Image Slider

1159-1160

[29-30 Sep 2012]

(...)
Jestem jak Knight Rider.
Raczej Night Rider.
Wymykam się do garażu w nocy, no bo kiedy?, i pocinam przez hrabstwo na drugim biegu z oszałamiającą prędkością trzydziestu mil na godzinę.
Gdzie nie splunę, tam dobro zwycięża.
Na siedzeniu obok staruszeczka poleruje groty, ościenie, przykleja lotki z piórek lub brzdęka cięciwą.
Naród tu cierpliwy, czasem jedynie ktoś trąbnie nieuprzejmie z tej karawany dwudziestu samochodów przyczepionej do mego bagażnika.
- Nie bierz tego do siebie, darling. – uspokaja staruszeczka nie podnosząc głowy znad piórek.
Nie biorę, a skądże.
Zawsze mogą wyprzedzić, choć mówiąc szczerze, wszak widzą jak obracam się razem z kierownicą i i to wystarczająco tłumaczy, czemu nie wyprzedzają.
Poza tym, czynię postępy.
Na przykład, coraz częściej mam otwarte oczy.

(...)
Nie widzę, nie słyszę, nie mówię.
Obsada: Pan Kartofel



(...)
Gdy już posnęły nam dziatki, usiadłyśmy w kręgu każda ze swym żelazkiem i odprasowałyśmy w czynie społecznym kilkadziesiąt tuzinów niemowlęcych ubranek. Nadobowiązkowo wypolerowałyśmy szmatką kilkadziesiąt par mikroskopijnego obuwia.
To, co znalazłyśmy w szafach. To, co przyniosłyśmy z Armii Zbawienia.
To, co prałyśmy przez ostatnie tygodnie.
Część  prawdopodobnie trafi tu.
I nie dlatego o tym, aby się chwalić, ale by świadczyć, że naprawdę dobrze jest czasem przysiąść w kręgu.
Choćby i przy darciu pierza.
Choćby i przy żelazku.


©kaczka

1158

[28 Sep 2012]

(...)
Portret Peppy. van Dynia (2012). Kolekcja prywatna.
(Uszy van Dyni wciąż przytwierdzone do głowy.)



©kaczka

1157

[27 Sep 2012]

W ochronce wysypało niemowlętami.
Według zeznań naocznych świadków Dynia pląsa wśród nich jak Julie Andrews między potomstwem von Trappów.
Tu smoczek w dziób wetknie, tam otrze smarki, tu koronkowe poduszki poprawi, tam kocykiem omota lub becik wygładzi, wrażliwym na piękno ‘Berdziu Berdziu’ do snu  zaśpiewa, na bębenku zadudni, na trójkąciku zrobi bdzynk! lub BDZYNK!
Przy okazji życia się uczy.
Niemowlęta mają na stanie instynkt samozachowawczy przyczepiony do jedynego neuronu,  paznokietki trudno im oszlifować i gdy mówią, że nie chcą się przytulać to... bywa, że nie kłamią.
Ufajmy, że porysowana po karoserii Dynia przeniesie zebrane doświadczenia na kontakty z innymi przedstawicielami fauny.
(Myślę głównie o kotach, tygrysach, gibonach, gorylach, piłach tarczowych, snopowiązałkach i psie sąsiadów.)

©kaczka

1156

[25 Sep 2012]

(...)
Nie ufa nam w kwestii regularnych dostaw żywnosci, więc osobiście zabrała się za smażenie kotletów, wienersznycli i dewolajów.
Rozgniotła w garści jedno jajko.
Korzystając z chwili mej nieuwagi dla pewności rozgniotła drugie i trzecie.
Korzystając z przeciągającej się chwili nieuwagi (wybierałam skorupy z miski) oblizała ręce z żółtka i białka.
Rozklepała sznycle tłuczkiem do mięsa.
(Tłuczek niebezpiecznie odskakiwał w stronę czaszki.)
Pofolgowała sobie nad mechanicznym młynkiem do pieprzu i nad niezaumatyzowaną solniczką.
Dodała tymianku, lubczyku, rozmarynu, mięty, sezamu, goździków, cynamonu, bobkowego liścia, kminu i kminku.
I pieprzu.
Zapanierowała sznycle w bule, jajach i skorupkach.
Głównie w pieprzu.
Ręce wytarła w spodnie.
Korzystając z chwili mej nieuwagi (sięgałam po patelnię) nadgryzła surową wieprzowinę w panierce  i wymieniła plastikowy nóż do masła na tasak.
(Nie wiedziałam, że mamy tasak.)
Rozbeczała się, gdy odebrano tasak.
(... skąd ten tasak? Norweski chce mnie zabić?)
Zmasakrowała kilka pieczarek plastikowym nożem do masła.
Pozbierała skoczne pieczarki z podłogi i wrzuciła na patelnię.
(Część rozdeptał Norweski.)
Pozbierała sznycle z podłogi i wrzuciła na patelnię.
Rozbeczała się, gdy wyszło na jaw,  że ilość sznycli  jest skończona i że nie odtwarzają się samoistnie, by cieszyć jej kulinarne ambicje.
Odmówiła opuszczenia lokalu na czas smażenia.
Sami sobie gotujcie z dziećmi, kuchenni celebryci z kulinarnych programów dziecięcych!
To nie na moje nerwy.

