Image Slider

1570

[28 May 2013]

(...)
Argumenty argumentami, a sprawiedliwość jednak zawsze po naszej stronie.


(...)
Norweski w wersji Playmobil.


©kaczka

1569

[26 May 2013]

(...)
Odhaczamy w towarzyskim kalendarzu.
Jeśli dziś niedziela, to chrzciny.
Nieobyta w dogmatach doznałam dysonansu, gdy anglikański wikary wzniósł modły o świetlaną pomyślność i niegasnącą - ‘Top 10’- popularność kościoła katolickiego.
Gdybym nie miała, czarno na białym, na kartce, uznałabym pewnie, że to omamy.
Zapytałam po sumie – wikary jedną ręką taśmowo spławiał w chrzcielnicy piętnastokilogramowych neofitów, ciężka praca, nie ma czego zazdroscić – W sumie – rzekł mi wikary – się rozbija o małą literę.
Obiecał dorzucić asteryks i przypisy. Się pośmialiśmy w kruchcie i rozeszli w pokoju.
Przyjęcie po, wiadomo, humus, słupki marchewki, zimna pizza, kanapka z serem z farfocli.
Już wiemy, obiadem najedliśmy się w domu.
(Trudno było jednak nie wspominać jeszcze w pamięci świeżej, słowiańskiej gościnności. I nie łkać w kącie nad humusem i marchewką.)
Tematem przewodnim party było ‘Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi’.






(...)
By zrekompensować sobie nieustannie wytykany przez Rubenita brak rodzeństwa, Dynia przysposobiła jedną z lalek.
- Maaaaama! This is my baby sister!
(całe zdanie! całe zdanie! gdzie sole trzeźwiące?!)
- A jak ma na imię?
- Happy. Happy Biskwit.


©kaczka

1567-1568

[24-25 May 2013]

(...)
Należało przypuszczać, że brnięcie w przekupstwo zaraz wróci bumerangiem.
Prosto w czerep.
Wielce krótkowzroczna strategia.
- Mama?
- Słucham?
- Tomorrow majn going play-school?
- Tak właśnie.
- Majn crying!
- Nie chcesz iść?
- Majn like.
- Czemu zatem będziesz płakać?
- Majn like crying. Majn crying, papa tuli.

Wyszła. Wróciła.
- Mama?
- Słucham?
- No crying play-school. Five Haribo?

Skubana, chciała podbić stawkę.

(...)
Ojczyzny łono, po słowiańskiej stronie – miodem i mlekiem.
Gdzieśmy nie poszli, a chodziliśmy wiele, przychylano nam nieboskłonu.
Ser z księżyca, maślanka z Jowisza.
Wystarczyło się skrzywić.
Na obchody urzędowo-obrzędowej uroczystości zaproszono nas do lokalu.
(Wspominamy z rozrzewnieniem. Kiedyśmy się tak ostatnio, Norweski, pysznie najedli? W 2008?)
Dynia rozdarta w strzępy, bo tu pieczyste z kury pod kopcem frytek z kepuczem, tam – huśtawki i towarzystwo rozrywkowej grupy rówieśniczej.
Ciskało Dynią jak Werterem.
Tu frytka, tam się bujnąć, tu wrócić po kartofla, tu napchać się jak chomik, tu biec dalej.
Wreszcie podczas którejś z dłuższych nieobecności personel uniósł talerz i zastąpił pustą zastawą do deserów.
I nagle, w mgnieniu oka, Dynia wyparowała.
Stała za mną, była, odwracam się, nie ma.
Pobiegł Norweski ku huśtawkom, ja udałam się w głąb lokalu.
Zastałam Dynię w sali na piętrze, właśnie usiadła do stołu, przysunęła sobie talerz, rozłożyła serwetkę, już sięgała po przystawki...
Grupa obcych nam gości w tiulach i krawatach, która właśnie zaczynała  zajmować miejsca na tej równoległej do naszej imprezie miała na twarzach duży znak zapytania.
W sumie to zbili się w grupę w przeciwległym kącie i nie bardzo wiedzieli, co czynić.
Ratować przystawki? Dzwonić do opieki społecznej? Podać chleba ze smalcem i skwarką? Nalać kompotu?
Wydłubana z przystawek Dynia uderzyła w smark. Może poszło o to, że mieli lepsze frytki? Może o to, że spętaliśmy samodzielność?
(Komentarz pana z krawatem: 'a skąd niby to dziecko ma wiedzieć, co znaczy alternatywna?' bo zdaje się tak zagaiłam, powiedziałam coś w stylu: 'pójdźmy stąd Dyniu, bo to alternatywna impreza', miałam nawet zanalizować pod kątem, urażona, że jeszcze mi nikt, nigdy... ale ostatecznie odkładam na półkę ‘słowiański folklor’.)

