[409]

[…yyyyyyyyyyyy????.....]

(...)


Ludzie rozmaicie znoszą odosobnienie.
Jedni lepią szachy z chleba. Inni, jak na przykład Edmund Dantes, intensywnie uczą się języków obcych. Jeszcze inni, jak rosyjska diaspora w naszej wsi, aktualizują wygląd altanek przy Patriarszych Prudach do poziomu Soboru Wasyla Błogosławionego, kierując się przy tym przekonaniem-matrioszką, że zawsze i w każdej sytuacji można pyknąć altance jeszcze jeden daszek lub wyklepać kolejny garaż na grabie.

Ja piję.
(Podobno spożycie wina wzrosło w Republice o trzydzieści procent. Nie przyłożyłam się do tego, bo z trunków sączę likier z niezebranych przez gastarbeiterów truskawek i absynt prozy życia.)

Sąsiad z lewej wrócił do swego hobby, czyli metaloplastyki, które realizuje codziennie w godzinach od ósmej do czternastej, w ogródku, przy użyciu przecinarki tarczowej i acetylenowo-tlenowego zestawu do spawania. Oszołomiona rozmachem i determinacją przedsięwzięcia na początku obstawiałam, że sąsiad otrzymał wiadomość: ‘Ty zaś zbuduj sobie batyskaf z materiałów znalezionych na autoszrocie i wprowadź doń po parze, samca i samicę, oraz papier toaletowy, dużo papieru toaletowego, aby ocalały wraz z tobą od zagłady.’ Po czterach tygodniach okazuje się, że to chyba jednak nie będzie Nautilius, ani nawet makieta Titanica, ale instalacja przypominająca metalową wyspę z palmami z PVC, z których zwisają metalowe kokosy. Taka wyspa może prawdopodobnie  dryfować po falach potopu, niewykluczone zatem, że Opatrzność ma w ofercie kolejne plagi, a jedynie w sąsiedzie znalazła sobie upodobanie.

Sąsiad z prawej poszedł na wojnę z TYM gołębiem (lub jego potomkiem). Gdyby sąsiad uprzedził o swoich planach, może dwa tygodnie temu nie dostałabym histerii, gdy o szóstej rano wchodząc do łazienki na pierwszym piętrze ujrzałam w oknie dyndające, włochate nogi. Nogi należały do sąsiada. Reszta torsu leżała na dachu i dźgała parasolką w gołębia. Sąsiad zdegustowany moją reakcją oznajmił, że operacja, którą prowadził na dachu to część jego taktyki wojennej (‘Atakuj, gdy jest nieprzygotowany. Idź tam, gdzie się ciebie nie spodziewa. Sun Tzu. Sztuka wojenna) i że celowo nie informował mnie o swoich planach, gdyż jest przekonany, że pozostaję w zmowie z gołębiem. Odtąd o rozmaitych porach dnia i nocy owłosione nogi sąsiada pojawiają się nam znienacka, jak Matka Boska na szybach, w rozmaitych oknach. Sąsiad krąży z drabiną po naszej posesji, trochę jak Ghostbuster, trochę jak Rambo: Ostatnia Krew. Wszelkie próby eksmisji gołębia, czy to polewanie wodą, strzelanie doń z procy, czy nawet dźwięki trąbki kibica, tej na sprężone powietrze, gołąb interpretuje jako niezobowiązujący flirt. Szczególnie ta trąbka kibica to przejaw wyjątkowej desperacji sąsiada. Mówimy wszak o gołębiu, który od pieciu tygodni żyje nad przecinarką tarczową i czynnym zestawem do spawania, a od trzech lat w towarzystwie moich dzieci. Jest zatem prawdopodobnie głuchy jak pień, tak jak my wszyscy, w promieniu trzystu metrów od epicentrum. (Jako że prowadzę intensywne życie zawodowe z home-office’u, wszyscy moi regularni rozmówcy, którzy zapraszają mnie do telekonferencji już wiedzą, że natychmiast po połączeniu się ze mną należy, ze względu na dzieci i spawalniczy nałóg sąsiada, odcinać mi fonię.)

Są trzy zaskakujące rzeczy, których brakuje nam w tym Oranie. Nie mamy papieru toaletowego, nie mamy drożdży i nie mamy puzzli z tysiąca kawałków. Jeszcze wczoraj mieliśmy perspektywę, że przynajmniej nasze pierworodne dziecko wróci do placówki w maju, ale naszpani, która jak Nemezis, krąży po dzielnicy swoją czarną wołgą i rozwozi młodzieży zadania domowe (digitalizacja i informatyzacja nie są mocną stroną szkół w Erefenie), odarła nas, nie bez osobistej satysfakcji, ze złudzeń. Liczę, że może gołąb nam się jednak kiedyś odwdzięczy za ten bardzo dosłowny dach nad głową i dla odmiany spektakularnie zdefekuje na jej samochód.

