w misce pudełko mascarpone. Czereśnie w kremie. Z pestkami. Gotowe.
Niech mu tam będzie wybaczone, że w każdą z potraw pcha ręce po łokcie i po łokcie te ręce oblizuje.
Niech mu.
Ale nie umiem unieść, że Jamie ma nadto ambicje kucharza kosmopolity, choć mu frytki i kartofle w żakiecie z butów wystają.
I daje ten Jamie do zrozumienia, że omujeju! z niejednego pieca wyjadał.
A faktycznie to on taki sam jak i cała reszta i pewnie na Majorce zamówiłby śniadanie Full English.
Mówi Jamie z miną światowca: mozarella, przenigdy nie siekajcie nożem mozarelli, pewna znajoma włoska nonna (Jamie ekspert napisał nawet książkę o kuchni włoskiej) dałaby mi w łeb, gdybym siekał mozarellę nożem, a nie rwał w palcach na strzępy...
Tak mówi Jamie, a obok niego na patelni (!) smaży się (!) pizza (!) z mąki z proszkiem i z bikarbonatu (!).
Znajoma włoska nonna powinna kopnąć go – pardon my French – w dupę.
Tak mocno, żeby trzeba go w powietrzu z procy karmić.
Najlepiej tym co sam wysmaży.
(...)
Przychodzi baba do lekarza.
Lat ponad dwadzieścia.
I łka w kamerę, że musi spać na sofie, bo chrapie tak głośno, że narzeczony nie pozwala jej sypiać w sypialni.
Mówi też, że sto razy w ciągu roku ma zapalenie migdałów, a po posiłkach musi sobie od piętnastu lat z tych migdałów wydłubywać resztki jedzenia patyczkami, bo w tych migdałach ma pokaźne jamy.
Wydłubywanie zademonstrowała.
Proszę mi wierzyć, ten obraz zostanie już we mnie na zawsze.
(Na jasną cholerę przechodziłam obok tego telewizora?)
Lekarz, któremu łka w pierś, wysyła ją na, och, bogowie, o Hipokratesie!, to zakrawa niemal na eksperymentalną terapię, na migdałotomię.
Od ręki przestaje chrapać i nie ma już w czym dłubać.
(Jaka oszczędność na patyczkach.)
Przez piętnaście lat.
Dłubać sobie w gardle.
Miast poprosić? wymusić? pięciominutowy zabieg na lekarzu rodzinnym.
W przerwach na reklamę, jakby powyższego nie starczało, pokazują przełom w myciu rąk.
Mydło z automatycznym dozownikiem.
Niezastąpione w każdym domu, bo jak wiadomo, bakterie na pompce grożą śmiercią lub trwałym kalectwem.
(Lubię, gdy startują do mnie z bakteriami, z wirusami, z żywymi kulturami, ze srebrną antybakteryjną wyściółką gaci...)
Palec pod budkę, komu jeszcze się wydaje, że mydło służy do zmydlania bakterii, w tym również tych pompkowych?
Rozmiar ludzkiej ignorancji rozbija mnie jak mięsny tłuczek wieprzowy medalion.
Po cóż martwić się biegunami magnetycznymi ziemi i tym, że mogą się obsunąć?
Ludzkość sama się unicestwi.
Nieuchronnym skutkiem inbredu.
©kaczka
(...)
- To dziejowa niesprawiedliwość. – rzecze Norweski wysypując zakupy na blat kuchennego stołu. - Strzęp organicznego, szkockiego łososia dla Dyni kosztuje więcej niż nasze dwa opakowania rybnych paluszków. I wcale nie pociesza, że paluszki nabyłem w opcji kup jeden, zabierz dwa.
I nie pociesza, że tam gdzie kupuje strzęp łososia, obsługa na widok Dyni pieje w ekstazie och! bless her! i nie ustaje w zachwytach nad długością niemowlęcych rzęs, a następnie choćby i ryzykując spiętrzenie kolejki, milimetr po milimetrze prześwietla strzęp, byleby tylko nie wcisnąć dziecku rybiej ości.
