[370]

[6 Aug 2017]

(…)
W samym środku nocy obudziło mnie szuranie pod drzwiami wejściowymi do lokalu.
Zerknęłam na zegarek.
Dziesiąta rano.
Sobota.
Dziesiąta rano, sobota, czyli środek nocy dla kogoś, kto wysłał progeniturę na wakacje i jeszcze przekonał małżonka, że jeśli tenże pojedzie na te wakacje z dziećmi to sobie odpocznie.
To także środek nocy, dla kogoś, kto przez cały poprzedni wieczór nadużywał likieru bez banderoli, rozlewanego na galony i wrócił do domu śpiewając. (Bez obaw, rozwinę temat!)
A tu coś szura pod drzwiami i targa wycieraczką.
Klnąc szpetnie, wyruszyłam na rekonesans.
Szłam z piętnaście minut, nie dlatego, że lokal ma taki metraż, ani dlatego, że się zgubiłam. Po prostu w środku nocy chodzenie nie jest czynnością automatyczną, a każdy krok wymaga uprzedniej konsultacji z trenerem motywacyjnym. (A  jeśli do tego, człowiek upoił większosć neuronów likierem to popleść jakieś neuroprzekaźnikowe ścieżki z tych dwóch, które zostały, to zdecydowanie nie jest bułka z nutellą.)
Gdym wreszcie dotarła do drzwi i wlepiłam oko w judasza ujrzałam po drugiej stronie Wynajemcową z miotłą. Miotła stanowiła doskonałe uzupełnienie klasycznego wizerunku Wynajemcowej oraz prawdopodobnie ułatwiła jej transport w miejsce docelowe drogą powietrzną. Oprócz tego miał miejsce cud, bo Wynajemcowa sprzątała klatkę schodową, wyżywając się przy tym na naszych drzwiach wejściowych i wycieraczce. Ponieważ paliła przy tym papierosa bez filtra, popiół, który spadał na podłogę zapewniał jej niekończące się zajęcie.
I pewnie dlatego, gdy wychodziłam z domu dwie i pół godziny później (prysznic, śniadanie, dwa odcinki serialu), Wynajemcowa nadal sprzątała nam pod drzwiami te trzy metry kwadratowe półpiętra i rozsypywała popiół z sześćdziesiątego czwartego papierosa.
Inscenizując, że przez przypadek spotyka mnie tu na wycieraczce, Wynajemcowa zagrodziła mi drogę miotłą i zażądała odpowiedzi na pytanie, gdzie byłam w czwartek, trzeciego sierpnia, o dziesiątej dwadzieścia trzy i dlaczego nie w domu?
Moja odpowiedź na to pytanie, aż tak bardzo Wynajemcowej nie interesowała. (Słusznie, bo nadal  pod działaniem oparów likieru byłam w stanie jedynie odpowiedzieć: Trzeciego sierpnia którego roku???)
Najbardziej interesowało Wznajemcową, by podkreślić swoje rozczarowanie moją aspołeczną postawą i wyjaśnić, że moja czwartkowa absencja świadczy o tym, że złośliwie zignorowałam wiadomość zostawioną mi przez Wynajemcowego.
- Jaką wiadomość???!!! - jęknęłam. - List? Telefon? Śpiewający telegram z akompaniamentem mariachi?
Okazało się, że Wynajemcowy zostawił mi podobno na wycieraczce informację o planowanym terminie odczytu liczników.
Na wycieraczce!
I co? Pewnie na kolejnym, oderwanym rogu od recepty na xanax?
Acz, przy okazji, wydedukowałam, i to nawet trochę dobra wiadomość, że Wynajemcowa wpuściła drzwiami kuchennymi do swej rzeczywistości myśl o naszej wyprowadzce!
Wywnioskowałam to z jej oświadczenia, że bez odczytanych (dodajmy, z kronikarskiego obowiązku, dla wszystkich psychiatrów, których interesowałby ten przypadek – odczytanych na miesiąc przed opuszczeniem lokalu!) liczników, Wynajemcowa ma opory natury moralno-etycznej, aby zwrócić nam kaucję za lokal.
Och (!)




