[17 Mar 2014]
(...)
Bebe, z zawodu ekshibicjonistka, wniosła na pierwsze karton.
Taki na bogato.
W kartonie słoik zakonserwowanych owoców Halo-Halo z Filipin z etykietą ‘Monika® brand’.
(Główny składnik: fasola mung, kokosy yin i banany yang.)
Komplet galaret, które pochopnie wzięliśmy za ucharakteryzowane mydło lub odświeżacz powietrza.
Cebulę.
Gwoździe.
Puderniczki z pozłocistym mieszkaniem dla mikroskopijnych lalek (dla mnie!).
Zestaw poręcznych i pożytecznych kuponów.
W torebce miała Bebe kredki, lipsztyki i labirynty (dla Dyni).
Odprawiłyśmy dość osobliwe wielkopostne rekolekcje rozważając tekst katechezy Katachrezy (TU) i osuszając po dno kolejne butelki win.
Moja wina.
Bebe, Julie Andrews von Trapp i Mary Poppins w jednym, ogarnęła od niechcenia i bez wysiłku me nieprzeliczone dziatki, nawet te strzykające serwatką, i ofiarowała kilka godzin innej niż matczyna perspektywa.
Spuściła mnie ze smyczy.
I nie popsuło wrażenia nawet to, że zamiast w spa, spędziłam ten czas u dentysty nacjonalisty.
Pomiędzy lansowałyśmy się na Hauptstrasse.
(Szczury leżą nadal i przyznaję, może faktycznie nie powinnam w donosie do Ordnungsamtu podpisać się: Sincerely yours, Dr. Rieux.
Niech pierwszy rzuci we mnie martwym szczurem, ten, kto by się oparł takiej pokusie.)
- W którą stronę z tym blogiem? – dyskutowałyśmy wystawiając do słońca lica, koafiury i nadnercza. (Dwadzieścia dwa w cieniu.)
Kulinarnie?
(‘Ech, daj spokój. Wszystko sypię na oko.’ – rzekła Bebe. Może i sypie, ale Pflaumenkuchen mit Zwiebeln und Schlangesahne wychodzi jej znakomity. Czy wspomniałam, że przez trzy dni gotowała? Wspominam z nostalgią, żując depresyjnie suchą skórkę chleba.)
Lajfstajlowo?
(Nie nadążam myć podłóg. A do tego dziecięce onuce nigdy nie pasują do narzuty, ani glazury.)
Turystyka?
(Od biedy. W końcu Bebe przyjechała tu pociągiem podmiejskim. A ja raz dziennie dygam po dziecko tramwajem.)
Branżowo?
(Prokrastynacja GmbH? Ekshibicjonizm Spółka z o.o.?)
Pasje?
(Biskwit ząbkuje (już?!), więc w ramach pasji, gorzkie żale.)
Zainteresowania?
(Pediatria?)
Ja i moje życie?
(Jak w Madrycie na orbicie.)
Słowem, proszę tu raczej nie oczekiwać zmian.
O tym samym, a jednak inaczej TU
Post scriptum
W lanserskim barze z napojami herbacianymi subiekt oszukał Bebe na siedemdziesiąt centów niecnie fałszując rachunek. Bebe od teraz już sprawdza paragony i przelicza owocowe kulki w herbacie.
A nie mówiłam...
©kaczka
(...)
Bebe, z zawodu ekshibicjonistka, wniosła na pierwsze karton.
Taki na bogato.
W kartonie słoik zakonserwowanych owoców Halo-Halo z Filipin z etykietą ‘Monika® brand’.
(Główny składnik: fasola mung, kokosy yin i banany yang.)
Komplet galaret, które pochopnie wzięliśmy za ucharakteryzowane mydło lub odświeżacz powietrza.
Cebulę.
Gwoździe.
Puderniczki z pozłocistym mieszkaniem dla mikroskopijnych lalek (dla mnie!).
Zestaw poręcznych i pożytecznych kuponów.
Tostowy plakat TU
W torebce miała Bebe kredki, lipsztyki i labirynty (dla Dyni).
Odprawiłyśmy dość osobliwe wielkopostne rekolekcje rozważając tekst katechezy Katachrezy (TU) i osuszając po dno kolejne butelki win.
Moja wina.
