[26-27 May 2012]
(...)
Podobno.
Podobno w poprzednim wcieleniu mogliśmy spać do południa, jeść śniadanie na obiad i nie było przymusu organizowania rozrywek kulturalno-oświatowych dla osobników poniżej metra.
Tak mówi Norweski.
Nie wiem, podobno, nie pamiętam.
Szósta trzydzieści, świt, sobota, albo my ją, albo ona nas.
Surfujemy na fali kofeiny.
Tu surykatki, tam domek na drzewie, zmęczyć, umęczyć, zamęczyć, energię wyssać wycinanką kurpiowską, kompletem naklejek, piknikiem na trawie, podobizną Peppy (rycina numer dwa tysiące dwadzieścia pięć), klasy średniej, mieszczańskiej urodzinowym przyjęciem.
A na przyjęciu obowiązkowo blade kiełbasy z grilla ('od najlepszego w mieście rzeźnika'), dom z hipoteką, marchewki krojone w słupki, do marchewek humus i czipsów paczki, i kanapki z dżemem, i lukier na biszkopcie na trzy palce (tradycyjne menu każdego kinderbalu). A ten się rozwiódł z tamtą, i dobrze, bo od początku wszyscy wiedzieli, że to szubrawiec i łachmyta. Dwie inne w ciąży leżą wśród traw i zioła i do porodu (pięć miesięcy?) już się nie podniosą (tresowani mężowie kapcie w zębach przynoszą, dzieci ze stawu łowią i rozwijają babeczki z papierków). Do tego trzeba zaprosić jedno upośledzone (na wózku, dla lepszego wizualnego efektu) i jedno z etnicznej mniejszości (grunt, żeby było jasnokremowe).
Dynia – mniejszość etniczna – ze stoickim spokojem pcha przez czesane grzebieniem trawniki spacerówkę, a w niej Buzza Astrala.
Buzz jest mocno zdegustowany.
Ja tam już nie.
Jest wino (z wineclubu dostarczane z zestawem pozłacanych korkociągów), z winem łatwo pleść w odpowiedzi na pytania, czy planujemy aby (uchowaj anglikański Boże! - odczytuję z kiepsko skrywanych grymasów) zostać tu, w ich ojczyźnie, na stałe?
©kaczka
(...)
Podobno.
Podobno w poprzednim wcieleniu mogliśmy spać do południa, jeść śniadanie na obiad i nie było przymusu organizowania rozrywek kulturalno-oświatowych dla osobników poniżej metra.
Tak mówi Norweski.
Nie wiem, podobno, nie pamiętam.
Szósta trzydzieści, świt, sobota, albo my ją, albo ona nas.
Surfujemy na fali kofeiny.
Tu surykatki, tam domek na drzewie, zmęczyć, umęczyć, zamęczyć, energię wyssać wycinanką kurpiowską, kompletem naklejek, piknikiem na trawie, podobizną Peppy (rycina numer dwa tysiące dwadzieścia pięć), klasy średniej, mieszczańskiej urodzinowym przyjęciem.
A na przyjęciu obowiązkowo blade kiełbasy z grilla ('od najlepszego w mieście rzeźnika'), dom z hipoteką, marchewki krojone w słupki, do marchewek humus i czipsów paczki, i kanapki z dżemem, i lukier na biszkopcie na trzy palce (tradycyjne menu każdego kinderbalu). A ten się rozwiódł z tamtą, i dobrze, bo od początku wszyscy wiedzieli, że to szubrawiec i łachmyta. Dwie inne w ciąży leżą wśród traw i zioła i do porodu (pięć miesięcy?) już się nie podniosą (tresowani mężowie kapcie w zębach przynoszą, dzieci ze stawu łowią i rozwijają babeczki z papierków). Do tego trzeba zaprosić jedno upośledzone (na wózku, dla lepszego wizualnego efektu) i jedno z etnicznej mniejszości (grunt, żeby było jasnokremowe).