Tymczasem, zmieniając temat na przyjemniejszy, dwa miesiące temu zaczęły odpadać mi ręce.
Od kości.
Zdarzyło mi się to już kiedyś na Wyspach.
Wtedy, pod wpływem doktora House'a zdiagnozowałam u siebie toczeń, opcjonalnie trąd, lekarz rodzinny życzliwie poradził zażyć paracetamol i wykorzystać techniki afirmacyjne oraz nie lekceważyć potęgi autosugestii w leczeniu, a doktor Google orzekł, że to patologiczna forma reakcji na promienie UV i zalecił niewychodzenie z domu od marca do października.
Ja tam może nawet mogłabym i żyć z takimi odpadającymi rękami, ale mikrobiolog w mojej głowie, ten schowany gdzieś za hipokampem, mamrotał spoglądając na otwarte rany: wrota infekcji, wrota infekcji, OTWARTE WROTA INFEKCJI!
Żeby tylko wrota! Wrót tyle, co bram wejściowych na Wembley. A gdy plastry zaczęły nakładać się na moich dłoniach warstwami, a ja sama musiałam podkradać te plastry dzieciom, bo swoje, te bez wizerunków postaci popkultury Disney'a, zużyłam do ostatniej paczki to uznałam, że pora na kontakt ze służbą zdrowia.
Traf chciał, że pracodawca wysyłał mnie akuratnie na badania okresowe, a któż jak nie specjalista od medycyny pracy winien mieć rozeznanie w egzemach i wypryskach kontaktowych?
Zrządzenie losu.
W teorii.
Lekarz medycyny pracy, dwudziestoletni Hipokrates w szelkach, był życzliwy, współczujący i bardzo szczery.
- W życiu czegoś takiego nie widziałem - powiedział, a ja poczułam się nawet trochę wyjątkowo.
(Choć obiektywnie rzecz biorąc, skoro życie krótkie, to nic dziwnego, że nie widział.)
Zapadła kłopotliwa cisza.
- A może to bostonka? - zaryzykował współczesny Hipokrates. Mogłoby się zdawać, że opiera to rozpoznanie na wciąż jeszcze żywych wspomnieniach z własnego przedszkola.
- Nieeeeeeeee – storpedowałam diagnozę. - Mam dwoje dzieci, bostonkę miałam na kwaterze już dwa razy...
- I co? I co? - zainteresował się Hipokrates. - To bostonka wygląda inaczej?
- No, ba! - odpowiedziałam.
Kłopotliwa cisza.
- To nie wygląda dobrze – wspiął się na wyżyny empatii Hipokrates i nadludzkim wysiłkiem umysłowym, w mentalnej fuzji Doktora House'a, Doogie Howsera oraz Bińczyckiego jako Znachora udzielił mi porady lekarskiej, która brzmiała (cyt.): Na pani miejscu to ja poszedłbym z tym do lekarza.
 
Poszłam.
Tego samego dnia poszłam.
Do radiologa.
Radiolog pożyczył mi maść na sterydach i odkapslował galon irlandzkiego likieru.
(Maść miała banderolę.)
Na skutek tej sprzężonej terapii ręce błyskawicznie mi odrosły, acz możliwe, że kosztem wątroby.
Oto niekwestionowany sukces medycyny sąsiedzkiej.

©kaczka
15 comments on "[370]"
  1. I co ja mam powiedzieć zaniepokojonym sąsiadom z lewa i prawa - czemu przerywam upojny koncert świerszczy na polu Czesia rżąc wniebogłosy na tarasie nad jakimś tabletem o 21.03? No co?

    ReplyDelete
  2. Uff, niech żyją działania profilaktyczne. Ręce mi się przydadzą.
    U mnie likier słoweński, cheers!

