Image Slider

909-911

[28-30 Sep 2011]



(...)
Trzydzieści stopni w cieniu.
Sandały i sukienki.
Planowałam obejść wszystkie charytatywne śniadania we wsi.
Już z pierwszego, w Domu Spokojnej Starości, należało się pospiesznie ewakuować.
Ktoś ustawił pryzmę ciastczanych, charytatywnych babeczek z kremem i kandyzowaną wisienką na niskim stoliku do kawy.
Jak raz w zasięgu teleskopowych rączek.
Nieporozumienie.
Dynia odniosła wrażenie, że to bufet all-you-can-eat, albo, że myślą przewodnią eventu jest charytatywne dokarmianie Dyni.
Wczepiałaby się framugi, gdy ją wynosiłam, ale w każdej ręce trzymała po babeczce, więc technicznie nie dała rady.
Ponieważ i usta miała zapchane babeczką (lub dwoma, a może trzema?), szczęśliwie, nie mogła też zbyt głośno protestować.
Wyszłyśmy prawie po angielsku, zostawiając w skarbonce budżet przeznaczony na wszystkie pozostałe śniadania.
A na wybranych babeczkach – odciski palców w kremie.

(...)
Związek Dyni i Rubenita oparty jest podobno na nowoczesnym podziale obowiązków.
Dynia obsługuje park maszynowy i odbiera telefony, Rubenito opiekuje się plastikowym dzieckiem.

(...)
Dogspotting.
Rubenito wykłada Dyni zoologię.
Na widok psów Dynia od wczoraj krzyczy: guau guau, guau.

(...)
U schyłku Dnia wysłałam Dynię po zakupy.
(Stały w torbie w przedpokoju.)
Długo jej nie było.
Długo.
Gdy dotarła do niej ekspedycja ratunkowa okazało się, że rozpakowała kiełbasiane rolki (sześć na dziewięć centymetrów) i właśnie kończyła konsumować drugą.


©kaczka

907-908

[26-27 Sep 2011]



(...)
Tao według Dyni.
- mammamamamaMA! [czytaj: kot]
Kot przezornie pada na ziemię i udaje padlinę.
Dynia przykuca i patrzy.
Kot wstrzymuje oddech.
Dynia skrada się w kierunku ogona.
Kot ma zapaść.
(Dziecko zostaw kota! Zostaw!)
- mammamamamaMA! [czytaj: padalec]
Padalec przezornie jak wyżej. Padlinę.
Dynia przykuca i patrzy.
Padalec wstrzymuje oddech.
Dynia skrada się w kierunku ogona.
Padalec jak wyżej.
(Dziecko zostaw gada! Zostaw!)
- mammamamamaMA! [czytaj: kamień]
- mammamamamaMA!
- mammamamamaMA!
- mammamamamaMA!
- MAMAMAMAAAAA!
[kratka ściekowa]
[patyk]
[papierek]
[pająk]
[rower]
[sąsiad]
[kolejny patyk]
[kwiatek]
[KOT! KOT!]
[tu wstaw cokolwiek, dowolnie wybrany, ożywiony lub nieożywiony element ekosystemu]
Wszystko ją zachwyca.
Świat jest jej ostrygą.
Czasem i godzinę trwa spacer na koniec ulicy.
Ulica ma pięćdziesiąt metrów i padalca, i kamień, i kratkę ściekową, i pająka, i patyk, i sąsiada, i kwiatek, i rower, i (opcjonalnie) znerwicowanego kota.

(...)




©kaczka

906

[25 Sep 2011]



(...)
Z notatek ochronki:
‘Dynia ostentacyjnie odmówiła udziału w pracach ręcznych, gdy okazało się, że plastelina jest niejadalna.’
Rodina chyba z niej nie będzie.
Skupmy się na malarstwie współczesnym.

