[8-9 Aug 2012]
O językach, na językach.
(...)
Lou musi tłumaczyć, dlaczego nie.
Ja, o ironio, dlaczego tak.
(Trudno, jak widać, ucieszyć opinię publiczną.)
Lou mówią, że wyrywa dzieci z korzeniami, dostępu do pierogów i Słowackiego im odmawia.
Mnie, że stawiam skanseny jak brazylijska, przedwojenna Polonia lub wprost, że krzywdzę, że wydziwiam, że to moje fanaberie, że odbieram szansę na łatwiejszą adaptację i studia w Ivy League.
(Czekam, aż Bawarskie cioteczki wyskoczą z wersją, że knuję i konspiruję.)
(...)
Ja po swojemu, Norweski po swojemu, ochronka w tutejszym z charakterystycznym, wiejskim akcentem, Rubenito jeszcze w innym (teoretycznie w hiszpańskim, praktycznie w jakimś pokrętnym galicyjskim dialekcie Abueli).
Między słowami, ochronka zapuszcza dziateczkom antypatyczną Dorę, która liczy unos, dos, tres.
Przedszkole z kijankami ma podobno w programie zajęcia z francuskiego.
To jest – mam tego pełną świadomość – nieetyczny, brutalny eksperyment na żywym dziecku.
Nie mam grupy kontrolnej, nie mam spektakularnych efektów (ba! żadnych efektów nie mam), nie wiem, czy regres, czy progres, bez końca porównuję z rówieśnikami, nieustannie mam wątpliwości, czy to słuszna decyzja.
Dynia w tym względzie, jak i w każdym innym, bezpośrednio niezwiązanym z produktami spożywczymi, dyplomatycznie milczy.
I chwilowo nie zapowiada się, że kiedykolwiek przemówi, nawet jeśli skonfiskujemy kompocik.
(...)
Jest trudno, bo nie ma granic od-do.
Nigdy nie będzie.
Wszystko się w tych językach miesza, przelewa, kipi.
‘Jeden rodzic. Jeden język. Własny. Konsekwentnie.’ - to jedyna dostępna, naukowa zasada.
A jeśli matka z ojcem rozmawiają w trzecim? A co z czwartym, piątym, szóstym i dziewiątym?
A co, gdy do drzwi zapuka listonosz, gdy sąsiedzi włączą się do rozmowy?
A co, gdy Bawarskie cioteczki zapragną emablować łamaną polszczyzną? (ZAUS, ZAUS, Dyniu!)
A co, gdy człowiekowi ze zmęczenia wszystko jedno?
Pół biedy, Lou, o brudnych talerzach w zlewie!
We własnym domu mogę o talerzach w czterech narzeczach na raz.
Dylemat, jaki język zanieść do piaskownicy?
Czy tubylcza matka, gdy usłyszy, że mówię po polsku nie porwie swego dziecka pod pachę i nie ucieknie w obawie przed czarnym ludem i zgnilizną moralną?
I czy mam ochotę przyznawać się do swojego paszportu, gdy jedna słowiańska matka ćwierka: a tejaś powieć pa pa, bo cias na kąpciu kąpciu (podsłuchane przedwczoraj), a druga w czarczafie drze się na pół dzielnicy: Izmael, jazda do domu, bo ci nogi z dupska powyrywam (to z ubiegłego tygodnia, kiedy jeszcze trwałam w przekonaniu, że Prorok zabrania wyrywać, a jeśli pozwala to wyłącznie na rwanie niewiernym).
Dynia milczy.
Mam przed oczami jej smutną minę, gdy wołała z huśtawki ‘Łucyno, oć! Tu oć!’ A Łucyna stała w zaparte.
(Faktycznie upór Łucyny wynikał prawdopodobnie z ochoty na inne atrakcje, niekoniecznie zaś z niezrozumienia przekazu, ale smutek w oczach Dyni łamał serce.)
(...)
Wyrazy podziwu przyjmuję ostrożnie.
Byli już tacy, którzy lądowali na Marsie, a w ostatniej chwili kadłubek od rakiety im się roztopił albo radar rozkraczył.
(...)
To był mój pomysł i czuję, że ciąży mi odpowiedzialność.
Zaczęło się od smoczka.
- Oszalałaś? – mówił Norweski – jak ją uspokoisz bez?
Sobą.
Miałyśmy dużo czasu.
Zadziałało.
Odtąd Norweski uważa, że znam się na dziecku.
Zaimponowało mu, że przeczytałam jedną książkę o bilingualiźmie, prestidigatoryźmie, czy jakimś tam oniryźmie.
Zagłosował na tak.
No i mam.
(...)
Statystycznie najczęściej muszę tłumaczyć Chinkom.
Chinki nastawione na wydajność, efektywność oraz arkusz wyników w szkolnym okręgu nie rozumieją moich argumentów.
Bo jak wytłumaczyć Chinkom, że są książki, które można czytać jedynie w oryginale?
- To takie niepraktyczne. – mówią Chinki.
(... a czy ja mam prawo, aby sobie roić, że Dynia będzie czytać Wańkowicza?)
Mówię tedy, Chinkom, że od tego poprawia się iloraz.
- Yun Li, naukowcy z Cambridge udowodnili przebadawszy kohortę dzieci w wieku lat trzech, że z każdym kolejnym językiem masa neuronów zwiększa się o siedem koma pięć procent... – wymyślam na poczekaniu.
Yun Li od razu sie rozpromienia.
Było jasne, że coś ukrywam.
Jeśli przez to Yun Li, oficjalnie występująca jako Samantha (dla tubylców niepodobnym jest wymówić Yun Li) zapisała swoją córkę na albański, nie mam wyrzutów sumienia.
(...)
Bronię się tym, że nie umiem obcych języków.
Że choć używam, że w nich myślę, że nawet sny mam bez dubbingu, to jednak są obce.
