[328] i nieunikniony upadek naszej cywilizacji

[7 Jan 2017]

(...)

Święta upłynęły nam w imadle erefenowskiej tradycji.
Wigilijna sałatka z kartofli, wigilijne parówki, wigilijny Winnetou w telewizorze i coroczny rozwód Szwagra.
Szwagier ma skłonność do teatralnych gestów, więc rok w rok, w okolicach sałatki z kartofli ogłasza, że się rozwodzi.
Czynił to już tyle razy (pięć, albo siedem, zdania są podzielone), że zaiste bez rozwodu Szwagra świętom czegoś by brakowało. Nie tylko Szwagierki.
Zresztą wszyscy wnosimy do tej multikulti rodziny jakieś okołoświąteczne zwyczaje.
Norweski, na przykład, od lat kompulsywnie gra w szachy sam ze sobą, posiłkując się podręcznikiem Arona Nimtzowitcha 'Mein System', który zawiera zwięzłą biografię autora zatytułowaną, och, jakże wymownie: 'Życiorys pesymisty'.
Dziewczęta nadużywają żelatyny, cukru, telewizji, wurstów, jarmarcznych karuzeli i mojej cierpliwości.
Hauptcioteczka jest sobą i to wystarcza.
Ja, co roku, próbuję zgładzić Hauptwujaszka bronią roślinną.
Z rozmów podsłuchanych w kuluarach wynika, że w tym roku zasadziłam się na niego listkiem rukoli podstępnie ukrytym w daniu na wskroś mięsnym.
Jak pragnę, niczego nie ukrywałam. Może ten liść porwał z mej kanapki i poniósł ku tłustej pieczeni prąd powietrza wygenerowany przez dwie dzieciny na cukrowym haju?
Ale czy można polemizować z odciskami palców znalezionymi na cząsteczkach chlorofilu?
Nie można.
Całe CSI USA mnie nie wybroni, choćby nadmuchali kieszonkowy chromatograf cieczowy albo z hula-hoop zrobili od ręki przenośny zderzacz hadronów.
To były zwykłe, dobre święta i przysięgam, o dziwo, nie dyktuje mi tego ani bambusówka, ani valium.
Tymczasem wszechświat na zapleczu w pocie czoła przygotowywał poligon, aby sprawdzić elastyczność naszego poświątecznego zen.
Na miejsce prób wybrał sobie ścianę w naszej domowej sypialni, którą pod naszą nieobecność zaczął przerabiać na hydroponiczną hodowlę pleśni do sera Roquefort.
- Och, to dlatego, że za dużo oddychacie przez sen! – wypowiedzieli się jednym głosem nasi Wynajemcy (mąż i żona, poruszający się zawsze w duecie), gdyśmy słabym głosem  telefonicznie zawezwali ich do skromnej repliki zielonego muru z CaixaForum w Madrycie.
Był sylwestrowy poranek, Wynajemcy poradzili, by obserwować trendy, mniej oddychać, więcej wietrzyć i wysuszyć sobie ścianę suszarką alboczymś.
- Bo to po prostu po ludzku niemożliwe – pokręciła głową Wynajemcowa w najszczerszym z możliwych zdumieniu  - żeby to była jakaś pęknięta rura w ścianie! Przecież dla siebie budowaliśmy. I te trzydzieści lat temu mąż kupował wszystko co najlepsze!
- Niemieckie kupowałem! – dorzucił Wynajmcowy.
I poszli.
Roquefort został i zaczął zajmować pustą niszę ekologiczną.
Jeszcześmy obeszli Nowy Rok.
(Biskwit usnął za siedem dwunasta na mych rękach, na środku ulicy, nie pozostawiając mi nadziei na podziwianie pirotechniki i piromanii sąsiadów. Trzysta kilo śpiącego Biskwita w ręku to słaba alternetywa dla kieliszka noworocznego szampana.)
Gdym wnosiła Biskwita do domu to Roquefort już prawie nam drzwi otwierał.
Gdyśmy drugiego stycznia zaprosili ponownie Wynajemców to Roquefort witał ich u wejścia i proponował napoje.
Trzeciego stycznia Wynajemcy wrócili z majstrem i agentem ubezpieczeniowym. Wszyscy robili sobie selfie z Roquefortem i rozsyłali, gdzie się dało.
A potem majster zwiedził wszystkie mieszkania od strychu do piwnicy i z nieszczerym smutkiem oznajmił, że cały pion diabli wzięli, a Roquefort ma już wszędzie rodzinę i krewnych.
Trzeba kuć, ryć, zrywać, wiercić, w tym, pani Wynajemcowo, te  kafelki za tysiąc dojczmarek...
Na wieść o ryciu w kafelkach Wynajemcowa wpadła w spazmy, bo sama te kafelki wybierała. Trzydzieści lat temu.
Agent ubezpieczeniowy też był bliski płaczu.
Sytuację uratował Biskwit mocno poirytowany obcymi ludźmi na kwaterze, którzy blokowali przelotówkę dla kucyka.
Biskwit otworzył drzwi wyjściowe lokalu i powiedział: RAUS! dodatkowo pokazując ręką kierunek i naśladując przy tym mój gest z gatunku 'pospieszże się, Biskwicie'.
- Biskwicie – jękęłam. – Sawuarwiwr! Pozory! Zachowuj pozory!
- RAUS! - krzyknął Biskwit. – BITTE RAUS!?
Poszli jak stali.