©kaczka

1152-1155

[21-24 Sep 2012]


(...)
Siąpi. Mży. Strzyka. Spluwa. Ciurka. Przenika.
Szaro. Wolframowo. Pogardliwie.
Wylazły ślimaki, wije i inne pokryte śluzem centypedy.
Babie lato zbija się w mokre kłaki.
Grzyb. Pleśń. Glon.
Rozmazują się kontury. Farba obłazi. Chodniki i gobeliny podsiąkaja wodą.
Fornir lata odpada z dni.
Drewno i charakter się wypacza.
Mech.
Wzdech.
Purchle.
Purchawki.
Próchno. Próchnica. Szubienica.
Za Mrożkiem: ‘ (...) Dzisiaj właśnie jest taka pogoda, że człowiek koniecznie by chciał być kimś innym’.
Jak duże musi być koło zamachowe, aby siłą rozpędu przetoczyć mnie przez tę jesień?

(...)
Jest jak samobieżny GPS.
Ma w glowie plan sytuacyjny wszystkich sklepów spożywczych w okolicznych pięciu hrabstwach.
W każdym potrafi znaleźć najkrótszą drogę do kontuaru z lodami.
Wychodzimy z tych sklepów w określonym porządku.
Najpierw ja (w pionie, pulsująca żyła na skroni), potem Dynia (w poziomie, czerwona z wściekłości, posępna owca), następnie zamrażarka (chłodnie obojętna), za zamrażarką kabel, dalej fragment ściany z gniazdkiem elektrycznym. Czasem personel.
Na samym końcu moja godność osobista.

©kaczka

1151

[20 Sep 2012]

(...)
Nową doktryną Dyni jest plural-izm.
TataS, mamaS, butS, kotS, aguaS...
Świat według Dyni nagle jest parzysty, od kilku dni wypełniają go wyłącznie mnogie byty.
(Również odbyty, ale to moja prywatna opinia.)
Nowym, ulubionym, obsesyjnie nadużywanym zaimkiem wskazującym jest das.
... kapusta i kwas...

©kaczka

1149-1150

[18-19 Sep 2012]

(...)
Niechybnie ochronka spodziewa się audytu, bo eskaluje żądania.
Tydzień temu nadesłała ryzę papieru obdrukowanego w złote medale domagając się spisywania na nich zasług Dyni.
Zasługi mają być wpięte w akta i oddawane raz dziennie do wglądu.
Imaginuję sobie, że ochronka usadza dziateczki w kręgu i po publicznym odczytaniu zasług wybiera pracownika miesiąca.
W drugą stronę, choć wydawałoby się logiczne, nie działa.
Nie dostajemy spisu zasług, jedynie uwagi w dzienniczku.
Od tygodnia zatem konfabulujemy.
(Upierałam się, by wpisywać dziecku w życiorys znajomość jednej litery dziennie (kto sprawdzi?), co kupiłoby nam czas do końca miesiąca, a nawet jeszcze dłużej. Norweski mnie przekonał, że algebra jest lepsza.  Ma rację! Od zera po nieskończoność. Wystarczy do matury.)