Od pięciu tygodni przebywam w paradoksalnej samotności z cherubiętami. Z nudów trzy razy posprzątałam piwnicę i wyznaczyłam w niej sektory, w których – uwaga, tu samospalam się z ekstazy na samą myśl – przy kolejnym armagedonie będę trzymać papier toaletowy, drożdże, puzzle i perspektywy. Mnóstwo papieru toaletowego, mnóstwo drożdży, jeszcze więcej puzzli i nieprzeliczone zasoby  perspektyw.

Biskwit z nudów uczy się tabliczki mnożenia, Dynia z nudów uczy się amerykańskiej ortografii i już wie, jak napisać plague, outbreak oraz catastrophic i, co ważniejsze, że Kalifornia, skąd pochodzi większość uczniów jej wirtualnej klasy, to jednak nie jest odrębny kraj z globusa.

Przyznaję, są momenty, gdy nie wiem, który to miesiąc, a które stulecie, dni, gdy zasiadam do zdalnej pracy w pidżamie, w którą ktoś właśnie wytarł ręce zanurzone po łokcie w słoiku nutelli, tygodnie, gdy na obiad trzeci dzień z rzędu są kluski... ale wtedy zawsze przypominam sobie, że odniosłam moralne zwycięstwo nad koronawirusem, gdyż… wakacje odpękałam w styczniu! (Screw you, Corona!)

Gdy tuż przed wigilią obierałam kartofle na sałatkę, kartoflane łupiny spadały na lokalne wydanie gazety, a w nim na reklamę biura podróży dla emerytów. (Czy już widać powtarzający się schemat?) Biuro podróży wyczarterowało samolot do Finlandii i szukało chętnych by wypełnić kilka, ostatnich wolnych miejsc. Przynaglony przeze mnie Norweski, któremu powiedziałam, że wróżba z łupin to  znak od słowiańskich bogów, którego nie wolno zlekceważyć, zadzwonił do biura i pod pretekstem, że razem mamy prawie sto lat, wciągnął mnie, siebie i Biskwita na listę [1].



W ten sposób wylądowaliśmy w Kuusamo.  W hotelu, który zasypany śniegiem po pierwsze piętro, dla niepoznaki lub lepszej dramaturgii nazywał się… Tropiikki.
TROPIIKKI (!)
(Nawet redukując dowolną ilość samogłosek, nie da się oszukać semantyki. Tropiikii po fińsku -TU w rozkosznej wersji audio - to polskie tropiki lub dla fińskiego narodu jakaś odmiana znanego w psychologii mechanizmu kompensacji.)


Nie musieliśmy korzystać z oficjalnego escape roomu dorzuconego gratis do hotelu, gdyż wiadomo, wystarczyło stanąć przed fińskim jadłospisem w stołówce i już człowiek czuł się jak w escape roomie. Jak Houdini próbujący wyplątać się z łańcuchów samogłosek. Jak Bear Grylls łapiący gołymi rękami drapieżne, karelskie pierogi.  Jak obcy, którym wpadła w ręce wiadomość z Arecibo.

Finlandia, z którą nieszczególnie udane spotkanie przydarzyło mi się piętnaście lat temu w Helsinkach i o które ciągle miałam żal, tym razem przewróciła mnie na plecy i przez tydzień łaskotała w miękki brzuszek. Był śnieg, były psie zaprzęgi, były renifery, były lody z salmiakiem, były cynamonowe bułki z kardamonem, była sauna nad brzegiem zamarzniętego jeziora, było mnóstwo tubylczej życzliwości, a na specjalne życzenie Biskwita, wszechświat potrząsnął kalejdoskopem i pokazał nam tańczące zorze.
Tego żaden skurczywirus w regaliach nam nie odbierze.























[1] A Dynia wybrała obóz narciarski ze swoją klasą, ale to już zupełnie inna historia.



©kaczka
36 comments on "[409] "
  1. Kochana Kaczko! Tęskniłam ❤️

    ReplyDelete
  2. O Opatrzności! Ja Cię właśnie polecam w Share Weeku, tocząc pod nosem zaklęcia przywołujące Cię z powrotem na blogopole, włażę na bloga po linka, a Ty jesteś! Kaczko! I Ty już bądź, nie znikaj nigdzie, wszak lockdown jest... 🤣

    ReplyDelete
    Replies
    1. O litermatko! Dzieki! Fakt, to chyba czas na Share Week. Zlepily mi sie jednak te lata i miesiace! Nigdzie nie ide. Bede tu siedziec :)

      Delete
  3. O JESU, TE FOTY... lece, a... nie lece.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Teraz to i tak sniegi topnieja, a do nastepnego stycznia to i wirus zmutuje. Moze nawet w cos przyjemniejszego.I wtedy lec! A chyzo! Nawrocilam sie na Finlandie, ale mowia, ze latem komary tam sa wielkosci archeopteryksow, wiec wzgledem lata nie jestem przekonana. No i ja to jednak #teamduzosnieguiminuspietnascie;)

      Delete
    2. Kaczko, suomen kesä (fińskie lato) jest tak cudne, że żadne komary go nie popsują. Och, jak nam pobudziłaś gruczoły nostalgiczne tymi zdjęciami - ile bym dał, żeby tę kwarantannę spędzać w Finlandii... Okropnie się cieszę, że wróciłaś i do tego rozpieszczasz czytelników Sztuką.