(...)
Gdzieś między wschodem a zachodem wyznała mi po raz pierwszy: ‘mama, you’re my BEFT FRIEND!’.
Nieustannie się tym cieszę, choć jak wykazał Norweski (zazdrość i zawiść!), na liście jest także Listonosz Pat, kilkunastu pluszowych wypchańców i butelka soku z czarnej porzeczki.

(...)
'Majn seeing... majn?!'


(...)
Lody w kolorze bul.

©kaczka

Enerde

[May 2013]

(...)
Gdy nocą wychodziliśmy z domu wiatr zerwał Dyni czapkę.
Na dzielnicy zaciemnienie. Szukaliśmy czapki z latarkami.
Dziesięć stopni, szkwał.
Pięć godzin później gorący, enerdowski asfalt, dwadzieścia siedem w cieniu.
Suche powietrze, platanowe aleje, duszący zapach bzów.
Gdy z rzadka nad naszą wsią rozlewa się słońce społeczeństwo bieży wietrzyć piernaty.
Świeci słońce, powietrze pachnie stuletnią pleśnią.
Enerdowskie słońce pachnie słońcem, nie zarodnikami grzybów.
A Niemcy nieustannie mają ściśnięte pośladki.
Strażniczka Układu Schengen nieomalże wypadła z budki.
- Nie jest sobą na zdjęciu!
Trudno zaprzeczyć. Na zdjęciu ma trzy tygodnie i wygląda jak Józef Oleksy.
- Potrzebny jest nowy paszport!
Tu jeszcze myśleliśmy, że to bawarska krotochwila.
Pominę zatem kwadransową, czczą dyskusję ‘ten paszport jest urzędowym dokumentem ważnym przez pięć lat’ kontra ‘nie jest sobą’.
W końcu jednak prześlizgnęliśmy się pod bramką.
Zatem, gdy później, gdy kupowaliśmy w kiosku zdrapkę, gdy nieobyczajnie przyszło nam do głowy pozwolić Dyni dokonać wyboru, gdy subiekt rzucił się na pojemnik nakrywając go ciałem, nieomal przytrzaskując nam palce i krzycząc ‘TYLKO DLA DOROSŁYCH! TYLKO!’ już nie zakładaliśmy, że sobie żartuje, tylko grzecznie przeprosiliśmy, że żyjemy.
W krainie spiętych pośladków trzeba spiąć i własne.
W planach mieliśmy bogaty program kulturalny, roztopił się w dwudziestu siedmiu w cieniu.
Snuliśmy się po Enerde od lodziarni do kawiarni, leżeliśmy na trawie, Dynia ciskała bułką we wróble.
(... by z miejsca podnosić z ziemi tę bułkę i konsumować pod przykrywką ‘majn trying!’)
Piwo, curry wursty, kebap, turecka pizza ze smażonymi kartoflami, drink z palemką.
Jedynym wydarzeniem artystycznym był podrzędny kukiełkowy teatrzyk w zasmarkanym namiociku wbitym w sam środek granicy między wschodem i zachodem.
Odbębniłam jeden akt z Dynią.
Dynia usiadła w pierwszym rzędzie, mnie posadziła w ostatnim.
Wychodząc z założenia, że mogę być językowo niewydolna, przychodziła co pięć minut streszczać zawiłości akcji ('Maaaaama! Gruffalo! Roooarrrrrrr!) oraz informować kto komu w pierwszym rzędzie dał w ucho.
Dużo mówi ta Dynia.
(Mówi, na przykład, ‘Maaaaama! Pani said Aufstieg! Hallo pani!
I nie wiem, czy otwierać szampana, czy fiolkę z relanium?)
I wszędzie jest u siebie.
Tego jej zazdroszczę.


(...)

















©kaczka

1565-1566

[10-12 May 2013]

(...)
U progu weekendu Republika Dyńska ogłosiła niepodległość i niezawisłość.
Wszystko winszuje sobie robić sama, za zamkniętymi drzwiami, bez świadków.
Trochę niepokojące.
(Komplet tasaków w kuchni, kran z wrzątkiem w łazience, kanalizacja skrótem do Tamizy...)
I znacząco komplikuje logistykę.


