[126]

[21 Nov 2014]

Na kolonii w Kolonii...


... dokąd udaliśmy spotkać się z kulturą wysoką, a konkretnie z Artystką Wasiuczyńską, która odpowiada specyfikacji.
Jest wysoka i bardzo kulturalna.
Dni poprzedzające spotkanie wypełniły nam niskie atrakcje.
Gdyśmy tak z poziomu ziemi zadzierali głowy pod katedrą, żeby dostrzec czubek z kogutkiem, przydybała nas stacja SAT1 z kamerą i mikrofonem w futrze i na kijku. SAT1 był zainteresowany opinią Norweskiego na temat spadających z katedry cegieł.
Że pierdut. Na bruk. Pod stopy turystów.
- Yyyyyyy? – odpowiedział Norweski uparcie odrzucając koła ratunkowe podsuwane przez ekipę telewizyjną: ‘Czy jest pan oburzony?’, ‘Czy to panem wstrząsa?’, ‘A gdyby tutaj staruszka przechodziła do domu starców... ’ Nie, Norweski twardo obstawał przy 'yyyyyyyy?')
[Nie można wykluczyć, że bezpośrednią przyczyną spadania cegieł było głośno wyartykułowane rozczarowanie Dyni na wieść, że w poniedziałki Muzeum Czekolady jest nieczynne, a pech chciał, że dowiedziała się o tym w poniedziałek. Cegłami mogła również ciskać Artystka Wasiuczyńska, która podobno w tym terminie krążyła po dachach katedry. Nie że przez złosliwość ciskała. Po prostu strącała przez nieuwagę muskając anielskimi skrzydłami.]
Norweskiego nie wyemitowano w paśmie najwyższej oglądalności.
I na ten temat posiadam stosowne hipotezy. Pierwszą, że z samego 'yyyyyyy?' nawet najzdolniejszy realizator dźwięku nie sklei zdania choćby, li tylko, nierozwiniętego. Drugą, że najbardziej utalentowani montażyści SAT1 polegli próbując wyciąć z tła irytującą kobietę z dwójką dzieci, która wyskakiwała znienacka zza pleców respondenta, by przemycić pozdrowienia dla rodziny albo przymusić dziateczki do zademonstrowania swych umiejętności przed kamerą (Sami rozumiecie Biskwit nauczył się klaskać, a Dynia potrafi odtańczyć rosyjskiego kujawiaczka...).
Przyznaję, zraziliśmy się do katedry przez te cegły, więc nie złożyliśmy wieńca pod urną z Rychezą, ani pod sarkofagiem z Trzema Królami.
Późne pobudki, niskie pobudki, więc z Kolonii pamiętamy właściwie wyłącznie radioaktywne pączki, sklep Lego, w którym można było sobie poukładać oraz sklep marki Primark (nostalgia i dziesięć podkoszulek).


Pamiętają nas za to doskonale w Muzeum Czekolady (otwarte we wtorek), gdyż prawdopodobnie i Dynia i Biskwit wygrały konkurs na ‘kto najwięcej razy wróci po czekoladkę?’  Strategia ‘nigdzie się stąd nie ruszę, od biedy mogę przesunąć się o centymetr w tył, a następnie natychmiast w przód’ okazała się strzałem w dziesiątkę. Tak jak i wtarcie sobie w twarz pierwszej czekoladki, by z tej twarzy przypominać nikogo i tak zamaskowanym imitować czterdziestoosobową kolejkę do ludzkiego podajnika pralinek.