Dynia – mniejszość etniczna – ze stoickim spokojem pcha przez czesane grzebieniem trawniki spacerówkę, a w niej Buzza Astrala.
Buzz jest mocno zdegustowany.
Ja tam już nie.
Jest wino (z wineclubu dostarczane z zestawem pozłacanych korkociągów), z winem łatwo pleść w odpowiedzi na pytania, czy planujemy aby (uchowaj anglikański Boże! - odczytuję z kiepsko skrywanych grymasów) zostać tu, w ich ojczyźnie, na stałe?
©kaczka
NIE PLANUJEMY! Humus, tak, tak ponoć jest coś takiego, taka siwa breja i to się je?
ReplyDeletePrzy okazji przekaze, ze nie planujecie :-) Humus najpyszniejszy jadalam, w czasach, gdy dzielilam biurko ze Szwedem z Izraela. To byl humus! Wszystko inne to siwy, smutny glut.
DeleteNie zostawac, bo im sie nie nalezy! U nas w ulicy stoi za to kilka domow na sprzedaz.
ReplyDeleteBa, Lou, sama wiesz, jak to na tej emigracji, mozna zmieniac miejsca, ale czlowiek nigdy nie bedzie u siebie, chociaz w waszym sasiedztwie zycie nabraloby blasku :-)
DeleteKaczko, naprawdę marnujesz upierzenie między tymi mikrobami.Zmień profesję i wykorzystaj je (pióro) zgodnie z własnym talentem i potrzebami duchowymi bliźnich. :-))
ReplyDeleteI bakterie odetchnelyby z ulga :-) Ach, Magdo, problem w tym, ze fatalnie znosze niekonstruktywna krytyke, a takiej pewnie bym nie uniknela :-)
DeleteA właśnie- planujecie?
ReplyDeleteAle dokad, skoro my tacy bez ziemi? :-) Jedyny potencjalny azymut wypadal nam ostatnio na Helsinki (!). Norweski nie eksplodowal entuzjazmem, wspomnial wrecz, ze jakby po jego trupie, choc ja uwazam, ze charakterologicznie powinnismy juz dawno dostac tam honorowe obywatelstwo... (nie, nie moge chyba tego zrobic Dyni, zeby musiala w ugrofinskim :-)))
DeleteMyślę, że takie starsze panie są wszędzie, takie, które lubią wetknąć szpilę gdzie tylko się da.
ReplyDeletePrzerazajace jest to, ze one wcale nie sa starsze. Taki tu obyczaj, ze ledwie ktos wstanie od stolu tubylcy natychmiast go oplotkowuja.
Deletechyba nie tylko tam niestety... wszędzie. Na szczęście nie wszyscy i na szczęście to Ty wybierasz sobie przyjaciół :))
Deleteczy bywanie na takich imprezkach jest konieczne?
ReplyDeleteDobre pytanie, bo w sumie opis zakrawa na samoudreczenie. Wybierajac sie nie przewidywalismy az takiego rozwoju wydarzen :-) Moglismy sie ewakuowac wczesniej, ale po pierwsze zastawily nas BMW i alfyromea, po drugie Dyni podobal sie bouncy castle i ten Buzz w spacerowce i nieograniczony dostep do bufetu... Buzza i bufet moglibysmy jeszcze odtworzyc dziecku w domu, ale zeby wstawic ten zamek do naszego ogrodu nalezaloby wyburzyc ze trzy sasiednie posesje :-) Niech sie zatem Dynia cieszy poki nie dociera do niej drobne tubylcze mieszczanstwo :-)
DeleteBuzz Lightyear (My bas latjer!) wyglada niezmiernie ekhm... interesujaco sciskany czule przez dziewczynki w sukienkach. Zastanawiam sie czy sie kiedykolwiek przyzwyczaje.
ReplyDeletePodobno.
ReplyDeleteWrocimy do poprzedniego wcielenia na emeryturze...I niech sie nasze dzieciaki martwia, ktore wcielelenie swinki Peppy jest w naszym guscie :-) :-)