(...)
Wczoraj ochronka wystąpiła z pomysłem racjonalizatorskim.
Zażądała listy słów w trzech językach urzędowych, albowiem pragnie popełnić plakacik multi-kulti.
Albowiem, jak powszechnie wiadomo, DYNIA NIE MÓWI!
Ochronka wierzy, że od obcowania z plakacikiem Dynia przemówi.
Jasne (!).
Stanie pod i sobie przeczyta?
Ochronka jej przeczyta?
(Chodź, weź, chrząszcz, ćwikła z chrzanem, rzeżączka?)
Dynia przeczyta ochronce?
Od wysiłków ochronki na polu uczenia języków, jak na razie Dynia odmawia używania ulubionych słów.
Tak ochronce udało się bezpowrotnie wytępić kaczki.
Dynia: katschka, ochronka: NO!!!!
No i 'katschkę' zastąpiło 'duck'.
Nie przetłumaczysz ochronce, że ma nie temperować zapału, nawet jeśli pozornie Dynia mówi od rzeczy.
Można pytać, gdzie zdrowy rozsądek (‘nie znam się na całkach, nie uczę o całkach’), ale już nie szukam.

Z listu ochronki:
... mam nadzieję, że poprawnie wymawiam polskie słowa...’
&*£$%!!!
Mam ochotę ciąć sobie nadgarstki znakami diakrytycznymi.

[Adekwatny plakacik przyniósł do ochronki Rubenito.
Ochronka ma problem.
Z plakaciku bije po oczach: NEGRO.
Zamach na najpoprawniejszą politycznie poprawność.
Ochronka nie wie, jak tu wybrnąć.]

©kaczka

1148

[17 Sep 2012]

(...)
Pas.
Niepodobna ją wcisnąć w reguły spożywczej loteryjki obrazkowej.
(... tu koszyczek, tu galanteria i garmażeria lakierowanych, kartonowych produktow sprzedawczych, tam lista zakupów, wszystko od lat trzech...)
W ‘Złóż zwierzątko’ łupie jako tako uczciwie, choć dopuszcza się nielegalnych eksperymentów genetycznych produkując psokoty, słoniobry i kurkaczki.
Tu, w spożywczej - bez szans - odegra cierpliwie jedną, góra dwie kolejki, a potem zaczyna siać ferment.
A to złapie pełne garście kartoników, a to dostanie spazmów, że na jej kartce nie ma wizerunku, który  ma w ręku i mieć musi, a to zacznie uzupełniać pozostałym ich koszyki, a to podmieni listy, a to spieni się na twarzy, a to położy się na stosie obrazków, a to nie odda tych, które podniosła, a to wciśnie się poza kolejką, a to.
Wczoraj, by zapewnić sobie zwycięstwo poupychała wszystkie kartoniki w nogawkach spodni i udawała, że straciła słuch oraz inne kognitywne wypustki i  przydatki.
Norweski z niej wytrząsał, Dynia symulowała bezwładność i nieprzytomność.
...
Trudno, zauważam, bardzo trudno bawić się według cudzych reguł.
Nie tylko jej trudno.

(…)
Się wystroiła.
Fuzja Cheryl Cole, Eltona Johna i Snoop Dogga.

(…)
Wyje.
Auuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuu...
Zza drzwi słychać jak wyje.
Zza domu słychać jak wyje.
Siedzi w łóżku i wyje.
Wilki mogłaby przyuczać do wycia.
- Czemu ona tak wyje, Norweski? Nie chce spać?
- Nie wyje. Śpiewa.
- To jest śpiewanie!?
- Nasza córka. Nasze geny. Spodziewałaś się Susan Boyle?

Faktycznie.

©kaczka

1147

[16 Sep 2012]

(...)
- Skadżeś mi zorganizował tę staruszeczkę? – zapytałam Norweskiego, gdy częściowo wróciły mi zmysły.
- Ochronka dała numer. Podobno razem strzelają z kuszy w ruchome cele. No wiesz, w jelenie z dykty, w susły z papieru...
... w żywe dwulatki?
Bo to tłumaczyłoby wysoki poziom dyscypliny w placówce oświatowej.

(...)
Wypiła kakao.
Przez cały dzień miała wąsy jak Dali.


