Image Slider

[408]

[9 Jan 2020]

(…)
Gdy noga Norweskiemu w końcu odrosła, to wewnętrznie zepsuła się kaczka.
I trafiła do tego samego chirurga, do którego przez dwa miesiące skakał Norweski.
Nie było w tym żadnego przypadku, bo to jedyny chirurg w okolicy, a wachlarz jego usług wprawia w oszołomienie.
Chirurg przyrasta nogi, prostuje garbatych, usuwa wrośnięte paznokcie, demontuje tatuaże, rwie zęby, rozpoznaje płeć embrionów, wykonuje mammografię, leczy koński ochwat, a jak pacjent się uprze to mu wężykiem od akwarium zrobi gastroskopię.
Spotyka się tam w poczekalni chyba cała rosyjska diaspora. Kolejka formuje się przed budynkiem już przed siódmą rano. Stoją młodzi, starcy, renciści, emeryci, noworodki, ludzie bez nóg, ludzie z trzema nogami, ludzie z kostkami lodu, w których trzymają swe odcięte palce do przyszycia, stoi Norweski na jednej nodze, matki w ciąży, kobiety z piersiami, konie z ochwatem. Recepcjonistka, jak naprowadzacz samolotów na lotnisku, strategicznie rozmieszcza pacjentów w labiryncie gabinetów. Nad wszystkim unosi się aura niezwykłości, a kolejka z ust do ust podaje sobie przykłady cudów uzdrowienia, które klasyfikują chirurga w tej samej kategorii co Kaszpirowski, Nowak i Bashobora.
Trzy, a może nawet cztery, razy podejmowałam próby uzyskania diagnozy. Acz, gdy po raz kolejny przyszło mi dzielić ostatnie krzesełko w poczekalni z człowiekiem, który przed chwilą tętnicą szyjną upadł na widelec, a jednocześnie na kolanach trzymać czyjąś klatkę z gołębiami defekującymi na strony dziennika ‘Konsomolskaja Prawda’, uznałam, że los daje mi znaki i zaczęłam szukać lekarza o trochę węższej specjalizacji.
Nie było to łatwe zadanie i wiele razy zostawiło mnie szczerze zatroskaną o intelektualną kondycję ludzkości.
kaczka w telefonie: Drynnnnn… drynnnn… Guten Tag. Chciałabym do gastrologa.
Recepcjonistka: Każdy by chciał. Najbliższy termin za dwa miesiące. Skierowanie jest?
kaczka: Nie ma.
Recepcjonistka: No to nie mogę zapisać. Przecież bez skierowania… 
.
.
.
.
.
.
nie będziemy wiedzieć, co pacjentowi dolega i co mamy zrobić!

Ostatecznie (Uwaga! Spojler!) kacze wątpia znalazły czułe ręce lekarza chorób wewnętrznych, który czniając skierowania, ustalił, co robić, przy użyciu prehistorycznego narzędzia - wywiadu z pacjentką.
To znacząco podniosło morale.
A potem nadeszły Święta i cherubięta, moje cud-szalki Petriego, podarowały kaczce, to, co kaczka kocha przecież nad życie, azaliż hodowlę mikrobów.
Spersonalizowaną.
Z dedykacją.
Czule na własnej tkance pasioną.
Przepasażowaną przez cały oddział przedszkolny i oszlifowaną na brylant w Szkole Imienia Ofiar.
Zatem w Wigilię, oprócz torsji targało mną nie tylko wzruszenie, że prezent tak doskonale dobrany, ale także tęsknota za tą sałatką z kartofli, której nie dane było zatrzymać się w kaczce na dłużej. I z którą rozstałyśmy się dość gwałtownie i melodramatycznie. Nieomal jak Scarlett z Rhettem.

