Image Slider

Okolicznościowo

(...)
Dzisiaj w Betlejem.


(...)
Sagrada Família. Na miarę naszych czasów i obyczajów.


(...)
Choinka wielookolicznościowa.


(...)
Śliczna panna indagowana przez Bawarskie cioteczki na okoliczność edukacji religijnej na landszaftach o tematyce okołostajenkowej identyfikuje Miriam, Józefa i Dziecię jako mamę, papę i Edwarda.
(Tymczasem w oryginale Edward nosi się ostatnio w skarpetkach z inskrypcją ‘Daddy’s little princess’.)

(...)
Mamy już sałatkę z kartofli, wursty, barszcz, wyrób uszkopodobny, resztkę pierników, pudełko lodów, skrzynkę piwa i jeszcze tylko trzysta stron kwitów.
Niech się Wam darzy, wszyscy, którzy tu przychodzicie!


©kaczka

1152

[21 Dec 2012]

(...)
Dzisiejszy koniec świata sponsoruje:

©kaczka

1151

[19 dec 2012]

(...)
Nie można zmilczeć o sobocie.
Był Mikołaj tak pracowniczy jak wczasy pod gruszą.
Mikołaj, o głosie i formacie kolegi z działu kontroli jakości, miał support przed swym występem.
Wędrowną trupę aktorów.
Był tam i osobnik przypominający Sheldona Coopera i jednocześnie wyższy od Norweskiego (nietakt!), była panienka, wypisz wymaluj, Bernadette Maryann Rostenkowski-Wolowitz, był też czarny charakter.
I o ten charakter się popsuło.
Albowiem, Dynia nawet nie splunąwszy w naszą stronę, sama przepchała się przez tłum nieletnich i  z miną konesera występów artystycznych zajęła miejsce w pierwszym rzędzie.
I siedziałaby tam do dziś, gdyby zza kulis nie wychynął charakter i nie zaczął łypać złym okiem.
No i po ptakach.
Jakiś Ananiasz zaczął ryczeć ze strachu i zawzywać na wyprzódki swej matki.
Dyni dla towarzystwa zatrzęsła się broda, usta wygięły w podkowę i  uderzywszy w bek wróciła na łono rodziny.
Problem był w wewnętrznym rozdarciu, gdyż Dynia jednak bardzo chciała nadal siedzieć w pierwszym rzędzie, a jednocześnie mieć pewność, że jakby co, ktoś w jej imieniu da w ryj charakterowi i do tego celu zaangażowała Norweskiego.
Dwumetrowy Norweski w pierwszym rzędzie?
Dziateczki straciły wizję, a my popularność.
Mikołaj przebrany za dział jakości wręczył Dyni paczkę ciastoliny.
Rewelacyjna sprawa (!).

(...)
W niedzielę Dynia i mniejszy Pan paniscus wykrawały konfekcję cukierniczą.
W kultowych bohaterów s-f, w zjawiska astrofizyczne, w leukocyty, astrocyty lub bełkocyty, w złom.



©kaczka

1146-1150

[15-18 Dec 2012]

(...)
Do świąt już tylko sześć pudełek i siedemset stron kwitów.


 ©kaczka

1143-1145

[12-14 Dec 2012]

(...)
A jednak.
Unijna komórka do spraw rozwoju inwencji twórczej  drugi raz powołała mnie z rezerwy, a ja dałam się powołać skuszona niebieskim długopisem w gwiazdki i smutną kawą z kwaśnych fusów.
Tyle mojego, że tym razem wiem. Hotel na lewo, sklep na prawo, ‘Happy Fish’ na wprost.
(Czy tylko mnie się wydaje, że to dość cyniczne nazwać rybną restaurację ‘Happy Fish’? )
Zanim jednak długopis i gwiazdki i smutna kawa, zanim bułka z rybnym kotletem, zanim cały ten blichtr i świat wielki...
Osiemset stron kwitów na Trzech Króli.
(Unijna komórka nie pożałowała mi treści, nasypała z górką. Czy to wyróżnienie, czy może wszyscy inni potrafią szybciej biegać lub znają lepsze kryjówki?)
Uszka w barszczu tym roku znów zastąpią ravioli z Tesco.