©kaczka

1144-1146

[13-15 Sep 2012]

(…)
Napisałabym, że uczy mnie jeździć dziarska staruszeczka.
Że ma w bagażniku kuszę i łucznicze ambicje Wilhelma Tella.
(Niewykluczone, że znała go osobiście. A jeśli nie Tella to przynajmniej Baden Powella.)
Że podczas pierwszej lekcji kazała mi wbić się w dwupasmówkę do stolicy, wrzucić piąty bieg (i otworzyć oczy), a potem wjechać w wiejską dwukierunkową, którą zbudowano wyłącznie z ostrych zakrętów i  miejscami poszerzono do rozmiarów jednego samochodu osobowego, bo tam gdzie nie poszerzono najchudsze borsuki rysują  sobie karoserię.
(Gwoli sprawiedliwości to jedyna droga dojazdowa do wsi.)
Napisałabym, ale co sobie przypomnę to trzęsą mi się ręce.

(...)
Owcowizna.




©kaczka

1142-1143

[11-12 Sep 2012]

(...)
Umysłowo się słaniam.
Nieomalże podpaliłam dom przy użyciu garnka z fasolą.
Garnek pykał pyk pyk kilka godzin, moje neurony też pyk pyk jak pęcherze z folii bąbelkowej. Zakładam, że im pyk pyk w krótszym czasie.
Nawet swąd nie dał mi szczególnie do myślenia.
Normalne, że ktoś roznieca w deszczu i po dwudziestej drugiej (!).
Może to kara za moje ‘Czy ty wiesz, czym one karmią swoje dzieci?
Bo karmią paluszkami rybnymi i frytami ociosanymi na kształt twarzy z głupim uśmiechem.
Matki średniomieszczanki, jedno-dwa popołudnia w pracy, rodzina na przychodne, wyczerpane macierzyństwem przepędzanym przed telewizorem (Emmerdale czy Hollyoaks?), wyzute z sił do poziomu szczątek rybich w panierce i przemysłowych rzeźb z ziemniaka.
... czy ty wiesz, że one się tym chwalą? Żądają orderu z kartofla, że ich dzieci jedzą nareszcie n-o-r-m-a-l-n-e jedzenie. Tak mówią. N-o-r-m-a-l-n-e. Makaron w pomidorach z konserwy, rybne paluszki i twarze ze smażonych w głębokim tłuszczu ziemniaków...
Może to kara.
Kar(m)a? (sic!)
Skutkiem karbonizacji fasoli (...jeszcze chwila, a byłby diament – ocenił Norweski), moje dziecko – tu nastepuje studium dotkliwej porażki – poniosło dziś w dwojakach rybne paluszki.
(Śnięta pamiątka po Bawarskich cioteczkach.)
Niby zakopane w warzywie, ale zawszeć paluszki.
Mam tu przejściowe trudności w egzekwowaniu obrazu idealnej rodziny.
Przypalony garnek. (Jeden z dwóch.)
W dwojakach postfabrykat dorsza.
Do tego pajęczyny na suficie, odciski palców na szklanych powierzchniach, kurz na obrazach i brudna wanna.
Wczoraj przyłapalam ich przed telewizorem, gdy wpatrzeni w Sheldona Coopera jedli zimne Bockwursty i gorące gofry ze śmietaną.
W jednej ręce parówka, w drugiej aromat etylowaniliny i nabiał z dezodorantu.
To tyle, jeśli chodzi o witaminy, błonnik, kolacje z trzech dań przy świecach, szelest krochmalonych serwetek, porcelanowy serwis w różyczki oraz intelektualnie rozwijającą filozoficzną rozmowę pod dusery i desery.
Nie umiem ich zapędzić do stołu.
Potrafią wyślizgnąć, wyłuskać się z każdego krzesełka.
(Dynia nawet szybciej niż Norweski. Szybciej niż Houdini.)
I skąd w takim razie na tym stole wiecznie lepkie ślady łap w rozmiarze dwulatka skoro dwulatka nigdy tam nie ma?

(...)
- Nie wyobrażam sobie, że mogłabym z nią (przyp. córką) nie być dzień w dzień. – zwierzyła mi się jedna z matek średniomieszczanek w ramach nadwyżek uczuć wyższych (z prawdopodobnym wskazaniem na wrażliwość i empatię).
Nie rozwinęłam tematu.
Musiałam wracać do pracy.

©kaczka

1139-1141

[8-10 Sep 2012]

(…)
- Przynieś to, co chcesz zabrać ze sobą. – poprosiłam Dynię przed wyjściem z domu.
Nieopatrznie.
Zniknęła na dłuższą chwilę.
Przyniosła telefon, kartę kredytową, zapasową pamięć, magnetyczną kartę dostępu do laboratorium klasy deluks, klucz do samochodu i rekwizyt do internetowej bankowości w kształcie prehistorycznego kalkulatora.
...
Prędzej spodziewałam się plastikowego niemowlęcia.