Że nie potrafię do swego dziecka: good girl, sweetie pie, gorgeous, well done, Patschehändchen!
Potrafię: pięknieś to zrobiła, słodka bułko, na twój widok zapiera mi dech z zachwytu, brawo, mała łapczynko!
Nie ma niegrzecznego schodka, jest 'siadaj w kącie, podsypię ci grochu'.
Jest 'kęsim!'
Jest 'najadłaś się szaleju?'
Inna rzecz, mówią tubylcy, że gdy, kaczko rozmawiasz z Dynią trzeszczysz i szeleścisz zupełnie inaczej, niż twoi rodacy.
???
Jak brazylijska, przedwojenna Polonia?
(...)
Nie mamy pomysłu na przyszłość, nie wiemy, gdzie jest docelowe.
Jesteśmy ‘między’.
‘Między’ są też języki Dyni.
'Ostatecznie wygra kryterium powszchechności.' – piszą w tej jednej, jedynej książce, którą przeczytałam (główny bohater wychował z sukcesem dwujęzyczne... walijsko-angielskie dzieci i niech teraz, ci którzy mówią, że to ja mam fanaberie i wydziwiam, spojrzą na mnie krzywo, no proszę!) – 'Grunt, żebyś była przygotowana i nie odbierała tego jako osobistej porażki.'
Łatwo powiedzieć.
(...)
Oglądamy mamoko.
- Czego szukać na obrazku? – pytam.
Standardowy zestaw pytań kwizowych Dyni: [apels], [bejbis], [daks].
[Daks] – ...nie odbieraj tego jako osobistej porażki... - powoli wypierają [katschkę].
- A gdzie jest kapelusz w kratkę, Dyniu?
Pac.
Patschehändchen trafiają we właściwe nakrycie głowy.
Może jednak działa?
(Bez złudzeń, w adekwatnym wieku Pociechatje Lou śpiewała wielostrofowe piosenki. Dynia mamrocze: [berdziu, berdziu].)
(...)
- Powiesz: dom?
- [ałs]
- Powiesz: pies?
- [pis]
- Powiesz: kubek?
- [apels]
- Powiesz: Dynia?
- [majn!]
- Powiesz: zielony plecak?
Dynia pokazuje na plecy i poprawia sprzączki wyimaginowanego bagażu.
- Powiesz: kapelusz?
Dynia zakłada na głowę niewidzialne sombrero.
- Powiesz: lody?
Dynia biegnie pod zamrażalnik.
(...)
Nie umiałbym wybrać.
Tutejszy ma niewyczerpane zasoby fascynujących słów, teutoński - Ordnung, patos i logikę, hiszpański - cygaretową chrypkę bohaterów Almodovara, polski jest mój.
W moim jestem zakochana na przepadłe.
Uczucie to pozostaje bez związku z bilansem historycznych klęsk i sukcesów narodu, ani nie zmienia się za przyczyną kolejnych wyborów samorządowych.
Nie brałam udziału w polonistycznych olimpiadach, nie studiowałam nauk humanistycznych, nie płakałam nad Mickiewiczem, nie przeczytałam połowy lektur z maturalnego kanonu, nie rozsiadam się po łąkach z tomikami poezji, interpunkcję mam za nic...
Skąd więc, że tak na przepadłe?
Trzymaj pan ten telewizor...
... nie wiem.
(...)
Rozgrzeszam się z tej żarliwości myślą, że ten, kto przeczytał trzy rozdziały ‘Angielskiego w weekend’ i nabrał przekonania, że już jest naturalizowanym tubylcem, tak jak i ten, kto krzyczy, ‘złaź no z tego tejbla’ (od niefrasobliwego spolszczania angielskich słów, od wciskania ich w polskie zdania bezwiednie dostaję nacjonalistycznego szczękościsku), ten krzywdzi swoje dzieci bardziej niż ja.
(...)
... i mam tu pod ręką Polonię w wieku rozrodczym, która się wzrusza i zachwyca nad tym moim uporem i wciska guzik ‘like it’ i mówi, że własne potomstwo, o taaaak!, własne potomstwo też nauczy polskiego...
Jakiego polskiego, załamuję w myślach ręce, jakiego polskiego, skoro i tejble, i szifty, i holideje, i partajmy...
Jakiego polskiego.
(...)
Tymczasem nie mam pomysłu na dalej.
Na przykład, jak nauczyć Dynię czytać, albo pisać w moim, skoro jak wieść niesie uczenie tutejszego opiera się na zupełnie innych, niekompatybilnych technikach.
(Nie zapiszę jej przecież do polskiej szkoły niedzielnej imienia Marszałka Piłsudskiego.)
Do końca zresztą nie wiem, na czym polega uczenie tutejszego.
Pewnie dlatego, wyglądałam dość głupio, gdy jeden z autochtonów z dysertacją i kompletem dyplomów poprosił mnie, abym wskazała mu w zdaniu z dziecięcej czytanki rzeczowniki i czasowniki.
Myślałam, że mnie wkręca, a jak się okazało, to wiedza tajemna dostępna jedynie tym, którzy decydują się na A-level z ojczystego języka.
Duch we mnie nieco podupadł.
(...)
Kiedyś w samolocie.
- ... zupełnie nie rozumiem, co do mnie mówisz. – powiedziała zdegustowana, wyfiokowana dama konwersująca z Dynią przez szparę między siedzeniami. Dynia właśnie zakończyła długi zaangażowany monolog. – Musisz mówić do mnie po angielsku!
- Noł. – powiedziała Dynia i odwróciła się na pięcie.
(...)
Naturalnie. – napisała Lou.
Właśnie.
Każdemu niech będzie naturalnie.
(A po wyrazy podziwu zgłoszę się za dwadzieścia lat. Jeśli będą się należeć.)
©kaczka
O językach, na językach.
(...)
Lou musi tłumaczyć, dlaczego nie.
