[250]

[5 Mar 2016]

(...)
Skutkiem (ubocznym) bawarskiej grypy niewiele pamiętam z podróży na Północ.
W malignie siedem godzin minęło jak z bicza strzelił.
Zdaje mi się, że Biskwit galopował  w tę i z powortem  środkiem przedziału na grzbiecie tęczowego jednorożca śpiewając Marsyliankę, ale głowy nie dam sobie uciąć, bo po pierwsze odpadła mi już w okolicach Frankfurtu, a po drugie bezmyślnie zmieszałam paracetamol z musującym winem i mogło mi się to odbić na ostrości percepcji.
Dotarłwszy do hacjendy Hauptcioteczki zgrabnie wyminęłam stęsknioną rodzinę, rzuciłam im na żer Biskwita, a następnie padłam w satynowe (!) piernaty i spałam nieprzerwanie przez kilka dni.
Dziateczki i owszem, interesowały się moim stanem, tak subtelnie, jak czyni to niedźwiedź grizli, gdy sprawdza, czy ma do czynienia z bufetem, czy z padliną.
Przesuwały się u wezgłowia wioniejąc pasztetową z keczupem, bekając syntetycznymi napojami czeko i fosfoluminescencyjną oranżadą. Prowokowały mnie konsumpcją bitej śmietany w spreju, rozszarpywaniem krwistych steków z patelni, jedzeniem żelków z podłogi i zlizywaniem lukru z pączków. Zezowały w moim kierunku oglądając siedem tysiecy osiemset czterdziesty szósty odcinek przygód Heidi w krainie Pokemonów lub uparcie odpalając kanał telewizji biblijnej (!), gdzie robot (!) odbierał poród Jana Chrzciciela, a Jezus (!) wyglądał jakby relegowano go z Załogi G (a wszystko to japońską kreską mangi).
A ja nic.
Żadnej zmarszczki na wykrochmalonym prześcieradle zen.
Nie dał mi rady akordeon dziadka znaleziony w piwnicy (Biskwit).
Ani gitara Norweskiego ściągnięta ze strychu (Dynia).
Ani zaaranżowane ad hoc widowisko światło-dźwięk na temat potopu (Dynia i Biskwit) z użyciem dekoracji tak antycznych, że przez moment przemknęło mi przez myśl, że to może nie pozostałości ze szkółki niedzielnej sprzed trzydziestu lat, ale oryginalne wyposażenie Arki?
Ani Hauptcioteczka wpadająca z radą, jak wychowywać dzieci, albo z pytaniem, kiedy skończyła się wojna birmańska i czy wygrali ją Niemcy?
Organizm nie przyzwyczajony do nagłych nadwyżek snu rozregulował się jak wieloletni abstynent po zjedzeniu bombonierki wiśni w likierze.
Świat się tak jakoś wygładził na swoich kanciastych rogach od tych wisienek, że nawet morda biedronki przytwierdzona do patyczka, która rzuciła się na mnie któregoś dnia o świcie, emitując dźwięki zupełnie obce bożym krówkom zdrapanym z góry Ararat, nawet ta morda biedronki nie spowodowała, że wyszłam z siebie, bo mam wrażenie, że po prostu bardzo mało było mnie tam w środku.
A do tego byłam kwintesencją dobroci i miłosierdzia.
Wnoszę po tym, że jedynie raz próbowałam otruć Hauptwujaszka.
Zasadziłam się otóż na biedaka mrożonymi paluszkami rybnymi w pełnoziarnistej (horror! horror!) panierce (innych nie dowieźli!). To jeszcze mógł być przypadek, ale postawiona obok miska sałatki z zielonych (horror! horror!) liści stanowiła wyraźny dowód, że działałam z premedytacją i że jestem zdemoralizowana do szpiku (zapewne też wegetariańskiego).
Bez maligny podróż powrotna na Południe trwała siedemnaście tysięcy godzin i okraszały ją nieustanne drobne końce świata.
W moim osobistych rankingu najwyżej notuję dwa.
Pierwszy, gdy się okazało, że odcień czerwonego żelka Haribo nie pasuje do nieokreślonej koncepcji artystycznej i to wystarcza, aby uzasadnić bezdenną rozpacz (Dynia).
Drugi, gdy dziateczki zażądały wyprawy do bufetu po należne im, darmowe fanty (w tym książeczki do kolorowania i kredki). Pociąg był zatłoczony, bufet podczepiono pięć wagonów dalej, trzy z tych wagonów były zarezerwowane dla miłośników ciszy, co dość głośno zanegował Biskwit.
I kiedy znienawidzone przez pasażerów pięciu wagonów wróciłyśmy wreszcie na nasze miejsca, a nie było nas tam chyba z tydzień, a po drodze nadepnęłyśmy na tysiąc stóp i efektem domina przewróciłyśmy kilkadziesiąt walizek i kiedy dzieciny wysypały na stolik wszystkie wyłudzone dobra, książki, gazety, kredki, modele pociągów, kiedy wydawało się, że teraz już tylko pięć godzin sielanki i świętego spokoju, że dziatki moje nie będą już zwisać z półek, śpiewać ‘Let it go’, ani czytać na głosy ‘Hamburger Zeitung’, że wreszcie zajmą się sobą, intelektualną rozrywką, machną sudoku oraz krzyżówkę jolkę, a następnie połączą numery i rozwiążą szaradę, wtedy Dynia przebiegła wzrokiem po kolekcji i zawyła: ‘Ale ja się tak straaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaasznie nuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuudzę!’.
A Biskwit przytaknął.