(…)
Przeszła przez żyrafy, most ze sznurków (kilkakrotnie), przez dziuplę w baobabie paper-mâché, przez lemury [1], kaczki, żółwie, zebry, słonia, jelenie (nadal trauma), lwy, tygrysy, wilki, listonosza Pata, plac zabaw, najdziksze trampoliny, najbardziej strome zjeżdzalnie, ptaki łowne (po raz trzeci, nadal ciekawie [2]), pociąg z lokomotywą, porcję niebrudzących lodów w tutce [3], a wreszcie nietoperze (‘BAT, mama!’ skąd wiedziała?), ryby bez oczu, mocno nietwarzowe płazy i pająki.
Z nielicznymi wyjątkami [4] przeszła na własnych nogach.
Napstrykała zdjęć lemurom ocierającym się o jej buty.
Wszystko to na paliwie z soku i  z jednej bułki.
Zasnęła o szóstej wieczorem snem kamiennym i bezwładnym.
Śpi do dziś.
A skąd!
Wstała o szóstej trzydzieści niezmiernie zadowolona z życia.
Źródło energii niewyczerpywalnej.
Perpetum uporum determinatum.

[1]

[2] Tym razem sęp nielot i plastycznie odmalowana wizja jastrzębia traktującego zagrodę surykatek jak stoisko Pick & Mix
[3] Chcący, taka prawda, ubrudzi się wszystkim
[4] wilki, lwy i tygrysy. Z przyczyn oczywistych.

©kaczka

1137-1138

[6-7 Sep 2012]

(…)
Albo mam okrutnego pecha, albo to naród überkonformistów.
Od pięciu lat, odkąd przybiłam do brzegu Wyspy, nie potrafię tego upchnąć w głowie, że można mi przytakiwać, krzyczeć, że mam rację, solidaryzować się, stawiać na sztorc kosy i planować blokady dróg, by chwilę później, za nic mając to, że stoję obok i słyszę, kłaść po sobie uszy, merdać ogonem oraz mówić coś tak zupełnie innego, że ze zdumienia przecieram oczy.
I nie są to odosobnione przypadki.
Doszło do tego, że czy chwalą, czy ganią profilaktycznie niczego nie uznaję za pewnik.
W Polsce knuło się i donosiło za plecami, a intrygi bywały  czasem bardziej skomplikowane  niż fabuła u Cortazara lub odwrotnie, naiwne naiwnością przedszkolaka z grupy 'Muchomorki'. Niemcy, jak się wydaje, sadzą prawdę prosto w oczy. Rosjanie – jeszcze bardziej w oczy niż Niemcy. Szwedzi, uświęconą tradycją informują [1] przełożonych, a przy próbach konfrontacji popadają w stupor. Norwedzy mają nieprzenikniony wyraz twarzy i wychodzą z założenia, że emigranci są przyczyną wszelkiego zła [2].
O ironio, tutejszy system jest nawet wygodny.
W końcu od razu wiadomo kogo unikać.
Problem w tym, że wkrótce zabraknie mi Wyspy przy ilości tych, których już mam gdzieś.
A codziennie dochodzą nowi.

(Sprawa kocich chrupek wypiętrza się jak Karpaty.)

[1] kwestia semantyki, dla jednego narodu – informują, dla drugiego – skarżą, dla trzeciego - donoszą
[2] subiektywna opinia kaczki

(…)
Po dwóch latach i trzech miesiącach Dynia zorientowała się, że jej terrarium nie jest zamknięte od góry i że tą drogą da się je opuścić.
Szkoda, że nikt nie uprzedził grawitacji.

(…)



©kaczka

1135-1136

[4-5 Sep 2012]

(…)
Ponieważ kilka osób pięknie napisało o kaczce, nieskromnie powiesiłam półkę na trofea.
Tam w rogu.
Proszę oglądać do woli.

