[14 Mar 2016]
(...)
Dekoracje wyglądały tak.
Dziesiąta rano. Brudne okna.
Na stole pusta butelka po weekendowym winie i kieliszki (‘nie wyniosę, tym razem nie wyniosę, sama tu w końcu nie mieszkam!’), stół zasłany urzędowymi kwitami, autoportretami Biskwita, urzędowymi kwitami Z autoportretami Biskwita, napoczętymi kolorowankami Dyni, dziesiątkami kredek, resztkami precelków i wiórami z temperówek. Na tym wszystkim dwa laptopy. Oba podłączone licznymi kablami do aparatury podtrzymującej życie. Trzy filiżanki z zimną kawą. Szklanka wody, której i tak nie ma komu podać. Jedno dziecko – odbezpieczony granat bez pieluchy (bo odmawia i co mu zrobisz?) – konwersujące z postaciami z telewizora. kaczka w pidżamie, z kapturem dresowej bluzy na głowie poprawiająca rewolucyjne treści w urzedowych kwitach brokatowym, siedmiokolorowym długopisem w kotki. Za plecami na ścianie porozklejane, jak u psychopatycznego mordercy, slajdy najrozmaitszych prezentacji, wycinki dyrektyw, fragmenty uzasadnień, portrety pamięciowe i wgniecenia w miejscach, gdzie kaczka w bezrozumnej rozpaczy tłukła głową nad treścią kwitów. Na podłodze WSZYSTKIE zabawki (może nawet jakieś dodatkowo przyniesione od sąsiadów) oraz centralnie, kosz pełen rzeczy do prania (na wierzchu liczne ofiary bezpieluchowego lajfstajlu Biskwita).
Biskwit rozmawia z telewizorem, ja gryzmolę brokatem, podłoga się lepi, ewolucja składa nowe gatunki zwierząt futerkowych z kłębów kurzu w korytarzu.
Patologia nasza powszednia z bożonarodzeniowymi elementami dekoracyjnymi.
Dzwonek do drzwi.
To nie listonosz. Ten, jak wiadomo, zadzwoniłby dwa razy, albo zostawił awizo.
Na tym dzwonku ktoś się powiesił i dynda.
Ciskam brokatem o stół, zrywam się z krzesła mląc pod nosem straszliwe wulgaryzmy, przeciąg zdmuchuje mi ze stołu kwity, imaginuję sobie, co zrobię temu, kto wisi, otwieram...
Za drzwiami Szwabskie Kluseczki.
'DZIEEEEEEEEEEEEŃ DOOOOOOOOOOOOOOBRY PSZE PAAAAAANI MAAAAMY DYYYYYYYYNI!'
Wszystkie dwadzieścia pięć Kluseczek i naszpanie.
A mówiły, mówiły naszpanie, że przyjdą, a ja nie uwierzyłam, wyparłam oraz zapomniałam.
I włażą, i się wpychają, korytarz się wybulwia. Z jednej strony dobrze, że ich tyle, nie widać jaka brudna podłoga, z drugiej, bardzo wyraźnie rzuca się wszystkim w oczy pusta butelka po winie i półgołe dziecko, które nie wiedząc, co zrobić z rękami z emocji, przezornie wpycha je sobie do nosa.
Już wiem, co czuje Superman zmieniając garnitur na spandeks w budce telefonicznej. Wiem, bo nadludzkim wysiłkiem, jedną ręką zatrzymując wskazówki zegara, drugą oblekając się w kostium superbohatera, zdążyłam zedrzeć z siebie pidżamę.
Przyszli, bo uczą dziateczki, jak trafiać do swego domu (oraz najwyraźniej do pozostałych dwudziestu pięciu) a także odfajkowują projekt ‘Szukamy zalet naszej urodziwej dzielnicy’ (w tym wypadku wróżę, że będą długo się tak błąkać).
Przyszli, postali, zadeptali podłogę, zeżarli żelki i poszli.
I tylko Dynia wysyczała na odchodne ‘Widziałam, że byłaś w pidżamie!!!’
(...)
... a potem poszliśmy do Maksencjusza, ale tam było tylko wino, piwo i cocacola [1]. I nikt nam nic nie dał!!!
Pożałowali dzieciom piwa, bydlaki!
[1] Ród Maksencjusza prowadzi miejscowy wyszynk i dom schadzek. To w sumie tak jak my, ale my przynajmniej rozdajemy żelki.
©kaczka
(...)
Dekoracje wyglądały tak.
Dziesiąta rano. Brudne okna.