©kaczka

1142

[11 Dec 2012]

(...)
- Papagei. – mówi Norweski pokazując na papugę w fartuszku pocinającą z wózkiem przez kartki ‘Miasteczka Mamoko’. – PAPA-GEI.
Dynia, Heurystyka tańcząca, ma na ten temat własne zdanie.
- Mamagei!!! MAMA-GEI!
Zaprzeczcie!


©kaczka

1140-1141

[9-10 Dec 2012]

(...)
Partycypowaliśmy w świątecznym przyjęciu dla kurdupli.
Motywem przewodnim imprezy była zwyczajowo demolka, chryja oraz otwieranie kolejnych prezentów.
Jest dziesiąty grudnia.
Pod względem ilości pozyskanych darów akonto narodzin Zbawiciela już dawno zostawiliśmy w tyle Chanukkę w opcji standardowej.
Dzień w dzień Dynia rozpakowuje jakąś mirrę, jakieś kadzidło lub niewszystkozłotocosięświeci z opakowań po sterydach dla bakterii przebranych za adwentowy kalendarz [1].
Trąci moralnym zepsuciem mimo, że treści pudełek najczęściej z Armii Zbawienia.
(Motto: Nie ma takich śladów poprzedniego uczucia, których nie usunie proszek z wybielaczem i pranie w programie bawełna tysiąc stopni. Gumowy dinozaur? Domino? Klocki? Half Past Daisy [2]? Bryła świata? Punkt oparcia? Nie widzę przeszkód [3].)
Tym sposobem wymówiliśmy Mikołajowi spod szóstego.
Żadnego polerowania butów (tu akurat nieodżałowana szkoda), żadnych warzyw okopowych dla fauny towarzyszącej, żadnych ciasteczek i mleka, nikogo nie ma w domu, sio!
Odmówiliśmy podróży pociągiem świętego Mikołaja (jedyne eńcset plus VAT) oraz kontaktów z rozrzuconymi po centrach handlowych przedstawicielami profesji, tandetnymi erzacami w poliestrach i nylonach (w pakiecie zdjęcie i prezent, jedyne eńcset plus VAT).
Zda się, że poniekąd słusznie, bo z wczorajszego świątecznego przyjęcia Dynia wyjechała na hulajnodze przyozdobionej Dżordżem Sznyclem.
Na hulajnodze (!) [6]
Tak to jest, gdy się człowiek zadaje z Emerykiem-Emetykiem III, przyszłym dziedzicem królestwa skupu używanych domów, pól i samochodów, księciem agencji najmu, wynajmu i podnajmu.
Zgrzyt, bo Emeryk-Emetyk i Dynia zapałali ku sobie nagłym, niewytłumaczalnym racjonalnie uczuciem. Do tej pory byli dla siebie jak z próżni [7], jak z niczego, jak z przezroczystości, niewidzialni, dwie szyby.
Aż ustrzelił ich z procy jakiś nierozumny, szczerbaty kupidyn.
(Czy pomogła lśniąca hulajnoga, a w niej odbicie Emetykowej przyszłej prosperity, czy to zemsta na Rubenicie, który udał się ku Południu na miesięczne wywczasy z abuelą?)
Pospiesznie tedy Dynia i Emetyk zainicjowali podstawową jednostkę społeczną, w której Dynia opiekowała się różowym od stóp do głów Edwardem, a Emeryk-Emetyk utrzymując, że występuje w charakterze wuja (!) podgrzewał butelki mleka w różowej zmywarce do naczyń i obrywał ścierą. Po gospodarstwie domowym plątała się jeszcze jakby ciemniejskóra Lelija ze szczotką, ale jej rola (Putzfrau?) pozostaje niejasna. Regularnie przeganiano ją od pańskiego dziecka. I stołu. Równie regularnie tulono ją do piersi.

