[13-14 Aug 2012]
(...)
Każdy inaczej przeżywa swoją emigrację.
Jedni polerują ryngrafy z Matką Boską Częstochowską i spiskowe teorie o żydokomunie. Inni sypią Marszałkowi kopce z okruchów chleba (chleb baltonowski, funt dziewiętnaście w delikatesach Little Poland), rzeźbią sceny z insurekcji kościuszkowskiej w ogórkach małosolnych, podkręcają jedynie słuszne radia, epatują przeżartym przez mole etolem-etosem uchodźcy rocznik 1981. Jeszcze inni obwieszają fasady domów talerzami cyfra plus, w sobotę rano kurwują nad karkówką z grilla, wieczorami wypłukują nostalgię spirytusem wysokoprocentowym, w niedzielę i święta uczestniczą, ortalionowe dresy piorą raz w miesiącu, zarzekają się, że są wyłącznie przejazdem oraz że wszystko, nawet oni sami, w ojczyźnie jest lepsze.
Bywają i tacy, którzy szarpią z obu światów, co najlepsze i nie kłóci im się ze światopoglądem trzymać na jednej półce kaszankę, pierogi, marmite i marmoladę z pomarańczy.
Kilka tygodni temu w ramach pracy zawodowej odebrałam list podpisany BashaKashaGosha.
Nazwisko adresatki brzmiało tubylczo, założyłam tedy, że albo właścicielka pochodzi w prostej linii od Dywizjonu 303, albo jest współczesną słowianką, która poszła za tubylca, a BashaKashaGosha to niefortunna literówka.
(... gdyż, nie, żaden z tubylców nie wymówi powyższego inaczej niż BaszaKaszaGosza, więc przyznaję, nie mogłam uwierzyć, że ktoś na własne życzenie, chciałby dzielić swe imię z jęczmiennym pęczakiem lub tureckim baszą...)
Adresatka przesłała mi plik dokumentów, za które wyraziłam wdzięczność w obu językach. Ha zamieniłam na I.
Odpowiedzi nie było.
... obejdzie się cygańskie wesele...
Los złośliwy nakazał nam się spotkać w jej służbowej przegródce.
Spotykamy się zatem we dwie, same, witamy, podajemy sobie ręce, gniemy w ukłonach, sytuacja wielce niezręczna, pytam żesz ja, czy madama jest z Polski, a madama, że i owszem, i natychmiast przechodzi na angielski.
Co odebrałam jako klapsik przywołujący mnie do porządku, więc przeszłam i ja.
I tak sobie pogawędziłyśmy, jak Polka z Polką.
Fab, brilliant oraz excellent!
Tak, wiem, profesjonalizm, kariera zawodowa, awans i podwyżka...
... we dwie, same, w akwarium? BashuKashuGoshu, really?
(Pierwszy raz, a błąkam się po świecie od dekady, pierwszy raz takie cyrkowe dziwy.)
... może inne ważkie powody, jakieś logiczne wytłumaczenie?
Nie wykluczam.
Tymczasem, niesmak.
©kaczka
(...)
Każdy inaczej przeżywa swoją emigrację.
Jedni polerują ryngrafy z Matką Boską Częstochowską i spiskowe teorie o żydokomunie. Inni sypią Marszałkowi kopce z okruchów chleba (chleb baltonowski, funt dziewiętnaście w delikatesach Little Poland), rzeźbią sceny z insurekcji kościuszkowskiej w ogórkach małosolnych, podkręcają jedynie słuszne radia, epatują przeżartym przez mole etolem-etosem uchodźcy rocznik 1981. Jeszcze inni obwieszają fasady domów talerzami cyfra plus, w sobotę rano kurwują nad karkówką z grilla, wieczorami wypłukują nostalgię spirytusem wysokoprocentowym, w niedzielę i święta uczestniczą, ortalionowe dresy piorą raz w miesiącu, zarzekają się, że są wyłącznie przejazdem oraz że wszystko, nawet oni sami, w ojczyźnie jest lepsze.
