[24-28 Aug 2012]
(...)
Najgorzej się naspodziewać, naoczekiwać, nadzieje rozdmuchać, przysiadłwszy na brzegu krzesełka popiskiwać w oczekiwaniu na należne emocje.
Najgorzej.
Nie do końca moja wina, zawsze wszak mówili: może wyspa nie taka, może cię uwiera, może w szwach zbyt ciasna, ale przecież jest Kornwalia!
Za rogiem.
K-o-r-n-w-a-l-i-a.
Inny świat. Przez krzaki skrót do Edenu.
Z tego mówienia zrobiło mi się w głowie, że to mityczna kraina szczęśliwości.
Samoprzewijające się tęcze, jednorożce free-range, bezpłatne miejsca parkingowe, limitowana ilość ludzkości i fiordy jak w Norwegii.
Wszystko tam czego tu mi brakuje.
A w naddatku skrzyżowanie Santorini z filmowym planem Doktora Martina.
Możliwe, że to wszystko tam gdzieś jest, acz zdaje się, dobrze schowane i jednak nie na południowym wybrzeżu.
Droga do?
Swojsko. Zakopianka.
(Nawet owce przyklejone do pobocza. Odnotowano brak bacynek z oscypkami.)
Przewidzieliśmy zmianę turnusów, więc plan nam się omsknął góra o kwadrans.
(Że był to ten kwadrans, gdy Dynia uznała, że napodróżowała się dosyć i właśnie wysiada... cóż, nasz pech, karma, smrodliwy układ planet.)
Hotel? Hotel w sumie bez zarzutu, gdybyż tylko łóżka nie miały formy i wzrostu katafalków i gdybyż nie wstawiono nam do pokoju czterech (!) (uroda oferty: znajdź w przeddzień podróży najtańsze legowisko).
Dynią ciskało po wszystkich, uznała je, ludzka istota bez uprzedzeń i kagańca konwenansów, za cztery trampoliny, a że były wyższe od niej... pod warstwą farby prawdopodobnie osiwiałam.
Jej własne, piąte i płaskie, nadmuchane stopą nie krępuje spacerów somnambulika.
Sporą część nocy budowałam fortyfikacje, by nie wywlekać dzieciny za nogi spod czterech pozostałych.
Gdy zasnęłam, coś siłą otworzyło mi oko i zażądało napojów.
(Nic mnie nie przekona, by zdjąć kraty w jej własnej kołysce.)
Aprowizacja? Szczodra, ale na wywczasach, na letnisku człowiek chciałby spróbować innego, a tu sadzone, ledwie ciepła fasolka, słodkie kiełbasy i pomidory z puszki. Hash brown? Zapiekły tak, że Dynia tłukła nim w talerz jak w bębenek.
(Spore rozczarowanie, bo adekwatny dorzucony do śniadaniowego kompletu przez Ronalda McDonalda był plastyczny, chrupiący i smakował tak jak powinien. Tłuszczami nasyconymi.)
Chcesz lokalnej kuchni, i owszem, wypada zażyć Cornish pasties.
Lecz co jest, że każdy jeden, niezależnie od kuchennych współrzędnych jest na złączach surowy, a wewnątrz wypełnia go podgumowana wołowina. Tak wynika z receptury?
Trochę zbyt dużo tych rozczarowań drobnego sortu jak na jeden raz i na krainę jednorożców.
A to wstęp pod kopułę Edenu [1] zamknięty, a to mimozy oczochrane przez setki zwiedzających odmawiają ruszania liśćmi, a to prom na drugą stronę rzeki odwołany, a to klify nie tak dramatycznie wystrzępione, a to Dynia produkująca wśród grządek z papryczka jeden z bardziej spektakularnych szałów ('cheeeeeeeeeze!!! tłum. 'dawaj aparat, będę robić zdjęcia!'), a to nadmorskie miasteczka, jedno w drugie jak Świnoujście rok 1985 po sezonie, a to książka, która dobrze się zaczęła, a skończyła głupio, a to, że świeżo odłowionych krabów zabrakło, a to, że człowiek przejechał dwieście mil, a kawę nadal może kupić jedynie w sieciowej kawiarni.
I deszcz.
Ordynarny i hałaśliwy.
Żadna tam mgiełka, czy inna bryza.
Deszcz?
A gdzie ten mikroklimat sprzyjający tropikalnej roślinności?
(Przejrzałam kilka palm. Palmy nadżarte grzybem.)
Klify ostatecznie znaleźliśmy u świętej Mewy.