(…)
Czasem czeka na peronie.
(W takie dni myślę, że warto było o świcie wyjść z domu i wrócić przed wieczorem.)
Ma czerwony płaszcz po kolana rozmiar XXS (w styczniu przydeptywała sobie rąbek i rękawy)  oraz srebrne trampki z zamkiem błyskawicznym (sekretny obiekt mego pożądania [1]).
Gdy wysiadam z pociągu biegnie w moją stronę krzycząc: AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!
na miarę szturmu na Pałac Zimowy, na miarę bitwy pod Grunwaldem, przewraca ludzi i ich walizki, rozdeptuje pancernik Potiomkin, potyka się o nagie miecze, wstaje, biegnie dalej.
Skacze w ramiona, zawisa na mojej szyi, Dynia-szyitka, zacałowuje, zasmarkuje, wyciera we mnie lepkie dworcową lepkością ręce, coś mówi, coś streszcza, opowiada dowcipy [2], wszystko zagłusza, nikomu nie pozwala wtrącić się do rozmowy.
Nikt nigdy tak mnie nie witał.


[1]

[2]
- Co jadłaś dziś na obiad, Dyniu?
- Tost, arbuz… Dżordż!
- Naprawdę? Zjadłaś na obiad Dżordża!?
- Tap. – śmieją jej się oczy.
- Dżordża? Całego Dżordża? Ryj, racice, ogon?
- ... NOŁ!
Przez chwilę patrzy z politowaniem, potem ze śmiechu odpada jej głowa.


(…)
Kupiłam jej lalkę.
Plastikowe, germańskie niemowlę z wystawy w sklepie Armii Zbawienia.
Dwa razy większe niż ona sama w dniu narodzin.
(W jej wymiary ex-noworodka wierzę z coraz większym trudem.)
Potem mnie tknęło, że kupiłam z poczucia winy.
Wczoraj o coś nam poszło, żadna z nas nie pamięta o co (że skarpety nie z Dżordżem? że piżama nie taka? że wybór woluminów pod poduszką nie syci intelektualnego głodu? że słomka od napojów w horyzontalne paski?), z frustracji Dynia zamknięta w łóżku zaczęła ciskać tym, co wpadło jej w ręce. Książkami, zeszytami, ofiarami z pluszowego panopticum.
Ostatecznie, zostały jej dwa plastikowe niemowlęta.
- Jeśli ciśniesz, nie dostaniesz ich z powrotem. – zagroziłam.
Matka-konsekwentka.
Dynia cisnęła.
Opieka społeczna bez namysłu i bez pokwitowania odebrała potomstwo i przekazała rodzinie zastępczej.
Zapłakana Dynia zasnęła.
W środku nocy wyrwał nas z łóżka skowyt.
Taki skowyt, który zapowiada koniec świata.
Dynia wyła przez sen, przez senny koszmar, wyła do swych plastikowych dzieci nie pozostawiając wątpliwości komu ma za złe. I jak bardzo.
(MAAAAAAAAAMA! NOŁ! PLYYYYYYYYYYYZ! NOL! BEJBIZ! MAJN!)
Uspokoiła się dopiero wtedy, gdy poczuła w dłoniach ich plastikowe czerepy.
...
Jasne, że z poczucia winy.
Będzie we mnie ciskać trzema.


©kaczka

1134

[3 Sep 2012]

(…)
Nie pytajcie, czy wybuchnie, pytajcie kiedy!’ – powiedział z telewizora premier Islandii.
Nadzwyczajne, jak wiele wspólnego mają Dynia i wulkan Katla.