(...)
Zniosłam smród metanowych krów, odór świń trzymanych na polach w chlewikach o kształcie przeciętej na pół metalowej konserwy, zniosłam migrację żab od sąsiada, kota ze sraczką i pająki wielkości spodków próbujące dzielić ze mną prysznic.
Węży (!!!), węży w ogródku nie zdzierżę.
Wygrzewających się na moim metrażu gadów nie zdzierżę.
Co to ja jestem?
Herpetolog?
Gerard Durrell?
Nienawidzę natury.
Chcę do miasta!

(Wąż okazał się padalcem.)

(...)
Pszennowłosa Dynia, prawie szesnaście miesięcy, sięgnęła wzrostem dziewięćdziesiątego centyla. W talii nadal pięćdziesiąty. (Cud?)
Jest wyższa i zwinniejsza niż Rubenito. Ewolucyjnie logiczne. Przetrwają najzwinniejsi.
Tańczy.
(Skąd to? Przecież nie po nas?)
W tańcu wykonuje piruety.
Również pod teutoński hymn narodowy.
Za chwilę zażąda różowego tutu.


©kaczka

901-905

[tydzień Sep 2011]



(...)
Dynia jest modelowym obiektem badawczym.
Personel u Świętego Tomasza, oddział Śnieżna Sowa,oniemiał.
Dynia bez łez, smarków i protestu pozwoliła zmierzyć sobie zawartość wody, zamazać długopisem obie ręce, osmarować alergenami, a na samym końcu oddała krew nauce.
(Grupa kontrolna w badaniach nad nietolerancją pokarmową.)
Na tle innych rozdartych dziatek, Dynia ze swoimi rączynami grzecznie ułożonymi na poduszce pediatrycznej flebotomistki, błyszczała opanowaniem, rozsądkiem i godnością.
Wielka jest moc przekupstwa. Wielka jest moc batonika muesli.
Jest druga strona.
Szpital dziecięcy u Świętego Tomasza to pokazowa placówka.
Chrom, szkło, piętra imienia poszczególnych stref klimatycznych, zabawki, konsole do gier, telewizory, telebimy, konsultanci i pielęgniarki przebrani za zwykłych ludzi.
Ilość dziecięcego nieszczęścia sunącego po korytarzach.
Ponad moje siły.
Wyszłyśmy od Śnieżnej Sowy prosto w babie lato.
Mamy meteorologiczne szczęście do wizyt w Londynie.
Brzeg Tamizy pełen wyrzutków z Britain Got Talent, niespełnionych solistów Konkursu Chopinowskiego, japońskich i niemieckich turystów, azylantów z La Rambli, straganów z jedzeniem z całego świata: od kremowych babeczek z wisienką przez paellę, frankońskie wursty, włochate od pleśni sery, do nepalskich słodyczy i włoskich sucharków z masłem orzechowym.
Miłe popołudnie w Tate Modern z ciotką N., Nienarodzonym i filiżanką kawy.


Ciotka N., szósty miesięc ciąży, brzuch – doprawdy! – lekkie wzdęcie.
Przy ciotce N. producenci ubrań ciążowych poszliby z torbami.
Dynia w Tate brylowała manierami.
Zapadła się w skórzaną kanapę i konsumowała kanapki, od czasu do czasu wtrącając się do dyskusji.
Obawiam się, że Ciotka N. ma teraz mocno zafałszowany obraz swej przyszłości.
Pociąg do domu 4:40 pm., rush hour, ani szpilki.
I w tym Dynia próbująca zaprzyjaźnić się ze wszystkimi i przemierzająca wagon w te i wewte.
Ja za nią.
Bite dwie godziny.
(Fascynujące, ile osób śpi z otwartymi ustami.)
Podróże z dzieckiem to jest sport ekstremalny.
I jak to sport, czasem jest z tego spora satysfakcja.

(...)

Dynia przyniosła do domu swoją pierwszą pracę plastyczną.
Sztuka nowoczesna.
Prekursorka kropkizmu.
Dla jednych mechanizm działania inhibitorów kinazy białkowej, dla innych – schemat replikacji wirusów.
Odbiorcy silnie identyfikują się z dziełem.

