[27 Jan 2015]
(...)
Przez dziewięć miesięcy życia utajonego, dzień w dzień (roboczy), punktualnie o szesnastej czterdzieści Biskwit zakasawszy pępowinę, rozsiadał się w fotelu pociągu klasy drugiej i zażywał pięć rolek wegetariańskiego sushi z supermarketu [1], które to popijał mleczną kawą [2] z widokiem na trzy hrabstwa.
Na skutek tej homogennej diety rozpoznawano nas i w supermarkecie i w pociągu.
W 2014 nie było okazji.
Sushi w tej Wurstenbergii to produkt luksusowy. Podawany albo w lokalach z krochmalonym obrusem i krochmalonym kelnerem, albo wydawany na wynos w cenie złotych obrączek wycinanych z trufli.
Tęskniłam.
Z tej tęsknoty uniosłam wczoraj nocą z supermarketu nikczemnie małe pudełko zawierające sześć mikroskopijnych kulek ryżu z nadzieniem [3].
Plan był taki. Wszyscy śpią. Spożywam w samotności.
Norweski nie spał.
Niech tam, gotowa byłam mu odpalić kulkę.
Nie przewidziałam jednak, że odgłos otwierania plastikowego pudełka ocuci najgłębsze ślady pamięciowe w Biskwicie.
Biskwit zerwał się z głębokiego snu, zażądał kodu dostępu i skonsumował.
Na dwa razy.
Po jednej kulce w każdy polik wymalowany przez Wróżkę Zębuszkę na ‘rozgorączkowany cynober’ (nowy kolor w skali Pantone?), a potem w ryk, że za mało, że jeszcze, ale że haaaaaaalo!, skandalicznie się nie sprawdzamy jako maszyna do taśmowego wydawania ryżu z chrzanem i półżywą flądrą.
Cud żeśmy zdążyli spożyć po sztuce i nie zadławić się przy tym wyrzutami sumienia.
[1] Sainsbury's, dziewięćdziesiąt dziewięć pensów, ż a d n e inne nie spełniało ciążowych urojeń o idealnym rozmiarze ziaren ryżu, pierwszorzędnej teksturze kulki i ogórku przyciętym w słupek o perfekcyjnym kształcie.
[2] Starbucks na zimno w plastikowym kubku, w promocji za dziewięćdziesiąt dziewięć
[3] pięć ojro czterdzieści dziewięć centów, rozbój w biały dzień
(...)
Dynia w ogniu.
Na skutek wymiany przedszkolnej przywiozła sobie z wizytowanej, niemieckiej placówki irytujący tik językowy (zaczyna każdą wypowiedź, w każdym języku od ‘AAAAber...’) i porcję autochtonicznych drobnoustrojów, których nie rozpoznały przeciwciała trenowane na smarkach Małpiatek.
Dynia leży, goreje jak krzak i słabym głosem domaga się animowanych filmów z Barbie w roli głównej i w opcji infinitive loop.
Biskwit płonie.
Oraz wyrzyna.
Niby zęby, a faktycznie to ludność cywilną, konkretnie zaś kaczkę.
Dźwiękiem i smarkiem.
(...)
Test Rorschacha.
[mryg]
©kaczka
(...)
Przez dziewięć miesięcy życia utajonego, dzień w dzień (roboczy), punktualnie o szesnastej czterdzieści Biskwit zakasawszy pępowinę, rozsiadał się w fotelu pociągu klasy drugiej i zażywał pięć rolek wegetariańskiego sushi z supermarketu [1], które to popijał mleczną kawą [2] z widokiem na trzy hrabstwa.
Na skutek tej homogennej diety rozpoznawano nas i w supermarkecie i w pociągu.
W 2014 nie było okazji.
Sushi w tej Wurstenbergii to produkt luksusowy. Podawany albo w lokalach z krochmalonym obrusem i krochmalonym kelnerem, albo wydawany na wynos w cenie złotych obrączek wycinanych z trufli.
Tęskniłam.
Z tej tęsknoty uniosłam wczoraj nocą z supermarketu nikczemnie małe pudełko zawierające sześć mikroskopijnych kulek ryżu z nadzieniem [3].
Plan był taki. Wszyscy śpią. Spożywam w samotności.
Norweski nie spał.
Niech tam, gotowa byłam mu odpalić kulkę.
