Image Slider

[139]

[31 Jan 2015]

(...)
Wyznaniowe, katolickie przedszkole parafialne pod wezwaniem świętego Frydolina z Kwerfurtu (za kulisami wciąż szukamy idealnej placówki, jak nie przymierzając świętego Graala) przysłało nam zaproszenie na rozmowę kwalifikacyjną. Zaproszenie obficie zdobione cytatami z Konfucjusza.
Czyli - tu napadła mnie nagła refleksja o tematyce religijnej – mam rozumieć, że w Piśmie nic a nic na temat pedagogiki wczesnoszkolnej, tak?
A przecież, w kontekście rozbuchanych retorycznych potyczek z Dynią, nie zaszkodziłoby gdyby tak placówka wyłuskała‘czcij matkę swoją’.
Wężykiem i przepisane sto razy na jutro.

(...)
Z ‘Dialogów konfucjańskich
Nie poć się odwracając nieodwracalne. Pogódź się z tym, że nie da się powtórnie włożyć do tubki wyciśniętej zeń pasty węgierskiej ‘do gulaszu’. Zaakceptuj, że sto chusteczek do nosa wyjętych jedna po drugiej z kartonowego pudełka ponownie w pudełku się nie zmieści. Uwierz na słowo, że ślad po  permanentnym flamastrze dla archeologów przyszłości będzie  bezcennym artefaktem.
Konfucjusz, nie przeczę, pomaga w codziennych kontaktach z Biskwitem.

(...)
Biskwit jeszcze nie wyżoł.
Zębów.
Wyżynanie wyżęło mnie z cierpliwości.

(...)
Świat woła. Iść, czy postać tu jeszcze trochę?

©kaczka

[138]

[27 Jan 2015]

(...)
Przez dziewięć miesięcy życia utajonego, dzień w dzień (roboczy), punktualnie  o szesnastej czterdzieści Biskwit zakasawszy pępowinę, rozsiadał się w fotelu pociągu klasy drugiej i zażywał pięć rolek wegetariańskiego sushi z supermarketu [1], które to popijał mleczną kawą [2] z widokiem na trzy hrabstwa.
Na skutek tej homogennej diety rozpoznawano nas i w supermarkecie i w pociągu.
W 2014 nie było okazji.
Sushi w tej Wurstenbergii to produkt luksusowy. Podawany albo w lokalach z krochmalonym obrusem i krochmalonym kelnerem, albo wydawany na wynos w cenie złotych obrączek wycinanych z trufli.
Tęskniłam.
Z tej tęsknoty uniosłam wczoraj nocą z supermarketu nikczemnie małe pudełko zawierające sześć mikroskopijnych kulek ryżu z nadzieniem [3].
Plan był taki. Wszyscy śpią. Spożywam w samotności.
Norweski nie spał.
Niech tam, gotowa byłam mu odpalić kulkę.
Nie przewidziałam jednak, że odgłos otwierania plastikowego pudełka ocuci najgłębsze ślady pamięciowe w Biskwicie.
Biskwit zerwał się z głębokiego snu, zażądał kodu dostępu i skonsumował.
Na dwa razy.
Po jednej kulce w każdy polik wymalowany przez Wróżkę Zębuszkę na ‘rozgorączkowany cynober’ (nowy kolor w skali Pantone?), a potem w ryk, że za mało, że jeszcze, ale że haaaaaaalo!, skandalicznie się nie sprawdzamy jako maszyna do taśmowego wydawania ryżu z chrzanem i półżywą flądrą.
Cud żeśmy zdążyli spożyć po sztuce i nie zadławić się przy tym wyrzutami sumienia.

[1] Sainsbury's, dziewięćdziesiąt dziewięć pensów, ż a d n e inne nie spełniało ciążowych urojeń o idealnym rozmiarze ziaren ryżu, pierwszorzędnej teksturze kulki i ogórku przyciętym w słupek o perfekcyjnym kształcie.
[2] Starbucks na zimno w plastikowym kubku, w promocji za dziewięćdziesiąt dziewięć
[3] pięć ojro czterdzieści dziewięć centów, rozbój w biały dzień

(...)
Dynia w ogniu.
Na skutek wymiany przedszkolnej przywiozła sobie z wizytowanej,  niemieckiej placówki irytujący tik językowy (zaczyna każdą wypowiedź, w każdym języku od ‘AAAAber...’) i porcję autochtonicznych drobnoustrojów, których nie rozpoznały przeciwciała trenowane na smarkach Małpiatek.
Dynia leży, goreje jak krzak i słabym głosem domaga się animowanych filmów z Barbie w roli głównej i w opcji infinitive loop.
Biskwit płonie.
Oraz wyrzyna.
Niby zęby, a  faktycznie to ludność cywilną, konkretnie zaś kaczkę.
Dźwiękiem i smarkiem.

