[9 Mar 2016]
(...)
Mam rozedmę płuc i całą szafę naleśników.
Placówka oświatowa imienia błogosławionego Heinricha z Klagenfurtu wyskoczyła tym z razem z zapotrzebowaniem na wydmuszki.
Na cito.
Nie było rady.
Naszpanie mają taką metodę wychowawczą, sygnowaną zapewne przez Bismarcka, że jeśli rodzice zapomną lub nie zauważą tej mikroskopijnej karteczki z informacją powieszonej za szafą i nie dostarczą komponentów to dziecko i owszem siedzi przy stoliku z całą resztą bandy, ale nie maluje jaj, ani nie układa ikebany z runa leśnego. Po prostu siedzi.
(I nie, nie można wziąć na kredyt.
...
'Bo nie'.)
Przerabiałyśmy to już przy zajączku ze skarpetki, więc limit traum okołoplastycznych uważam za wyczerpany.
Poza tym dwudziesty pierwszy wiek. Nanotechnologia. Światłowody. Na Marsie lądują sondy. Człowiek potrafi wyhodować mysz z ludzkim uchem na grzbiecie. W sklepie sprzedają wydmuszki ze styropianu lub z czterdziestu rodzajów polietylenu, a nawet czasami i z czekolady.
A my o dwudziestej trzeciej dwadzieścia uzbrojeni w korkociąg i młotek wiercimy dziury w dwudziestopaku jaj i puszczamy salmonellę nosem.
A jakby tego było mało... cały dzień smażyłam z tych jaj naleśniki.
(...)
Dużo czasu spedzamy na lodowisku.
Podczas, gdy matka Łukaszka nie wyraża entuzjazmu dla poślizgu i okupuje trybuny, sporym zaskoczeniem są poczwórne aksle i popiątne toe-loopy matki Ryfki.
- Ima – mówię z uznaniem po szczególnie udanym piruecie.– Tego się chyba nie nauczyłaś w Jerozolimskiej Szkole dla Dziewcząt Ben Gurion?
- Nie – odpowiada matka Ryfki. – To część wojskowego treningu. W Siłach Obrony Izraela.
Nie wiem, czy żartuje, ale na miejscu Kanadyjczyków spałabym z otwartymi oczami.
(...)
Jednodniowe warsztaty z akrobatyki cyrkowej, na które zapisałam Norweskiego i Dynię potwierdziły kilka przypuszczeń oraz kilka stereotypów.
Gdy razem z Biskwitem wślizgnęłyśmy się do sali gimnastycznej w trakcie zajęć, uczestnicy akurat gibali się poustawiani jedni na drugich tworząc czteropoziomową piramidę, a prowadząca wciągała najlżejszego kurdupla na szczyt tej konstrukcji, zapewne w charakterze dachowego kogutka. Nikt tam nie miał kasku, ani antypoślizgowych skarpet. Nie było żadnej siatki, haków, lin, spadochronów, a materace miały góra pięć centymetrów grubości. Ot, taka wszechobecna narodowa, ściśle kontrolowana nonszalancja hodowli młodych pokoleń. Inżynieria socjologiczna produkująca twardych drwali z puszczy i dziewczątka rozłupujące pośladkami orzechy kokosowe. (Dla mnie to zakonserwowane wczesne lata osiemdziesiąte i nostalgiczny klimat słowiańskich trzepaków.)
To jeszcze nie koniec.
Podział aspirujących akrobatów na grupy uwydatnił również cechy charakterystyczne kilku innych nacji. Grupa chińsko-niemiecka w ciągu kilku minut wydajnie i bezproblemowo udrapowała się w układy ze schematów, które na kartkach rozrysowała im prowadząca i jeszcze nawet zdążyli je kilkakrotnie przećwiczyć. W tym samym czasie grupa niemiecko-włoska, do której trafili Dynia i Norweski, wymieniła się życiorysami, sposobami gotowania makaronu, tak żeby był al dente, omówiła plany na najbliższą i nieco dalszą przyszłość, bezskutecznie próbowała zebrać w jednym miejscu swoich rozłażących się członków, a na końcu zgubiła teczkę ze schematami (Biskwit na niej usiadł). Takoż w ostatecznej, punktowanej rozgrywce grupa chińsko-niemiecka była jak Cirque de Soleil kontra grupa rozhisteryzowanych turystów, która uciekła na drzewo przed niedźwiedziem i co chwila zrzuca kogoś na pożarcie.
(...)
©kaczka
(...)
Mam rozedmę płuc i całą szafę naleśników.
Placówka oświatowa imienia błogosławionego Heinricha z Klagenfurtu wyskoczyła tym z razem z zapotrzebowaniem na wydmuszki.
Na cito.
Nie było rady.
Naszpanie mają taką metodę wychowawczą, sygnowaną zapewne przez Bismarcka, że jeśli rodzice zapomną lub nie zauważą tej mikroskopijnej karteczki z informacją powieszonej za szafą i nie dostarczą komponentów to dziecko i owszem siedzi przy stoliku z całą resztą bandy, ale nie maluje jaj, ani nie układa ikebany z runa leśnego. Po prostu siedzi.