Tymczasem Artystka Wasiuczyńska krążyła po okolicy w ramach swej trasy koncertowej [1] rozdarta między nieruchliwą twórczością Picassa i szybkobieżnymi, dziewięćdziesięcioosobowymi grupami przedszkolaków domagającymi się uwagi, głośnej lektury i cytuję:‘wąchania pach przez psa Pypcia’.
Zastaliśmy Artystkę Wasiuczyńską przy pracy.
Nosiła pewne znamiona wyczerpania.
(Nic dziwnego, trzeci dzień wąchania Pypciem i animowania Katastrofą!)
Nosiła (razy kilka) TE korale, spódnicę i torbę.
I czarną pelerynę.
(Informuję, bo nie każdemu po drodze, a przecież w ten oto prosty sposób można sobie wydrukować i złożyć z podzespołów swoją własną Artystkę Wasiuczyńską. Za bezcen!)
... i roztaczała wokół siebie taką czarodziejską aurę fantastyczności, że przemknęło mi przez myśl, że nawet okiem nie mrugnę, jeśli wejdzie tu zaraz jednorożec.
Nie wszedł.
Ale chętnie zastąpiłam.
(Bardziej jako nosorożec niż jednorożec, ale chęci szczere!)
Na swój widok Dynia i Artystka Wasiuczyńska padły sobie w ramiona i już było pozamiatane.
Eksplodujące tęcze, żetem, fajerwerki, ciociaela, CIOOOOOOOCIA!
Ledwie się dopchałam.
Artystka Wasiuczyńska wysłała nas nawet po złote runo, by zapewnić sobie wyłączność Dyniowego towarzystwa.
Niestety, nie przewidziała, że za lekcje rysunku Dynia pobiera honorarium  w kiełbasianej walucie.
Na wiele więc raczej  nie wystarczyła skromna torebka kabanosów.
Do tego, tu płonę wstydem, bo powinnam powstrzymać, Artystka Wasiuczyńska prawdopodobnie wydała całą swoją gażę, by wykarmić kaczą rodzinę romantycznym posiłkiem przy świecach, a na drogę wcisnęła nam jeszcze oscypek, całą obsadę Pana Kuleczki, najnowszą Musierowicz, prasę ojczystą,  korale, zawrót głowy, palpitacje i euforię.
(W rewanżu, w porywie serca, sporządziłam Artystce biznesplan podboju nowych rynków czytelniczych i zaoferowałam, że od teraz mogę jej wszystko, łącznie z instrukcją obsługi piły tarczowej, tłumaczyć ze szwedzkiego na jidysz.)

 [Konsultacje społeczne: cynoberek, cynaderek, czy ultramaryna?]
...
I jeśli wydaje się wam, że to już wszystko, to nie.  Artystka Wasiuczyńska potrafi tak utrefić wiązankę kwiatów w kuble na śmieci, że człowieka zatyka z zazdrości, wierzy, że to stały element dekoracyjny i goni ze skargą do hotelowej recepcji, że mu do łazienki nie wstawili identycznej ikebany!

(Plan zwiedzania Kolonii opracowałam na podstawie cennych wskazówek Hieny
I udowodniłam, że można zobaczyć mniej.
)


[1] Program Wymiany Smoków Partnerskich oraz akcja 'Cała Polska czyta Niemcom'

©kaczka
7 comments on "[126]"
  1. Chwała Bogu, że z Wami nie pojechałam, bo o kabanosy byłaby trzecia wojna międzygalaktyczna!

    Na wieść Ultramaryny staję się seledynem, mimo wszystko....

    ReplyDelete
  2. Ach jak Wam zazdroszczę tego spotkania z Artystką :)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Tak ten świat jest skonstruowany ,ze każdy czegoś komuś zazdrości. Ja np. zazdroszczę sama sobie spotkania z Kaczką &Ską. Bo to było jak zakąska bez obiadu, ogólnie rzecz biorąc -NIENASYCENIE :o)

      Delete
  3. Wychodzi na to, że patent Drzymały z przesuwaniem się po kawałku wte i wewte wciąż działa na Niemca ;)

    ReplyDelete
  4. A nie mówiłam, że Jelizawieta to rusałka? Że przestrzeń pokonuje płynąc i szemrze głosem ?

    ReplyDelete
    Replies
    1. Rusałeczka IksIksElka:o)

      Co do wywiadu w sprawie latających kamieni, Obywatel Norweski na stronie formułował myśl ,że w zasadzie jest ZA :O) Rozwiązało by to wiele palących, bieżących problemów....

      Dynia to taka koncentracja wdzięku i determinacji, że dystrybutorzy czekoladek byli absolutnie bez szans. Fikuśne spożywcze dary od Kaczki i Bebe (w tym bombonierkę adwentowych czekoladek wielkości boiska do siatkówki) trzymałam przezornie pod poduszką, bo cała ta spożywcza orgietka mogłaby się źle skończyć.

      Delete
  5. No toz to skandal, zeby te cegly, po kilku zaledwie stuleciach! Byc nie moze! To napewno dysydencka robota okreslonych kól!

    A na to muzeum czekolady to mam smaka juz od lat, tylko sie jeszcze tak jakos nie zlozylo... Ale starczy, ze o nim pomysle albo przeczytam, i juz mi w glowie czekolada pachnie...

    ReplyDelete