(…)
Oprócz Dyni mam tu taki projekt na boku.
Kocie chrupki dla mikroustrojów.
(Nie samą Dynią człowiek..., a wiadomo, przy Dyni się też i nie pożywi, ani nie utuczy.)
Do projektu trwale dołączona jest klątwa formatu Żyd Wieczny Tułacz.
Coś, jakby, dojść do końca wstęgi Möbiusa i wreszcie odpocząć.
... nie da się, kaczko, nie da...
zarezerwować w kalendarzu terminu produkcji półproduktów, gdyż brak wszystkich składników.
Składników nie można zgromadzić, bo w kalendarzu nie ma terminu produkcji.
I skąd nam wiedzieć, czy w terminie, który ostatecznie zarezerwujesz wszystko, co jest w systemie, będzie pod ręką?
Wysłać półproduktow, gdy już je wyprodukujesz,  nie można, bo a) zginęły dokumenty, b) znalazły się dokumenty, c) jakie dokumenty?, d) dział do spraw nie zapoznał się z treścią dokumentów.
e jak eeeeeee....) żadne dokumenty nie były potrzebne.
Półprodukty wbrew fizyce i logice dotarły w trybie na przedwczoraj. (Dowód, Albercie, że są moce szybsze od światła.)
By tego dokonać, nie przesadzam ni trochę, przeszłam na drugą stronę wstęgi Möbiusa i wróciłam. Kilkadziesiąt razy.
Raz lub dwa wyszłam również z siebie.
Jeśli dzięki temu jestem superbohaterem,  takim dla przykładu Batmanem, to mój Robin poleciał za półproduktami.
Nim doleciał, nim wysiadł z taksówki, nim wbiegł po schodach fabryki w Rosenthalu-Wuppertalu, część półproduktów chytrze pochowano po szafkach, a część zsypano w jedną butelkę, zalano wodą i wstrząśnięto.
Wbrew temu, co dość głośno czerwonym drukiem, czcionką siedemdziesiąt dwa na pudełkach, protokołach i butelkach. W trzech językach, w tym w urzędowym.
I się wuppertoliło.
...
Mikroustroje przekąsiły i puściły pawia.
Ktoś nawet w tym Rosenthalu powiedział, że to wina Batmana, bić Batmana!, bo karma winna żywić, nawet jeśli połowa jej składników jest w szafkach, a drugą połowę trzeba zmywać ze ścian.
Batman by zabił, Robin jest uprzejmy i gładki jak czopek, więc w cichości serca rozważał i  jedynie potakiwał.
...
Lecę po prowiant, czapkę i sanki.
Coś trzeba przez wieczność  robić w tym Möbiusie.

(…)
Postanowiłam Dynię przedstawić Melpomenie.
Szybko mi przeszło.
Bilet na przedstawienie, na TE sznycle z gałganków, jak rzadko sie obrażam, tak tu i teraz, i owszem...
… dwadzieścia pięć funtów!
Od osoby?
Czy wam się producenci tej prosięcej farsy jakiś bezpiecznik w rozumie przepalił?
To już nie wystarcza, że Peppa mnie osacza, jest wszędzie, wypada na mnie nawet z lodówki (w homogenizowanej postaci sera fromaż). Że z domowego budżetu utrzymuję te sznycle, ich kuzynów i najdalszych krewnych w kredkach, nalepkach, serach, czapkach, kaloszach i cotygodniowych magazynach.
Dwadzieścia pięć?!
Pomyślałbyś, Makbet, a nie stado podrygujących do taktu prosiąt z kijami w zadach.
… plus podróż do stolicy.
Budżet last-minute na Majorce.
Mowy nie ma.
Nie darmo mówią, że młodzież z terenów wiejskich ma daleko do kultury.


©kaczka

1131-1133

[31 Aug - 2 Sep 2012]

(…)
Pierwszy września.
Siódma trzydzieści.
O porankku
Scenariusz był nieprzemyślany, żeby nie rzec, wyjątkowo głupi.
Wręczyłam Dyni talerz płonących babeczek z cukru (gaśnica w pogotowiu), laurkę, którą popełniła na marginesie [1], pchnęłam drzwi do sypialni,  hucznie zaintonowałam Berdziu, berdziu
Norweski  obudził się, wzruszył pełnym dumy ojcowskim wzruszeniem, wyciągnął ręce ku darom…
(Sielanka. Jak z telewizyjnej reklamy funduszu emerytalnego.)
… Dynia błyskawicznie przeliczyła babeczki, oceniła grozę sytuację, nie zatrzymując się płynnie wyminęła Norweskiego  i wyniosła łunę wraz z wypiekiem, śpiewając: Berdziu, berdziu MAJN!
MAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAJN!
(MAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAJN!, gdy szarpałyśmy się z talerzem za kulisami przedstawienia.)
Praw własności do dnia własnych narodzin Norweski już nie odzyskał.
Wszystkich babeczek też nie.

[1] … na marginesie portretu Peppy namalowanego pomarańczową kredką na czarnym obiciu kanapy.

(…)
Od wczoraj każdy posiłek rozpoczyna się od rytualnego zdmuchnięcia świeczek.
(Berdziu MAJN! Któżby odmówił, widząc szczęście na obliczu hobbita.)
W tosty świeczki wchodzą jak w masło, w sypki ryż z pewnym wysiłkiem.

(...)


©kaczka