(Mówiłam, żadnej zabawy z tymi tubylcami.)
O rybnych paluszkach też służę historią.
Dietetyczka od świętego Tomasza radzi, by obierać je z panierki jak z czekolady ptasie mleczko i wnętrznością karmić niemowlę.
(...)
Kwestia zaniechanych ablucji nadal wzbudza emocje.
- A potówki? – wykrzyknęła na piśmie Słowiańska Matka.
Przy temperaturze wnętrz nie przekraczającej siedemnastu stopni trudno się pocić.
Nieprawdaż?
(...)
Okruchy czekoladowych mufinów?
Okruchy Dynia skrupulatnie zbiera ze stołu paluszkami jak pęseta i konsumuje na cito.
Bakłażan?
Podajcie mi bakłażana!
Mozarella?
Mozarellę Dynia zjada z torebką.
Mozarella ekscytuje Dynię tak jakby była Dynia elektronem na najbardziej zewnętrznej powłoce.
Opowiastkę o mozarelli?
Jamie Olivier, narodowy bohater, ten sam, który ratuje miejscowe dziatki przed smażonymi ziemniakami i tłumaczy im, co to pomidor, a co ogórek, występuje na bieżąco z programem: posiłek w trzydzieści minut.
Że niby zdrowo, zbilansowano i domowo.
Najpierw skonfundował nas w kategorii wyrafinowanych deserów.
A to przekroił mango, czy inną papaję na pół, ciapnął w środek łychę śmietany i powiedział voilà! Gotowe.
Innym razem sypnął garść czereśni (kogo w tym kraju stać na garść czereśni, trzydzieści funtów za kilogram, gdy z kryzysu, na mieście ograniczają niedzielne pieczyste) na fabryczne kostki lodu i rozbełtał w misce pudełko mascarpone. Czereśnie w kremie. Z pestkami. Gotowe.
Niech mu tam będzie wybaczone, że w każdą z potraw pcha ręce po łokcie i po łokcie te ręce oblizuje.
Niech mu.
Ale nie umiem unieść, że Jamie ma nadto ambicje kucharza kosmopolity, choć mu frytki i kartofle w żakiecie z butów wystają.
I daje ten Jamie do zrozumienia, że omujeju! z niejednego pieca wyjadał.
A faktycznie to on taki sam jak i cała reszta i pewnie na Majorce zamówiłby śniadanie Full English.
Mówi Jamie z miną światowca: mozarella, przenigdy nie siekajcie nożem mozarelli, pewna znajoma włoska nonna (Jamie ekspert napisał nawet książkę o kuchni włoskiej) dałaby mi w łeb, gdybym siekał mozarellę nożem, a nie rwał w palcach na strzępy...
Tak mówi Jamie, a obok niego na patelni (!) smaży się (!) pizza (!) z mąki z proszkiem i z bikarbonatu (!).
Znajoma włoska nonna powinna kopnąć go – pardon my French – w dupę.
Tak mocno, żeby trzeba go w powietrzu z procy karmić.
Najlepiej tym co sam wysmaży.
(...)
Przychodzi baba do lekarza.
Lat ponad dwadzieścia.
I łka w kamerę, że musi spać na sofie, bo chrapie tak głośno, że narzeczony nie pozwala jej sypiać w sypialni.
Mówi też, że sto razy w ciągu roku ma zapalenie migdałów, a po posiłkach musi sobie od piętnastu lat z tych migdałów wydłubywać resztki jedzenia patyczkami, bo w tych migdałach ma pokaźne jamy.
Wydłubywanie zademonstrowała.
Proszę mi wierzyć, ten obraz zostanie już we mnie na zawsze.
(Na jasną cholerę przechodziłam obok tego telewizora?)
Lekarz, któremu łka w pierś, wysyła ją na, och, bogowie, o Hipokratesie!, to zakrawa niemal na eksperymentalną terapię, na migdałotomię.