Ja, o ironio, dlaczego tak.
(Trudno, jak widać, ucieszyć opinię publiczną.)
Lou mówią, że wyrywa dzieci z korzeniami, dostępu do pierogów i Słowackiego im odmawia.
Mnie, że stawiam skanseny jak brazylijska, przedwojenna Polonia lub wprost, że krzywdzę, że wydziwiam, że to moje fanaberie, że odbieram szansę na łatwiejszą adaptację i studia w Ivy League.
(Czekam, aż Bawarskie cioteczki wyskoczą z wersją, że knuję i konspiruję.)
(...)
Ja po swojemu, Norweski po swojemu, ochronka w tutejszym z charakterystycznym, wiejskim akcentem, Rubenito jeszcze w innym (teoretycznie w hiszpańskim, praktycznie w jakimś pokrętnym galicyjskim dialekcie Abueli).
Między słowami, ochronka zapuszcza dziateczkom antypatyczną Dorę, która liczy unos, dos, tres.
Przedszkole z kijankami ma podobno w programie zajęcia z francuskiego.
To jest – mam tego pełną świadomość – nieetyczny, brutalny eksperyment na żywym dziecku.
Nie mam grupy kontrolnej, nie mam spektakularnych efektów (ba! żadnych efektów nie mam), nie wiem, czy regres, czy progres, bez końca porównuję z rówieśnikami, nieustannie mam wątpliwości, czy to słuszna decyzja.
Dynia w tym względzie, jak i w każdym innym, bezpośrednio niezwiązanym z produktami spożywczymi, dyplomatycznie milczy.
I chwilowo nie zapowiada się, że kiedykolwiek przemówi, nawet jeśli skonfiskujemy kompocik.
(...)
Jest trudno, bo nie ma granic od-do.
Nigdy nie będzie.
Wszystko się w tych językach miesza, przelewa, kipi.
‘Jeden rodzic. Jeden język. Własny. Konsekwentnie.’ - to jedyna dostępna, naukowa zasada.
A jeśli matka z ojcem rozmawiają w trzecim? A co z czwartym, piątym, szóstym i dziewiątym?
A co, gdy do drzwi zapuka listonosz, gdy sąsiedzi włączą się do rozmowy?
A co, gdy Bawarskie cioteczki zapragną emablować łamaną polszczyzną? (ZAUS, ZAUS, Dyniu!)
A co, gdy człowiekowi ze zmęczenia wszystko jedno?
Pół biedy, Lou, o brudnych talerzach w zlewie!
We własnym domu mogę o talerzach w czterech narzeczach na raz.
Dylemat, jaki język zanieść do piaskownicy?
Czy tubylcza matka, gdy usłyszy, że mówię po polsku nie porwie swego dziecka pod pachę i nie ucieknie w obawie przed czarnym ludem i zgnilizną moralną?
I czy mam ochotę przyznawać się do swojego paszportu, gdy jedna słowiańska matka ćwierka: a tejaś powieć pa pa, bo cias na kąpciu kąpciu (podsłuchane przedwczoraj), a druga w czarczafie drze się na pół dzielnicy: Izmael, jazda do domu, bo ci nogi z dupska powyrywam (to z ubiegłego tygodnia, kiedy jeszcze trwałam w przekonaniu, że Prorok zabrania wyrywać, a jeśli pozwala to wyłącznie na rwanie niewiernym).
Dynia milczy.
Mam przed oczami jej smutną minę, gdy wołała z huśtawki ‘Łucyno, oć! Tu oć!’ A Łucyna stała w zaparte.
(Faktycznie upór Łucyny wynikał prawdopodobnie z ochoty na inne atrakcje, niekoniecznie zaś z niezrozumienia przekazu, ale smutek w oczach Dyni łamał serce.)
(...)
Wyrazy podziwu przyjmuję ostrożnie.
Byli już tacy, którzy lądowali na Marsie, a w ostatniej chwili kadłubek od rakiety im się roztopił albo radar rozkraczył.
(...)
To był mój pomysł i czuję, że ciąży mi odpowiedzialność.
Zaczęło się od smoczka.
- Oszalałaś? – mówił Norweski – jak ją uspokoisz bez?
Sobą.
Miałyśmy dużo czasu.
Zadziałało.
Odtąd Norweski uważa, że znam się na dziecku.
Zaimponowało mu, że przeczytałam jedną książkę o bilingualiźmie, prestidigatoryźmie, czy jakimś tam oniryźmie.
Zagłosował na tak.
No i mam.
(...)
Statystycznie najczęściej muszę tłumaczyć Chinkom.
Chinki nastawione na wydajność, efektywność oraz arkusz wyników w szkolnym okręgu nie rozumieją moich argumentów.
Bo jak wytłumaczyć Chinkom, że są książki, które można czytać jedynie w oryginale?
- To takie niepraktyczne. – mówią Chinki.
(... a czy ja mam prawo, aby sobie roić, że Dynia będzie czytać Wańkowicza?)
Mówię tedy, Chinkom, że od tego poprawia się iloraz.
- Yun Li, naukowcy z Cambridge udowodnili przebadawszy kohortę dzieci w wieku lat trzech, że z każdym kolejnym językiem masa neuronów zwiększa się o siedem koma pięć procent... – wymyślam na poczekaniu.
Yun Li od razu sie rozpromienia.
Było jasne, że coś ukrywam.
Jeśli przez to Yun Li, oficjalnie występująca jako Samantha (dla tubylców niepodobnym jest wymówić Yun Li) zapisała swoją córkę na albański, nie mam wyrzutów sumienia.
(...)
Bronię się tym, że nie umiem obcych języków.
Że choć używam, że w nich myślę, że nawet sny mam bez dubbingu, to jednak są obce.
Że nie potrafię do swego dziecka: good girl, sweetie pie, gorgeous, well done, Patschehändchen!
