[15 Sep 2014]
(...)
A może Jackson Pollock miał upierdliwą matkę?
I ta matka łaziła za nim i gderała: a weźże siądź i się zastanów co chcesz narysować! A oczko, a nóżka, a czemu tu paznokietków brakuje? Czy ty naprawdę myślisz Dżeksonku, że jak pierdykniesz jedną czarną kreskę przez środek kartki to już jest obrazek, na konkurs?! A formy ludzkie? A spodenki? A kotek? A co widziałeś w parku? A ludzie to nie mają czasem ucha, albo butów? A pogoda była? A ta ziemia pod stopami czemuż ona taka łysa? No ja cię proszę... a co tu takie puste zostawiłeś? Stój, gdzie lecisz! Pójdź tu pokażę ci, jak Rembrandt malował!
I może w końcu dlatego Pollock skutkiem frustracji zaczął ciskać w płótna farbą?
Dynia też ma powody, by zacząć ciskać.
Dynia wyprodukowała pracę na konkurs: 'Mein schönstes Erlebnis'.
I sporo wysiłku kosztowało, by wyjaśnić, że jury może się nie znać na malarstwie symbolicznym (czarna kreska na białym tle), za to niewykluczone, że bardziej doceni (i zapłaci!) za realizm.
I o ten realizm nastawałam jak upierdliwa matka Pollocka, pogłębiając przy tym odwieczny konflikt: koncepcja artysty kontra oczekiwania społeczeństwa. Odciąć się czarną kreską, czy namalować tuzin jeleni w galopie?
Za przyczyną mej interwencji ('A oczko, a nóżka, a czemu tu paznokietków brakuje?') płótno pomieściło:
piracki korab,
Newtona pod jabłonką,
łuk tęczy niepromocyjnej,
połacie flory,
faunę,
(w tym:
konia jabłkowitego,
kotka,
ptaka w locie pikującym,
małpę)
zamek błyskawiczny (jeśli oceniać po prędkości z jaką go odmalowano),
zjeżdżalnię skrzyżowaną z karuzelą,
kolaps grawitacyjny, podwójne centrum układu, astronomiczny krajobraz po apokalipsie, a kto bogatemu zabroni?
I naszą rodzinę z zaawansowaną polidaktylią.
(...)
Mannheim.
Wiedzie doń aleja wysadzana monumentalnymi dziełami sztuki nowoczesnej w praktycznym kolorze rdzy.
Aleja przy niedzieli jest zupełnie bezludna.
Tubylcy są gdzieś indziej i z pewnością nie na parkingu – półtora ojro za godzinę bez zniżki (!).
(Pogięło ich? Jak te artystyczne, rdzawe instalacje?)
Mannheim, partnerskie miasto Haify i Bydgoszczy, jest planszą do gry w ludzkie warcaby.
Pierwsi osadnicy zbudowali je jak Nowy Jork, na planie kwadratu podzielonego na sektory, ale, co tu powiedzieć, żeby nie urazić? Że chyba z Nowym Jorkiem lepiej im wyszło?
Nie darmo opowiadam o Nowym Jorku.
Gdyśmy tak z Biskwitem (pozostali poszli do kina), ruchem konika szachowego z kwadratu O5 na N7, a następnie na P4, mijali nas głównie Amerykanie w trakcie wycofywania swych sił zbrojnych z obszaru oraz jedna bardzo skonfundowana rodzina hiszpańskich turystów.
Niewykluczone, że wybierali się na Oktoberfest i pomylili Mannheim z MANN-achium.
(A może nawet z MANN-hattanem.)
Mannheim jest brzydkie, choć podobno nadrabia intelektem.
Utrwalając krzywdzące stereotypy - miasto geek.
Pryszcze na elewacjach. Trądzik na fasadach. Anemia i stagnacja niedzielnego popołudnia (główna atrakcja: zwiedzanie kanałów sponsorowane przez Miejskie Przedsiębiorstwo Wodociągów!).
Oddech przemysłu chemicznego.
Wada wzroku.
Zamiast uczciwego ortodonty architektoniczne amalgamaty z najtańszego cementu i koronki z falistej blachy.
Nawet klasyczna loteryjka występuje w wersji ‘Oh mein Gott! Zabrakło nam kredek!’
.
Rety, w fastfoodzie obsługa ciska w człowieka frytką z fochem i keczupem oraz gratis naucza na temat nomenklatury i filogenezy: ‘Nie ma chickenburgerów!
- A ta bułka tam z kurczakiem na obrazku, która do złudzenia przypomina...?
- To jest przecież McChicken Classic!’
A taki amerykański lokal z kawą, w każdym innym miejscu świata stylizowany na pluszowy i przytulny, standardowa ucieczka matek karmiących, przypomina bar mleczny zza żelaznej kurtyny ulokowany w szklarni.
Za to można sobie kupić dywan z Istambułu za siedem koła lub żyrandol z autentycznego chińskiego szkła z Murano.
I coś do chleba.
©kaczka
(...)
A może Jackson Pollock miał upierdliwą matkę?
