817-818

[19-20 Jun 2011]


(...)
Odkąd Dynia zaczęła się przemieszczać, żyję w nieustannym stresie.
Stres ten musi być porównywalny ze stresem więziennego strażnika, który próbuje udaremnić ucieczkę całego więziennego oddziału.
Jest Dynia jak Steve McQueen lub Franek (sic!) Dolas wzięci razem.
Przenika przez ściany, dłubie paznokietkiem podkopy, wspina się na wystające cokolwiek, przeciska się przez kraty, przesiewa zawartość mojej torebki w poszukiwaniu szwajcarskiego scyzoryka z piłką do metalu.
Jeśli sama nie może to zrzuca desant.
A to krowę Matyldę, a to psa Pucka (na którego Norweski woła Putzi, co Pucka mocno przygnębia), a to gęś Daisy Jamimę.
Gdy nie zrzuca to przepycha bez miłosierdzia przez igielne ucho. Niedźwiedź Sznurbert (kuzyn Winfreda Krabbelnmachtspass) -  chronicznie zastaję Sznurberta zaklinowanego zadkiem.
Wolontaryjna drużyna zwierzęcych kamikadze.
Turlu turlu turlu z wysokości pierwszego piętra na podłoge parteru plask.
Wstrząs wypchanego trocinami mózgu.
Złamane kręgosłupy ze szmatek.
Poliestrowa, sucha plama.

(...)
Blado wypadliśmy w kategorii prezentów urodzinowych dla własnego dziecka.
Norweski wystąpił z zestawem szyn kolejowych, ja podarowałam Dyni czerwony strażacki samochód (ten sam, który dostała od świętego Mikołaja. Świat jest pełen szalbierzy, inwestuj Dyniu w pamięć długotrwałą.)
Przy rowerkach z wodotryskiem, kucykach, talonach na operacje plastyczne… blado. Gruźliczą bladością.
Dary przyniesione przez posłańców z różnych stron świata i Wyspy ucieszyły Dynię niezmiernie (na miarę aktualnego stanu pamięci długotrwałej). Jednak trudno zaprzeczyć, najlepszy urodzinowy prezent Dynia znalazła sobie sama.
W koszu ze złomem Armii Zbawienia.
Za jeden funt.
Jeden z tych prezentów, na widok którego nerwowo zaczyna latać powieka, a jednocześnie nie bardzo wypada protestować, gdyż prezent tak absorbuje prezentobiorcę, że jest do tego prezentu gratis kwadrans świętego spokoju. Za jeden funt? (Bezcenne.)
Prezent ma formę rożowej plastikowej świni wyprodukowanej w Chinach, ktora irytująco rechocze i ma drgawki, gdy cisnąć jej na ryj.
(Producent? Cena Rybaka.)
W oczach Dyni - wniebowstąpienie.
Pierwszego wieczora pełnego drgawek i ciśnięcia na ryj opadła na mnie konkluzja, że oto estetycznie zbliżamy się do dna.
W złą godzinę, wiadomo.
Następnego dnia Dynia wygrzebała w koszu ze złomem Armii Zbawienia kolejną świnię.
Identyczną.
Rzec by można, nomen omen, kloniczną.
Rechot, podrygi, ciśnięcie na ryj razy dwa.
Nieustanne walki prosiąt.
Baterie nie do zdarcia.
Rożowe, estetyczne dno razy dwa.
Drgawki.
Moje.

(...)
Na zdjęciu Dynia śpi na moich kolanach w przyjemnym letargu.
Sielanka.
Miśnieńska porcelana na stoliku. Matka i ojciec leniwie przerzucają prasę, pogryzając ciateczka.
Jedenaście miesięcy później.
Ta sama kawiarnia. Ten sam stolik. Porcelana na parapecie. Gazety na parapecie. Ciasteczka na parapecie.
Poza zasięgiem.
Dynia wysuwa teleskopowe ręce w stronę filiżanki, Dynia nie chce siedzieć przypięta, Dynia chce wstać, Dynia domaga się swojego udziału w obu ciastkach, Dynia szarpie The Independent, Dynia chce mlecznej piany, Dynia pokrzykuje ap ap ap!, Dynia wyciąga ręce ku siedzącym przy sąsiednim stoliku nieletnim, Dynia zagarnia mleczną pianę, Dynia chce wyjść, Dynia chce wejść, Dynia chce zejść, Dynia chce całować ladę chłodniczą, Dynia nurkuje pod stołem, Nie! Dyniu! wznoszę głos,  Dynia zbiera i pcha w paszczę okruchy z nigdy nie umytej podłogi, Dynia kwiczy, Dynia cwałuje, tętent łapek plask plask plask, Dynia wierzga, Dynia przysiada na chwilę na moich kolanach, Dynia przez dłuższą chwilę, samodzielnie przerzuca książeczki oddech oddech oddech, Dynia przejmuje papier po ciastku, Dynia skubie przylepione do papieru okruchy (niech skubie, w pozorach spokoju dopije się i zje to, co uratowane przed Dynią)…
- Jest dzisiaj taki aktywny, cium cium cium, jak ten króliczek z reklamy. - pisze matka dwumiesięcznego nieruchomego niemowlęcia.
(Takiego, które odłożone na stronę nie przewróci się nawet na drugi bok, a nie, że metodycznie jak Houdini samodzielnie uwolni się z uprzęży dziecięcego stołka i spróbuje nurkować głową w dół. Nogi, Dyniu! Na litość! Najpierw nogi!)
Niech jej będzie wybaczone, tej matce od reklamy króliczka, bo nie wie o czym pisze.