Na stole pusta butelka po weekendowym winie i kieliszki (‘nie wyniosę, tym razem nie wyniosę, sama tu w końcu nie mieszkam!’), stół zasłany urzędowymi kwitami, autoportretami Biskwita, urzędowymi kwitami Z autoportretami Biskwita, napoczętymi kolorowankami Dyni, dziesiątkami kredek, resztkami precelków i wiórami z temperówek. Na tym wszystkim dwa laptopy. Oba podłączone licznymi kablami do aparatury podtrzymującej życie. Trzy filiżanki z zimną kawą. Szklanka wody, której i tak nie ma komu podać. Jedno dziecko – odbezpieczony granat bez pieluchy (bo odmawia i co mu zrobisz?) – konwersujące z postaciami z telewizora. kaczka w pidżamie, z kapturem dresowej bluzy na głowie poprawiająca rewolucyjne treści w urzedowych kwitach brokatowym, siedmiokolorowym długopisem w kotki. Za plecami na ścianie porozklejane, jak u psychopatycznego mordercy, slajdy najrozmaitszych prezentacji, wycinki dyrektyw, fragmenty uzasadnień, portrety pamięciowe i wgniecenia w miejscach, gdzie kaczka w bezrozumnej rozpaczy tłukła głową nad treścią kwitów. Na podłodze WSZYSTKIE zabawki (może nawet jakieś dodatkowo przyniesione od sąsiadów) oraz centralnie, kosz pełen rzeczy do prania (na wierzchu liczne ofiary bezpieluchowego lajfstajlu Biskwita).
Biskwit rozmawia z telewizorem, ja gryzmolę brokatem, podłoga się lepi, ewolucja składa nowe gatunki zwierząt futerkowych z kłębów kurzu w korytarzu.
Patologia nasza powszednia z bożonarodzeniowymi elementami dekoracyjnymi.
Dzwonek do drzwi.
To nie listonosz. Ten, jak wiadomo, zadzwoniłby dwa razy, albo zostawił awizo.
Na tym dzwonku ktoś się powiesił i dynda.
Ciskam brokatem o stół, zrywam się z krzesła mląc pod nosem straszliwe wulgaryzmy, przeciąg zdmuchuje mi ze stołu kwity, imaginuję sobie, co zrobię temu, kto wisi, otwieram...
Za drzwiami Szwabskie Kluseczki.
'DZIEEEEEEEEEEEEŃ DOOOOOOOOOOOOOOBRY PSZE PAAAAAANI MAAAAMY DYYYYYYYYNI!'
Wszystkie dwadzieścia pięć Kluseczek i naszpanie.
A mówiły, mówiły naszpanie, że przyjdą, a ja nie uwierzyłam, wyparłam oraz zapomniałam.
I włażą, i się wpychają, korytarz się wybulwia. Z jednej strony dobrze, że ich tyle, nie widać jaka brudna podłoga, z drugiej, bardzo wyraźnie rzuca się wszystkim w oczy pusta butelka po winie i półgołe dziecko, które nie wiedząc, co zrobić z rękami z emocji, przezornie wpycha je sobie do nosa.
Już wiem, co czuje Superman zmieniając garnitur na spandeks w budce telefonicznej. Wiem, bo nadludzkim wysiłkiem, jedną ręką zatrzymując wskazówki zegara, drugą oblekając się w kostium superbohatera, zdążyłam zedrzeć z siebie pidżamę.
Przyszli, bo uczą dziateczki, jak trafiać do swego domu (oraz najwyraźniej do pozostałych dwudziestu pięciu) a także odfajkowują projekt ‘Szukamy zalet naszej urodziwej dzielnicy’ (w tym wypadku wróżę, że będą długo się tak błąkać).
Przyszli, postali, zadeptali podłogę, zeżarli żelki i poszli.
I tylko Dynia wysyczała na odchodne ‘Widziałam, że byłaś w pidżamie!!!’
(...)
... a potem poszliśmy do Maksencjusza, ale tam było tylko wino, piwo i cocacola [1]. I nikt nam nic nie dał!!!
Pożałowali dzieciom piwa, bydlaki!
[1] Ród Maksencjusza prowadzi miejscowy wyszynk i dom schadzek. To w sumie tak jak my, ale my przynajmniej rozdajemy żelki.
©kaczka
Szanuje Cię Kaczko ale wybacz....nie wierzę!
ReplyDeleteAaaaa!!!!
Pozdrawiam
Kachna
Nie wierzysz, ze kaczka o dziesiatej w pidzamie, czy w najazd Kluseczek? :-))) Na mamuty z kurzu i brudne okna mam naocznych swiadkow! :-)
DeleteA ja wierzę :) Bo czytając nerwowo rozglądałam się po pomieszczeniu. Wiek nieletnich demolishów się tylko nie zgadzał.