Potrafię: pięknieś to zrobiła, słodka bułko, na twój widok zapiera mi dech z zachwytu, brawo, mała łapczynko!
Nie ma niegrzecznego schodka, jest 'siadaj w kącie, podsypię ci grochu'.
Jest 'kęsim!'
Jest 'najadłaś się szaleju?'
Inna rzecz, mówią tubylcy, że gdy, kaczko rozmawiasz z Dynią trzeszczysz i szeleścisz zupełnie inaczej, niż twoi rodacy.
???
Jak brazylijska, przedwojenna Polonia?
(...)
Nie mamy pomysłu na przyszłość, nie wiemy, gdzie jest docelowe.
Jesteśmy ‘między’.
‘Między’ są też języki Dyni.
'Ostatecznie wygra kryterium powszchechności.' – piszą w tej jednej, jedynej książce, którą przeczytałam (główny bohater wychował z sukcesem dwujęzyczne... walijsko-angielskie dzieci i niech teraz, ci którzy mówią, że to ja mam fanaberie i wydziwiam, spojrzą na mnie krzywo, no proszę!) – 'Grunt, żebyś była przygotowana i nie odbierała tego jako osobistej porażki.'
Łatwo powiedzieć.
(...)
Oglądamy mamoko.
- Czego szukać na obrazku? – pytam.
Standardowy zestaw pytań kwizowych Dyni: [apels], [bejbis], [daks].
[Daks] – ...nie odbieraj tego jako osobistej porażki... - powoli wypierają [katschkę].
- A gdzie jest kapelusz w kratkę, Dyniu?
Pac.
Patschehändchen trafiają we właściwe nakrycie głowy.
Może jednak działa?
(Bez złudzeń, w adekwatnym wieku Pociechatje Lou śpiewała wielostrofowe piosenki. Dynia mamrocze: [berdziu, berdziu].)
(...)
- Powiesz: dom?
- [ałs]
- Powiesz: pies?
- [pis]
- Powiesz: kubek?
- [apels]
- Powiesz: Dynia?
- [majn!]
- Powiesz: zielony plecak?
Dynia pokazuje na plecy i poprawia sprzączki wyimaginowanego bagażu.
- Powiesz: kapelusz?
Dynia zakłada na głowę niewidzialne sombrero.
- Powiesz: lody?
Dynia biegnie pod zamrażalnik.
(...)
Nie umiałbym wybrać.
Tutejszy ma niewyczerpane zasoby fascynujących słów, teutoński - Ordnung, patos i logikę, hiszpański - cygaretową chrypkę bohaterów Almodovara, polski jest mój.
W moim jestem zakochana na przepadłe.
Uczucie to pozostaje bez związku z bilansem historycznych klęsk i sukcesów narodu, ani nie zmienia się za przyczyną kolejnych wyborów samorządowych.
Nie brałam udziału w polonistycznych olimpiadach, nie studiowałam nauk humanistycznych, nie płakałam nad Mickiewiczem, nie przeczytałam połowy lektur z maturalnego kanonu, nie rozsiadam się po łąkach z tomikami poezji, interpunkcję mam za nic...
Skąd więc, że tak na przepadłe?
Trzymaj pan ten telewizor...
... nie wiem.
(...)
Rozgrzeszam się z tej żarliwości myślą, że ten, kto przeczytał trzy rozdziały ‘Angielskiego w weekend’ i nabrał przekonania, że już jest naturalizowanym tubylcem, tak jak i ten, kto krzyczy, ‘złaź no z tego tejbla’ (od niefrasobliwego spolszczania angielskich słów, od wciskania ich w polskie zdania bezwiednie dostaję nacjonalistycznego szczękościsku), ten krzywdzi swoje dzieci bardziej niż ja.
(...)
... i mam tu pod ręką Polonię w wieku rozrodczym, która się wzrusza i zachwyca nad tym moim uporem i wciska guzik ‘like it’ i mówi, że własne potomstwo, o taaaak!, własne potomstwo też nauczy polskiego...
Jakiego polskiego, załamuję w myślach ręce, jakiego polskiego, skoro i tejble, i szifty, i holideje, i partajmy...
Jakiego polskiego.
(...)
Tymczasem nie mam pomysłu na dalej.
Na przykład, jak nauczyć Dynię czytać, albo pisać w moim, skoro jak wieść niesie uczenie tutejszego opiera się na zupełnie innych, niekompatybilnych technikach.
(Nie zapiszę jej przecież do polskiej szkoły niedzielnej imienia Marszałka Piłsudskiego.)
Do końca zresztą nie wiem, na czym polega uczenie tutejszego.
Pewnie dlatego, wyglądałam dość głupio, gdy jeden z autochtonów z dysertacją i kompletem dyplomów poprosił mnie, abym wskazała mu w zdaniu z dziecięcej czytanki rzeczowniki i czasowniki.
Myślałam, że mnie wkręca, a jak się okazało, to wiedza tajemna dostępna jedynie tym, którzy decydują się na A-level z ojczystego języka.
Duch we mnie nieco podupadł.
(...)
Kiedyś w samolocie.
- ... zupełnie nie rozumiem, co do mnie mówisz. – powiedziała zdegustowana, wyfiokowana dama konwersująca z Dynią przez szparę między siedzeniami. Dynia właśnie zakończyła długi zaangażowany monolog. – Musisz mówić do mnie po angielsku!
- Noł. – powiedziała Dynia i odwróciła się na pięcie.
(...)
Naturalnie. – napisała Lou.
Właśnie.
Każdemu niech będzie naturalnie.
(A po wyrazy podziwu zgłoszę się za dwadzieścia lat. Jeśli będą się należeć.)
©kaczka
Kaczko nie poddawaj sie, kiedys przemowi i to w trzech jezykach i bedziesz z niej taka dumna. Daphen tez nic nie mowi, ale rozumie w trzech ejzykach. Kiedys polozna mi powiedziala, ze dzieci 2-3-jezyczne zaczynaja mowic pozniej, z reguly okolo 3-go roku zycia.