Bywają i tacy, którzy szarpią z obu światów, co najlepsze i nie kłóci im się ze światopoglądem trzymać na jednej półce kaszankę, pierogi, marmite i marmoladę z pomarańczy.
Kilka tygodni temu w ramach pracy zawodowej odebrałam list podpisany BashaKashaGosha.
Nazwisko adresatki brzmiało tubylczo, założyłam tedy, że albo właścicielka pochodzi w prostej linii od Dywizjonu 303, albo jest współczesną słowianką, która poszła za tubylca, a BashaKashaGosha to niefortunna literówka.
(... gdyż, nie, żaden z tubylców nie wymówi powyższego inaczej niż BaszaKaszaGosza, więc przyznaję, nie mogłam uwierzyć, że ktoś na własne życzenie, chciałby dzielić swe imię z jęczmiennym pęczakiem lub tureckim baszą...)
Adresatka przesłała mi plik dokumentów, za które wyraziłam wdzięczność w obu językach. Ha zamieniłam na I.
Odpowiedzi nie było.
... obejdzie się cygańskie wesele...
Los złośliwy nakazał nam się spotkać w jej służbowej przegródce.
Spotykamy się zatem we dwie, same, witamy, podajemy sobie ręce, gniemy w ukłonach, sytuacja wielce niezręczna, pytam żesz ja, czy madama jest z Polski, a madama, że i owszem, i natychmiast przechodzi na angielski.
Co odebrałam jako klapsik przywołujący mnie do porządku, więc przeszłam i ja.
I tak sobie pogawędziłyśmy, jak Polka z Polką.
Fab, brilliant oraz excellent!
Tak, wiem, profesjonalizm, kariera zawodowa, awans i podwyżka...
... we dwie, same, w akwarium? BashuKashuGoshu, really?
(Pierwszy raz, a błąkam się po świecie od dekady, pierwszy raz takie cyrkowe dziwy.)
... może inne ważkie powody, jakieś logiczne wytłumaczenie?
Nie wykluczam.
Tymczasem, niesmak.
©kaczka
To jest nas dwie.
ReplyDeleteAch, ciagle sie ludze, ze jest wytlumaczenie.
DeleteSama w czasie przerw zwykle nie siadam, ani przy polskim ani przy angielskim stole (bo zapadam sie w mietki fotel w kaciku dla melomanow), ale 'dzien dobry', jako tez i 'howareyou?' przechodzi mi przez ust korale nadal gladko, a te emigracje uprawiam dluzej niz madama.
I nikt nikomu tu mowic po polsku nie broni, i tne czasem pogawedki na korytarzu z rodakami i rodaczkami we wlasnym jezyku, i ... nie wiem.
Stoje nadal z otwartym dziobem. Klasyczny Marceli Szpak.
1. Chleb macie za drogi, odkąd u nasz na wsi powstał samozwańczo następny sklep polski cena w obydwu sic! wynosi 75p
ReplyDelete2. Mię nie spotkało ale dziecię me i owszem i to mę dziecię opowiada wydarzenie owe wszem i wobec jak rozweselającą anegdotę:)
No patrzaj, monopolisci :-) Zycie pokazalo, ze w tysiacoosobowej wsi nie ma miejsca na dwa sklepy.
DeleteMoze to w takim razie rzadszy przypadek, albo lepiej sie maskuje? :-)
dobrze, ze nie nazywa się Basia Trzetrzelewska....
ReplyDeleteW każdym razie w niesmaku nie jesteś sama :)
Joanna Pacula! Pamietam Joanne Pacule. Po miesiacu od wyjazdu na Nowy Kontynent wtracala w polskie zdania angielskie slowa :-)
Deletemoze jest swiatowa specjalistka do spraw produkcji broni biologicznej, akwarium na podsluchu a talibowie za miedza?