Klify, szkwal, chromowane niebo, wolframowe chmury, fale rozbijające się o jezdnię tuż przed maską samochodu.
I temu było najbliżej do mojej mitycznej szczęśliwości.
Byłoby jeszcze bliżej, w sumie tuż tuż za rogiem, gdybym notorycznie nie taszczyła w ramionach czternastokilogramowego hobbita maskującego lenistwo lękami separacyjnymi.
[1] Eden.
Eden był przyjemny.
Las deszczowy, pod kloszem z foliowych poduszek, identyczny z naturalnym.
Akurat tu, pod tymi poduszkami, o ironio, brakowało jedynie porządnego tropikalnego deszczu.
Malkontent rzekłby, ot, jeszcze jeden ogród botaniczny, ale nie sposób nie przystanąć w zachwycie przed rozmiarem obsesji, by pustą dziurę w ziemi przerobić na taką samowystarczalną, monumentalną szklarnię, ambonę dla proroków recyklingu i ekologingu.
Ładnie, choć żeby docenić trzeba zahamować, a nie cwałować za hobbitem, który najchętniej nażarłby się papryczek marki habanero [2], albo wytarzał w tropikalnych pokrzywach.
[2] I po co wyjeżdżać, skoro nawet papryczki w domu mamy najostrzejsze?
(...)
O piątej dziesięć znów ciemno, wciąż świecą sodowe lampy.
Nie wiem, czy dam radę iść tak przez kolejną zimę.
Coraz bardziej nie wiem.
(...)
Z życia wyższych wiejskich sfer.
Hrabina drugiej klasy pociągu do stolicy - ... cofnęli mi au-pair na granicy, wsadzili w samolot, odesłali do domu, cały dzień zmitrężony na lonisku. Nie wpadła, idiotka, na to, że musi mieć wizę.
- Skąd była? - pyta lord drugiej klasy pociągu do stolicy.
- Z Alabamy.
- Phi... - prycha lord - tam przecież jeszcze nie dotarła elektryczność.
I zaśmiewają się jak hrabina z lordem nad tą krotochwilą.
Za oknem pociągu bledną sodowe lampy.
Tam gdzie mogą blednąć, bo wiekszość z nich nie działa.
Tyle o tutejszej elektryfikacji.
©kaczka
(...)
Najgorzej się naspodziewać, naoczekiwać, nadzieje rozdmuchać, przysiadłwszy na brzegu krzesełka popiskiwać w oczekiwaniu na należne emocje.
Najgorzej.
Nie do końca moja wina, zawsze wszak mówili: może wyspa nie taka, może cię uwiera, może w szwach zbyt ciasna, ale przecież jest Kornwalia!
Za rogiem.
K-o-r-n-w-a-l-i-a.
Inny świat. Przez krzaki skrót do Edenu.
Z tego mówienia zrobiło mi się w głowie, że to mityczna kraina szczęśliwości.
Samoprzewijające się tęcze, jednorożce free-range, bezpłatne miejsca parkingowe, limitowana ilość ludzkości i fiordy jak w Norwegii.
Wszystko tam czego tu mi brakuje.
A w naddatku skrzyżowanie Santorini z filmowym planem Doktora Martina.
Możliwe, że to wszystko tam gdzieś jest, acz zdaje się, dobrze schowane i jednak nie na południowym wybrzeżu.
Droga do?
Swojsko. Zakopianka.
(Nawet owce przyklejone do pobocza. Odnotowano brak bacynek z oscypkami.)
Przewidzieliśmy zmianę turnusów, więc plan nam się omsknął góra o kwadrans.
(Że był to ten kwadrans, gdy Dynia uznała, że napodróżowała się dosyć i właśnie wysiada... cóż, nasz pech, karma, smrodliwy układ planet.)
Hotel? Hotel w sumie bez zarzutu, gdybyż tylko łóżka nie miały formy i wzrostu katafalków i gdybyż nie wstawiono nam do pokoju czterech (!) (uroda oferty: znajdź w przeddzień podróży najtańsze legowisko).
Dynią ciskało po wszystkich, uznała je, ludzka istota bez uprzedzeń i kagańca konwenansów, za cztery trampoliny, a że były wyższe od niej... pod warstwą farby prawdopodobnie osiwiałam.
Jej własne, piąte i płaskie, nadmuchane stopą nie krępuje spacerów somnambulika.
Sporą część nocy budowałam fortyfikacje, by nie wywlekać dzieciny za nogi spod czterech pozostałych.
