[138]

[27 Jan 2015]

(...)
Przez dziewięć miesięcy życia utajonego, dzień w dzień (roboczy), punktualnie  o szesnastej czterdzieści Biskwit zakasawszy pępowinę, rozsiadał się w fotelu pociągu klasy drugiej i zażywał pięć rolek wegetariańskiego sushi z supermarketu [1], które to popijał mleczną kawą [2] z widokiem na trzy hrabstwa.
Na skutek tej homogennej diety rozpoznawano nas i w supermarkecie i w pociągu.
W 2014 nie było okazji.
Sushi w tej Wurstenbergii to produkt luksusowy. Podawany albo w lokalach z krochmalonym obrusem i krochmalonym kelnerem, albo wydawany na wynos w cenie złotych obrączek wycinanych z trufli.
Tęskniłam.
Z tej tęsknoty uniosłam wczoraj nocą z supermarketu nikczemnie małe pudełko zawierające sześć mikroskopijnych kulek ryżu z nadzieniem [3].
Plan był taki. Wszyscy śpią. Spożywam w samotności.
Norweski nie spał.
Niech tam, gotowa byłam mu odpalić kulkę.
Nie przewidziałam jednak, że odgłos otwierania plastikowego pudełka ocuci najgłębsze ślady pamięciowe w Biskwicie.
Biskwit zerwał się z głębokiego snu, zażądał kodu dostępu i skonsumował.
Na dwa razy.
Po jednej kulce w każdy polik wymalowany przez Wróżkę Zębuszkę na ‘rozgorączkowany cynober’ (nowy kolor w skali Pantone?), a potem w ryk, że za mało, że jeszcze, ale że haaaaaaalo!, skandalicznie się nie sprawdzamy jako maszyna do taśmowego wydawania ryżu z chrzanem i półżywą flądrą.
Cud żeśmy zdążyli spożyć po sztuce i nie zadławić się przy tym wyrzutami sumienia.

[1] Sainsbury's, dziewięćdziesiąt dziewięć pensów, ż a d n e inne nie spełniało ciążowych urojeń o idealnym rozmiarze ziaren ryżu, pierwszorzędnej teksturze kulki i ogórku przyciętym w słupek o perfekcyjnym kształcie.
[2] Starbucks na zimno w plastikowym kubku, w promocji za dziewięćdziesiąt dziewięć
[3] pięć ojro czterdzieści dziewięć centów, rozbój w biały dzień

(...)
Dynia w ogniu.
Na skutek wymiany przedszkolnej przywiozła sobie z wizytowanej,  niemieckiej placówki irytujący tik językowy (zaczyna każdą wypowiedź, w każdym języku od ‘AAAAber...’) i porcję autochtonicznych drobnoustrojów, których nie rozpoznały przeciwciała trenowane na smarkach Małpiatek.
Dynia leży, goreje jak krzak i słabym głosem domaga się animowanych filmów z Barbie w roli głównej i w opcji infinitive loop.
Biskwit płonie.
Oraz wyrzyna.
Niby zęby, a  faktycznie to ludność cywilną, konkretnie zaś kaczkę.
Dźwiękiem i smarkiem.

(...)
Test Rorschacha.
[mryg]


©kaczka
34 comments on "[138]"
  1. Wymiana przedszkolna? Kontynuuj proszę :-)

    Taka porcja szuszi to na podrażnienie żołądka, mój zaśmiałby się mi żółcią w twarz ;) W domu robimy sushi satt ;) min. 20 kulek na jeden żołądek ;-b

    arbuz bez dna

    ReplyDelete
    Replies
    1. Wymiana byla interwencyjna i znam tylko kilka szczegolow. Dziateczki musialam zostawic z Hauptcioteczka na dlugi tydzien, a ta, na szczescie (dla siebie!), zorganizowala Dynce miejsce w przedszkolu, do ktorego zreszta onegdaj sam Norweski... Na szczescie dla siebie, bo wiadomo, Hauptcioteczka zajechalaby siebie w imie slusznej sprawy. Tak wiec przez tydzien Dynia pobierala nauki i drobnoustroje w hanzeatyckiej placowce :-)

      Probowalismy 'suszyc' w domu. Zawsze jakis blad w proporcjach :-) Mozliwe, ze to podswiadomy i nigdy nieutulony zal za nieodwracalnym brakiem dostepu do najlepszej 'suszarni' w galaktyce http://www.supersushi.se/prins.php

      Delete
    2. A, czyli na sushi do Sverige chadzacie ;-))
      Jeśli wygrzebię, to podam wkrótce jedyny słuszny i właściwy ;) przepis na idealny ryż szuszi.