Od ręki przestaje chrapać i nie ma już w czym dłubać.
(Jaka oszczędność na patyczkach.)
Przez piętnaście lat.
Dłubać sobie w gardle.
Miast poprosić? wymusić? pięciominutowy zabieg na lekarzu rodzinnym.
W przerwach na reklamę, jakby powyższego nie starczało, pokazują przełom w myciu rąk.
Mydło z automatycznym dozownikiem.
Niezastąpione w każdym domu, bo jak wiadomo, bakterie na pompce grożą śmiercią lub trwałym kalectwem.
(Lubię, gdy startują do mnie z bakteriami, z wirusami, z żywymi kulturami, ze srebrną antybakteryjną wyściółką gaci...)
Palec pod budkę, komu jeszcze się wydaje, że mydło służy do zmydlania bakterii, w tym również tych pompkowych?
Rozmiar ludzkiej ignorancji rozbija mnie jak mięsny tłuczek wieprzowy medalion.
Po cóż martwić się biegunami magnetycznymi ziemi i tym, że mogą się obsunąć?
Ludzkość sama się unicestwi.
Nieuchronnym skutkiem inbredu.
©kaczka
I pomyśleć ,ze to tylko mały wycinek tego co się tutaj dzieje. Tak lubię jak wszyscy jedzą z jednego talerza i mlaćkają i stękają i deliszys.
ReplyDeleteA pachę ropiejąca kiedyś widziałaś? Jak nie to wybacz moja Kaczko albo nic nie widziałaś albo wszystko przed Tobą.
Come fly with me.
... i wycieraja lapy w kuchenne scierki do naczyn :-)
ReplyDeleteW temacie ran i zakazen chlubie sie tym, ze widzialam niejedno i z niejednego pieca...:-) Pache przebijam beztlenowym zakazeniem rany stopy (wlasciciel stopy podczas spaceru z psem zawisl na zardzewialym drucie kolczastym). Rokowania wskazywaly, ze dlugo ze stopa jednym juz nie beda.
AAAAA!!!!
ReplyDeletea ja od kiedy zaczęłam karmić swe potomstwo to nabawiłam się pierwszej w swym życiu fobii - wszystkie jedzenie, jak leci, zdaje mi się skażone...
i zastanawiam się np. czym się tak naprawdę różniły paśniki łososia organicznego od tych dla 'szkockiego nieorganicznego'? filtrowali mu ocean? w akwarium trzymali?
albo te kury, co to 'wolno biegają' - czy nie miały one styczności z jakąś kichającą kaczką?
z wiary w żywoność bio-, eko- i super drogą boleśnie odarła mnie koleżanka z SanEpidu - "statystycznie przekracza ona wszelkie normy równie często jak i inne produkty"
(ta sama koleżanka udzieliła też praktycznej rady "warzywa i owoce kupuj z krajów najbiedniejszych - istnieją spore szanse, że są zbyt biedni, aby sie truć")
z wiary w ryby w ogóle boleśnie odarły mnie badania z własnego wydziału - w skrócie: wszystko co pochodzi z wód planety Ziemia zawiera gigantyczne ilości metali ciężkich...
więc teraz ryby serwuję w postaci tranu...pewnie dopóki mnie ktoś nie uświadomi, że wcale nie sprawdza się w nim zawartości w.w. pierwiastków, jak to naiwnie zakładam...
Kaczko, inbred za długo trwa. Proponuję zabrać szampon i zakręcić ciepłą wodę ;D
ReplyDeleteKaczko, chylę czoła i o wybaczenie proszem.
ReplyDelete> Anionka: Taka sol morska, na ten przyklad, niby, ze zdrowsza. A z czego odparowana ta sol? Ano z roponosnej wody :-) Kurczaki az swieca od antybiotykow, a parowka z drobiu wypchana jest prosieciem.