ReplyDeletechociaz Polski wydawalby mi sie jezykiem alianckim, gdybys tak, Kaczko, zagadnela po arabsku lub farsi...
albo po prostu Mme mocno przejela sie idea asymilacji wyspowej?
pozdrowienia z dziekanatu w yorkshire, 10 osob w tym 2 Polki, tradycyjnie juz sluzymy za przetlumaczarki w sytuacjach pierwszopomocowych, bo slowackich studentow u nas dostatek.
Kupuje te teorie, te z podsluchem :-)
DeletePozdrawiam panieny dziekanatki!
A jeszcze inni, nie mają dostępu do polskich mniejszości, więc zamiast małosolnych tylko Turnau ze starej kasety, semmel knoedel i zasmażka ;)
ReplyDeleteFrau Bebe, niewykluczone, ze tak jak niegdys ja, nie dostrzegasz tych mniejszosci. Mieszkajac na Polnocy Europy bylam pewna, ze moja polska mniejszosc to moje dwie kolezanki z pracy i wizytujaca raz w roku mama kolegi, ktory mial paszport z Jeruzalem.
DeleteAz tu nagle... kolezanka spotkala na ulicy swojego przyszlego meza Polaka. Maz mial kontakty :-) Okazalo sie, ze miasto bulgoce rodakami, sa ich dziesiatki, setki! Ze na telefon w srodku nocy - wodka, ogorki, kabanosy, salatka warzywna, chleb, pasemka i tipsy... :-)
Podobno, tak mnie ow maz pouczyl, nalezy zawsze zaczynac od kosciola :-)
DeleteIdę poszukać kościoła. Albo chociaż tej fabryki, do której jeździ busik sąsiadów z podejrzanie znajomą rejestracją. Ale co mi z tego, jak polskiego sklepu w Czarnym Lesie niet.
DeleteJest, pewnikiem jest. Objazdowy :-)
DeleteMówisz? To może zamiast do kościoła, ustawię się lepiej na ulicy? W środy i soboty przed 10?
DeleteBebe! no jak to!
Deletehttp://www.pmk-freiburg.de/historia.html
tu dowiesz sie o sklepie jakoz i nabedziesz wszystkie inne niezbedne do przezycia informacje :)
nam cieza na sumieniu dwie Gemeinden(y) (niech mnie kaczka udusi, ale tego nie da sie przetlumaczyc)- polska i lokalna bo to Muß (takoz) (a moze Muss? Mus? mus? :)) nie moge sie tylko zdecydowac od ktorej zaczac ;))
Ha! Bebe i juz nie mozesz udawac, ze nie ma szkolki niedzielnej w zasiegu odbioru :-))))
DeleteKaczka nie dusi, bo kaczka slaba w ramionach. Co to sa Gemeindeny, he?
Może Madame nicht szprechen w mowie ojców? Spotkałem tu kilka(naście?) potomkiń exodusów przeróżnych i większość o sobie mówi, że, cytuję: "My father was Polish".
ReplyDeleteTe teorie tez obrocilam w glowie kilka razy. Niestety, Madama ma w zyciorysie szkoly rdzennie slowianskie. No chyba, ze miedzynarodowa wymiana studentow obejmuje juz i podstawowki :-)
DeleteKilka godzin temu, basen w małym miasteczku ściany wschodniej (PL oczywiście) - kobieta 'na wakacjach u babci' prosi swą córeczkę: 'Emily, darrrlingg, bring mi plis tamten szampun', a dziewczątko na to, z błyskiem w oku, jako echo słów, które właśnie padły z ust Maszki, bardzo czysto: 'dobrze, mamusiu!'.
ReplyDeleteI też zachodzę w głowę, skąd ten pomysł, żeby do dziecka mówić tak kiepską angielszczyzną, skoro nawet brak argumentu asymilacyjnego?
I biję brawa małej, że tak cudnie się odnajduje w sytuacji!
I napawa mnie to przekonaniem, że i Dynia da radę oraz otuchą, że moje dziecko też się będzie odnajdywać. (bo ja mam problem lingwistyczny nieco antynomiczny do Waszego - niedomiaru języków obcych w otoczeniu. jak uczyć Trzylatkę języka jej ojca, skoro mieszkamy tylko we dwie, w Polsce?)