ReplyDeleteNie, gdziezby tam, kaczka jak sie uprze, zreszta teraz juz nie ma odwrotu :-)
Deletefajnie Cie tu znowu widzieć:)
DeletePrzeczytałam i u Ciebie, i u Lou. Wnioskując z długości wpisu, sprawa jest ważna i niełatwa.
ReplyDelete"Nie brałam udziału w polonistycznych olimpiadach, nie studiowałam nauk humanistycznych, nie płakałam nad Mickiewiczem, nie przeczytałam połowy lektur z maturalnego kanonu, nie rozsiadam się po łąkach z tomikami poezji, interpunkcję mam za nic..." - Kaczko! Gdyby każdy, co "nie brał udziału" czy "nie przeczytał" pisał tak jak Ty, to nie tylko czapki z głów, ale już bym leżała niemalże na posadzce, głębokie pokłony bijąc.
Ja myślę, że Dynia będzie międzynarodową Dynią jedyną w swoim rodzaju. I nie dlatego, że będzie się posługiwała biegle angielskim.
Evitoo, zawstydzasz mnie :-)
DeleteSprawa od dawna mnie gniecie, bo jeszcze w zyciu plodowym Dyni zalozylam (i owszem, glupio), ze akurat tu nie bedzie zadnych problemow, i prosze, rozmnazaja sie jak kroliki.
A ja myślałam, że z jednym polskojęzycznym Majutem mam trudno, żeby nauczyć.
ReplyDeleteTsd, Maj miał tygodniowy kontakt z małym T. lat 4, który z racji zamieszkania parlał, a z racji rodziców niechętnie mówił polszczyzną. Najrozkoszniejszą rzeczą było to, że i tak najlepiej się porozumiewali mówiąc "dadada" i zaśmiewając się do łez.
Nadzieja w tym, ze jednak wieksza czesc ludzkosci ostatecznie mowi jakims zorganizowanym jezykiem. Przynajmniej statystyka jest po naszej stronie :-)
DeleteU nas tak samo, Kaczko. Teraz wakacjujemy w Budapeszcie, wiec slownictwo Stokroty stalo sie 50% wegierskie, 50% angielskie, a po polsku chwilowo nie mowi. Ale w sobote jedziemy na wies pod Bialystok, i jestem pewna ze polski zatriumfuje. Mysle ze zawsze tak sie te proporcje beda zmieniac, w zaleznosci od wieku i okolicznosci. Najwazniejsze to sie nie przejmowac i nie robic z tego wojny ideologicznej:)
ReplyDeleteTrzeba nam opracowac plan sprawiedliwej jezykowej rotacji :-)
Delete(#Wogle, to uwielbiam Mamoko. Masz też Muka w podróży dookoła świata?)
ReplyDelete((I kompocik, co zawsze był)).
Za Mamoko oboje i Dynia, i Norweski dadza sie pokroic.
DeleteMUK!
Mam! Przypadkiem, z malej ksiegarni w Brukseli w wersji 'Le tour du monde de Mouk'. Dynia jest fanka Nowego Jorku :-)
Mam koleżankę Polkę, której dzieci urodziły sie w Niemczech. Czworo dzieci, jeśli chodzi o ścisłosć. I cała czwórka mówi po niemiecku (lepiej, z oczywistego powodu, ponieważ tam się urodzili, tam mają kolegów) i po polsku (gorzej, bo tylko z matką). Ale nie mają problemów językowych, dogadują się świetnie, mają niemiecki akcent, ale to zrozumiałe. A już najbardziej mi się podoba, kiedy kłócą się po niemiecku, a do telefonu w przerwach po polsku. Matka do nich po polsku, a oni odpowiadają po niemiecku. Mają po 20, 18, 17, i 16 lat. Dacie radę, w odpowiednim momencie Dynia zacznie mówić, w odpowiednim dla siebie.
ReplyDeleteMoja Juniorka używała tyko jednego języka, a do 2 roku życia nie chciało jej się mówić, prócz pojedynczych wyrazów, równie niezrozumiałych.
Pewnie za kilka lat bedzie prosciej, gdy Dynia zacznie rozumiec i wyciagac wnioski. Oby!
Deletemyślę, że jedyne, z czym musisz się pogodzić, to że angielski będzie pierwszy. nie mam żadnych doświadczeń w tym względzie, ale jakoś trudno sobie wyobrazić, że słuchając dużo angielskiego jako pierwsza ogarnie ę i ą. ale i na nasze zawijasy przyjdzie pora.
ReplyDeletejak wspominałam, byłam ostatnio wiochą z Polski, bo mi się buty z flagą podobały. ale na obiad na flacie były dramstiki i springrolsy.
a znajomych syn, co jeden język ogarniał, do trzeciego roku życia nawet nie dukał. i nagle jak eksplodował polszczyzną, to wszystkim szczeny opadły. czyli on umiał, tylko wstydliwy był. albo kompocik był zawsze. Dynia też wie, skoro rozumie co to plecak, a co kapelusz. i że katcha to dak.
Ach, obiad na flacie? Podczas brejka? :-)
DeleteProbuje sie godzic, oj jak ja probuje!
myślę, że jedyne, z czym musisz się pogodzić, to że angielski będzie pierwszy.
Deleteto nie jest reguła
Kaczko, nie krzywdzisz!
ReplyDeleteOdetchnij, wyluzuj - Dynia przemówi. Na pewno.
I ja też obstawiam, że jednak najpierw po angielsku. (Maszka miała ekspozycję na język angielski wyłącznie przez kilka(naście) tygodni swojego życia, a i tak logopeda powiedział o jeszcze niemówiącej, że fonemicznie jest bardzo angielska i faktycznie mówienie zaczynała od ball, spoon,please, etc., a nie ich polskich odpowiedników.)