      A urlopowa wymiana międzyprzedszkolna to plan napoleoński. Podziwiam Dynię za elastyczność :) A ja knułam tu domysły, że być może będzie wymiana na stałe. I jeśli to hanzeatyckie miasto, to już w ogóle. A jeśli było to hanzeatyckie miasto na L, to w ogóle w ogóle i w ogóle ;)

      arbuz

      Delete
    3. Juz nie :-) Kiedys chodzilismy. Podstawa naszej diety bylo. W zylach nam sos sojowy plynal. Teraz, gdy z rzadka wracamy do Sverige to przyjaciele nas zawsze uszczesliwiaja jakas ekskluzywna suszarnia i nigdy nam nie po drodze do tej podlinkowanej, proletariackiej :-)

      Dynia jest nadzwyczajnie elastyczna, ale odreagowuje takie zmiany po czasie, wiec nie jest tak, ze nam to uchodzi bez zadnych strat. A od wrzesnia plan, ze Dynia zacznie jakies nowe niemieckie przedszkole, a w 2016 pojdzie do szkoly... elastycznosc Dyni testowana jak materace w Ikei.

      W miescie na L to bym Dynie przyprowadzila do ciebie :-)

      Delete
    4. Oooo :-))) ;-*

      Szczęśliwą byłabym i moje dziecię jednakowoż. Szczęście samej zainteresowanej stałoby jednakowoż pod dużym znakiem zapytania --> w programie mego dziecka bowiem aktualnie od kilku tygodni gotowanie niewidocznych zup z drewnianych jajek i drewnianego mleka skropionych odrobiną drewnianego soku ;-)

      Dynia pewnie na to ziew ;-))

      arbuz

      Delete
  2. Rety, aleś mi narobiła smaku na sushi. Miałam ci ja też fazę na sushi (ale to z Tesco było wydajniejsze :))) i regularnie żarłam je w biurze w okolicach 13-tej. Dzieci się pozarażały nie-łożyskowo.
    I też czasami podjadam w tajemnicy, bo może i w Anglii jest taniej, ale jak się pomnoży przez parę przełyków), to już trochę się uzbiera.
    Na szczęście mam znajomą w Yo-sushi, to czasami da się zjeść z jakąś zniżką :)
    A co do goręjącego krzaka, to chyba ten wirus się rozprzestrzenia wirtualnie. Beleluszek chory, ja dogorywam. Co się dzieje?!
    Zdrowiejcie!
    Zdrowiejmy!

    ReplyDelete
    Replies
    1. Miej na uwadze, zem musiala sie kierowac dobrem Poczetego i nie moglam, sakreble, spozywac tych z lososiami i innymi wedzonkami :-), a warzywne w Tesco mialo takie mikroskopijne zwijki. Rozczarowalam sie rowniez M&S - tam byly jakies opcje z kurczakiem i czerwona kapusta, ale to juz bylo zbyt wiele fusion, jak na moje pospolite podniebienie. W Sainsbury's, w ktoryms z kompletow byla wersja ze szczypiorkiem i serem filadelfia. Mialam okolociazowe sny, ze przywoza mi ciezarowke takich rolek i zjadam je wszystkie :-)
      Yo-sushi!!! Wpadalysmy tam z Dynia podczas wizyt w Londynie :-)
      Wirusom i lazaretom precz!

      Delete
    2. Chorobom mówimy kategoryczne "Nie"!
      - Gorejący Bebeluch z mózgiem w chusteczkach

      Delete
    3. Polecam trzeci rząd zdjęć. Sushi Bolognese na przykład.... ;-) ps. nie, nie próbowałam.

      arbuz

      http://www.google.de/imgres?imgurl=http%3A%2F%2Fgutentag.tokoo.de%2Fimg%2Fnjushi_05.jpg&imgrefurl=http%3A%2F%2Facakeaday.com%2F2013%2F05%2Fnjushi-sushi-mal-anders%2F&h=290&w=610&tbnid=rDogbMn2J-tjSM%3A&zoom=1&docid=vXmvfbMZY2jDdM&ei=SLTKVMeKKMbJPNbRgagP&tbm=isch&iact=rc&uact=3&dur=799&page=1&start=0&ndsp=17&ved=0CEoQrQMwDg

      Delete
    4. Ojacie! Ale z kozim serem i zielem? hmmm...

      Delete
  3. ‘AAAAber...’ powala :D
    ola

    ReplyDelete
    Replies
    1. Przez pierwsze dwiescie razy... potem traci na swiezosci :-)

      Delete
  4. Acha! Czyli jednak smak prenatalny istnieje! Wiedziałam, wiedziałam! Jakie szczęście, że Potomek gustuje w najtańszych frykadelach z Aldiego, bananach i warzywach pospolitych.