Nie przewidziałam jednak, że odgłos otwierania plastikowego pudełka ocuci najgłębsze ślady pamięciowe w Biskwicie.
Biskwit zerwał się z głębokiego snu, zażądał kodu dostępu i skonsumował.
Na dwa razy.
Po jednej kulce w każdy polik wymalowany przez Wróżkę Zębuszkę na ‘rozgorączkowany cynober’ (nowy kolor w skali Pantone?), a potem w ryk, że za mało, że jeszcze, ale że haaaaaaalo!, skandalicznie się nie sprawdzamy jako maszyna do taśmowego wydawania ryżu z chrzanem i półżywą flądrą.
Cud żeśmy zdążyli spożyć po sztuce i nie zadławić się przy tym wyrzutami sumienia.
[1] Sainsbury's, dziewięćdziesiąt dziewięć pensów, ż a d n e inne nie spełniało ciążowych urojeń o idealnym rozmiarze ziaren ryżu, pierwszorzędnej teksturze kulki i ogórku przyciętym w słupek o perfekcyjnym kształcie.
[2] Starbucks na zimno w plastikowym kubku, w promocji za dziewięćdziesiąt dziewięć
[3] pięć ojro czterdzieści dziewięć centów, rozbój w biały dzień
(...)
Dynia w ogniu.
Na skutek wymiany przedszkolnej przywiozła sobie z wizytowanej, niemieckiej placówki irytujący tik językowy (zaczyna każdą wypowiedź, w każdym języku od ‘AAAAber...’) i porcję autochtonicznych drobnoustrojów, których nie rozpoznały przeciwciała trenowane na smarkach Małpiatek.
Dynia leży, goreje jak krzak i słabym głosem domaga się animowanych filmów z Barbie w roli głównej i w opcji infinitive loop.
Biskwit płonie.
Oraz wyrzyna.
Niby zęby, a faktycznie to ludność cywilną, konkretnie zaś kaczkę.
Dźwiękiem i smarkiem.
(...)
Test Rorschacha.
[mryg]
©kaczka
Wymiana przedszkolna? Kontynuuj proszę :-)
ReplyDeleteTaka porcja szuszi to na podrażnienie żołądka, mój zaśmiałby się mi żółcią w twarz ;) W domu robimy sushi satt ;) min. 20 kulek na jeden żołądek ;-b
arbuz bez dna
Wymiana byla interwencyjna i znam tylko kilka szczegolow. Dziateczki musialam zostawic z Hauptcioteczka na dlugi tydzien, a ta, na szczescie (dla siebie!), zorganizowala Dynce miejsce w przedszkolu, do ktorego zreszta onegdaj sam Norweski... Na szczescie dla siebie, bo wiadomo, Hauptcioteczka zajechalaby siebie w imie slusznej sprawy. Tak wiec przez tydzien Dynia pobierala nauki i drobnoustroje w hanzeatyckiej placowce :-)
DeleteProbowalismy 'suszyc' w domu. Zawsze jakis blad w proporcjach :-) Mozliwe, ze to podswiadomy i nigdy nieutulony zal za nieodwracalnym brakiem dostepu do najlepszej 'suszarni' w galaktyce http://www.supersushi.se/prins.php
A, czyli na sushi do Sverige chadzacie ;-))
DeleteJeśli wygrzebię, to podam wkrótce jedyny słuszny i właściwy ;) przepis na idealny ryż szuszi.
A urlopowa wymiana międzyprzedszkolna to plan napoleoński. Podziwiam Dynię za elastyczność :) A ja knułam tu domysły, że być może będzie wymiana na stałe. I jeśli to hanzeatyckie miasto, to już w ogóle. A jeśli było to hanzeatyckie miasto na L, to w ogóle w ogóle i w ogóle ;)
arbuz
Juz nie :-) Kiedys chodzilismy. Podstawa naszej diety bylo. W zylach nam sos sojowy plynal. Teraz, gdy z rzadka wracamy do Sverige to przyjaciele nas zawsze uszczesliwiaja jakas ekskluzywna suszarnia i nigdy nam nie po drodze do tej podlinkowanej, proletariackiej :-)
DeleteDynia jest nadzwyczajnie elastyczna, ale odreagowuje takie zmiany po czasie, wiec nie jest tak, ze nam to uchodzi bez zadnych strat. A od wrzesnia plan, ze Dynia zacznie jakies nowe niemieckie przedszkole, a w 2016 pojdzie do szkoly... elastycznosc Dyni testowana jak materace w Ikei.