(...)
Prawdopodobnie nie zaproszą nas już więcej.
Dynia brylowała manierą towarzyską strofując niegrzeczne dziatki skserowanym z ochronki tonem sierżanta. Była wstrząśnięta rozmiarem anarchii i zniszczenia (usta w literę ‘o’) i podejmowała liczne interwencje, które w przyszłości, jeśli się nie opamięta, zaowocują etykietą 'Ananiasz - pieszczoszek naszej pani'.
Jakby tego mało, oficjalnie i regularnie informowała o konieczności udania się do latryny, czym psuła humor zebranym przy bufecie z dżinem i tonikiem, a nas kompletnie zbiła z tropu, bo wyjścia do latryny były naprawdę zsynchronizowane z POTRZEBĄ! (Przy tym żadnych nocników, nasadek, nakładek, obsadek! Kibel sauté.) [8]

(...)
Oprócz prezentów głównych, oprócz dorzucenia do świątecznego stołu frytek, hamburgerów i pizzy, zlecono nam przygotowanie gry w salonowca.
Nie pierwszy już raz wyjęci z kulturowego kontekstu - ze słowiańskich salonowców pamiętam jedynie 'starego niedźwiedzia', Norweski, dla świętego spokoju, przezornie wymazał całe dzieciństwo z pamięci - ratunku szukaliśmy w sieci.
A potem już tylko opakować pierdylion prezentów (!) jeden w drugi jak matrioszki i próbować szerzyć altruizm wśród dwulatków.
Zadanie dla optymisty na Prozacu.

(...)
Z przyjęcia wychodziłam z gromadą dziatek czepiających się mych kolan i próbujących wciągnąć mnie z powrotem.
Łatwo wyjaśnić tę popularność.
Jestem jedynym rodzicem, który nie chowa się w bufecie, ani nie zajmuje kanapy pod ścianą między Hesią i Melą.
Sama rzucam się na pożarcie.
Kompletny brak instynktu samozachowawczego.

(...)
Za tydzień Mikołaj tak pracowniczy jak wczasy.
Więcej prezentów.
Niemoralnie.


[1] Bilans: dwa wieczory, dwie tubki kleju, nożyce w stopie, kryminalnie niskie morale w drużynie 'no, kaczka, daj żyć, przecież ona liczy tylko do leloł' ... i nadal sześć pudełek do przebrania.
[2] Upsy Daisy, w wokalnej interpretacji Dyni: Half Past Daisy
[3] Mówisz masz. Jedna z mam zrzuciła nam na progu dwadzieścia kilo ubrań w rozmiarze od blastuli do trzech miesięcy. Nad domem łyska różowa łuna. Dwadzieścia kilo różowych outfitów w takich odcieniach różu, których jeszcze nawet nie wymyślono. Dynię przeniosło do raju poza kolejką. Nurza się tedy wśród niemowlęcej odzieży wykorzystując status samotnej, wielodzietnej matki. Edward Damski Fryzjer przegląda Yellow Pages w poszukiwaniu psychoterapeuty. Lola, która raz jest Lolą, raz Ethanem [4] nie może się zdecydować, czy to dobrze, czy źle. Ja mam szczęście do ludzi [5] oraz prania i prasowania na najbliższy kwartał.
[4] Ethan ‘Mission Impossible’ Hunt, zaraz po Rubenicie Młodszym, najnowszy ze skazańców w ochronce
[5] z wyjątkiem tych, do których nie mam
[6] Hulajnogę miała dostać na osiemnaste urodziny.
[7] a przecież wiadomo: horror vacui!
[8] Powstrzymajcie owacje, to kolejny sabotaż, przecież zanim się uśnie można iść do toalety trzysta czterdzieści cztery razy, wolnym krokiem przez spacerniak.

©kaczka

1138-1139

[7-8 Dec 2012]

(...)

5:12
- Śpij srebrny Księżycu,  idę do fabryki.
- Papa praca. Mama bett. – odpowiada Księżyc spod kołdry – Papa praca. Mama HOUSE!
(Zdradzasz ideały sufrażystek, córko!)