Gdy zasnęłam, coś siłą otworzyło mi oko i zażądało napojów.
(Nic mnie nie przekona, by zdjąć kraty w jej własnej kołysce.)
Aprowizacja? Szczodra, ale na wywczasach, na letnisku człowiek chciałby spróbować innego, a tu sadzone, ledwie ciepła fasolka, słodkie kiełbasy i pomidory z puszki. Hash brown? Zapiekły tak, że Dynia tłukła nim w talerz jak w bębenek.
(Spore rozczarowanie, bo adekwatny dorzucony do śniadaniowego kompletu przez Ronalda McDonalda był plastyczny, chrupiący i smakował tak jak powinien. Tłuszczami nasyconymi.)
Chcesz lokalnej kuchni, i owszem, wypada zażyć Cornish pasties.
Lecz co jest, że każdy jeden, niezależnie od kuchennych współrzędnych jest na złączach surowy, a wewnątrz wypełnia go podgumowana wołowina. Tak wynika z receptury?
Trochę zbyt dużo tych rozczarowań drobnego sortu jak na jeden raz i na krainę jednorożców.
A to wstęp pod kopułę Edenu [1] zamknięty, a to mimozy oczochrane przez setki zwiedzających odmawiają ruszania liśćmi, a to prom na drugą stronę rzeki odwołany, a to klify nie tak dramatycznie wystrzępione, a to Dynia produkująca wśród grządek z papryczka jeden z bardziej spektakularnych szałów ('cheeeeeeeeeze!!! tłum. 'dawaj aparat, będę robić zdjęcia!'), a to nadmorskie miasteczka, jedno w drugie jak Świnoujście rok 1985 po sezonie, a to książka, która dobrze się zaczęła, a skończyła głupio, a to, że świeżo odłowionych krabów zabrakło, a to, że człowiek przejechał dwieście mil, a kawę nadal może kupić jedynie w sieciowej kawiarni.
I deszcz.
Ordynarny i hałaśliwy.
Żadna tam mgiełka, czy inna bryza.
Deszcz?
A gdzie ten mikroklimat sprzyjający tropikalnej roślinności?
(Przejrzałam kilka palm. Palmy nadżarte grzybem.)
Klify ostatecznie znaleźliśmy u świętej Mewy.
Klify, szkwal, chromowane niebo, wolframowe chmury, fale rozbijające się o jezdnię tuż przed maską samochodu.
I temu było najbliżej do mojej mitycznej szczęśliwości.
Byłoby jeszcze bliżej, w sumie tuż tuż za rogiem, gdybym notorycznie nie taszczyła w ramionach czternastokilogramowego hobbita maskującego lenistwo lękami separacyjnymi.
[1] Eden.
Eden był przyjemny.
Las deszczowy, pod kloszem z foliowych poduszek, identyczny z naturalnym.
Akurat tu, pod tymi poduszkami, o ironio, brakowało jedynie porządnego tropikalnego deszczu.
Malkontent rzekłby, ot, jeszcze jeden ogród botaniczny, ale nie sposób nie przystanąć w zachwycie przed rozmiarem obsesji, by pustą dziurę w ziemi przerobić na taką samowystarczalną, monumentalną szklarnię, ambonę dla proroków recyklingu i ekologingu.
Ładnie, choć żeby docenić trzeba zahamować, a nie cwałować za hobbitem, który najchętniej nażarłby się papryczek marki habanero [2], albo wytarzał w tropikalnych pokrzywach.
[2] I po co wyjeżdżać, skoro nawet papryczki w domu mamy najostrzejsze?
(...)
O piątej dziesięć znów ciemno, wciąż świecą sodowe lampy.
Nie wiem, czy dam radę iść tak przez kolejną zimę.
Coraz bardziej nie wiem.
(...)
Z życia wyższych wiejskich sfer.
Hrabina drugiej klasy pociągu do stolicy - ... cofnęli mi au-pair na granicy, wsadzili w samolot, odesłali do domu, cały dzień zmitrężony na lonisku. Nie wpadła, idiotka, na to, że musi mieć wizę.
- Skąd była? - pyta lord drugiej klasy pociągu do stolicy.
- Z Alabamy.
- Phi... - prycha lord - tam przecież jeszcze nie dotarła elektryczność.
I zaśmiewają się jak hrabina z lordem nad tą krotochwilą.
Za oknem pociągu bledną sodowe lampy.
Tam gdzie mogą blednąć, bo wiekszość z nich nie działa.