Ale ten polski w niej będzie i będzie się aktywizował, kiedy dziecko będzie tego potrzebować i będzie na to gotowe.
A jak ją nauczysz czytać i pisać?
Jak to jak - naturalnie! Mogę się już dziś zakładać, że jakoś to Wam tak wyjdzie :)
Dzisiaj do kompletu doszlo: grass i purse.
DeleteAngielski wyrwal sie z peletonu.
Oddycham ;-)
O tej uciekajacej tubylczej matce to tez mialam wspomniec w kontekscie sasiadow rasistow, ale wyrzucilam. Ostatecznie, to co sobie mysla tacy ludzie, to mnie juz najmniej interesuje.
ReplyDeleteA wiesz, ten angielski to mnie wlasnie zadziwia, bo ja do swoich dzieci tez po angielsku nie potrafie, a nawijam od 8go roku zycia no i przeciez z Aminskim tez. Dlaczego wiec do dzieci nie? Co jest nie tak z tym jezykiem?
Moze on taki dzieciom nieprzyjazny?
DeleteJa tam, na przyklad, nie moge przelknac, ze 'good girl' znajoma matka uzywa naprzemiennie i do corki, i do suki :-)
Opinie tubylczych matek normalnie bylyby mi pewnie obojetne, ale odkad jest Dynia... poki moge, chcialabym jej oszczedzic konsekwencji ludzkiej glupoty.
A o mojej wlasnej integracji z lokalna wspolnota rodakow, niechaj swiadczy nastepujacy przyklad.
Pewien czas temu, nie wiem dokladnie kiedy, zamknal sie sklep polski przy glownej wiejskiej ulicy (wies, przypominam, tysiac mieszkancow). Zemlilam przeklenstwo, bo choc kupowalam tam rzadko (czasem chleb, czasem piwo, czasem kukurydziane chrupki, czasem torebke galaretki) to sklep byl niezastapiony przy przerzucaniu (w konkurencyjnych cenach) paczek do kraju. Juz pogodzilam sie z mysla, ze oto przyjdzie mi je wozic do miasta podstolecznego, gdy oto...
idziemy z Dynia dzis przez wies, Dynia skreca nagle w boczna ulice, patrze, oczy przecieram, flaga narodowa, sklep 'Mala ojczyzna'... Wchodze, pytam, jakze to? Od kiedy?
A oni, ze od roku lub dwoch.
Kurtyna.
Ilosc Polakow w Anglii nigdy nie przestanie mnie szokowac. Myslalam, ze nic tego nie przebije, dopoki nie pojechalismy do Berlina. Od momentu wjechania do Niemiec do momentu kiedy po raz pierwszy uslyszelismy niemiecki zamiast polskiego uplynelo jakies osiem godzin. Zaczelam sie zastanawiac czy jestesmy we wlasciwym kraju.
DeleteCześć Lou! nie wiem dlaczego, ale nie mogę u Ciebie komentować. Blokada. Swoją drogą, na ten temat nie mam nic ciekawego - ekspiriens na poziomie zero. Może poza gwarą - dzieci w domu godają a w szkole mówią i wszystko gra.
DeleteNo wiesz, Lou, Berlin to dzielnica Szczecina :-)
DeleteMyślę że dziatwa przyjmuje języki na klate zupełnie na luzie. Na rodzicach czy nauczycielu spoczywa kwestia doszlifowania.
ReplyDeleteA właściwie szkółka polska niedzielna, dlaczego nie? Sąsiadka Niemka posłała córkę do pszedszkola niemieckiego (rzecz się dzieje w UK), jest zachwycona postępami językowymi malucha.
Już już miałam spytać w samolocie mamy dwojga o metody wpajania dwóch języków, ale gdy usłyszałam: first wejdź, odpuściłam.
:-)))
ReplyDeleteZe szkolkami niedzielnymi, pech, mam zle doswiadczenia. Wszystkie (trzy?), o ktore kiedys sie otarlam zatrzymaly sie w czasie. Tuz przed stanem wojennym. Jezyk - tak, ideologia i przepieranie mozgow - nie.
Prywatne przedszkole - jesli niemieckie to prawdopodobnie w Richmond (Richmond jest jakas tajemnicza niemiecka kolonia na tej Wyspie) - pozostaje poza naszymi mozliwosciami transportowymi i prawdopodobnie finansowymi. Chyba, ze teutonski rzad przyznaje stypendia :-)))
O rany, jakiż słowotwórczy potok! Piękny! Nadrobię jak tylko odjadą Celtowie. Tymczasem, Kaczki górą! Ja się łączę!
ReplyDeleteAch, Bebe, wyparzaj czajniczki, podawaj wolowine z jablkiem w pysku, siedem dni jak z bicza... ;-)
DeleteKaczko, na patosach znam sie mniej niz na potasach, ale gdziezes Ty, o gdzie w teutonskim dostrzegla logike? (SonnE, ErdE oba okragle i na –E i oba DIE!o radosci, zlapalam logike, cien logiki, ale zawsze!. ?. Aha – ha mamy DAS Auge). Na Ordnungach znam sie najmniej co prawda, ale na tyle by dostrzec, ze w teutonskim sluzy on li jedynie nielogice. Bo Czemuzto – moze sluzyc drugie miejsce orzeczenia w zdaniu, w fleksyjnym jezyku? o niezliczonych regulach ordnungowych, ktore tylko ordnungowi samemu – sluza nawet nie wspomne, bo ich nieogarniam i juz nadzieje na ogarniecie stracilam.