...
Współpasażer, którego występny los posadził przy naszym stoliku, czytał ‘Przewodnik łowiecki’.
Myślę, że kilkaset razy w ciągu tej podroży mentalnie postrzelił nas z dwururki.
...
(I Dynia i Biskwit, ach, jakie to klasyczne, usnęły na dziesięć minut przed stacją końcową.)

(...)
Elektoracie, konkurs na Tekst Roku przyniósł kaczce 139 głosów. To bardzo solidne trzy kulki i być może nawet szansa na dalszą nominację przez Jurora.
Wszystkim, którzy tak ochoczo i gromadnie na narozmaitsze sposoby poparli kaczkę, BARDZO dziękuję!
Czuj duch i ku chwale blogosfery!

©kaczka
24 comments on "[250]"
  1. Kaczko, należy Ci się pokojowa nagroda Nobla... oczywiście, jeśli jeszcze nie udusiłaś progenitury...?

    ReplyDelete
  2. A propos kaczki dzialalnosci dla pokoju... w nastepnej notce :-) Stay tuned!

    ReplyDelete
  3. A propo wisienek, Potomka dzisiejszej nocy i zapewne wybrykiem natury - no nie przyzyczajajmy się jeszcze - przespała 5h ciurkiem. Ja 4,5. I normalni ludzie mają tak codziennie?! Degrangolada!

    ReplyDelete
    Replies
    1. Normalni to i po dwanascie maja! Takie zdziczenie.

      Delete
    2. 12h?! Ciurkiem? Upadek moralny!

      Delete
  4. Hauptwujostwu witaminy szkodzą aby? Mój ty Boże, a ja myślałam,że mój mąż jest jedynym osobnikiem tego gatunku.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Hauptwujostwo ma dowody, ze witaminy to miedzygalaktyczny spisek producentow marchewki i ogorkow!

      Delete
  5. Dzisiaj moja córka wymyśliła że na urodziny pragnie mieć tort z kaczką. Ja jej z przyjemnością nabędę, bo to akurat również mój ulubiony bohater :D

    ReplyDelete
    Replies
    1. Ulubiony bohater, dodajmy, TRAGICZNY!
      (Jestem pewna, ze Bebe zostalo kilkanascie tortow z kaczka! :-)

      :*

      Delete
    2. Zostało mi na pewno ze trzy tuziny samych Kaczek! Rosarium, gdzie słać?

      Delete
    3. Do maja wytrzymają? Ja chętnie każdą ilość...Róża odjechała na punkcie Dziwaczki!

      Delete
    4. Bebe, możesz nie wiedzieć, ale Google grafika ukazuje twoje dzieło cukiernicze jako odpowiedź na hasło "tort z kaczką". Będą cię kopiować!

      Delete
    5. Buhaha! Cóż za zaszczyt! Nadawaj adres na priv, to (nomen omen) puszczę w Waszą stronę kilkanaście kaczek. Mam nadzieję, że ich marchewkowo-dyniowa natura nie stanie na drodze ich kariery na piedestale.

      Delete
    6. Bóg mi świadkiem napisałam :)))

      Delete
  6. A coz to za dilerke kaczka z dyni panie tu tak bez skrepowania uprawiaja?!
    :-)))

    ReplyDelete
    Replies
    1. Kaczka z dyni na biskwitach.Tort idealny. Brakuje akcentu norweskiego, ale zawsze mogę kota ufryzowac

      Delete
    2. This comment has been removed by the author.

      Delete
  7. Jak Ci przy akordeonie i telewizji biblijnej nawet brewka nie pykla, to znaczy, ze naprawde bylas bardzo slaba i chora...

    ReplyDelete
    Replies
    1. Tak! Akordeon wyraznie pokazal, ze Biskwit nie jest AZ takim Mozartem, jak sie wydaje pani od ksylofonu. A mimo to nic... nic mi nie pyklo. Mozliwe, ze pyklo mi wczesniej. Ta recepturka, na ktora sie powiazalam, zeby dotrzec na dworzec :-)

      Delete
  8. Przyznaj się, ile razy w drodze powrotnej myślałaś tęsknie o znieczulającej mocy grypy bawarskiej?

    ReplyDelete
    Replies
    1. Stale! Z nielicznymi przerwami na 'a gdyby wyskoczyc, gdy pociag przyhamuje na zakrecie' :-) Chwilami tez pozyczalam od wspolpasazera te mentalna dwururke ;-)

      Delete
  9. No i nie bądź taka, podziel się uwagami Haupcioteczki na temat wychowania dziatek!

    ReplyDelete
    Replies
    1. Ja też chcę to wiedzieć!
      Jak wychowywać dzieci.

      Delete
    2. Alez oczywiscie, ze sie podziele! Jak moglabym zatrzymac dla siebie! :-)

      Delete