(...)
Nie sposób zatrzymać jej w kadrze.




©kaczka

898-900

[17-19 Sep 2011]



(...)
Dynita i Rubenito.
Bonnie i Clyde.
Rubenito otwiera nam kuchenne drzwi i kwicząc galopuje na salony, by oznajmić, że Ap Ap jest tutaj. ‘Ap Ap! Aqui!’ (Mierda! Rubenito poprawnie używa okoliczników miejsca!) Obecność Ap Ap podkreśla drogowskazem wyciągniętej ręki. Tam Madryt, tam La Mancha, tam Ap Ap.
(Rubenito święcie wierzy, że Ap Ap to prawdziwe imię Dyni. Oto skutki uboczne utrwalania przez ochronkę limitowanego wokabularzyka. Cokolwiek wyartykułuje Dynia, rozentuzjazmowany tłum troskliwych trzylatków powtarza echem. Problem w tym, że w repertuarze Dyni nadal wyłącznie ap ap!)
Dynita biegnie za Rubenitem, rzuca mu się w objęcia, tracą równowagę, wpadają razem do pontonu pełnego plastikowych kulek, ze śmiechu odpadają im głowy, z pontonu sterczą chude nogi.
(Nie poznaję własnego dziecka. Tego, które w domu gra w szachy w kąciku i odwrócone do świata plecami przegląda książki bez obrazków.)
Szturchanie, całowanie, szarpanie za koafiury, kuksańce, odbieranie, zabieranie, oddawanie, piski, krzyki, chichoty.
Gdy Dynia beczy Rubenito ją przytula, gdy Rubenito się przewraca, Dynia gna ku niemu z pluszowym truchłem ku pociesze.
Zwabieni podwieczorkiem siadają na podłodze, podnoszą głowy w kierunku wielkiego talerza i zgodnie zastygają w oczekiwaniu. Gdy trzeba założyć buty bez ponaglania siadają na najniższym stopniu schodów, trzymają się za ręce i zsynchronizowaną manierą prostują dolne kończyny (węsze wpływy ochronki).
Są równego wzrostu, oboje mają pszenne fryzury.
Dla postronnych - rzygliwy, niestrawny poziom słodyczy, dla  spokrewnionych - wielki glut tęczowo-cekinowej, cium-cium melasy zlokalizowany w tym kącie mózgu, gdzie jeszcze wczoraj obiektywizm i zdrowy rozsądek.
Mniemam, że są korzyści z rodzenia bliźniąt.
(Aczkolwiek, nie przypuszczam, że zdzierzyłabym na dłuższą metę.)

©kaczka

896-897

[15-16 Sep 2011]


(...)
Potrafi wejść na ślizgawkę pod prąd i profesjonalnie zeń zjechać.
Ogarnęła topografię terenu.
Już wie, że przez furtkę w ogrodzie można wyjść na ulicę, skręcić za rogiem, wejść do domu, przejść przez korytarz, jadalnię, wyjść do ogrodu, przez furtkę w ogrodzie na ulicę, za rogiem, do domu, korytarz, jadalnia, ogród, furtka, ulica, róg, korytarz, jadalnia...
Ad infinitum.
Łatwo rozpoznać nasz dom.
Biega wokół niego dziecko ze szwajcarskim zegarkiem zapiętym w okolicach barku i z dziesięcioma parami męskich slipów nawleczonymi na szyję.
Wyskakuje zza furtki tak regularnie jak kukułka z zegara. Regularnie, ale zdecydowanie z większą częstotliwością.
- Dlaczego ona ma na szyi majtki? – pyta młodociana sąsiadeczka-baletnica, właścicielka różowego roweru ze wstążkami, niekwestionowana idolka Dyni.
Nie umiem odpowiedzieć na to pytanie, znam natomiast odpowiedź na: dlaczego JESZCZE ma na szyi majtki?
Bo drze się, jak obdzierana ze skóry, gdy próbuję gacie odebrać.
Zdegustowani sąsiedzi spozierają zza atłasowych kotar od Johna Lewisa.
Albo ratują weneckie szkło i kryształy, gdy Dynia w odwecie kontraltem.