(...)
Gut jak but.


©kaczka
5 comments on "817-818"
  1. Przyzwyczajaj sie Kaczko do odmiennych gustow u potomstwa! Rodzicielskie zdanie/sugestie mozna narzucic,ale nic nie przebije samodzielnego znaleziska i fascynacji tymze (chocby rozowa swinka to byla).Tobie polecam zanurzenie sie w glorii chwaly Matki odkrywcy o niezaspokojonej ciekawosci.
    Tez sie zastanawiam :dlaczego bylam tak bardzo zajeta przez pierwsze miesiace zycia mojej dzieciny?Patrzac z perspektywy kilkunastu lat to toto albo spalo,albo jadlo,albo bylo happy.Jakies tam kolki, nieprzespane nocne ...to bylo nic w porownaniu z mobilnoscia!Nawet Hamerykanski House Child Proofing nie pomogl -choc utrudnil zycie Rodzicom :)
    To tylko jeden z kolejnych etapow do zaliczenia.
    Po kazdym z nich bedziesz "One step closer to Heaven" (brzmi nieciekawie po polsku).

    p.s gdyby ten komentarz sie ukazal: to jest moja 3 proba i nie pamietam o czym pisalam na poczatku

    ReplyDelete
  2. Ten Anonymous to Monika z Hameryki (ta od unikania duzych pestek).Moim Google Account sie dostac do Ciebie nie moge.Tylko Anonim dziala!

    ReplyDelete
  3. Ha, co Wy wiecie o bladych prezentach! ;) - ja swej córce na urodziny podarowałam malutką tubkę z rurką do puszczania baniek mydlanych. Ale zgadnijcie, co sposród sterty grających, piszczących, skrzących darów wybrało me dziecko i co ściskało kurczowo w łapce, zasypiając? (i nie, nie wiedziała, że to ode mnie).
    Ja w ogóle chyba mam jakieś alternatywne dziecko. Żadnego 'child proofing' nie było, a ni razu nie przyłapałam jej na niezamierzonych próbach samobójczych. Nawet gdy wspinała się po schodach, czy na parapet - robiła to tak rozważnie i ostrożnie, upewniwszy się uprzednio, że jest ktoś, kto na nią patrzy i w razie czego złapie, że czujność ma została uśpiona, pogrzebana wręcz. (I pewnie teraz należy spodziewać się tfu tfu tfu tfu....)
    A ze swoimi zabawkami obchodzi się tak, jakby wszystkie były z miśnieńskiej procelany. A przypadkowo wyszperany scyzoryk bada ostrożnie, po czym przynosi z komentarzem: "mamuś, to noń, Masia noń nie, no no no".
    Dobrze chociaż, że wykazuje się standardowym poziomem (po)niemowlęcej (nad)aktywności, bo już bym się zamartwiła...

    ReplyDelete
  4. Po pierwsze to się przyzwyczajaj,po drugie murron się chwali: Remczewski skorzystał z naszej rady,że "najpierw nogi" po pierwszej odwrotnej próbie i chyba uznał,że tak lepiej bo z rady korzysta do tej pory (np biegając po piętrach betonowych płyt pozostawionych przez budowniczych (!!), a po trzecie to mam przeczucie zbliżającego się armagedonu pod postacią Młodszego Brata (ale miałam przeczucie,że Bronek jest Helenka więc co ja tam wiem).

    ReplyDelete
  5. > Monika: Lec tedy anonimem :-) Do gustow sie pzyzwyczajam, gdy nikt nie patrzy kopie swinie w zadek!

    > Anionko: ArtuRRRo podarowal Dyni megatubke do megabaniek. Musimy odpalic :-) Pozazdroscic rozwagi potomstwa. Dynia dzis nadzorujac przygotowania do kapieli (tak, tak, uwielbiamy kapiele!) przysunela sobie pudlo, w ktorym trzymamy przydasie, na pudlo wlazla zeby lepiej widziec, co dzieje sie w wannie, a ja przez sekunde zglupialam, bo moja corka nagle wysoka na metr :-)

    > Murronio Ruda: Bronislaw przyjdzie na swiat i zapyta: gdzie szachy? ;-)

    ReplyDelete