Bebe, Julie Andrews von Trapp i Mary Poppins w jednym, ogarnęła od niechcenia i bez wysiłku me nieprzeliczone dziatki, nawet te strzykające serwatką, i ofiarowała kilka godzin innej niż matczyna perspektywa.
Spuściła mnie ze smyczy.
I nie popsuło wrażenia nawet to, że zamiast w spa, spędziłam ten czas u dentysty nacjonalisty.
Pomiędzy lansowałyśmy się na Hauptstrasse.
(Szczury leżą nadal i przyznaję, może faktycznie nie powinnam w donosie do Ordnungsamtu podpisać się: Sincerely yours, Dr. Rieux.
Niech pierwszy rzuci we mnie martwym szczurem, ten, kto by się oparł takiej pokusie.)
- W którą stronę z tym blogiem? – dyskutowałyśmy wystawiając do słońca lica, koafiury i nadnercza. (Dwadzieścia dwa w cieniu.)
Kulinarnie?
(‘Ech, daj spokój. Wszystko sypię na oko.’ – rzekła Bebe. Może i sypie, ale Pflaumenkuchen mit Zwiebeln und Schlangesahne wychodzi jej znakomity. Czy wspomniałam, że przez trzy dni gotowała? Wspominam z nostalgią, żując depresyjnie suchą skórkę chleba.)
Lajfstajlowo?
(Nie nadążam myć podłóg. A do tego dziecięce onuce nigdy nie pasują do narzuty, ani glazury.)
Turystyka?
(Od biedy. W końcu Bebe przyjechała tu pociągiem podmiejskim. A ja raz dziennie dygam po dziecko tramwajem.)
Branżowo?
(Prokrastynacja GmbH? Ekshibicjonizm Spółka z o.o.?)
Pasje?
(Biskwit ząbkuje (już?!), więc w ramach pasji, gorzkie żale.)
Zainteresowania?
(Pediatria?)
Ja i moje życie?
(Jak w Madrycie na orbicie.)
Słowem, proszę tu raczej nie oczekiwać zmian.
O tym samym, a jednak inaczej TU
Post scriptum
W lanserskim barze z napojami herbacianymi subiekt oszukał Bebe na siedemdziesiąt centów niecnie fałszując rachunek. Bebe od teraz już sprawdza paragony i przelicza owocowe kulki w herbacie.
A nie mówiłam...
©kaczka
A ktoś się domaga zmian? I gdzie się wynajmuje taką Bebe i ile to kosztuje, pytam zapobiegawczo?
ReplyDeleteMowia, ze co siedem lat przesuwaja sie klepki w mozgu i czlowiek oblazi z dawnych pogladow i przesadow :-)))
DeleteNie wiem, czy Bebe sie dorecza poczta miedzynarodowa, ale zapytac nie zaszkodzi :-)))
Bebe w Bebeluszkowni za jedyny nocleg, butelkę ulubionych trunków i nieograniczony dostęp do kanapek z pomidorem.
Deletenic nie zmieniaj :-)
ReplyDeleteBez obaw :-)
DeleteRóbcie swoje :-)
ReplyDeleteCzego możemy chcieć więcej, my czytacze - zaglądacze?
A podmiejski niech Wam kursuje bez zarzutów wte i wewte!
Bedziemy. Tylko teraz ta zawodowa praca Bebe stoi mocno na przeszkodzie :-)
Deletefanie tam macie, zazdraszczam! :-)
ReplyDeletearbuz
PS. a "Schlangesahne" urocze i myślę, że tak naprawdę, po kryjomu zamierzone ;-)) ;-*
toż to czarownica z Bebe!
Czarownica jak sie patrzy :-) Przybywaj na zlot!
Delete(A Schlangesahne, istotnie, taki tam nasz, stuletni domowy zarcik :-)
Chcę taką dziurę! I żeby była zamykana od środka.
ReplyDeleteZnajac zycie Jarecka sobie sama uszyje jeszcze piekniejsza. A Jarecki zamontuje zamek yale albo haczyk :-)
DeleteOoo plakat tostowy to jakby o mojej ciąży trochę! Bo ja od jej początku budziłam/budzę się z okrzykiem TOST! Miałam również wiedzę wcale nie tajemną, że tostera nie mam. Rodzico-dziadkowie się zlitowali i przywieźli swój nieco przykurzony egzemplarz. Niby stary, a energii ma tyle, że rzuca mi tostami po całej kuchni ;)
ReplyDeleteCzy odwiedziłyście skład słodyczowy? :D I, do diaska, jak mogli Bebe oszukać!?