I ta matka łaziła za nim i gderała: a weźże siądź i się zastanów co chcesz narysować! A oczko, a nóżka, a czemu tu paznokietków brakuje? Czy ty naprawdę myślisz Dżeksonku, że jak pierdykniesz jedną czarną kreskę przez środek kartki to już jest obrazek, na konkurs?! A formy ludzkie? A spodenki? A kotek? A co widziałeś w parku? A ludzie to nie mają czasem ucha, albo butów? A pogoda była? A ta ziemia pod stopami czemuż ona taka łysa? No ja cię proszę... a co tu takie puste zostawiłeś? Stój, gdzie lecisz! Pójdź tu pokażę ci, jak Rembrandt malował!
I może w końcu dlatego Pollock skutkiem frustracji zaczął ciskać w płótna farbą?
Dynia też ma powody, by zacząć ciskać.
Dynia wyprodukowała pracę na konkurs: 'Mein schönstes Erlebnis'.
I sporo wysiłku kosztowało, by wyjaśnić, że jury może się nie znać na malarstwie symbolicznym (czarna kreska na białym tle), za to niewykluczone, że bardziej doceni (i zapłaci!) za realizm.
I o ten realizm nastawałam jak upierdliwa matka Pollocka, pogłębiając przy tym odwieczny konflikt: koncepcja artysty kontra oczekiwania społeczeństwa. Odciąć się czarną kreską, czy namalować tuzin jeleni w galopie?
Za przyczyną mej interwencji ('A oczko, a nóżka, a czemu tu paznokietków brakuje?') płótno pomieściło:
piracki korab,
Newtona pod jabłonką,
łuk tęczy niepromocyjnej,
połacie flory,
faunę,
(w tym:
konia jabłkowitego,
kotka,
ptaka w locie pikującym,
małpę)
zamek błyskawiczny (jeśli oceniać po prędkości z jaką go odmalowano),
zjeżdżalnię skrzyżowaną z karuzelą,
kolaps grawitacyjny, podwójne centrum układu, astronomiczny krajobraz po apokalipsie, a kto bogatemu zabroni?
I naszą rodzinę z zaawansowaną polidaktylią.
(...)
Mannheim.
Wiedzie doń aleja wysadzana monumentalnymi dziełami sztuki nowoczesnej w praktycznym kolorze rdzy.
Aleja przy niedzieli jest zupełnie bezludna.
Tubylcy są gdzieś indziej i z pewnością nie na parkingu – półtora ojro za godzinę bez zniżki (!).
(Pogięło ich? Jak te artystyczne, rdzawe instalacje?)
Mannheim, partnerskie miasto Haify i Bydgoszczy, jest planszą do gry w ludzkie warcaby.
Pierwsi osadnicy zbudowali je jak Nowy Jork, na planie kwadratu podzielonego na sektory, ale, co tu powiedzieć, żeby nie urazić? Że chyba z Nowym Jorkiem lepiej im wyszło?
Nie darmo opowiadam o Nowym Jorku.
Gdyśmy tak z Biskwitem (pozostali poszli do kina), ruchem konika szachowego z kwadratu O5 na N7, a następnie na P4, mijali nas głównie Amerykanie w trakcie wycofywania swych sił zbrojnych z obszaru oraz jedna bardzo skonfundowana rodzina hiszpańskich turystów.
Niewykluczone, że wybierali się na Oktoberfest i pomylili Mannheim z MANN-achium.
(A może nawet z MANN-hattanem.)
Mannheim jest brzydkie, choć podobno nadrabia intelektem.
Utrwalając krzywdzące stereotypy - miasto geek.
Pryszcze na elewacjach. Trądzik na fasadach. Anemia i stagnacja niedzielnego popołudnia (główna atrakcja: zwiedzanie kanałów sponsorowane przez Miejskie Przedsiębiorstwo Wodociągów!).
Oddech przemysłu chemicznego.
Wada wzroku.
Zamiast uczciwego ortodonty architektoniczne amalgamaty z najtańszego cementu i koronki z falistej blachy.
Nawet klasyczna loteryjka występuje w wersji ‘Oh mein Gott! Zabrakło nam kredek!’
.
Rety, w fastfoodzie obsługa ciska w człowieka frytką z fochem i keczupem oraz gratis naucza na temat nomenklatury i filogenezy: ‘Nie ma chickenburgerów!
- A ta bułka tam z kurczakiem na obrazku, która do złudzenia przypomina...?
- To jest przecież McChicken Classic!’
A taki amerykański lokal z kawą, w każdym innym miejscu świata stylizowany na pluszowy i przytulny, standardowa ucieczka matek karmiących, przypomina bar mleczny zza żelaznej kurtyny ulokowany w szklarni.
Za to można sobie kupić dywan z Istambułu za siedem koła lub żyrandol z autentycznego chińskiego szkła z Murano.
I coś do chleba.