(I nie, nie można wziąć na kredyt.
...
'Bo nie'.)
Przerabiałyśmy to już przy zajączku ze skarpetki, więc limit traum okołoplastycznych uważam za wyczerpany.
Poza tym dwudziesty pierwszy wiek. Nanotechnologia. Światłowody. Na Marsie lądują sondy. Człowiek potrafi wyhodować mysz z ludzkim uchem na grzbiecie. W sklepie sprzedają wydmuszki ze styropianu lub z czterdziestu rodzajów polietylenu, a nawet czasami i z czekolady.
A my o dwudziestej trzeciej dwadzieścia uzbrojeni w korkociąg i młotek wiercimy dziury w dwudziestopaku jaj i puszczamy salmonellę nosem.
A jakby tego było mało... cały dzień smażyłam z tych jaj naleśniki.
(...)
Dużo czasu spedzamy na lodowisku.
Podczas, gdy matka Łukaszka nie wyraża entuzjazmu dla poślizgu i okupuje trybuny, sporym zaskoczeniem są poczwórne aksle i popiątne toe-loopy matki Ryfki.
- Ima – mówię z uznaniem po szczególnie udanym piruecie.– Tego się chyba nie nauczyłaś w Jerozolimskiej Szkole dla Dziewcząt Ben Gurion?
- Nie – odpowiada matka Ryfki. – To część wojskowego treningu. W Siłach Obrony Izraela.
Nie wiem, czy żartuje, ale na miejscu Kanadyjczyków spałabym z otwartymi oczami.
(...)
Jednodniowe warsztaty z akrobatyki cyrkowej, na które zapisałam Norweskiego i Dynię potwierdziły kilka przypuszczeń oraz kilka stereotypów.
Gdy razem z Biskwitem wślizgnęłyśmy się do sali gimnastycznej w trakcie zajęć, uczestnicy akurat gibali się poustawiani jedni na drugich tworząc czteropoziomową piramidę, a prowadząca wciągała najlżejszego kurdupla na szczyt tej konstrukcji, zapewne w charakterze dachowego kogutka. Nikt tam nie miał kasku, ani antypoślizgowych skarpet. Nie było żadnej siatki, haków, lin, spadochronów, a materace miały góra pięć centymetrów grubości. Ot, taka wszechobecna narodowa, ściśle kontrolowana nonszalancja hodowli młodych pokoleń. Inżynieria socjologiczna produkująca twardych drwali z puszczy i dziewczątka rozłupujące pośladkami orzechy kokosowe. (Dla mnie to zakonserwowane wczesne lata osiemdziesiąte i nostalgiczny klimat słowiańskich trzepaków.)
To jeszcze nie koniec.
Podział aspirujących akrobatów na grupy uwydatnił również cechy charakterystyczne kilku innych nacji. Grupa chińsko-niemiecka w ciągu kilku minut wydajnie i bezproblemowo udrapowała się w układy ze schematów, które na kartkach rozrysowała im prowadząca i jeszcze nawet zdążyli je kilkakrotnie przećwiczyć. W tym samym czasie grupa niemiecko-włoska, do której trafili Dynia i Norweski, wymieniła się życiorysami, sposobami gotowania makaronu, tak żeby był al dente, omówiła plany na najbliższą i nieco dalszą przyszłość, bezskutecznie próbowała zebrać w jednym miejscu swoich rozłażących się członków, a na końcu zgubiła teczkę ze schematami (Biskwit na niej usiadł). Takoż w ostatecznej, punktowanej rozgrywce grupa chińsko-niemiecka była jak Cirque de Soleil kontra grupa rozhisteryzowanych turystów, która uciekła na drzewo przed niedźwiedziem i co chwila zrzuca kogoś na pożarcie.
(...)
Z memuarów Dyni. Akrobacje. |
Chińczycy w memuarach nomen omen górą....
ReplyDeleteCo jest z tymi wydmuszkami?! U nas też sobie zażyczyły.... zignorowałam wielką pomarańczową kartkę na drzwiach. Kartkę w kształcie jaja! Grudka pewnie przekiblowała malowanie jaj w kącie. Może malowanie wydmuszek ma zbawienny wpływ na rozwój inteligencji u młodego pokolenia, że ta tradycja jak ta żelazna brzoza....
ależ po czy Ty ich, kochanieńka, poznałaś? (że tak równiutko poukładani?)
Deletemnie intryguje etiologia tych takich jakichś kolorowych kuperków po lewej stronie każdego z członków pierwszej trupy....
To posladki. Posladki sa waznym elementem cyrkowego akrobaty ;-)
DeleteWydmuchac ci? :-) Do tego zazyczyly sobie po pincet wydmuszek, bo przeciez mlodziezy te wydmuszki z rak leca. Jesli jedna sie uchowa to juz bedzie sukces. A nalesniki bedziemy jesc do zimy.
ReplyDeleteZa rok przyjeżdżam do cię na warsztaty z dmuchania :p Wiejską tradycją zażyczą sobie zapewne powtórkę z rozrywki.