W miescie na L to bym Dynie przyprowadzila do ciebie :-)
Oooo :-))) ;-*
DeleteSzczęśliwą byłabym i moje dziecię jednakowoż. Szczęście samej zainteresowanej stałoby jednakowoż pod dużym znakiem zapytania --> w programie mego dziecka bowiem aktualnie od kilku tygodni gotowanie niewidocznych zup z drewnianych jajek i drewnianego mleka skropionych odrobiną drewnianego soku ;-)
Dynia pewnie na to ziew ;-))
arbuz
Rety, aleś mi narobiła smaku na sushi. Miałam ci ja też fazę na sushi (ale to z Tesco było wydajniejsze :))) i regularnie żarłam je w biurze w okolicach 13-tej. Dzieci się pozarażały nie-łożyskowo.
ReplyDeleteI też czasami podjadam w tajemnicy, bo może i w Anglii jest taniej, ale jak się pomnoży przez parę przełyków), to już trochę się uzbiera.
Na szczęście mam znajomą w Yo-sushi, to czasami da się zjeść z jakąś zniżką :)
A co do goręjącego krzaka, to chyba ten wirus się rozprzestrzenia wirtualnie. Beleluszek chory, ja dogorywam. Co się dzieje?!
Zdrowiejcie!
Zdrowiejmy!
Miej na uwadze, zem musiala sie kierowac dobrem Poczetego i nie moglam, sakreble, spozywac tych z lososiami i innymi wedzonkami :-), a warzywne w Tesco mialo takie mikroskopijne zwijki. Rozczarowalam sie rowniez M&S - tam byly jakies opcje z kurczakiem i czerwona kapusta, ale to juz bylo zbyt wiele fusion, jak na moje pospolite podniebienie. W Sainsbury's, w ktoryms z kompletow byla wersja ze szczypiorkiem i serem filadelfia. Mialam okolociazowe sny, ze przywoza mi ciezarowke takich rolek i zjadam je wszystkie :-)
DeleteYo-sushi!!! Wpadalysmy tam z Dynia podczas wizyt w Londynie :-)
Wirusom i lazaretom precz!
Chorobom mówimy kategoryczne "Nie"!
Delete- Gorejący Bebeluch z mózgiem w chusteczkach
Polecam trzeci rząd zdjęć. Sushi Bolognese na przykład.... ;-) ps. nie, nie próbowałam.
Deletearbuz
http://www.google.de/imgres?imgurl=http%3A%2F%2Fgutentag.tokoo.de%2Fimg%2Fnjushi_05.jpg&imgrefurl=http%3A%2F%2Facakeaday.com%2F2013%2F05%2Fnjushi-sushi-mal-anders%2F&h=290&w=610&tbnid=rDogbMn2J-tjSM%3A&zoom=1&docid=vXmvfbMZY2jDdM&ei=SLTKVMeKKMbJPNbRgagP&tbm=isch&iact=rc&uact=3&dur=799&page=1&start=0&ndsp=17&ved=0CEoQrQMwDg
Ojacie! Ale z kozim serem i zielem? hmmm...
Delete‘AAAAber...’ powala :D
ReplyDeleteola
Przez pierwsze dwiescie razy... potem traci na swiezosci :-)
DeleteAcha! Czyli jednak smak prenatalny istnieje! Wiedziałam, wiedziałam! Jakie szczęście, że Potomek gustuje w najtańszych frykadelach z Aldiego, bananach i warzywach pospolitych.
ReplyDeleteZnam też jedną wegetariankę z 25 letnim stażem, która podczas każdej ciąży wewnętrznym imperatywem robiła dyspensę na salami (cóż to był za widok - ona z wielkim pętem do odkrajania kawał po kawałku). No i teraz cała trójka Potomstwa, jak jeden mąż, od kołyski i nawet w fazie " jem tylko gotowany makaron bez sosu" - domaga się kiełbasy.
Ach, jak ta ciazowa hormomarynata sprowadza czlowieka na manowce. Dodajmy do tego zamilowanie Biskwita do smazonego boczku i krwawej kiszki oraz fiksacje Dyni na winegrecie z dzemem.