©kaczka

895

[14 Sep 2011]



(...)
Z krótkiego pobytu w RFN wyniosłam przekonanie, że omyliłam się obierając tę, a nie inną ścieżkę zawodowej kariery.
W każdym możliwym supermarkecie brano mnie bowiem za subiekta. Co gorsza, na tej podstawie żądano szczegółowych informacji.
Możliwe, że dlatego, iż przemieszczałam się wśród półek z kartonowym pudłem (zakupy miały format hurtowy: tysiąc batoników muesli dla Dyni, pięć tysięcy homogenizowanych serów dla Dyni, dziesięć tysięcy słoików Koszmaru Cesarza dla Dyni, etc.), nie można jednak wykluczyć, że emanowałam zestawem cech charakteru charakterystycznych dla tej grupy zawodowej.
- Flądra! Gdzie tu znajdę filet z flądry bez okruszków. – zażądała staruszka o prasowanych loczkach z ogromnym szkłem powiększającym przy oku.
Mein Gott!
Jaki zbieg okoliczności! Z ichtiologicznego, teutońskiego wokabularza znam wyłącznie flądry (oraz rekiny, te dzięki filmom wojennym o łodziach podwodnych).
Uprzejmie zanurkowałam w ladzie chłodniczej, jednak szkiełko i oko staruszki wypatrzyło nagą flądrę o wiele szybciej.
- Ile waży i w jakiej jest cenie? – tupnęła nóżką staruszka.
Donnerwetter!
- Mój teutoński pozostawia do życzenia (błysk w oku staruszki potwierdził), ale zaraz wystękam...
Stęku... stęku...
Wystękałam. Brutto. Netto. Z VATem i bez VATu.
W odpowiedzi staruszka napomknęła coś o wojnie.
I zachodzę w głowie, czy miała na myśli inflację na rynku rybnym, czy niedopatrzenia w wojennej eksterminacji emigrantów.


©kaczka

892-894

[11-13 Sep 2011]



(...)
Motto: Głupi telefon, bo tonie.
Znalazłam telefon na środku suchej, kuchennej podłogi.
Pływał w pokrowcu.
- Jak, jak? – pytam. - Jaką nadprzyrodzoną siłą? Nasikała? Napluła do środka? Odkręciła kran, wyjęła z szafy lejek, podciągnęła hydraulikę i chlup? Akwarium z pikseli?
Wystarczyła jej nanosekunda.
Oka mgnienie.
Po dwudziestu czterch godzinach i dzięki suszarce do włosów odzyskałam łączność.
(Wiecznie żywa Nokia 3310, taka z wymienialnym grzbiecikiem, made in Hungary, to jednak wyjątkowy telefon.)
Dynia ma sądowy zakaz zbliżania się do urządzeń telekomunikacyjnych na odległość metra.
Jej uwaga skupia się obecnie na szwajcarskim zegarku.
Szwajcarski zegarek wytrzymuje kwadrans w zamrażarce.
Eksperyment przerwano wbrew woli eksperymentatora, a nawet rzec można, przy jego zdecydowanym sprzeciwie.

©kaczka

888-891

[7-10 Sep 2011]