Perelka :-)
DeleteGdyby ludzie oceniali obiektywnie siebie i swoje zdolnosci w najprzerozniejszych dziedzinach, nie tylko jezykowych, pewnie nigdy nie powstalyby programy typu 'Mam talent' :-)
W takich chwilach przypomina mi sie scena z 'Misia' ta zaczynajaca sie od 'dzwonie do ciebie bo nie moge z tobą rozmawiac'...
Jak uczyc? Nie wiem. Wlaczyc sie w kanal Cbeebies?
Oj Kaczko, niesmak rozumiem, ale... No wlasnie, ale. Ale ja sama, mimo, ze w Polsce w pelni edukowana, a na emigracji raptem od 7 lat, rozmowki towarzyskie uprawiam w obu jezykach pieknie i swobodnie (mimo bardzo minimalnej Polonii), ale zawodowo to tylko po angielsku, bo... bij zabij, biologii molekularnej w wersji polskiej nie uprawialam przenigdy i najzwyczajnie okreslen mi brakuje i sie z tego "Emily, darrrrling..." robi ;)
ReplyDeleteBiologia molekularna? Rozumiem, oj jak rozumiem.
DeleteCzasem jezyk po prostu nie dogania. Jedna z recenzentek mojej dysertacji zazyczyla sobie, ze Polacy nie gesi i mam tlumaczyc na slowianski. Voila! Mowisz, masz. Na przyklad, odciski palcow bakterii :-) Ilez radosci dostarczylam radzie wydzialu.
Ale, gdy slysze z ust rodakow, w rozmowie w cztery oczy, ze potrzebuja flaska, albo ze robia trajal, albo, ze brak lupow, albo, ze bagsy wyszly to szczekoscisk :-)
Chce sie zaaklimatyzowac, albo odciac, jej wybor, trzeba zaakceptowac. Tak podchodze do problemu. A jakoze spora czesc tutejszej "polonii" to nie potomkowie Dywizjonu 303 a tzw spätaussiedlerzy z lat 70-80, dla ktorych punktem honoru jest udowodnienie swej niemieckosci z jednoczesnym zaznaczeniem skali cierpien jakich doznali na wygnaniu w Polsce, temat nie jest mi obcy. Trudno. Pytam sie jedynie, czy moge mowic po polsku, bo mi latwiej sie wyslowic (co najczesciej wystarcza, by rozmowa toczyla dalej sie w tym jezyku). Znam tez historie troche bardziej kuriozalna. Kolezanka zagrozila tesciowej "Hausverbot" –jesli do wnukow bedzie sie odzywac baaardzo lamana niemczyzna (grosz do watku dyniowego; potomkowie – w domu chow na polskim, lokalnego musieli nauczyc sie w przedszkolu, sytuacja jednak duzo mniej zlozona niz Kaczki z Dynia;))
ReplyDeleteAkceptuje. Nawracac nie nawracam.
DeleteJej strata, taka fajna kaczka :-)))
... poznalam kilku przedstawicieli polskiej emigracji w Niemczech, tej 70-80. Wrazenia? Tak, wlasnie tak, jak to opisujesz.
i dramstiki ze springrolsami, rimemba
ReplyDeleteja podczas kilku pobytów w mieście olimpijskim zauważyłam, że na początku to jak w knajpie obsługiwała Polka, szybko dosłuchiwała się, że my Polaki i mówiła do nas po naszemu. a teraz, chociaż widzimy na identyfikatorze imię "Katarzyna", słyszymy słowiański akcent i rozpoznajemy pasemka, to pani idzie w zaparte i nie zauważa, że my z Polski rodaki. także ci co zostali chyba rżną głupa. może dlatego, że Polaki chyba nie mają w okolicy najlepszego PR-u?
Siur, ze rimemba.