Deleteo !! po akwareli kaczkowej widzę, że te momenty tu były ))))
ReplyDeleteByly. Beda wisiec! :-)
DeleteA u nas znów na odwrót. Całą ciążę zapach pizzy wywoływał u mnie efekt "zabierzcie to ode mnie", a dziecię teraz dałoby sobie odkrajać palec po palcu za choćby jeden mały trójkąt ciasta z okładem. Czyżby to z kolei z nadrabianie braków z okresu prenatalnego? ;))
ReplyDeleteAAAaaber...
AAAAber... matka kaczki przez cala ciaze jadla gotowana kapuste. Mloda, gotowana kapuste. Patykiem tej kapusty nie rusze! Od malenkosci. Chyba przedobrzyla...
DeleteMiśka jakiś czas temu zjadła 3 porcyjki sushi, po każdej mrucząc "nieboble" ale nie przerywając konsumpcji.
ReplyDeleteMoze Miska jako i Biskwit wie, ze zycie moze jej poskapic spyzy i woli tak na zapas? :-)
DeleteSushi to ostatnio podstawowe jedzenie u mnie w domu... Pan M. Oszalał.... Moja prawie roczna już Kropka zęby ma... W trąbie... Ani jednego na stanie....
ReplyDeleteBiskwit zeby produkuje na akord. Z Biskwita jakis wyjatek. Komu nie opowiadam, to sie upewnia, ze na pewno mam na mysli OSIEM zebow u Biskwita, a nie u widelca. Najlepsi to mieli ponoc w tym okresie dwa, gora trzy, a Biskwit jak tasma produkcyjna...
DeleteBiskwit nie jest wyjątkiem. Moje 14 miesięczne kocię na którymś tam przeglądzie szczepieniowym miało ich już 16. Pediatrzyca z pielęgniarą rzuciły się do paszczy sprawdzać i liczyć. Nie wierzyły. Ale przeliczyły i im się stan faktyczny z zeznaniami matki zszedł. A córcia po trzy-cztery na raz wysuwała z dziąseł.
DeleteDarwin patrzy na to z zachwytem :-)
DeleteMatka żyje?
ReplyDeletePośród tych rozgorączkowanych???
Zyje, ale co to za zycie :-)
DeleteCzy jestem jedyną osobą na planecie, która nie lubi sushi?:) Chociaż warzywne, to brzmi nieźle...
ReplyDeleteTo byłam ja: kobietawkryzysie
Kryzysowo! Moze trzeba trafic na wlasciwe? Mnie tez karmiono wczesniej i nie bylo euforii. Za to uwazam, ze sushi (warzywne lub z gotowana ryba, nieprzesadnie zroszone sosem sojowym) jest rewelacyjna potrawa dla kurdupli. Mozna jesc rekami, ryz sie zbytnio nie rozpada, a do srodka mozna przemycic kazde mozliwe warzywo. A do tego ladnie wyglada :-)
DeleteMy tu mamy z Jareckim taką teorię: jak ci coś nie smakuje za pierwszym razem, posmakuje ci za dziesiątym.
DeleteMąż mój rozmiłował się tym sposobem w cukinii, dzieci w kaszy gryczanej a ja w sushi :)
Raz na jakiś czas Jarecki i jego znajomi z pracy zrzucają sie na ingrediencje, jedna koleżanka przywozi wiadro idealnie ugotowanego i zakwaszonego ryżu i sobie radośnie turlamy razem z dziatwą popijając czymśtam. I jeszcze zostaje na drugi dzień! :)
Kiedy wypada nastepny 'raznajakisczas'? :-)
DeleteDobre pytanie! :)
DeletePrzy "maszynie do taśmowego wydawania ryżu z chrzanem i półżywą flądrą" rozpoczęłam projekcję:) Doprawdy, Kaczko, mało, że do druku! Na ekrany!
ReplyDeleteZdrowia życzę wszystkim miłośnikom ziaren i animowanych opowieści:)
A teraz biegnę wyławiać z akwarelowych plam kolejnych mniej lub bardziej opierzonych.
No to nie ma siły, teraz musisz wyłowic flądrę :)
Delete"Aber" z ust dziecka w każdym języku brzmi tak samo groźnie. Powodzenia! :)
ReplyDelete