(...)
Test Rorschacha.
[mryg]


©kaczka

[137]

[25 Jan 2015]

(...)
Podczas, gdy Dynia usilnie próbuje dopasować swój kostium księżniczki do karnawałowej specyfikacji nadesłanej przez Derekcję (‘... i  byłoby dobrze, gdyby dzieci przebrały się za zwierzątka’), Biskwit rearanżuje nasze liche, powszednie dekoracje.
Biskwit obsiada meble, wspina się na fotele, wdrapuje się na krzesła, lotem koszącym bezcześci nasze zezwłoki rozrzucone w piernatach.
Cierpi na selektywną głuchotę.
Odseparowywany od źródeł ognia, prądu, zarazy, substancji żrących, kolorowych flamastrów, czy plasteliny, protestuje gwałtownie i z fantazją.
Rozbiera się i ciska w przechodzących elementami garderoby.
Gdy jest chłodno to rozsądnie ciska najpierw Miśkiem Zdziśkiem™. Misiek Zdzisiek jest klasyczną ofiarą przemocy domowej trwale uzależnioną od agresora. Zdziśka się tuli do wytrzeszczu, całuje do przemoczenia futra, ale gdy trzeba to się ze Zdziśka robi kamikadze.
To fascynująca odmiana. Jeszcześmy w tym domu nie mieli dziecka zainteresowanego zasypianiem z wypchańcami, a Biskwit uwielbia spooning z materiałem tekstylnym i oczkami z guzików. Takoż uwielbia pojazdy mechaniczne i odnajduje szczególną uciechę igrając moją kolekcją resoraków. Dynia nigdy nie podzielała tej obsesji, dopiero, o radości!, w Biskwicie znalazłam godnego spadkobiercę fiksacji.
Od wczoraj Dynia i Biskwit mieszkają razem.
Dynia wciąż jeszcze zachwycona, a Biskwitowi nie przerywa snu ani zapuszczenie przez Dynię czterdziestu sześciu pozytywek na raz, ani elektryczna gitara plugged, ani głaskanie ciężką ręką, ani czesanie ryżową szczotką.
To dziwne, bo gdy Biskwit mieszkał u nas budził się nawet wtedy, gdy wchodziłam do pokoju na palcach.
Niewykluczone, że na mocny sen ma wpływ ilość ostatnio spożywanej spyży.
W tym sezonie Biskwit pożera sznycle na tuziny, dania ze słoików zjada ze słoikami i krąży po obiekcie wyposażony zawsze we własną łyżkę.
Logiczne.
Gdyby wybierał innym z misek rękami, mówiliby, że kradnie.
Z łyżką ma alibi.
On przecież tylko degustuje.


(...)
Dynia jest zdeterminowaną monarchistką.  Wszędzie wciśnie rodzinę królewską.


(Lekcje malowania placków udzielane przez Bebe nie poszły na marne. Brokat w kleju ograniczył skalę zniszczenia w porównaniu do wersji brokat i klej osobno.)


©kaczka

[136]



[23 Jan 2015]

(...)
Przerywnik archiwalny.
Najpierw było oczywiście ‘Daj, ać ja pobruszę, a ty poczywaj’, a potem do polskiej czcionki dopadła kaczka.
Lata siedemdziesiąte.
kaczka publikuje w jednym egzemplarzu. Gatunek? Publicystyka społeczna i interwencyjna? 


kaczka – drób renesansowy – prowadziła również karnety de voyage kreślone kompletem niemieckich flamastrów.
Lata osiemdziesiąte.
kaczka leci traweresem przez usilnie jednoczone księstwo Jugo i Sławii. Obfite w gruszki, pomarańcze i igrce nadnaturalnych rozmiarów.




 [Na ścianach zakładu gastronomicznego monidła ówczesnych superbohaterów (!)]

©kaczka

[135]

[20 Jan 2015]

(...)
Kiedy już rozszarpała wszystkie kolorowe bibułki, kiedy przegryzła wszystkie sznurki, kiedy gołymi rękami rozdarła kartonowe pudła (w tym również to zawierające jeszcze większą kuchenkę elektryczną z winylu i polichlorku niż ta, którą przed opuszczeniem Wyspy ofiarowaliśmy Armii Zbawienia [1]) to usiadła ukontentowana pod choinką PCV, pod stuletnimi bombkami zdobionymi, któż zrozumie artystę, w langusty, homary i i inne bezkręgowce. Klapnęła tak na siano obok otłuczonego gipsowego bydełka, obok Józefa bez głowy, przy Zbawicielu bez nóżki, poprawiła asteroidę na baterię AA prowadzącą Trzech Króli do stajenki skrótem przez ogródek wyściełany chrobotkiem reniferowym, inkrustowany muszlami z Mórz Południowych i  wyznała: ‘I just love Chanukka’.
Nikt nie miał serca sprostować.

[1] oba egzemplarze to chroniczny i uporczywy, powracający jak lumbago, podarunek Hauptcioteczki; wersja 2.0 ma udoskonaloną frytkownicę do plastikowych kurczaków i wbudowane audio imitujące skwierczące procesy obróbki cieplnej

(...)
Wróżę, że pewnego dnia Dynia i Ryfka wspólnie otworzą kancelarię adwokacką ‘Precedens’.
W tym celu już teraz żonglują najpodstępniejszymi chwytami erystycznymi i przenikają szparą pod drzwiami solidnie zaryglowanych rodzicielskich argumentów.
Zjedzcie groszek.’ No, to jedzą. Jedną sztukę. Jedną kulkę. Każda wciąga po jednym groszku.
Myjcie ręce po wyjściu z toalety.
Otóż okazuje się, że wystarczą dwie kredki, by przy ich pomocy zzuć, a następnie wciągnąć rajstopy i gatki, tak, by rękami nie dotykać niczego w łazience, a tym samym obalić monolitowy argument: ‘Boście rękami dotykały hipodromów dla bakterii.
Wizja lokalna wykazała, że nie dotykały.
Dwie kredki!
I odrobina lewitacji.


©kaczka