    Znam też jedną wegetariankę z 25 letnim stażem, która podczas każdej ciąży wewnętrznym imperatywem robiła dyspensę na salami (cóż to był za widok - ona z wielkim pętem do odkrajania kawał po kawałku). No i teraz cała trójka Potomstwa, jak jeden mąż, od kołyski i nawet w fazie " jem tylko gotowany makaron bez sosu" - domaga się kiełbasy.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Ach, jak ta ciazowa hormomarynata sprowadza czlowieka na manowce. Dodajmy do tego zamilowanie Biskwita do smazonego boczku i krwawej kiszki oraz fiksacje Dyni na winegrecie z dzemem.

      Delete
  5. o !! po akwareli kaczkowej widzę, że te momenty tu były ))))

    ReplyDelete
  6. A u nas znów na odwrót. Całą ciążę zapach pizzy wywoływał u mnie efekt "zabierzcie to ode mnie", a dziecię teraz dałoby sobie odkrajać palec po palcu za choćby jeden mały trójkąt ciasta z okładem. Czyżby to z kolei z nadrabianie braków z okresu prenatalnego? ;))
    AAAaaber...

    ReplyDelete
    Replies
    1. AAAAber... matka kaczki przez cala ciaze jadla gotowana kapuste. Mloda, gotowana kapuste. Patykiem tej kapusty nie rusze! Od malenkosci. Chyba przedobrzyla...

      Delete
  7. Miśka jakiś czas temu zjadła 3 porcyjki sushi, po każdej mrucząc "nieboble" ale nie przerywając konsumpcji.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Moze Miska jako i Biskwit wie, ze zycie moze jej poskapic spyzy i woli tak na zapas? :-)

      Delete
  8. Sushi to ostatnio podstawowe jedzenie u mnie w domu... Pan M. Oszalał.... Moja prawie roczna już Kropka zęby ma... W trąbie... Ani jednego na stanie....

    ReplyDelete
    Replies
    1. Biskwit zeby produkuje na akord. Z Biskwita jakis wyjatek. Komu nie opowiadam, to sie upewnia, ze na pewno mam na mysli OSIEM zebow u Biskwita, a nie u widelca. Najlepsi to mieli ponoc w tym okresie dwa, gora trzy, a Biskwit jak tasma produkcyjna...

      Delete
    2. Biskwit nie jest wyjątkiem. Moje 14 miesięczne kocię na którymś tam przeglądzie szczepieniowym miało ich już 16. Pediatrzyca z pielęgniarą rzuciły się do paszczy sprawdzać i liczyć. Nie wierzyły. Ale przeliczyły i im się stan faktyczny z zeznaniami matki zszedł. A córcia po trzy-cztery na raz wysuwała z dziąseł.

      Delete
    3. Darwin patrzy na to z zachwytem :-)

      Delete
  9. Matka żyje?
    Pośród tych rozgorączkowanych???

    ReplyDelete
  10. Czy jestem jedyną osobą na planecie, która nie lubi sushi?:) Chociaż warzywne, to brzmi nieźle...
    To byłam ja: kobietawkryzysie

    ReplyDelete
    Replies
    1. Kryzysowo! Moze trzeba trafic na wlasciwe? Mnie tez karmiono wczesniej i nie bylo euforii. Za to uwazam, ze sushi (warzywne lub z gotowana ryba, nieprzesadnie zroszone sosem sojowym) jest rewelacyjna potrawa dla kurdupli. Mozna jesc rekami, ryz sie zbytnio nie rozpada, a do srodka mozna przemycic kazde mozliwe warzywo. A do tego ladnie wyglada :-)

      Delete
    2. My tu mamy z Jareckim taką teorię: jak ci coś nie smakuje za pierwszym razem, posmakuje ci za dziesiątym.
      Mąż mój rozmiłował się tym sposobem w cukinii, dzieci w kaszy gryczanej a ja w sushi :)
      Raz na jakiś czas Jarecki i jego znajomi z pracy zrzucają sie na ingrediencje, jedna koleżanka przywozi wiadro idealnie ugotowanego i zakwaszonego ryżu i sobie radośnie turlamy razem z dziatwą popijając czymśtam. I jeszcze zostaje na drugi dzień! :)

      Delete
    3. Kiedy wypada nastepny 'raznajakisczas'? :-)

      Delete
  11. Przy "maszynie do taśmowego wydawania ryżu z chrzanem i półżywą flądrą" rozpoczęłam projekcję:) Doprawdy, Kaczko, mało, że do druku! Na ekrany!

    Zdrowia życzę wszystkim miłośnikom ziaren i animowanych opowieści:)
    A teraz biegnę wyławiać z akwarelowych plam kolejnych mniej lub bardziej opierzonych.

    ReplyDelete
    Replies
    1. No to nie ma siły, teraz musisz wyłowic flądrę :)

      Delete
  12. "Aber" z ust dziecka w każdym języku brzmi tak samo groźnie. Powodzenia! :)

    ReplyDelete