DeleteWszedzie sie czaja!
DeleteMoja droga asfaltowa jestes boska.Uwielbiam Cie.
ReplyDeleteTak mi mow! :-)
DeleteO Kaczko, cóż za hojność z tymi żelkami! :)
ReplyDeleteSwoją drogą - taki Kluseczkowy nalot musiał być przeżyciem... z gatunku hard :D
Zadna tam hojnosc. Zapadla w tym korytarzu niezreczna cisza, wiec splynela na mnie mysl, ze moze jesli podam im zelki 'NA DROGE' to zaskocza i sobie pojda :-)
DeleteNo i troche mnie martwi, ze znaja droge :-)
Lisi plan :D
DeleteA świadomość przerażająca! :DDD
Przeczytawszy komentarze dochodze do wniosku, ze powinnam ich jednak poczestowac salata :-)
DeleteMy kiedyś w takim mniej więcej porządku i obleczeniu przyjmowałysmy z Różą kandydata na prezydenta miasta, który wizytowal wybiórczo mieszkania potencjalnego elektoratu. Poziom żenady bardzo porównywalny, więc rozumiem.
ReplyDeleteAle jaka tam zenada! Prezydent miasta mial okazje pochylic sie nad elektoratem z marginesu. Na pewno to sobie wpisal w zyciorys :-)
Delete"...ewolucja składa nowe gatunki zwierząt futerkowych z kłębów kurzu w korytarzu" Kaczko! ❤❤❤
ReplyDeleteUwazaj, gdyz to one moga cie kasac przy kolejnej wizycie :-)
DeleteBebe, pójdź siostro! To samo zdanko sobie upatrzyłam! :)))
Deleteotóż nad tym zdaniem aż w bezdech popadłam. Piękne!!!
DeleteZupełnie tak, jak Ty Kaczko składasz nowe gatunki z liter błąkających się po kosmosie:)))
DeleteWydlubujecie zdania z kaczki :-)
DeleteWydłubałam kilka, będę robić makatki!
DeleteNa emeryturze chyba? :-)
DeleteWidzę to.
ReplyDelete<3
Wszystkie dwadziescia piec Klusek i meline w tle? :-)
DeleteA mię rozsmarowały mentalnie "liczne ofiary bezpieluchowego lajfstajlu Biskwita" :o)))
ReplyDeleteNie wiem, jak dlugo pociagne przy takim lajfstajlu :-)
DeleteŻe zacytuję klasyka: "Nikt nie spodziewał się Hiszpańskiej Inkwizycji!"
ReplyDeleteA mieszkanie przynajmniej wyglądało na zamieszkałe a nie jak te wymuskane aranżacje w magazynach wnętrzarskich.
Biskwit w wersji hippie :D
Klasyk W PUNKT! No, ale wiadomo! TAAAAKI klasyk!
DeleteMieszkanie wygladalo jak z katalogu wnetrz dla programu 997 :-)
Biskwit w wersji naturysta :)
dałaś żelki, znają drogę, dałaś żelki, znają drogę - coś antycypacyjnie niepokojącego jest w tych dwóch faktach.
ReplyDeleteb.
Faktycznie, przyznaje, BARDZO tego nie przemyslalam :-)))
DeleteA ja z tych licznych perel wybralam ta:
ReplyDelete"Już wiem, co czuje Superman zmieniając garnitur na spandeks w budce telefonicznej." ;-))
Kaczko, mialam wrazenie, ze opisujesz nasze mieszkanie, pomijajac zyczliwie te najbardziej hitchcockowe momenty ;-))
Ale, ze Kluski? Wszystkie? Czad.
Nie martw sie. Najwieksza cnota niemiecka jest pozostac "entspannt" w kazdej sytuacji. Pewnie na to byl tak naprawde ten test. Wiec zdany :-))
arbuz b.d.
WSZYSTKIE. Jak raz nikt nie mial szkorbutu, czarnej ospy, ani sraczki. No, ale wiadomo, jak juz kopac lezacego to kompletem 50 nozek :-)
DeleteZatem i ty podejrzewasz, ze to byl test! :-)
Co by to było, gdyby żelków zabrakło akurat? Katastrofa! :D
ReplyDeletePrzypuszczam, ze ogryzli by mnie do kosci, albo siedzieli na naszej kanapie do tej pory :-)
DeleteAnonimowa padła i powstała, zaś jeden rzut oko wystarczył by sywierdzić, że u Anonimowych ewolucja równie rozpasana, papiery wszędzie, twórczość artystyczna JW się wylewa.a żelki na stole...