DeleteZastanawiam sie, czy gdzies po Wielkanocy nie bedzie przeceny na wydmuchane wydmuszki :-)
DeleteByłam dzisiaj w przydomowym hipermarkecie, zarzuciło jajami, barankami i zajączkami we wszelkich wielkościach i teksturach. Cieszę się, że nie muszę nic dmuchać i malować, no...najwyżej paznokcie:-)
ReplyDeleteU nas taki krajobraz już od stycznia.
DeletePieprzu, jakze ci zazdroszcze!
Deleteto ja jestem w drużynie polsko-włoskiej jednak
ReplyDeleteA ja w druzynie Biskwita :-)
DeleteWspaniała ilustracja! WSPANIAŁA!
ReplyDeleteGrupa wloska bardzo wiernie oddana :-)
DeleteKaczko! Biję Ci pokłon za pokłonem za to, że teraz śmieję się w garść w tramwaju, i zamiast myśleć o okropnym dniu, myślę o żołnierskim łyżwiarstwie!
ReplyDeleteDo uslug!
DeleteAcz jesli nagle znikne, moze sie okazac, ze to dlatego, ze zbyt gadatliwa tu jestem :-)
Jako czujna polka kanadolka, ach to jednak tak ... wydmuszkami....na lyzwach! :D :D
ReplyDeleteMiej sie na bacznosci! Jedni z wydmuszkami, inni na lyzwach! Syropem klonowym w nich! :-)
DeleteJak to, co jest z tymi wydmuszkami? wydmuszki to piękna polska tradycja ludowa, a tymczasem niemcy od nas jak my od nich choinkę ) wątek sportowy mnie położył na łopatki))
ReplyDeleteNa lopatki nie trudno... kazdy z akrobatow lezal przynajmniej raz :-)
DeleteMowisz, ze wypozyczyli tradycje? Na nasza zgube, psiakrwia!
Cudowne! (wszystko na raz i kazdy watek z osobna)
ReplyDeleteA na rysunku, domyslam sie, na górze jest grupa niemiecko-chinska a na dole niemiecko-wloska?
A "kogutek" jaki ma ladny sweterek :)
Tak wlasnie!
DeleteKogutek byl najbardziej odziezowo paskowany i mial to szalenstwo w oczach nabyte od ciaglego wciagania go na maszt!
wydmuszki są passe. u nas na wiosce aktualnie obowiązują "skorupki" - ucina się 1/5 jajka od spiczastej strony i docina powstałą krawędź w dekoracyjna ząbki. obawiam się, że moje niestety okażą się nie dość dekoracyjne, ale co poradzić.
ReplyDeleteZapytam tylko: JAK???!!! Jak mozna dociac jajo w dekoracyjny zabek? :-)
Deletemnie nie pytaj. ja po prostu obcięłam. jak umiałam najlepiej. czyli... no tak nierówno ;) (naturelmą skorupkę bez zawartości).
DeleteSą memuary, jest dowód. Tylko czemu ja przed oczami widzę ludzką piramidę z "Rejsu"? :D
ReplyDeletehttp://culture.pl/sites/default/files/images/imported/film/filmy%20kadry%20i%20dvd/rejs/rejs%20kadr%207_6033342.jpg
W punkt! Wiedzialam, ze cos mi to przypomina :-)
Delete:-)))))
ReplyDeleteKaczko, padlam i nadal padam :-D
:-)))))
Ja, rok temu niedoswiadczona zyciem, naiwna matka, nadmuchalam wydmuszek z tego eko, co bylo w lodowce. A bylo oczywiscie brazowe! :-D
Dzieciecie moje oddalo dzielo swe na jaju bialym, co oznacza, ze mu je jalmuznie na szybko skombinowano...
Pani delikatnie dala do zrozumienia, ze brazowe "to nie ten"... bo artyzmu na nim nie widac.
A grupa niemiecko-wloska? Niech no otre oczy z lez smiechu...
Po kilkunastu rozmowach (rozmowach o postepach w nauce!) z rodzicami dzieci moich, bogatsza o przepis na kebab z frytkami i bigos z rejonu Olsztyna, mniemam, ze slowo "wloski" mozna zastapic tez slowen "polski" lub "turecki".
;-)))
arbuz
Dawajze ten przepis na bigos z rejonu Olsztyna :-)
DeleteI wiesz, co? Teraz zdalam sobie sprawe, ze nasze tez byly brazowe, ale chyba mialam taka mine, gdy je wreczalam, ze naszpanie nie odwazyly sie skomentowac :-)
Jesli dobrze pamietam, tylko kwasna kapusta ma prawo bytu w bigosie okoloolsztynskim rodzicow Wiktorii. Wiem, szalu nie ma, czar prysl ;-)
DeleteByc moze wasze naszpanie sa na tyle kreatywne, ze sa w stanie wyobrazic sobie ikebane, pioropusz lub impresjonizm takze na brazowym jaju.
Nasze nie byly ;-)
arbuz
Dyńka zdecydowanie powinna być ilustratorką Twojej książki!
ReplyDelete