      Delete
    3. A ja to chyba wpadlam w te Finlandie jak kostka lodu w malibu :) I czuje, ze juz nie wypadne. Problem jest z Dynia, bo ona jedyna w rodzinie jest magnesem na komary. Nieprawdopodobnym magnesem. Szwedzkim stolem. Nawet w miejscach, gdzie nie ma komarow one ja znajduja. I wysysaja litry krwi, osocza, wszystkiego co im w trabke wpadnie. Jedna noc na lonie natury, my wstajemy swiezutcy i nienapoczeci, Dynia jak ofiara ospy. Ukoszenia licza sie w dziesiatki. Marzyla nam sie Azja, nawet ta cywilizowana, np. Singapur, ale tamtejsze komary chyba zostawilyby z Dynki tylko zewnetrzna powloke. :P

      Delete
  4. Czy zorza polarna jest tylko zielona?
    Miło, że wróciłaś i tak pozytywnie.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Na zdjeciach :P Dla mnie byla jasnozielona, seledynowa, chwilami czerwona. Rowniez pospolicie biala. To wyjatkowo niestabilne zjawisko. Biskwit twierdzi, ze widzial wszystkie kolory, ale to chyba przywilej kosmitow :)

      Delete
  5. Ja chcę się obiema rękami podpisać pod wezwaniem Litermatki!

    ReplyDelete
  6. Kaczko, jakże się cieszę. I zazdroszczę zorzy polarnej. Ja za to mam drożdże, puzzle i papier toaletowy. Czyli jest równowaga we wszechświecie.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Zawsze. Przypuszczam, ze zawsze, no bo jak inaczej ten zolw, na ktorym opiera sie Ziemia dalby rade ten bajzel utrzymac na skorupie? <3

      Delete
    2. Zawsze można spróbować wyrównać poziom kolejnym słoniem. Niższym lub wyższym.
      W czasach PRL szły paczki z zaopatrzeniem do Polski. To może teraz czas na przesyłki zwrotne.

      Delete
    3. Rodacy juz sie o to zatroszczyli. Na amazon.de mozna kupic polski papier delux z wyciagiem z pandy i o smaku aloesu. W cenach, ktore sugeruja odwet za Grunwald :P

      Delete
    4. My tymczasem przerzucamy fanty za Ren. Francuzom, ktorzy w normalnych warunkach przyjezdzaja do Niemiec po chemie gospodarcza :P

      Delete
    5. A piszą, że gospodarka pada. A tutaj taka kooperacja.

      Delete
    6. Barter. Barter nas uratuje. Muszle za papier toaletowy i krzemien za drozdze :)

      Delete
    7. Puzzle za pobyty w domach dla nerwowo chorych! Właśnie układamy niebo :P

      Delete
    8. My ulozylismy juz trzy razy szwedzka rodzine krolewska, a internety oferuja jedynie czarna dziure, tysiac elementow, 30 ojro!

      Delete
  7. Kaczkooooooo!!!!!!!Jak tomilowiedziec,ze rodzina choc "uwieziona"to cala i zdrowa :)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Cala, zdrowa, choc psychicznie to sie jednak nie diagnozowalismy :)

      Delete
  8. Kaczko na poprawe psychiki polecam
    https://www.amazon.de/Relaxdays-spannendes-Legespiel-Spielsteine-unterwegs/dp/B07VPWLSNP/ref=sr_1_4?__mk_de_DE=%C3%85M%C3%85%C5%BD%C3%95%C3%91&dchild=1&keywords=triominos+game&qid=1587333088&sr=8-4
    Niestety jak to "medycyna" nie jest najtansza.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Wow! To wyglada pysznie! To nie moze byc lekarstwo :) Lekarstwo musi byc nudne jak siedemdziesiata partyjka 'Czlowieku nie irytuj sie' :P

      Delete
  9. Kaczko! Powiada noblistka, że od absyntu zanik talyntu, ale w Twoim przypadku absolutnie się to nie sprawdza! Tęskniłam :)

    ReplyDelete
    Replies
    1. :PPP Pijac likiery, tworze szlagiery!
      Ukoch!

      Delete
  10. Cudowne. Wspaniałe. 🦆 lekarstwem.
    Petycja podpisana jakby co 😉

    ReplyDelete
    Replies
    1. Do uslug! Licze, ze los pozwoli na wieksze niz homeopatyczne dawki kaczki w kaczce!

      Delete
  11. Niebiosa musiały Ci zesłać sąsiada z pasją do metaloplastyki i dorzucić w pakiecie gołębiomobbingera w ramach wyrównywania szans.inaczej z tego talentu rozpizgłabyś się na niebie jak zorza.
    -Wasiuk

    ReplyDelete
    Replies
    1. Jest 19:37 a sasiad nadal docina kokosy. Bedzie z tego jakas impolyja.
      :P

      Delete
    2. IMPLOZJA! Z rozpaczy ledwie trafiam w klawisze :)

      Delete
  12. Kaczko! Jesteś! Posmarkałam się ze wzruszenia i ze śmiechu.

    ReplyDelete