Tyle o tutejszej elektryfikacji.
©kaczka
Świetnie to opisałaś:)) chociaż szkoda, że rozczarowałas się tym wyjazdem a Dynia :))....tiaaa u mnie Dynia razy 3:))pozdrawiam
ReplyDeleteDynia razy trzy?!
DeleteW podrozy?
O mamo!
Powinnaś, Kaczko, wydać przewodnik "Z Dynią podróże małe i duże" biorąć pod uwagę Twoje poczucie humoru, zmysł obserwacji i...hm...bagaż cennych doświadczeń niekiedy ciężko okupionych :-))
ReplyDeleteAch, wciaz male te podroze, ale niech no Dynia szybciej zacznie przebierac nogami :-)
Delete... to będzie stała obrażona tyłem i nie chciała iść ;-)
Delete[Jakże bliska mi ta notka. To pieczołowite usiłowanie nienastawiania się i nienakręcania na przeżycia, to kontrolowane wytwarzanie euforii, żeby nie zapeszyć. I po kiepskim dniu słowa "nie było aż tak źle, nie?".]
I muszelki! Uwielbiam muszelki. Dla takich muszelek warto i w deszcz.
Deletedroga Kaczko... twoje odczucia jak wyrwane z mojej piersi :D... tez pale lampy juz.. zdycham na mysl,ze po braku lata teraz bedzie ten listopad trwac do kwietnia... co wtorek i piatek gramy,zeby moc spakowac manele. Teraz rozumiem Seana Connerego, ktory zapytany kiedy wroci na wyspy powiedzial,ze jak pogoda sie zmieni (!) a Kornwalia niby za plotem ale jeszcze nie dotarlismy boje sie rozczarowac niestety... i cos czuje,ze moze byc podobnie.. wiec ciagle odkladam wizyte u jednorozcow bo na mysl,ze zmarnuje 3h w aucie zeby rozbijac sie o mgly i deszcze to mi sie odechciewa...
ReplyDeleteNorweski twierdzi, ze lato zacznie sie teraz skoro koniec wakacji.
DeleteKornwalia, zerknij do komentarza nizej, ma jednak asy w rekawie :-)
Tylko trzeba wybrac wlasciwe wybrzeze :-)
Kaczko, my, po raz kolejny w Kornwalli, bylismy w pierwszym tygodniu czerwca, pelne 7 dni w blaszanej puszce zaparkowanej na tzw Caravan Park. Pogoda identyczna z zastana przez Ciebie, moze tam slonce wlaczaja tylko w lipcu? Szczerze powiedziawszy udalo mi sie utrzymac zachwyt przez cale 7 dni, miedzy innymi dzieki temu miejscu
ReplyDeletehttp://www.fowey.co.uk
plus
http://www.english-heritage.org.uk/daysout/properties/tintagel-castle/
nie wiem, czy Dynia bylaby zachwycona wysokogorska wspinaczka do zamku albo Rodziciele byliby na tyle odwazni zeby toczyc Dynie pod gorke, w kazdym razie warto sie tam wdrapac
Dzieki!
DeleteWracamy!
Tego, wlasnie tego chcialam.
Norweski zemdlal, bo zarzadzilam zbiorke w najblizsza sobote. Obawiam sie buntu na pokladzie :-)
A na Twoich zdjęciach Kornwalia przepiękna. Jednakowoż jeśli znajdziesz krainę z mnogością bezpłatnych miejsc parkingowych, daj znać.
ReplyDeleteagazpoznania
Otoz, i sama w to nie moge uwierzyc, mnogoscia bezplatnych miejsc parkingowych zszokowala mnie... Warszawa :-)
DeleteJednak z Poznania moze Ci byc nieco daleko.
Może się wybiorę dla samej przyjemności bezpłatnego parkowania. W Poznaniu w dni powszednie wszystko płatne, a jakże.
Deleteale zdjęcia piękne.... może nawet i jednorożce tam widać :)), bo na zdjęciach...
ReplyDeleteJesli dokladnie sie przyjrzec... :-)
DeleteNie mam nic przeciwko szarosciom, ale niech beda w ladnej oprawie. Niech deszcz mnie spluje, przemoczy do suchej nitki, niech wiatr mnie wyszarpie, zeby tylko morze bulgotalo i zeby potem przycupnac gdzies przy piecu :-)
Wołowina jest wściekła.
ReplyDeleteI któż?
Ty? Wychowana w świńskiej tradycji?