Ale to nie tak, że ostatnie miesiące usłane były wyłącznie urwanymi nogami, rezygnacją, apatią i samobójczymi próbami autodiagnozy w internetach.
W październiku odbyły się wszak wybory do Sejmu i Senatu RP, do udziału w których przekonał mnie Norweski. Jakby nie patrzeć, przedstawiciel obcego mocarstwa próbującego ingerować w politykę wewnętrzną Polski.
Zapytał: A na te tam yyyyyy…. wybory to cię podrzucić? A ja pomyślałam: raz kaczce śmierć! i się zgodziłam.
(Choć trzeba było na tę podróż oleju napędowego na dwieście mil morskich dokupić i swoje w korkach na autobahnach odstać. Ale czy ja ci Ojczyzno wypominam? Ależ skąd!)
Jakie to było piękne, patriotyczne wydarzenie!
Zabraliśmy Biskwita, aby zaznał niczym nieskrępowanej, żywej demokracji.
(Aczkolwiek, odnotujmy, że Biskwita bardziej od demokracji kręcił plac zabaw przed siedzibą komisji).
A w siedzibie, jak w Polsce. Jak w Ojczyźnie. Jak w ojczyźnianym ZUS-ie. (Mam porównanie, gdyż ostatnio bywałam.)
Siedemnaście rozgałęziających się kolejek. Z drona wyglądałoby to jak ten rysunek drzewa filogenetycznego człowieka. Tego, na którym wszyscy wywodzimy się od małpy. Na zbliżeniu, przynamniej jeden neandertal próbujący mnie przymusić do raźnego marszu nadeptywaniem na pięty i wbijaniem łokci pod żebra.
Siedemnaście kolejek! Nikt nie wie, gdzie się zaczynają, a gdzie kończą. Zygmunt z Haliną, dla pewności, stoją w każdej. Ludzka masa faluje. Sebastian wjeżdża w tłum wózkiem i krzyczy żeby się rozpierzchać, bo ma dziecko i mu się należy bez stania, a jak ktoś ma jeszcze wątpliwości to Kevin właśnie zrobił kupę. Za Sebastianem i śladem zapachowym Kevina sunie Vanessa i syczy, że noprzecieszzzzzzzzz… do A nie ma kolejki, a ją Bóg pokarał, że wyszła za idiotę o nazwisku na Ka. I niech się tłum rozstąpi, bo ona będzie teraz tu przy urnie przewijać pacholę.
Tłum rwie we wszystkie strony i ani myśli się rozstąpiać.
Vanessa wbija niejawnie przewijać Kevina w kabinie wyborczej, za zasłonką.
Sebastian strzela sobie selfie z urną.
(Przezroczystość urny pozwala przeczytać, co anonimowy wyborca sądzi o matce Adriana i o samym Adrianie.)
Janusz nie wie, czy jak na SZ to tam gdzie eS, więc na wszelki wypadek stoi przy eL. Rozdzielone przed laty rodziny łączą się. Połączone rodziny rozstają się gwałtownie na tle odmiennych orientacji politycznych. Hostessy roznoszą czekoladki. Biskwit bierze całą tacę. Hostessa próbuje odebrać. Biskwit nie odpuszcza. Inicjuje się szarpaninka. Pod ścianą stoi Antoni i rozdaje 'Strażnicę', gazetki reklamowe z polskiego sklepu (pierogi, kabanosy, kiszone ogórki, Martyniuk, 'Fakty i Mity')  i zaproszenia na Polish Event - Polski Wieczór Kabaretowy w remizie pod Lipskiem. Henryk, członek komisji, odrywa się od stołu i rzuca się jak pantera na plecy Przemysława. Przemysław próbował właśnie wynieść z lokalu swoją kartę do głosowania, by pokazać Grażynie, gdzie Lewica, a gdzie Konfederacja. Zofia, lat sześćdziesiąt dwa, spluwa na obezwładnionego Przemysława, bo „tylko zdrajcy ojczyzny głosują na Lewicę” i „żeby cię ty gnoju pokarało ty za rękę podniesioną na Prezesa niech żyje wiecznie”. Przemysław ma żal, bo jest za Prezesem, a Grażynie chciał tylko pokazać, gdzie nie skreślać. Biskwit przegrywa w tackę. Ma żal. Nie pociesza go możliwość stawiania krzyżyków na karcie do głosowania, gdyż wolałby tam raczej malować.
Tęczę (!)
Odmawiam.
Biskwit ma coraz więcej żalu.
Nie wrzuci do urny.
Zrobi samolocik.
Chce cukierków.
Chce tęczy.
Chce placu zabaw.
Chce stąd iść.
Nienawidzi demokracji.
Korzystając z chwili mej wychowawczej indolencji Renata wyrywa mi długopis z ręki, bo myślała, że jest publiczny. Zaprzeczam. Renata daje mi rubasznego kuksańca w bok i mówi, że przecież ci nie zjem, co nie?
'I że my Polacy tacy zawsze nieużyci, a muslim to zawsze z drugim muslimem trzyma.'
Mówię Renacie, żeby sobie zatrzymała ten długopis na pamiątkę.
Renata pyta, czy na pewno mam tylko z niebieskim wkładem.
Przy stoliku z literą eM jak Miłość Andżelika próbuje udowodnić swoją tożsamość przy użyciu kuzynki i karty lojalnościowej z H&M.
Przed budynkiem trwa piknik. Naród obsiadł ławki, je hot-dogi i wypełnia karty – Henryk najwyraźniej nie wszystkim był żywą przeszkodą, nie wszystkich na czas obezwładnił - i dzieli się przemyśleniami na temat uczciwości swoich kandydatów.  
- A w chuj wszyscy to i tak złodzieje. - podsumowuje Kazimierz i ociera wąs z keczupu.

W odróżnieniu od Biskwita jestem wielką fanką demokracji.

©kaczka