(...)
Pierwszego października roku 2009 razem z elektroniczną frazą ‘you are pregnant, you are pregnant’ wręczyłam Norweskiemu książkę Fatherhood. The Truth., gdyż (i) liczyłam, że Norweski zapłonie potrzebą studiów nad zaistniałym stanem rzeczy, którego ostatecznie był bezpośrednim sprawcą, (ii) gdyż książkę napisał mężczyzna i oczekiwałam mentalnego braterstwa broni, (iii) gdyż była w papierowej okładce i z nalepką ‘kup jedną, druga za pół ceny’, (iv) gdyż przeczytałam pierwszy rozdział pod regałem w księgarni i uznałam, że zaistniały stan rzeczy wymaga jednak na początku prozy lekkiej i pozbawionej medycznych odnośników.
Najpierw tedy wręczyłam Norweskiemu książkę, co zupełnie go skonfundowało, a gdy dorzuciłam frazę... (patrz: archiwum).
Przez kolejne miesiące Norweski otwierał książkę tylko wtedy, gdy go zmuszałam, a i wtedy prawdopodobnie przewracał strony kijem od szczotki.
Nigdy nie dotarł w lekturze dalej niż do końca pierwszego trymestru. Nie mogłam tego ogarnąć, bo książka była lekka, przyjemna i miejscami prawdziwie zabawna.
Kilka tygodni temu, wbrew Norweskim sprzeciwom (!) przecież on kiedyś przeczyta (!), wysłałam książkę Wujowi D.
Zadzwoniła Ciotka N. żeby podziękować.
Mówi, że może nie do końca taka była moja intencja, bo Wuj D. na widok książki natychmiast się dematerializuje, ale ona i owszem, ma wielką przyjemność z lektury.

(...)
- OTO NAJSZCZĘŚLIWSZY DZIEŃ W MOIM ŻYCIU! - ryknął w telewizorze człowiek, który skutkiem losowania trafił do tłumu, z którego tylko jedna osoba miała skutkiem wielu kolejnych losowań dostać się do finału teleturnieju. A i nawet wtedy skutkiem ostatecznego losowania niekoniecznie wygrać.
 - Posłuchaj kaczko, co on plecie – powiedział niespodziewanie Norweski - od razu widać, że nigdy nie urodziło mu się dziecko.

[Nie przypuszczałam, że aż tak.]
[uśmiech]

(...)
Dynia.
Piętnaście miesięcy.
Postawiona na podłodze ochronki włącza się w pościg za biegającą wokół stołu dziatwą, machając przy tym rękami nad głową, na boki, co podobno jest jak kadr slapstickowej komedii.
(Gdyż i nie raz się przy tym wykopyrtnie.)
Wraca do domu, wdrapuje się na kolana, streszcza wiadomości dnia (nadal) po dyńsku i sięga po którąś z porzuconych przez nas książek bez obrazków.
Fascynuje ją przewracanie stron w grubych książkach bez obrazków.

(...)
Myśl, że mogłoby jej nie być, fizycznie boli.


©kaczka

886-887

[5-6 Sep 2011]


(...)
W ramach samodoskonalenia zawodowego pocinam z ezą przez miejscowe szpitale.
Szpital w X. 
Zła dzielnica.
W poczekalni większość etniczna z Karaczi, panie z Bollywood oraz grupka rodaków rozwleczona po krzesłach w typowej pozie: czy cierpi pan na jakąś rzadką chorobę krocza.
Ożywiłam anemicznego konsultanta stosownie omdlewając.
Zbieg okoliczności, tym razem ostre przeziębienie, ale trudno zaprzeczyć, mam w zwyczaju omdlewać w szpitalach.
Jakie szczęście, że nie jestem neurochirurgiem.
(Kaszlu. Kaszlu. Kaszlu. Smark.)


©kaczka

885

[4 Sep 2011]


(...)
Z podwórka Norweski przyszedł intelektualnie znokautowany.
- Stoję pod ślizgawką i instruuję Dynię, że lezie pod prąd (przyp. kaczki: gibony nie zjeżdżają, gibony się pną), a tu wyłazi taka mała szczerbata, na oko cztery-pięć lat, oczka złośliwe, kolana obdarte, balony z gumy puszcza nosem i pyta ‘Do you know THERESA GREEN?’, WTF???!myślę, jaka kurna Theresa? I mówię, że nie znam. A ta mi na to buchacha buchacha, ale z ciebie wioskowy, taki duży, a taki niekumaty, ale cię wkręciłam! DO YOU KNOW T-R-E-E-S ARE GREEN?
Z oficjalnego oświadczenia wystosowanego przez Norweskiego wynika, że zmienia godziny spacerów z dzieckiem.
Na takie po północy.

