[29 Jun 2015]
(...)
Uczucie, które łączy Biskwita z Kroacją (dwuletnią siostrą Jacka Londona) to miłość skomplikowana i uporczywa.
Biskwit może i wygląda, jak ten anioł przeprowadzający dziateczki przez mostek nad przepaścią, ale pamięć ma jak słoń i zaznane krzywdy zapisuje sobie skrupulatnie na twardym dysku.
(Powinno mi to dać do myślenia, że i moja odmowa nieustannego podsypywania biszkoptów również nie ulega przedawnieniu.)
Twardy ten dysk, o konsystencji granitowej ściany, w którą można sobie dla sportu ciskać grochem, przechowuje wspomnienia wszystkich przypadków poszarpania nietykalności osobistej, których dopuściła się Kroacja w czasach, gdy Biskwit był dzieckiem stacjonarnym i potępiał przemoc fizyczną.
Odkąd jednak Biskwit zsynchronizował ruchy kończyn dolnych i górnych, używa jednych i drugich, by zemścić się za doznane krzywdy.
Czasem czyni to w otwartym pojedynku na ubitej w piaskownicy ziemi, czasem tka intrygę na miarę piłkarzy z Premier League (nie tylko fauluje, ale i odgryza przeciwnikom wystające wypustki), czasem skrada się od tyłu wydłubanymi tunelami i atakuje z zaskoczenia w przebraniu burzy piaskowej.
Prędzej niż później, każde spotkanie Biskwita z Kroacją kończy się efektownym sparringiem.
W powietrzu unosi się piasek, latają fragmenty wyszarpanych koafiur, garderoba się mechaci, guziki strzelają, uczestnicy wymieniają się odciskami szczęk na tkankach miękkich, a bronią ostateczną jest w przypadku Biskwita bardzo wysokie ce – pisk, którym Biskwit rozpękuje kryształy z Bohemii, ścina żółtka w surowych jajach i wprowadza w niebezpieczne wibracje niestabilną konstrukcję matczynej psychiki.
Załamałabym się, odgryzła łapy i wraziła sobie szydełko w ucho albo mózg, ale przecież mam Dynię!
Dynię wyróżniono niedawno za zasługi dla pokojowego rozwiązywania konfliktów zbrojnych, podkreślając przy tym jej wyjątkowe zdolności negocjacyjne.
W domu tego nie dostrzegam, bo w domu również koafiury, guziki i szczęki wbite w tkanki miękkie (ot, taka tam dowolna interpretacja miłości siostrzanej), ale faktycznie na mieście Dynia ma w sobie coś, co upodabnia ją do batalionu Błękitnych Hełmów, Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości, Anakina Skywalkera, Matki Teresy i Martina Luthera Kinga.
Dynia nie zważając na rykoszety, wciska się w sam środek afery między Biskwitem i Kroacją i wygłasza antywojenne, poruszające do trzewi mowy o cywilizacji miłości.
Zużywa przy tym sporo zwrotów typu: ‘kind hands!’, ‘UNDERSTOOD?!’, ‘sharing is caring!’, a także... ‘you may not have very big brains BUT...’
Z tym ostatnim trudno się nie zgodzić. Mózgi Biskwita i Kroacji nie mieszczą większości pereł, którymi sypie Dynia.
Ba, nie są nawet na tyle duże, żeby zidentyfikować obelgę.
Takoż stoją obie przed Dynią, patrzą na nią wzrokiem, w którym dostrzec można pewien zachwyt nad elokwencją kaznodziei, ale bardziej refleksję nad nieprzystępnością treści.
Imaginuję sobie, że tak właśnie może wyglądać Grecja i Bruksela pochylone razem nad wyciągiem z konta.
©kaczka
(...)
Uczucie, które łączy Biskwita z Kroacją (dwuletnią siostrą Jacka Londona) to miłość skomplikowana i uporczywa.
Biskwit może i wygląda, jak ten anioł przeprowadzający dziateczki przez mostek nad przepaścią, ale pamięć ma jak słoń i zaznane krzywdy zapisuje sobie skrupulatnie na twardym dysku.
(Powinno mi to dać do myślenia, że i moja odmowa nieustannego podsypywania biszkoptów również nie ulega przedawnieniu.)
Twardy ten dysk, o konsystencji granitowej ściany, w którą można sobie dla sportu ciskać grochem, przechowuje wspomnienia wszystkich przypadków poszarpania nietykalności osobistej, których dopuściła się Kroacja w czasach, gdy Biskwit był dzieckiem stacjonarnym i potępiał przemoc fizyczną.
Odkąd jednak Biskwit zsynchronizował ruchy kończyn dolnych i górnych, używa jednych i drugich, by zemścić się za doznane krzywdy.
Czasem czyni to w otwartym pojedynku na ubitej w piaskownicy ziemi, czasem tka intrygę na miarę piłkarzy z Premier League (nie tylko fauluje, ale i odgryza przeciwnikom wystające wypustki), czasem skrada się od tyłu wydłubanymi tunelami i atakuje z zaskoczenia w przebraniu burzy piaskowej.
Prędzej niż później, każde spotkanie Biskwita z Kroacją kończy się efektownym sparringiem.
W powietrzu unosi się piasek, latają fragmenty wyszarpanych koafiur, garderoba się mechaci, guziki strzelają, uczestnicy wymieniają się odciskami szczęk na tkankach miękkich, a bronią ostateczną jest w przypadku Biskwita bardzo wysokie ce – pisk, którym Biskwit rozpękuje kryształy z Bohemii, ścina żółtka w surowych jajach i wprowadza w niebezpieczne wibracje niestabilną konstrukcję matczynej psychiki.
Załamałabym się, odgryzła łapy i wraziła sobie szydełko w ucho albo mózg, ale przecież mam Dynię!
Dynię wyróżniono niedawno za zasługi dla pokojowego rozwiązywania konfliktów zbrojnych, podkreślając przy tym jej wyjątkowe zdolności negocjacyjne.
W domu tego nie dostrzegam, bo w domu również koafiury, guziki i szczęki wbite w tkanki miękkie (ot, taka tam dowolna interpretacja miłości siostrzanej), ale faktycznie na mieście Dynia ma w sobie coś, co upodabnia ją do batalionu Błękitnych Hełmów, Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości, Anakina Skywalkera, Matki Teresy i Martina Luthera Kinga.
Dynia nie zważając na rykoszety, wciska się w sam środek afery między Biskwitem i Kroacją i wygłasza antywojenne, poruszające do trzewi mowy o cywilizacji miłości.
Zużywa przy tym sporo zwrotów typu: ‘kind hands!’, ‘UNDERSTOOD?!’, ‘sharing is caring!’, a także... ‘you may not have very big brains BUT...’
Z tym ostatnim trudno się nie zgodzić. Mózgi Biskwita i Kroacji nie mieszczą większości pereł, którymi sypie Dynia.
Ba, nie są nawet na tyle duże, żeby zidentyfikować obelgę.
Takoż stoją obie przed Dynią, patrzą na nią wzrokiem, w którym dostrzec można pewien zachwyt nad elokwencją kaznodziei, ale bardziej refleksję nad nieprzystępnością treści.
Imaginuję sobie, że tak właśnie może wyglądać Grecja i Bruksela pochylone razem nad wyciągiem z konta.
©kaczka