ReplyDeletePs. Brazylisjskim serialom, tzn skansenom mowimy zdecydowane TAK. Wankowiczom tez
No dobrze, przesadzilam z logika. Jednak przez porownanie z naszym wlasnym, nawet niemiecki jest logiczny :-)
DeleteAh, zapomnialam jeszcze o trzech groszach wtraceniu. Bo jako osobnik pozbawiony potomstwa dwujezycznego wlasnego, czy tez jednozycznego wlasnego a nawet jakiegokolwiek potomstwa nadaje sie najlepiej do dawania dobrych rad (truizm? No to truizm). Korzystam wiec i daje dobra rade. Moja dobra rada: nie przejmuj sie, dzieciak sobie i tak poradzi :)
ReplyDeleteCoponajwyzej mozesz stworzyc rytualy. Gdy inne ludzie w okolicy – mowi sie po angielsku (przeslanie ideologiczne- mowi sie w jezyku, ktory wszyscy rozumieja) a wieczorem z mamusia- po polsku. A przy obiedzie niedzielnym z tatusiem – po teutonsku. I swiat sie jako-tako dziecku uporzadkuje. Moze to cos da, a moze nie :)
O! Ladne!
DeleteZapisuje na zoltej karteczce!
Właśnie, tak jak mówi Lilka, rytuały i znane schematy to klucz do sukcesu. Z samą mamą - po polsku, z samym tatą - po niemiecku,z całą resztą i mamą i tatą wspólnie - po angielsku.Ważne, żeby się tego trzymać konsekwentnie. Co do czytania i pisania po polsku - niestety czarno widzę. Tylko szkółka niedzielna, ewentualnie jakiś zaprzyjaźniony z rodziną pedagog. I lepiej wyprzedzić choć trochę naukę po angielsku, bo odwrotnie będzie trudniej. Też mi przeszkadza bardzo opisywane przez Ciebie niechlujstwo językowe rodaków na obczyźnie. Pozdrawiam Was :)
ReplyDeleteProblem tedy, ze dziecko na Wyspie musze poslac do szkoly, gdy ukonczy cztery lata, czyli niewiele, niewiele czasu zostalo!
Delete:-)
Usciski!
Kaczko! wczoraj na spotkaniu z przyjaciółką usłyszałam, że martwienie się na zapas to straszna głupota.
ReplyDeleteA jeśli o naukę chodzi, to poczekaj do momentu, kiedy Dynia dojrzeje do syntezy liter - ok. 4-5 lat (bo bystra) i poucz ją czytania polskich tekstów. I, jak pisze Alicja, uprzedź nieco system brytyjski.
Ale jeśli wejdzie w to jeszcze Norweski, to... o matko!
No pewnie, ze straszna, wiec pozwalam sobie raz w tygodniu miedzy czwarta, a czwarta dziesiec.
DeleteNorweski w pisanie nie wejdzie, bo gdy sama pytam go o teutonska ortografie, fuka na mnie, ze ortografii uczyl sie przed reforma i w ramach protestu ma w nosie...
:-)))
Kaczko, niepotrzebnie, niepotrzebnie.
ReplyDeleteZnam rodzinę gdzie ośmioro dzieci mówi- w pięciu językach. Sześcioro ma inne kraje urodzenia. Mama jest Norweżką, ojciec Polakiem. Mieszkali na świecie w 7 krajach gdyby nie to, ze chłopak ( chodził z moim synem do tej samej szkoły ) sam mi powiedział, ze dla niego najtrudniejszy był i jest polski nigdy bym nie podejrzewała, ze nie mieszkał w naszym kraju od urodzenia. Wiem, ze to nie jest standard i te dzieci akurat nie należą do tzw. zwykłej rodziny ale to nie jest niewykonalne i u zwykłych zjadaczy chleba:). Na pytanie jak można tak znakomicie mówić po polsku powiedział mi, ze jego rodzice wyznawali zasadę ,ze mówi się z języku kraju w którym się mieszka w codziennych sytuacjach, z rodzicami tylko po polsku lub po norwesku.
Za mylenie języków rodzice kazali oddawać ułamkową kieszonkowego. Skutkowało. Dochodziłam nadal -kim się czujesz? Kim jesteś? Obywatelem świata? W połowie Polakiem w połowie Norwegiem:)to oczywiste.
Studiuje teraz w Harvardzie, a jego najmłodszy brat kończy tę samą szkołę tutaj. Dwoje z rodzeństwa mieszka w Polsce. Reszta w świecie ale za swój dom uważają ten w Polsce.
Luz, Dynia sama sobie ze wszystkim poradzi:)
Tak mi mowcie, tak mi mowcie! Takich historii potrzebuje!
ReplyDeleteNie wiem, jak bedzie z kieszonkowym, bo juz teraz odkad hobbit odkryl skad biora sie lody, mamy coraz wiekszy problem z konsekwentnym wynoszeniem hobbita z kawiarni lub sklepu z lub bez lady zamrazalniczej:-) hobbit lopoce rzesami, ojciec z matka przywiazuja sie do masztu i zalewaja uszy woskiem.
mam grupe wsparcia w osobie pewnej flamandzkiej mamy, notabene, mamy Dyni (od niej zgapilismy i dziecko, i imie :-). Dynia owa radzi sobie niezle z czterema jezykami, ktore do najprostszych nie naleza, wiec ojej ojej ojej... moze sie uda! :-)
Uda się!
ReplyDeleteI to sobie na sztandarek i makatke! :-)
DeleteNo! Nadrobiłam. Łączę się z Tobą Kaczko, bo w stosunku do potencjalnego potomka mam podobne odczucia i obawy. "Nie bierz tego za osobistą porażkę", a ciekawe kogo oskarżą, jak się wnuczek nie dogada z babcią nad pierogiem. Ale słyszałam o bliźniętach (wychowywanych dwujęzycznie), które nie mówiły w ogóle bardzo długo, ale w końcu im się odblokowało i połyneły podwójnym strumieniem. Nadzieja matkom ;) Tutaj blogowo do poczytania: http://mumsfromlondon.com/p/dwujezyczna-mama.html oraz http://www.multilinguals.pl/
ReplyDeletep.s. Co tam Wańkowicz, żeby Dynia przeczytała Ciebie!