Ach, najmilsza, czy dasz wiare, ze dla nich tu chwytem reklamowym jest brytyjskie obywatelstwo wolowiny?! Tylko u nas, krzycza supermarkety, tylko u nas brytyjska stuprocentowo, tylko u nas muczy z angielskim akcentem... w swietle wscieklizny oraz choroby stop i pyskow nie bardzo rozumiem, ale przyjmuje na klate i ide dalej :-)
Delete(Od pieciu lat jadam irlandzkie woly z Lidla. po wieprzowine mam za daleko. Zreszta ja to ja, hodowana na kluskach, ale taki Norweski! z kraju, gdzie wieprzowine dodaje sie nawet do wegetarianskiej pizzy!)
Pierwsze, bure zdjęcia, jakbym przez okno wyglądała. Ja też się lękam kolejnej zimy i czuję że się zaczyna.
ReplyDeleteKaczko, czy to Wasza Dynia w tych różach? ;)
Nasza. W rozach!
DeleteOtoz wymyslilam, ze sie ustroi w te roze i je upacka, wyplami, zapaprze i bedzie po rozach :-)
Jak to zwykla czynic w podrozy. I wtedy ja powiem: ojej! juz sie nie da uratowac!
I co? Nico! Roze sa chyba z teflonu.
No i kaptur! Znakomity kaptur wiatrochronny.
Jeden zero dla rozu :-))))
Wyszło że praktyczny kolorek.
DeletePieronsko praktyczny, motyla noga!
DeleteErmintrude wymiata;)
ReplyDeleteNiech ktos mi powie, czy na lordowskie mosci mozna sie uodpornic? Bo tu wiecej mosci niz uprzejmosci czasem w tym kraju...
Loulou
Nie mozna. Nijak na glupote nie mozna :-)
DeleteErmintrude tez nam wpadla w oko. Na bank nazwiemy tak kolejnego wypchanca.
A ja i tak oddaję się marzeniom, że przynajmniej w kornwalijskim Tibah jest kawałek raju i to nie pod kloszem - mogę tak, bo i tak nie sprawdzę ;)
ReplyDeleteMinelismy, ale po Edenie nie mialam sily na kolejny dzien wsrod roslin. A moznaby chocby i do Lost Gardens of Heligan tez. No, bo wiesz... z toba tam sie blakac byloby jak z Davidem Attenborough, sami - skad sami skrzeszemy taki entuzjazm? Tym wieksza strata (dla nas), ze nie sprawdzisz.
DeleteNapisałem wcześniej, ale zeżarło. Nie czytujesz zaprzyjaźnionych blogów (mój, konkretnie) i nie wiesz, że w Kornwalii pada CODZIENNIE. Jak nie pada(ło) raz przez dwa dni to ogłosili klęskę suszy.
ReplyDeleteA jeślibyś odpowiedziała na mój koment u ciebie, to mogłabyś nieco od deszczów odpocząć, bo mieszkamy 8 mil od Edenu.
Jak to nie czytam, jak czytam! :-)
DeleteCzlowiek jednakowoz wymysli sobie w glowie, odmaluje sielanke i zaden argument nie przekona!
Podkladasz sie Szamanie, nie wiesz, co czynisz, bo skoro osiem mil od Edenu to w trzy godziny jestesmy u Was na progu drapiac o cieple napoje. Zeby nie bylo, ze nie ostrzegalam, bo czekamy na cieplejszy wrzesniowy weekend, by obejrzec Tintagela :-)
Między 4 a 13 nas nie ma, bo jedziemy do ciepłych krajów. Potem - prosię bardzo.
DeleteTo my w takim razie wpisujemy sie na po trzynastym. Rozwaz azyl w cieplych krajach. Ostrzegam przy swiadkach!
DeleteKaczko, toz tutaj smazono nas, az skwierczalo.
ReplyDeleteto cioteczki bawarskie nie napastowaly? :)
Cioteczki bawarskie zapowiedzialy sie na poczatek pazdziernika. Zwiekszam dawke melisy :-)
ReplyDeletea to cioteczki do nie cioteczek do?
Deletemoze trzeba przemyslec deszczowo <-> pogodowo optymalizacje kierunku przemieszczania sie? ;)
Deletetu polalo ostatnio (tak z tydzien, moze dwa), ale chyba sie rozmyslilo. zlota polska jesien obiecuja:) w sam raz na festy piwne.
Manifestuje swoja uraze do cioteczek. Nie odwiedzam :-)
DeleteAustralia.
Australia to ladny kierunek :-)))