ReplyDeleteByc moze biedni sa zbyt biedni, aby truc, ale aby przyoszczedzic na nawozie okladaja jarzyne wlasnym (to z moich gazetek i zurnali :-)
Nie mam zludzen, co do zawartosci lososia. Ku szkockiemu organicznemu pchaja mnie wylacznie walory smakowe.
Ten szkocki jest smaczniejszy, nie rozpada sie w gotowaniu. Ten z mrozonki w Lidlu poddany identycznej obrobce termicznej smakuje jak wiory.
Dlugo by snuc te niezliczone przyklady. Totez i dla spokojnosci sumienia serwuje Dyni dania kuchni mojej oraz organicznej Elli :-) Pol na pol.
... i tak, tak, slyszalam o sloikach Gerbera :-)
Kupuje - tu product placement - Hipp, majac swiadomosc, ze za wszystkim i tak stoi nestle lub inny P&G.
> Zosia: :-)
> Zoska: Jakiez tam wybaczenie! Jedni z pracy przynosza optymistyczne, radosne opowiastki, a ja historie o ropach, wrzodach, wysiekach i zakazeniach :-)
jakby nie dość miały matki zgryzoty z karmieniem, wraca sprawa związku MMR z autyzmem: http://www.dailymail.co.uk/news/article-388051/Scientists-fear-MMR-link-autism.html#ixzz1CF6bRbRB
ReplyDeleteZanim sie zdenerwuje, poczekam na to co powie Ben Goldacre :-)
ReplyDeleteKolejny brytyjski program, ktory absurdalnie przykuł moja uwagę na TLC - to Wstydliwe choroby. Jeździ sobie ekipa 3 lekarzy po GB i w namiocie przyjmuje krolewski lód - kolejki sie ustawiają młodych i starych, a schorzenia z jakim przychodza wskazuja ze nigdy nie slyszeli o opiece zdrowotnej, lekarz to twór zmyślony, a podstawy higieny i anatomii należą do opowiesci zastrzeżonych. Nie mogąc uwierzyć w taki brak świadomości, zaczęłam myśleć że to tak na potrzeby programu, ale to co piszesz wskazuje, że to jednak upadek cywilizacji! Począwszy od plagi zwykłych brodawek dzisiątkujących komfort brytyjskich dzieci - CO TO JEST, CO Z TYM ROBIĆ -najlepiej nic - przez lata, aż pokryją całe dłonie i stopy, a dziecko stanie się kaleką do pierwszego wymrożenia!
ReplyDeleteBebosie, to o migdalkach to wlasnie z nowej serii Wstydliwych. Rozumialam, ze nie chodza do dentysty, bo za drogo. Zaakceptowalam, ze niepotrzebny im ginekolog. Ale kurzajek i migdalkow nie staram sie nawet objac rozumem.
ReplyDeleteCiekawi mnie tylko, czy w Polsce tez jest material na taki program, czy ta medyczna ignorancja jest endemiczna :-)
No, toż ja właśnie w tych wstydliwych widziałam te wyżarte pół pachy.
ReplyDeleteKaczko, za chwilę się okaże ,że to nasz ulubiony program rozrywkowy:) Tyle ,że jak się tu mieszka i obcuje z tym na co dzień to nie jest człowiekowi do śmiechu. Oj nie jest:(
komentarze precz od mojego ulubionego kuchennego reprezentanta ADHD! A jego zupa z ciecierzycy i porów to moje danie popisowe. Precz powiadam!
ReplyDeleteo higienie się nie wypowiadam, bo mnie brzydzi. Brak mnie brzydzi.
P.S. hasło z okienka: resque
> Zoska: Chyba przegapilam pierwszy odcinek nowej serii. Ogladalam pewnie Come Fly with Me :-)
ReplyDelete> Hermi: I nie zmienisz zdania nawet jesli napisze, ze dzis przekonywal do jedzenia upieczonej lososiowej skory? :-)
żame!
ReplyDeleteHasło: onywor