PS A zmian pod tym adresem nie wyczekuję. Niech dalej mnie pióro onieśmiela, po prostu.
Prawda, ze plakat genialny?
DeleteMusze chyba, zainspirowana przez Fidrygauke, jakas sonde wygenerowac i zapytac czytelnikow, ktory z trzech wybrac, bo sama juz od roku nie moge sie zdecydowac :-)
I mysmy mieli taki narowisty toster, ktory ciskal, ale odkad mieszkamy w Badenii to jadamy wylacznie szwarcchleb i precle. Odbijamy sobie za te wszystkie zezarte wyspiarskie pszenne tosty :-)
Do skladu slodyczowego poszla Bebe z Biskwitem (mnie w tym czasie dentystyczna higienistka rzezbila w kamieniu glowy prezydentow) i przyniosly... dwa kilo kaszy gryczanej :-) Chcialam by kupily jablka odmiany 'Mutant', ale ponoc wykupili :-)
Czyli mówisz, że warto tą Bebe do siebie ściągnąć.. za bilet dopłacę, nocleg gratis, zwiedzanie krasnali w pakiecie... ech
ReplyDeletePrzyjedziemy z przysiółkami - wróżę ci to!
DeleteBebe i kaczke! A jak kaczke to i kurduple. Tylko ta praca Bebe, ktora jej rzuca urlopowe klody pod nogi... :-)
DeleteUspokajające :)
ReplyDeleteSie ciesze :-)
DeleteJak Dynia te labirynty ogarnie to dostanie honorowe zaproszenie do mensy dla czterolatkow :)
ReplyDeleteAlez ona ogarnia :-) Zerknij z bliska na ten po prawej z bladymi sladami olowka. Ogarnia. Tyle, ze na skroty ogarnia.
DeleteCo nie odbiera jej zadnej przyjemnosci z bladzenia po labiryntach :-)
Czy możecie mnie adoptować?
ReplyDeleteBardzo chetnie :-) Bebe, adoptujemy pandeMonie?
DeleteCzłowiek wręcz pomyślał, czy nie zechcieć Niemca. Bo dla towarzystwa, to wiesz...
ReplyDeleteWaterlu, w mieszkaniu w bloku obok mieszka siedemnastu Chinczykow. Nie musisz zaraz Niemca. Wprowadz sie do Chinczykow, naciagniesz czapke na nieskosne oczy, wystrugasz sobie patyczki do ryzu i nikt sie nie zorientuje. I bedziemy mogly sobie gawedzic balkon w balkon :-)
Deleteuprzejmie donoszę: http://wiadomosci.onet.pl/tylko-w-onecie/mariusz-szczygiel-reporter-nie-moze-byc-przemadrzaly/jtvzp
ReplyDeleteFajne! Lubie!
DeleteI uprzejmie donosze, ze listonosz zrzucil mi na stopy trzy kilo Antologii.
To samo ale nie takie samo:))) zmieniaj! w końcu zmiana jest czymś tam, czymś tam. Optuję za blogiem politycznym! Dynia na ambasadora, Biskwit do Europarlamentu:)
ReplyDeleteBiskwit raczej na dyktatora i tyrana :-)
DeleteA śmietana była kwaśna. Dużo kwaśnej śmietany. U Dyni zwłaszcza w lewym górnym rogu.
ReplyDeleteAż musiałam sobie Julie wyguglać...i nadal nie wiem, co nas łączy.
Grzywka i góry w tle?
DeleteOptymizm i zdolnosc jednoczesnej kontroli wiecej niz jednego dziecka :-)
DeleteMoja droga, nawet jesli zdecydujesz sie prowadzic "feszyn blog" lub pisac o reprodukcyjnych zwyczajach waranow my Cie i tak bedziemy czytac :)
ReplyDeleteo ja cie... opublikowalam i wlasnie widze co nabazgralam. Nie bedziemy "Cie czytac" tylko czytac "Twojego bloga" ma sie rozumiec. Wybacz karkolomna konstrukcje zdania.
ReplyDeleteWybaczam.
DeleteIde czytac o waranach :-)
Obie wersje przeczytawszy, obiema się zachwyciwszy :)
ReplyDeleteTo sie cieszymy wielce!
Delete