(...)
Zaczął się sezon, o którym nie wypada głośno mówić w obecności drobiu.
Pracownicze świąteczne fety i bufety.
W pierwszej parze pieczyste z indyka oraz brukselka.
(Brukselce grudzień też się dobrze nie kojarzy.)
Zjadłam wczoraj dyskretnie spoglądając na zegarek. Deser dokończyłam jedną ręką szukając rękawów kurtki.  Jeszcze w papierowej koronie wbiegłam na dworzec.  Pociąg spóźnił się minutę. Dzięki tej minucie zdążyłam.
Na stacji końcowej przejęłam Dynię. Norweski oddalił się ku swemu indykowi. Przez pola kartofli pobiegłyśmy na główny plac we wsi.
Pastor odpalił choinkę.
Muzykanci z Bremy zadęli w trąby.
Przebrani za Dickensa siermiężni kolędnicy z latarenkami próbowali śpiewać, ale maszynowy śnieg sypał im w oczy.
Dynia chciała tańczyć w zamieci, więc użyła choreografii kaczuszek pod Silent Night, Holy Night.
Pojawił się Rubenito.  Popędzili oglądać choinkę. Zapadli się w błoto po kolana. Wrócili jako dwa utopce.
Jako Bonnie i Clyde napadli na budkę formatu wychodka należącą do Świętego Mikołaja, który jak to we wsi, przyjechał traktorem, a na nogach miał kalosze.
Nie wiem, skąd Dynia zna się na koniunkturze (wykłady w ochronce?), ale negocjacje ze Świętym prowadziła wzorowo.
- PIG BOX! – zażądała, gdy Święty nieopatrznie zapytał, co dziecina chciałaby w podarku miast zapchać paszczę cukierkiem i odesłać na koniec kolejki.
Pech, że wychodkowy Mikołaj był obłożony dekoracją z dużych pudełek, więc Dynia uznała, że należy jej się na cito.
Odrywanie od pudełka oraz fakt, że pudełko było atrapą zabiło w Dyni trochę ducha Bożego Narodzenia.
Nie na długo.
Pomogła filiżanka babyccino w nocnym barze, podział cukierczanych  łupów z napadu na wychodek Mikołaja oraz demolka lokalu.
A potem szłyśmy przez noc trzymając się za ręce.
Świecił Księżyc i nikogo oprócz nas dwóch nie było na świecie.

(...)
- Darling, umiejętność jazdy samochodem nie ma niestety, żadnego związku z inteligencją. – rzekła mi dziś staruszeczka.
Biorę to za komplement, gdyż inne opcje są zbyt przygnębiające.



©kaczka

1136-1137

[5-6 Dec 2012]

(...)
Jak wynika ze zgorszonej  uwagi w dzienniczku, Dynia i Ruenito zabrani do zakładu masowego żywienia dali sobie mocno po nietykalności w kolejce do ciastek i napojów.
Obwieszona niemowlętami ochronka miała ograniczone możliwości rozszczepienia dwóch zacapierzeńcow i z tego powodu winnych zwrócono rodzinom w stanie mocno zużytym i wytarzanym w podłogowym kurzu.
Poszło im podobno po linii nacjonalistycznej.
- Oma! – rzuciła Dynia pokazując palcem na emerytkę w kolejce.
- Abuela! – poprawił Rubenito.
- Oma!
- Abuela!
- OMA!
- ABUEEEEEEEEELA!
- OOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOMA!
Kto kogo popchnął pierwszy, nie ustalono.
Winnych nie odesłano do kąta, bo tam już stała zesłana za jakieś przestępstwa choinka.
Metrowi narodowcy i radykałowie chcieli tam biec z własnej woli, gdy już się podnieśli z podłogi, pobieżnie otrzepali i zinwentaryzowali straty.
(Wyrwany pukiel włosów? Daremnie dochodzić czyj. Mają koafiury w tym samym  wypłowiałym, nordyckim kolorze.)
Wyczepianie pawianów z choinki byłoby ponad siły ochronki.
Zjedli po ciastku, wysłuchali dydaktycznie smrodliwego wykładu o liberté i égalité, otrzymali nagany na piśmie i wrócili do domu.

(...)
Los! Raus! Schnell! Mama! Los! Auf!
Jeśli jeszcze opanuje: Hände hoch! to do zabawy w Czterech Pancernych będzie nam brakować wyłącznie Szarika.

©kaczka

1034-1035

[3-4 Dec 2012]

(...)
Od wczoraj, od wczesnych godzin popołudniowych cały naród  jest w ciąży.
Społeczeństwo dzierga mikrobuciki, policyjni artyści szkicują pamięciowe portrety królewny (‘o Anglikański Boże, a co jeśli odziedziczy odstające uszy i łysinę?'), co wrażliwsi, w tym premierzy i arcybiskupi, już czują przepowiadające skurcze.
I ja się gładko odnalazłam w tym zbiorowym urojeniu. Ze znacznym wyprzedzeniem.
Od tygodnia mnie mdli.
Mdłość jest efektem ubocznym frontów meteorologicznych przechodzących w holenderskich drewniakach przez moją głowę, ale jakże akuratnie, z jakim królewskim wyczuciem czasu mnie nęka.
No to raz, paw dla królowej!