©kaczka

883-884

[2-3 Sep 2011]


(...)
Idąc tropem mokrej plamy na suficie odkryłam, że mamy w łazienkowej podłodze króliczą norę, przez którą przeszłaby nie tylko Alicja, nie tylko Biały Królik, ale i reszta obsady.
Na raz.
Ławą.
W formie demonstracji.
Ojej, ojej, wielkie mecyje, ktoś budując łazienkę przyoszczędził na podłodze za klozetem.
W takim tonie wypowiedział się zawezwany do nory Cieć.
(Przyoszczędził również na obudowie prysznica, więc ta woda bokiem, bokiem, przez norę na parter.)
Ojej, ojej, wielkie mecyje, elektryki tam przecież po drodze nie ma, a ja już nie takie nory i nie takie plamy na sufitach widziałem (dalej z monologu Ciecia). 
- Tu sufit takim zaciapię mazajem (przyp. kaczki: mazaj istotnie odwraca uwagę od plamy), a tę podłogę to potraktuję silikonem i będzie git parura. – powiada Cieć.
Cieć jest miłośnikiem silikonu. Niewiele brakuje, a powiększy sobie piersi silikonowym implantem.
- Przecież to nora rozmiarów Alicji, Królika i reszty obsady! (przyp. kaczki: ach, jak chciałoby się wpuścić weń Ciecia.) Nie ma na świecie tyle silikonu, by ją zatkać!
- Yyyyy... – drapie się po łbie Cieć – to może zapcham pakułami, a na to silikon?
Może omsknie się do nory pchając te pakuły?
Szybko – to pewne – go nie znajdą.

(...)
Tuż po trzecim lub czwartym podwieczorku Dynia kurcgalopkiem udała się do kuchni skąd przyniosła komercyjne Danie Rybne dla Nieletnich, postawiła je na stole i znacząco popukała w pokrywkę.
- Tu tu tu. – dodała wpijając wzrok w zebranych. W tłumaczeniu: jazda otwierać mi tu Danie Rybne dla Nieletnich.
Zebrani wypomnieli wartość kaloryczną podwieczorku, przywołali statystyki otyłości u młodzieży i rozwiali złudzenia, że podwieczorek przerodzi się w ucztę z dwudziestu dań.
Danie Rybne dla Nieletnich wyniesiono.
Nie minęła chwila.
Dynia ponownie zniknęła w kuchni.
Gdy wróciła, towarzyszyła jej puszka oliwek nadzianych sardelkami.
Postawiła puszkę na stole, znacząco popukała w pokrywkę.
- Tu tu tu. – dodała hipnotyzując tłum.
Mistrzyni negocjacji.
Pewnego dnia odkryje, gdzie chowamy otwieracz do konserw.


©kaczka

882

[1 Sep 11]


(...)
Myślałam.
Tym razem na pewno. Na pewno. Na pewno. Nie ma siły.
Dydko jej się przyśni.
Musowo.
Amatorka greckiej kuchni.
Pożarła dwie lub trzy solidne garście krowy z rożna, przekąsiła surową cebulą, dobrała się do oliwek, zanurzyła ręce po łokcie w misce tzatziki.
Wcześniej zjadła pół słoika knödli z buntem Gemüse i bioterapeutycznym kurczęciem.
Zjadłaby i słoik, ale udaremniłam.
Udaremniłam, bo kwadrans wcześniej zażądała swoich udziałów w drożdżówce.
I w serze o smaku straciatelli.
Zbilansowaną, teutońską dietę popiła zimnym mlekiem z lodówki.
A gdzieżby tam dydko.
Jak usnęła tak spała.
Wodę królewską ma w żołądku, a może nawet i kamyczki z plaży?


©kaczka