    ReplyDelete
  3. Doktor przynajmniej szczery. Jak jeden z doktorów w mojej przychodni (znalazłem się u niego przypadkiem i tylko raz), który zlecił wykonanie mi kontrolnego EKG, po czym nawet nie spojrzawszy, z rozbrajającym uśmiechem powiedział, żebym poczekał, bo on musi skonsultować się z koleżanką (moją lekarką rodzinną, do której nie zdołałem się owego dnia dopchać). Poczekałem, myśląc sobie, że skoro nawet okiem nie rzucił, znaczy, że w ogóle nie umi (!). Od tamtego dnia jestem skłonny nawiedzić go wyłącznie w celach towarzyskich.
    Staczasz się Kaczko wprost w alkoholizm:))))

    ReplyDelete
  4. Kaczko, a jakich użyłaś argumentów żeby przekonać Norweskiego że odpocznie na wakacjach spędzonych w towarzystwie Dyni i Biskwita? Toż to musiało być mistrzostwo negocjacji, iluzji i wizualizacji!! Chyba że małżonek wcześniej został znieczulony likierkiem i podpisał, nie wgłębiąjąc się w akapity napisane drobnym drukiem:)

    ReplyDelete
  5. Trafiła Ci się moja ulubiona diagnoza...Czasem się tak robi... Wychodzę z gabinetu osłupiała i bez protestów. No bo w sumie ma rację. A jak taki młody lekarz ma się nauczyć choróbsk. Nie zostanie matką dwójki dzieci to musi się uczyć na królikach... eee... Kaczkach Doświadczalnych. Może powinnaś tam wrócić i podpowiedzieć mu rozwiązanie bo na użycie likierku sam może nie wpaść.

    ReplyDelete
  6. Muszę powiedzieć, że nie wyglądacie na ludzi, którzy wypchają kieszenie kilowatami i pójdą w dal, ale Wynajemcowa najwyraźniej widzi te sprawy inaczej.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Moja koleżanka z pracy kupowała kiedyś prąd w elektrowni. Chodziłą tam i mówiła: "dzień dobry, poproszę prądu za 50 zł". Zawsze miałam wizję, że wychodzi stamtąd z prądem w wiadrze.

      Delete
  7. A może one pragnie rozliczyć już rachunek za roqueforta?

    ReplyDelete
  8. Czy tylko ja tu jestem żywo zainteresowana jaki serial ogląda się o poranku, gdy się jest Kaczką? (i to dwa odcinki, czyli rzecz godna polecenia?)
    ****
    (a maści na sterydach, z którymi ja miałam do czynienia, to wszystkie podstępne jędze były, cokolwiek zgładziły - wracało potrójnie... może ta z irlandzką banderolą też godna polecenia?)
    ***
    no i właśnie - jak no JAK Ty przekonałaś Norweskiego???

    ReplyDelete
    Replies
    1. Dlaczego pierwsza myśl jaka mnie naszła to ta, że zagroziła rozbiciem na podłodze w kuchni probówki przemyconej z zakładu pracy?

      Delete
  9. Zmieniając temat na przyjemniejszy. (Niemozliwa jesteś!) Jak idzie pakowanie?
    Pilnie oczekujemy odpowiedzi na powyższe pytania;-) PozdrA.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Jutro opowiem. Niech no tylko dotre do hotelu :P

      Delete
  10. Na wampiry czosnek, na lekarzy jabłko, jak mówi medycyna ludowa wielokulturowa. Pewnie nie miałaś jabłek na stanie? To i lekarze dopadli...
    Nie wiem co się bierze przeciwko Wynajemcom, ale z pewnością coś mocnego!

    ReplyDelete
    Replies
    1. Mocnego? hmmm.... moze by tak zacny kijek bejsbolowy?

      Delete
    2. Tak...zawsze skuteczny:-) można też solą dookoła mieszkania wysypać, to żadna strzyga się nie przeciśnie!

      Delete