(...)
Najpierw o podłogę rąbnął kubek mleka.
Potem zapadła krępująca cisza.
Potem czekaliśmy na standardowy, charakterystyczny dla płaczek znad Gangesu, ryk rozpaczy.
...
...
...
I nic.
Spojrzała na rozlane mleko, na nas, na rozlane mleko, na nas...
No i sie stało.
- Oh shit!  Oh shit! – skomentowała tonem ‘Norweski zamotany w nogawki spodni biegnie o świcie z kubłem ogryzków za odjeżdżającą w siną dal śmieciarką [1]’
Z jednej strony patologia, z drugiej – przynajmniej wiadomo, że te kopiująco-skanujące wypustki kognitywne ma na swoim miejscu.
Z trzeciej,  na darmo płakać nad rozlanym mlekiem, gdy płoną lasem?

[1] śmieciarka przyjeżdża raz na dwa tygodnie o szóstej trzydzieści rano, więc dobrze jest dogonić. Szczególnie latem.

(...)
Dyni recenzja sobotniego spektaklu:
Lolu [2]! Czarl [3]! PIK [4] Ałs [5]! Kiks [6]! CINO [7]! CZOCZA [8]! Dzici [9]! POOP [10]! PIG POOP [11]!’
Logopedzi zacierają ręce.

[2] Lola
[3] Charlie
[4] big
[5] house, choć przez długi czas wydawało nam się, że [4] i [5] to świniareczki rozmowa o chlewikach
[6] Der Keks lub ett kex – gdyby napisała, byłoby jasne, a tak nie jest,
[7] Babyccino (koniecznie ze słomką; ‘słomka’ mową ciała lub ‘sama sobie sięgnę’)
[8] Ciocia
[9] Liczna progenitura cioci
[10] ... akhem...
[11]... wiadomo...

(...)
Mam wrażenie, że moją obecna sytuację zawodową najlepiej oddaje jeden z odcinków komiksu z Dilbertem:

Oni: To twój projekt. Cały twój. Zarządzaj!
Ja: A jaki jest budżet?
Oni: To my zatwierdzamy wydatki.
Ja: Kto mi podlega?
Oni: To my powiemy twemu zespołowi, co ma robić.
Ja: ... to może zabiorę się za układanie planu?
Oni: Daruj sobie. Już mamy.
Ja: Pytanie hipotetyczne, kto będzie winien, jeśli projekt się nie powiedzie?
Oni: To twój projekt. Cały twój. Zarządzaj!


(...)
Ach, i jeszcze zupełnie nowy komornik zostawił list z zupełnie nowymi pogróżkami.
Tak, nawet już policja sprawdziła, czy nie ukrywamy w szafie dwóch rosłych młodzianków hodujących w ogródku zioła i winnych gminie czterysta funtów.
Sprawdziła i cóż z tego?


©kaczka

1032-1033

[1-2 Dec 2012]

(...)
- Był czas, pamiętam jak przez mgłę – gorzko zapłakał Norweski wciskając zbyt długie nogi w rząd teatralnych krzesełek  – że chodziliśmy do kina na nocne seanse od lat osiemnastu.
I oto jedyne co nam pozostało to kukiełki, pacynki i morały z gatunku ‘myj zęby’.
Od lat trzech.
W samo południe.

Światło, kometa, prawdziwa betlejemska gwiazda w tym tunelu, że rząd przed nami po przekątnej klan Panpaniscusów.
Oni nam wyjety z piekarnika chleb na zakwasie, my [1] im sklejamy Zuckerhut pod wspólną libację.

[1] Norweski skleja. Może zużyje te wszystkie torebki cukru, które znosi do domu z zakładów zbiorowego żywienia?  Proponowałam, by wyhodować kryształ cukru, ale kryształ podobno się nie liczy.

(...)
Panpaniscus Starszy. Portret Dyni. (2012) kolekcja prywatna



(...)
Post scriptum.
- Dyniu, jak myślisz, co będzie dziś w adwentowym pudełku numer dwa?
- Ciocia!

 


... jeśli pozwoli zapakować się próżniowo.

©kaczka