ReplyDeletePrzywracacie mi wiare, ze entropia to regula, a nie jakas tam aberracja :-)
DeleteSwiat oparty jest na zelkach!
Aż mi się ciepło zrobiło, gdy otwarłaś te drzwi... Taki dzwonek, uruchomiony przez TAKICH gości toż to jak surmy na Sąd Ostateczny! Mam nadzieję, że nie zastanie mnie w pidżamie ;)
ReplyDeleteZwierzęta futerkowe made my day!
W sumie na Sad Ostateczny moglabym sie udac w wygodnej pidzamie. Tyle narodu naraz! Nie wiadomo, ile przyjdzie czekac na swoja kolej.
DeleteDawno temu miałam noworodka. Pewnego dnia, gdy dziecina zasnęła, postanowiłam obrać ugotowane wcześniej buraki, oglądając przy tym telewizję. Przytargałam kosz na śmieci do pokoju, ubrałam gumowe rękawiczki i zabrałam się do dzieła. Wtedy zadzwonił dzwonek do drzwi. Spłoszona otworzyłam z nożem w ręce unurzanym w soku z buraków, tak jak i moje rękawiczki. To była położna...
ReplyDeletePS. Czytam od dawna. Nie komentuję ze zwykłej zazdrości, że tak nie potrafię. Pisać. Uwielbiam więc skrycie.
Spłakałam się! Zawsze powtarzam, że komentarze są podziemnym bogactwem bloga.
DeleteChoć w przypadku Kaczki to nad ziemią brylanty a pod - jednak tyko złoto :)
Bi! Ale fajnie, ze sie odezwalas! Dzieki! A historia przepyszna! Hermi, dorzuc nieco. Taka krwawa matka otwierajaca poloznej to minimum platyna!
Deletenastepnym razem w miejsce zelkow daj im kukulki... zapomna adresu, zapomna gdzie lezli :) dalas zelki - wroca...
ReplyDeleteKurcze, faktycznie, gdy odbieram Dynie to popatruja na mnie te Kluski jakos tak... INACZEJ? Jedyny ratunek, przeprowadzka.
DeleteKaczko, przecież to jakiś żywy horror. U nas pani pojawiła się tylko raz, wtedy kiedy zapomnieliśmy odebrać dziecka z przedszkola, a wcześniej wyłączyliśmy telefony i poszliśmy się zdrzemnąć. (no, troszkę nam zeszło dłużej)
ReplyDeleteJak sie domyslasz, MUSZE zapytac:
Deleteczy pani przyprowadzila ze soba waszego potomka? oraz czy podalas zelki?
(Bardzo zywy horror!)
Wszystko się zgadza, gdy rozglądam się wokoło! Wystarczy wymienić Bezpieluchowe Maleństwo i żelki na dwa żywe koty i wypisz-wymaluj jakbyś do nas zajrzała o poranku :-)
ReplyDelete- A ten kot to już staruszek? Taki siwy?
- Nie, tylko ukurzony nieco...
(tarzała się, franca jedna, pod komodą w poszukiwaniu piłeczki!)
Popieram karmienie kukułkami, żelki mogą wzbudzać chęć powrotu do paśnika.
... ale od kukulek sie uzaleznia i wtedy tez wroca! Chyba jednak tran i salata :-)
DeleteOraz BUCHACHACHA! Biskwit tez ostatnio zanurkowal za pileczka i tez wyszedl spod kanapy w peruczce :-)
Ta czystość i porządek. Wypisz wymaluj jak u mnie :)
ReplyDeletekwk
To mi nadzwyczajnie poprawia biorytm!
Deletechciałabym napisać coś mądrego, ale palce mi się trzęsą .. ze śmiechu.naplułam sobie znów w monitor...
ReplyDeleteUwielbiam tego bloga, uwielbiam Twoje dzieci. Ciebie za styl, młode za to, że nie tylko ja tak mam :)
Ja na szczęście mam dziecko w przedszkolu w innej dzielnicy.Musieliby autokarem przyjechać, w państwowym w PL nie mają na to kasy. Moje kurzokoty mogą sobie więc wzrastać spokojne o swój los...
Bo ja zamiast sprzątać, czytam Kaczkobloga. Dzieci w klockach/kredkach/autkach/książeczkach/pingwinach z Madagaskaru i oby jak najdłużej
Kaczko, pisz!Kurzokoty tego potrzebują, ja tego potrzebuję!
Ula z Krk
Cudowna historia, cudowna :-)))))
ReplyDelete