695

[27 Jan 2011]

(...)
Bywam w szpitalu.
Mijam porodówkę.
Widzę, jak nowonarodzone matki, jak wielkie zmęczone krety, przepychają te akwaria ze świeżo narodzonymi noworodkami na drugą stronę wykopanego w ziemi, zimnego, przeciwatomowego korytarza, gdzie znajduje się poporodówka.
Zaskakuje mnie, że jestem neutralna jak Szwajcaria wobec tych matek, akwariów, korytarza, porodówki, szpitala.
Żadnych wzruszeń, żadnej nostalgii, żadnych emocji.
Byłam, widziałam, urodziłam.
Odfajkowane.
Trwale wymazałam z pamięci? Poziom hormonów opadł? Scenografia nie warta śladu w głowie?
Dzisiaj zgubiłam się w tym szpitalu.
Nic dziwnego, do tej pory widziałam przecież tylko bunkier przeciwatomowy z porodówką i oddział dziecięcy z Fioną the Physio.
Szpital ma jednak główny, nowy budynek, a w nim tyle poziomów, że niech się Mario Bros Nintendo DS schowa.
Odkryłam tedy, że na jakąkolwiek salę operacyjną mogłabym wparować prosto z korytarza, tak wypchanego ludźmi (i ich zarazkami) jak Oxford Street w czas poświątecznych wyprzedaży.
Mogłabym, ale wózek z Dynią mnie powstrzymał.
Uniosłam takoż i brew na wieść rozpisaną na rozlicznych reklamowych plakatach, że szpital ów wychodzi naprzeciw oczekiwaniom i zaczyna sortować szpitalne sale na damskie i męskie.
Czy chcę wiedzieć, jak wyglądało to do tej pory?
Raczej nie.
W Bazylimkongu tropiło się wybranego lekarza po śladach, po kolorowych liniach wymalowanych na podłodze.
Tu porywa człowieka bezlitosny ludzki nurt i niesie z prądem.
Trzeba wiedzieć, gdzie nagle odbić i skręcić.
Z Dynią wszystko się wydłuża.
Dynia skłania całą poczekalnię do zwierzeń w temacie hodowli dzieci, wnuków i prawnuków.
Dynia zwabia pielęgniarki.
Dynia rozprasza konsultantów.
Dynia dyskutuje ze studentami medycyny.
Dynia dekoncentruje recepcjonistki.
Halo, mówię, a może skupmy się tu na moim przypadku?
Skupiamy się przez sekundę.
Do kolejnego dwuzębnego uśmiechu Dyni.
Nawet kawy nie mogę wypić w swoim towarzystwie.
Dynia jest jak magnes.
Zwabia kompulsywnych sprzedawców życiorysów.
Babcie dziesięciorga wnuków, matki, których synowie wyjechali na studia i które nie mają już komu prasować koszul, dziadków, którzy wyjmują rodzinne zdjęcia z portfeli.
- Jesteś Szwedką? Dunką? Holenderką? Norweżką? Francuzką? – nieodmiennie przy tej wymianie zdań padają pytania o rodowód.
Francuzką???!!!
Od Francuzki popadłam w fonetyczną depresję.



©kaczka
4 comments on "695"
  1. A, to TY u foniatry byłaś!

    ReplyDelete
  2. Chyba raczej wlasnie do foniatry powinnam sie wybrac, zeby cos zrobic z tym fonetycznym rozdwojeniem jazni :-)
    Bylam u konsultanta, ktory przed gabinetem mial stojak pelen ulotek na temat chorob watroby (znakomite zrodlo rozrywki dla niemowlecia). Nie jestem zdziwiona. Ciazy, jesli pamietasz, przyswiecal diabetolog. A trzustke, i poziom cukru w cukrze, i watrobe mam bez zarzutu.

    ReplyDelete
  3. To może chociaż Cię kuje w prawym boku albo diabeł Ci szepcze do lewego ucha?

    ReplyDelete
  4. Chyba w takim razie ten diabel :-)

    ReplyDelete