©kaczka
Ja też interweniowałam! :D W sprawie dzieła na konkurs. Również. Tematem była przygoda ze smokiem. I tak powstała opowieść... O spotkaniu ze smokiem Ziembkiem, którego Ewa i Lucek nie zabili, ale coś podobnego zrobili. Bili się z nim. Grali w grę pt. "Bij się ze mną". To ulubiona gra smoków. I smoki zawsze wygrywają. Wojtek nadjechał na bitwę na koniu o wdzięcznym imieniu Klinkląbek, tymczasem koń Ewy to Eryk. Eryk Michalak :D
ReplyDeletePS Gdybym nie interweniowała, powstałby martwy smok. Czyli jakieś dwie kreski na białym tle ;)
Z przerazeniem patrze w dalsza przyszlosc kariery szkolnej, gdy trzeba bedzie pisac i rysowac na zadany temat. A ona mi wyjedzie z kreska. Bardzo meczace jest tak upierdliwie motywowac :-)
Deletekoszulka bezcenna!!! w prawym górnym rogu wypatrzyłam Króla Juliana z poszarzałym cieniem Kovalskiego a koło dualnego słońca fioletową inwazję z kosmosu gotową do zasiedlenia naszego globu - czad totalny, czy można nabyć to dzieło drogą przedpłaty, ewentualnie jako towar ściśle reglamentowany? pozdrawiam serdecznie :)
ReplyDeleteDzielo zdeponowano w sejfie komisji do spraw przyznania nagrody. Nie wiem, czy zwroca. Ale jesli zwroca to jestem pewna, ze Artystka odsprzeda w cenie 'forty fifty' :-)
DeletePrzepraszam, a któren to koń?
ReplyDeleteKon jaki jest kazdy widzi? To ta syrenia pietruszka w dolnym rogu, od prawej :-)
DeleteNo słuchaj, koszulka jest rewelacyjna! Pewnie biednej Dyni pół dnia spokoju nie dawałaś. Ale opłacało się. Pieniądze będą? ;o)
ReplyDeletePol dnia namawiania Dyni prawdopodobnie by mnie zabilo. Dzielo powstalo w trzy kwadranse. Z tego dwa to byl moj monolog namawiajacy :-)
DeleteMowia na miescie, ze pierwsza nagroda za ten Erlebnis to siedemdziesiat ojro :-)
A u nas z tej firmy to do chleba można szprotki :) choć chyba lepiej pod wódeczkę by pasowły. Ale wódeczka z czekoladą ?
ReplyDeleteSzprotki?
DeleteTylko czekac, a rolmopsy ukreca!
Pod akwawit!
U nas ten sam marcepanowy koszmarek, w wersji bratwurst w bułce. Z założenia producentów u nas ma być to dodatkowo śmieszne i zabawne, ponieważ miasto stolicą marcepanu jest. Cóż....
ReplyDeleteRozumiem, że Dynia to pseudonim Anny Wintour?
arbuz
:-))) Fryzura u Dyni faktycznie na Anne Wintour!
Deletedla mnie to fioletowe na gorze to czacha... koszulka może robić za test Rorsczacha... [na Rorschacha za ładne :)]
ReplyDeletePrawda jak zwykle jest mniej ekscytujaca!
DeleteDzielna, dzielna Matka Pol(loc)ka!
ReplyDeleteMię najbardziej ujmuje ponura Mega Pierucha Z Uszami, którą Artystka umieściła z prawej strony dzieła.
Jak dla mnie, ta fioletowa forma na górze, to po prosty Matka Ziemia. OOO00oo! Jeśli ta fantazyjna zabudowa na powierzchni planety nie uwiedzie komisji, jeśli te metaforyczne okna w Ziemi- domu naszym nie ujmą komisji za serce,i inne organa, trzeba im będzie wybaczyć, bo albo mają kłopot ze wzrokiem, albo wywichnęli w boju inteligencję.
Ja obstawiałam, że ta pietrucha to syrena. Naga.
DeleteA ja dodam, że jak dla mnie to układ: Matka Ziemia, Słońce i Księżyc. Ewidentnie. I genialnie :).
DeleteTylko Newtona nie mogę jakoś wydybać.
Rien
A to male brazowe obok pietruchy co wyglada jak osmiornica? Kaczko, potrzebna legenda do tej wybujalej (acz wspanialej) wizji malarskiej!
DeleteZalaczam legende u dolu :-)
DeleteDzieło zacne. I analiza dzieła równie zacna. I coś do chleba też.
ReplyDeleteI w ogóle miłego dnia, mój jest miły dzięki Kaczce :D
Śliczny obrazek :)
ReplyDeletechyba widzę Czesia . i sukulenty w obfitości. nad czesiem nietoperz w stanie spoczynku. nad nietoperzem, kiwaczek z ogonem.
ReplyDeleteśliczności
LEGENDA: fioletowe to zamek, zielone z dziobem to ptak w locie, pietruszka to kon, brazowy zuk przewrocony na plecy to kotek, na lewo od kotka - korab, powyzej Newton w domu pod jablonka (jablonka przypomina grzybnie kropidlaka, prawda?), tecza laczy glowy Dyni (po lewej) i moja (duza glowa po prawej), pomiedzy nami Biskwit w rozowej sukience i Norweski w rozowych spodniach. Szare pod malpa to zjezdzalnia i karuzela w jednym. A slonca w duplikacie zeby bylo cieplej.
ReplyDelete