DeleteNie maja, to prawda, ale na litosc... wystarczy, ze przemowia po angielsku i juz slychac, ze Polaki, wiec moga sie przefarbowac, przenicowac, przemalowac, przewalkowac, a sie nie ukryja. Tak samo, jak nie ma sily, ze gdy tylko Norweski otwiera usta natychmiast usluzny narod podaje mu audioprzewodnik z dubbingiem w wykonaniu Fr. Helgi Popke, albo wypomina Blitzkrieg :-)
Na marginesie Katarzyny.
Miejscowi uwielbiaja skracac imiona do maksimum trzech liter. Kac, Dyn, Nor... moze to kwestia gustu osobniczego, ale chyba wolalabym, zeby wolali za mna Kat niz seplenili Kasha :-)
znajomy fryzjer jest w stanie bezbłędnie wskazać nawet nieme Polki - po styranych końcówkach włosów. biadaaaaaaa
Deletemnie zastanawia, jak w krajach arabskich zapadają decyzje, że do jednych Polaków po wstępnym oglądzie mówią 'dobra, dobra, zupa z bobra', do innych 'priekrasnyje szuby', a do jeszcze innych 'hande hoch, raus'. i który zwrot należałoby uznać za komplement, a który raczej za potwarz
do mnie państwo anglosastwo i juesejstwo mówią zawsze Bijata. tak się ukuło, że już połowa znajomych się tak do mnie zwraca, bo im się spodobało
DeleteNo właśnie! To niesamowite jak nas słyszą inni. Jak ja mówię w Bułgarii po polsku to zawsze mnie birą za Czeszkę ;)Ale jak mój mąż mówi po polsku to go birą za Rosjanina :) A my oboje po poznańsku zajeżdżamy jak te lale.
DeleteNie kumam
A mnie skracaja, bo siedem liter to za duzy ambaras.
DeleteDynie tez skracaja, a jak nie skracaja to artykuluja po srodziemnomorsku i nawet, jak wyluszczysz roznice, to raz, drugi powiedza poprawnie, trzeci - wroca do wersji srodziemnomorskiej. Aaaaaaa!
A do tego, biora mnie za czlowieka znikad. Nie, nie ma takiego akcentu, nie ma takiego kraju :-)))
ja tylko wiem, że po francusku dynia brzmi 'le potiron' ;)
DeleteLadnie. Romantyczniej niz Derdiedas Kuerbis :-)
DeleteAleż mówią 'Kasia', po czterdziestym powtórzeniu nawet ładnie, tak miękko im to wychodzi.
ReplyDeleteMoze Bashakasha po prostu nie miala cierpliwosci? :-)
DeletePewnie nie, nadal bywam Kashą. Ale warto się poświęcić. Anglojęzyczni mają znacznie większe zdolności językowe niż im się wydaje. Tylko ćwiczyć (ich/je) trzeba ;-)
DeletePrzywitam sie pieknie bom tu pierwszy raz z "metra" wpadla. Pozwole sobie zagoscic tutaj na dluzej.
ReplyDeleteJa jestem imienniczka madamy i nigdy mi nie przyszlo do glowy aby zmienic pisownie imienia. Ci,ktorym mowie jak mam na imie wymawiaja dosc dobrze a ci, ktorzy probuja czytac wymawiaja Kasja( na marginesie mam sasiadke angielke Kassie i mowia wlasnie Kasja a moje imie mieciutko i slychac, ze my prawie takie same a jednak inne).
Ja znam rodzine, ktora mieszka w Anglii od 1948 roku.Senior rodu mowi po angielsku z baardzo silnym polskim akcentem, natomiast po polsku czysciutko bez nalecialosci.Syn(56lat) rodzony i edukowany w UK mowi tak piekna polszczyzna, ze dech zapiera.Mozna jak sie chce? Mozna.
Witamy chlebem i sola!
DeleteMysle, ze najdziwniejsze w sprawie, jest, ze madama moglaby przeciez ciachnac te korzenie i zmienic sobie imie na tutejszy odpowiednik (tak jak Chinki). Po co zatem katowac sie KASZA?
:-)