[29-30 Nov 2011]
(...)
KLIK KLIK
(...)
Jest Norweski od poniedziałku zakładnikiem Dyni, gdyż ochronka nadal na Barbados.
Norweski - ojciec domowy.
Gdy wracam z pracy, odczytuję z Dyni plan dnia.
Na Dyni plama z zupy, plama z jogurtu, plama z kredek woskowych, seria plam z ziemi, plama z błota, zaciek ze smarków, zaciek z mleka, dżem wtarty we włosy, koty kurzu na plecach, kromka chleba w gorsecie, klej na rękawach, skrawki papieru trwale przyklejone klejem do rajstop, kamienie po kieszeniach, jeden kapeć, nos ocierany rękawem...
Nade wszystko zaś na Dyni trwałe zadowolenie, zaryzykowałabym nawet, wniebowzięcie.
W tej charakteryzacji nadawałaby się do roli Oliwera Twista.
(...)
W poniedziałek Norweski – odnotujmy, nie bez oporu – zabrał Dynię na zajęcia chóru. Do biblioteki.
Był to Norweskiego debiut biblioteczno-artystyczny.
Dynia podobno odmówiła śpiewania i zajęła się inwentaryzacją księgozbioru.
(Dynia lubi czytać.)
Śpiewał Norweski.
I o eksplodującej łasicy, i o autobusie, i o gwiazdce, co twinkle twinkle, i nieśmiertelny szlagier o farmie.
Nieświadom, że zajęciami chóru dla nieletnich rządzą prawa dżungli pozwolił sobie wydrzeć pacynkę i świńskie oink! oink! w partii solowej zmuszony był krzesić bez wsparcia rekwizytów.
Krzesił z entuzjazmem.
Może mi się przywidziało, ale na wieść, że to ja przyprowadzę Dynię za tydzień, spotkana na ulicy bibliotekarka wydała z siebie odgłos ulgi.
(...)
Hrabstwo włączyło światła na ścieżce Hatifnatów.
Nie chciałabym być niewdzięczna, ale ustawienie na długości stu metrów czterdziestu słupków, z których każdy wciąż jeszcze emanuje tysiącwatową, sodową żarówką odbieram jako zemstę za moje ‘i rzucę na was klątwę, jeśli złamię nogę’.
Teraz już nic nie złamię.
Oślepnę.
Zapowiada się Dzień Tryfidów.
©kaczka
(...)
KLIK KLIK
(...)
Jest Norweski od poniedziałku zakładnikiem Dyni, gdyż ochronka nadal na Barbados.
Norweski - ojciec domowy.
Gdy wracam z pracy, odczytuję z Dyni plan dnia.
Na Dyni plama z zupy, plama z jogurtu, plama z kredek woskowych, seria plam z ziemi, plama z błota, zaciek ze smarków, zaciek z mleka, dżem wtarty we włosy, koty kurzu na plecach, kromka chleba w gorsecie, klej na rękawach, skrawki papieru trwale przyklejone klejem do rajstop, kamienie po kieszeniach, jeden kapeć, nos ocierany rękawem...
Nade wszystko zaś na Dyni trwałe zadowolenie, zaryzykowałabym nawet, wniebowzięcie.
W tej charakteryzacji nadawałaby się do roli Oliwera Twista.
(...)
W poniedziałek Norweski – odnotujmy, nie bez oporu – zabrał Dynię na zajęcia chóru. Do biblioteki.
Był to Norweskiego debiut biblioteczno-artystyczny.
Dynia podobno odmówiła śpiewania i zajęła się inwentaryzacją księgozbioru.
(Dynia lubi czytać.)
Śpiewał Norweski.
I o eksplodującej łasicy, i o autobusie, i o gwiazdce, co twinkle twinkle, i nieśmiertelny szlagier o farmie.
Nieświadom, że zajęciami chóru dla nieletnich rządzą prawa dżungli pozwolił sobie wydrzeć pacynkę i świńskie oink! oink! w partii solowej zmuszony był krzesić bez wsparcia rekwizytów.
Krzesił z entuzjazmem.
Może mi się przywidziało, ale na wieść, że to ja przyprowadzę Dynię za tydzień, spotkana na ulicy bibliotekarka wydała z siebie odgłos ulgi.
(...)
Hrabstwo włączyło światła na ścieżce Hatifnatów.
Nie chciałabym być niewdzięczna, ale ustawienie na długości stu metrów czterdziestu słupków, z których każdy wciąż jeszcze emanuje tysiącwatową, sodową żarówką odbieram jako zemstę za moje ‘i rzucę na was klątwę, jeśli złamię nogę’.
Teraz już nic nie złamię.
Oślepnę.
Zapowiada się Dzień Tryfidów.
©kaczka