(Norweski w trwodze teoretyzuje, czy wygodniej jest o świcie ubierać dziecko bezwładne, czy z wybujałym przerostem samodzielności?)

(...)
 Opanowała podstawy ekonomii.
- Tata kupi.
- A jeśli nie ma pieniędzy, Dyniu?
- Tata kupi. Pieniądze.



©kaczka

1563-1564



[9-10 May 2013]

(...)
Pouczona na okoliczność emitowania entuzjazmu w zakładzie wychowawczym (brak entuzjazmu -brak wymiernych, kalorycznych bonusów) Dynia wstąpiła w progi placówki z uśmiechem ‘kill Batman’ (patrz: Sheldon Cooper).
Personel się spłoszył myśląc, że to symptom jakiejś rzadkiej neurologicznej choroby.

(...)
Z uwag w dzienniczku.
'Dynia odmówiła zjedzenia obiadu twierdząc, że ‘mama said first yoghurt, next dinner’.'
Podobno negocjacje zerwano po dziesięciu minutach przekrzykiwania się: ‘no, mama said first dinner, next yoghurt’ ‘NO, FIRST  YOGHURT, NEXT DINNER’...
Zerwano, bo jedna ze stron szekspirowsko rzuciła się na podłogę - sprawdziwszy uprzednio kątem oka, czy pada na miękkie i wygodne – i tak trwała chromoląc przystawki, główne oraz puddingi.
 Nadwątloną zajściem cierpliwość ochronki wyczerpał ostatecznie Rubenito, który obserwując zajście znad swego talerza paelli, postanowił nadmienić, że i on jest zainteresowanym wcześniejszą konsumpcją jogurtu.
Nadmienił – 'I wish I had yoghurt NOW' – (cholerny językowy purysta!) i cisnął talerzem o stół.
Tego za wiele. Za wiele tego było.
Rebeliantów rozstawiono po kątach z dożywotnim szlabanem na jogurt.
Ochronka zażyła bromu.
- Dyniu – przesłuchuję patrząc w niewinny lazur ócz – niby zatem jakie jest moje stanowisko w sprawie obiadu i nabiału?
- NEXT YOGHURT, NEXT DINNER!
I nawet jej powieka nie drgnęła.

©kaczka

1256-1562

[1-7 May]

(...)
Przede wszystkim nauczyła się wyrywać serce Rubenitowi i wycierać sobie nim buty. (I sercem, i w sumie Rubenitem.)
- Majn no like you more. – rzuca ponoć od niechcenia w regularnych interwałach i syci się iberyjską spektakularną, dość teatralną rozpaczą. (Gil, smark, ryk, darcie szat, ‘Dynia no like me’.)
Indagowana o powody, bezczelnie się wypiera.
- MAJN LIKE! MUCH!

(...)
W trzecim roku wojny o jeden plastikowy, ogrodowy samochód pokonała przeciwników jednym strategicznym posunięciem.
Zdjęła gacie i nasikała do środka.
Ochronce nerwowo lata powieka.
Rubenito bawi się piłeczką.

(...)
Na nic próby racjonalnej dyskusji na temat ‘przestań urządzać sceny, gdy ojciec oddaje cię do zakładu wychowawczego’.
Posunęłam się do przekupstwa ‘nie będziesz płakać, dostaniesz lizaka’.
Dyni zaświeciły się chytre oczka.
Przekalkulowała.
Przypieczętowałyśmy kontrakt.
Zaiste, powiada Norweski, łzy nie uroniła, ale mową ciała dała do zrozumienia, że placówka napawa ją wstrętem. Słowem, miała minę jakby ją obesrało.
Mój błąd.
Należało sprecyzować.
Nie będziesz płakać i będziesz emitować entuzjazm.

(...)
Długi weekend był nadzwyczaj krótki.
Zbyt krótki.
Niby w tych samych dekoracjach, ale przy niebywałej pogodzie i w doborowym towarzystwie.
Od wczoraj Dynia utrzymuje, że pomidory są błeeeeee..., bo tak powiedziała Ulu.
Ulu guru.
W ciągu czterdziestu ośmiu godzin Ulu przekonała Dynię, że arcyfajnie jest nurkować w wannie, a mycie włosów to rozrywka najwyższych lotów.
Słowem, Ulu wykonała niewykonalne.
Może dzieci powinno wychowywać starsze rodzeństwo?

(...)




©kaczka