Na mumsfrom zagladam od czasow blabla :-)
DeleteBawarskim cioteczkom zapowiedzialam, ze jesli chca sie dogadywac nad semelknoedel to odpowiedzialnosc za to w ich rekach, a raczej zlotych ustach...
Jesli Dynia zawiedzie nad pierogiem, trudno, pojde na kolanach do Canossy :-)
piękny wpis. Oficjalnie zostaje fanką Twojego macierzyństwa. Tak! Wpis o językach jest teraz moimu ulubionym, może dlatego, ze sama je lubię i się ich uczę ( z różnym skutkiem). MOja koleżanka (ale to bedzie już z serii dewiacje) postanowiła do nowonarodzonego synka mówić tylko po persku (ojciec- w sumie Pres, tyle że nieznany:), Matka Polka oczywiście, miejsce narodzin dziecięcia- głucha podkielecka wieś. Zatem dziecko nauczyło się perskiego, od dziadków gwary polskiej i nie wiem, co dalej, bo nam się drogi rozminęły...
ReplyDeleteInny przykład- koleżanka zwiazała się z Irlandczykiem republikaninem. Zatem dziecię ( z jeszcze innego ojca, bo zagmatwane sa losy emigracyjne) mówi teraz: po polsku (mama), po angielsku (mieszka w Belfaście) i ... w Gaelic (bo partner). Czyż to nie piękne?
Jestem gorącą zwolenniczką tezy, że wzrasta liczba neuronów, ale że nie mogę tego udowodnić, napiszę, zacytuję kogoś (poszukam zaraz, kogo, bo mi umkło;P), że każdy język to nowa rzeczywistość. Oczywiście.
Ale ad panie w czarczafie i prorok- nie ma zadnego wyrywania nóg w islamie. Proszę zanotowac i nie ufać mediom:)
Voila! Legitymacja fanklubu, numer 0001 :-)
DeletePiekne i dodajmy, wcale nie takie rzadkie, jak mogloby sie wydawac.
Tyle sposobow na jezyki ile i sposobow na macierzynstwo :-)
Teorie o neuronach chyba ktos wysunal, ktos inny obalil, ktos znowu wysunal... problem chyba w tym, nie pamietam, ze ilosc uzywanych jezykow jakos bezposrednio nie przekladala sie na wyniki w nauce, za to dzialala na wyobraznie jak waleriana na kota ... nowa rzeczywistosc... :-)
I tak jest, juz nie bedziemy szerzyc, ze rwa nogi. Zeby nie bylo, ze kaczka jest zakamieniala konserwa, kaczka miala nawet w planach zakosztowac w tym roku uciazliwosci Ramadanu, ale przewodniczka po Ramadanie zaszla w ciaze :-)
a jeszcze z ciekawostek dodam, że (bo powyżej Lilka o orzeczeniu na drugim miejscu w teutonskim), ze w moim ukochanym perskim jest prokaz, co by orzezcenie było na koncu ZAWSZE. Zatem wyboraźcie sobie tłumaczenie czegokowliek- najpeirw się oczywiście szuka przezcenia, tyle, ze ono na koncu i od konca rozwikłowywuje:) się zagadkę translatorską. A w arabskim idelanie by było, jak mawiają gramatycy, by orzeczenie stało na początku zdania ZAWSZE i było (niezależnie od podmiotu) w 3 os.lp. I...to samo w irlandzkim- najlepiej orzeczenie na poczatku, tyle, ze dotosowane do podmiotu. No i czyż swiat nie jest piękny?:)
ReplyDeleteOlu, a w teutonskim to niby jak? Wlaczasz perfekt, lub strone bierna - i szukasz "drugiej czesci" orzeczenia na koncu. a jak jeszcze zdanie podrzedne Ci sie trafi, to wogole- szukasz wszystkiego. do tego - kolejnosc rzeczownikow (to chyba przydawki?) w zdaniu sortujesz wg przypadkow (to po kiego je przypadkowac)? takie to pomysly ordnungowe teutony maja. a reform reformy ortografii juz bylo kilka, tak ze nikt juz sie nie orientuje jak co sie pisze, nie trzeba jak norweski wyjezdzac z vaterlandu. ale jezyki - to wogole ciekawa sprawa. ja co prawda lingwistyczna noga- ale konstrukcja jezykow mnie fascynuje; i wogole - ich emocjonalna melodyjnosc; to prawda - kazdy jezyk - to odrebny swiat. gdy mowi sie w innym jezyku- to widzi sie rzeczy inaczej :) Ola, Ty lingwistycznie chyba najmadrzejsza jestes, moze bys otworzyla watek, zeby mozna bylo spokojnie o jezykach popaplac?
DeletePrzez maligne, jednym palcem w klawisz!
DeleteJaka smakowita dyskusja! poczekajcie na mnie, poczekajcie, chce rozmawiac o jezykach! niech no tylko ozdrowieje!
jak się jakoś ogarnę - bo widzę, że popełniłam swój własny rekord literówek we własnym komentarzu ( a to sztuka nielada;), to rzeczywiście przyjme rękawicę, bo też lubię sobie o językach podyskutować, zatem Ty ozdrowiej, ja dojdę do jako takiej równowagi psychicznej, bo się chwilowo rozchwialam i sobie pogawędzimy. Ach, i jedną poprawkę (na sto koniecznych) rzucę do swojego komentarza- oczywiście prikaz, nie prokaz, reszta jest chyba czytelna (jak w tescie u psychologa i probie wykazania, ze mózg doczytuje resztę, jesli jej ni zobaczy do konca, zatem tak, proszę, potraktuj moje nieporadne klawiaturowe stukania). Zdrowiej:)
ReplyDeleteZdrowieje intensywnie!
Delete