Niemiecka ekipa fachowców (straszą, że to oksymoron) zaczyna rozbierać dom w nadchodzącym tygodniu.  Wtedy, gdy agent ubezpieczeniowy wreszcie przestanie płakać albo przynajmniej zrobi sobie przerwę.


©kaczka
28 comments on "[328] i nieunikniony upadek naszej cywilizacji"
  1. Wyrazy współczucia! Ale przynajmniej znacie przyczynę. U nas wszystkie meble profilaktycznie odsunięte od ścian przynajmniej 10cm. Bo jak nie, to czarni zaraz przejmują kwaterę. Przypadkowi odwiedzający pytają się czy przypadkiem nie w porę przyszli, bo wydaje im się, że zaraz malowanie będzie. A tak, dzięki tym 10cm, to i czarny ma utrudnione, a i z pająkami się można łatwo pościgać.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Ja to juz raz Roqueforta wyhodowalam na zapleczu komody, wiec tez nieprzesadnie przysuwam, a niemieckim budowlancom za te konstrukcje bez wentylacji z calego, msciwego serca zycze zeby w wiecznosci zakwaterowano ich w Rudym 102 :-)

      Delete
  2. Czyli czeka Was remont na szczęście sponsorowany przez agenta ubezpieczeniowego - dobre i tyle. Nowe płytki Wy wybieracie czy Wynajmujący szukają tych samych co trzydzieści lat temu? Biskwitowi strach się narażać! Ale ma dziecina rację - skoro już uradzili co i jak to won!

    ReplyDelete
    Replies
    1. Wynajemcowa pewnie przyniesie resztki kafelek pozbierane po sasiadach :-)
      Remont i szczescie slabo mi ida w parze :-))) Konkwistadorzy tez pewnie mowili Aztekom, ze tu im taki drobny remoncik odwina, sciane nosna przesuna, rure wymienia... i o... wiemy, jak sie skonczylo :-))))

      Zazdroszcze sekretnie Biskwitu, ze przedklada swoja wygode nad samopoczucie innych :-)

      Delete
  3. Roquefort. Że ja swojemu w przeszłości imienia nie nadałam!
    Płaczę, Kaczko. Przepiękny wpis :D.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Evi, moze i slusznie, ze nie nadalas. My nadalismy i o... zaraz zazada, zeby go zameldowac!

      Delete
  4. Ja mysle, ze jesli członkowie ekipy fachowców nie oglądali nigdy przygód Porucznika Klossa, to wkrótce już zapomną to Biskwitowe faux pas :)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Martwie sie o tempo prac, ktore nawet jeszcze sie nie zaczely, jesli Biskwit mianuje sie samozwanczym portierem :-)

      Delete
  5. Ja bym się remontu nie obawiała. Biskwit z najsłodszą minką będzie miał na wszystko oko i jakby co, każdą ekipę ustawi do pionu. W języku dostosowanym do nacji wykonawców. Będzie krótko i na temat.

    ReplyDelete
    Replies
    1. W Biskwicie cala nasza nadzieja, ale i Hauptcioteczka stoi w blokach startowych, bo ona bardzo lubi pomagac slabszym, nierozgarnietym i zagubionym (czyli nam).

      Delete
    2. Na Cioteczki zawsze można liczyć, w każdym kraju.

      Delete
    3. Cioteczki, prawdaz, to jest ta nadludzka czesc spoleczenstwa obywatelskiego! :-)

      Delete
  6. Do pewnego rodzaju ekspresji jednak język niemiecki jest najlepszy. "BITTE RAUS" i "DER NIKOLAUS IST TOT" - marzenie...

    ReplyDelete
    Replies
    1. Potwierdzam. Nietzsche nie moglby byc Wlochem!

      Delete
  7. BITTE RAUS?! - i kwiczę!
    Wiewiór kazałby wam wyprasować ścianę. Ale uświadomiłby Wynajemców, że sorry ale sporów się ze ściany wyjąć nie da.

    A święta miałaś normalnie pt. "Sami swoi (i swojsi)" oraz "Szwagier sam w domu (chciałby być)"

    ReplyDelete
    Replies
    1. Na tym etapie to juz nie ma czego prasowac. Sciana do wymiany, okno do wymiany. Za to Norweski szpanuje nowymi nabytkami w wokabularzu: biotop, ekosystem, biocenoza :-)Tyle lat czekalam i sie doczekalam :-)

      Delete
    2. Tak! Nigdy nie wiesz za kogo wychodzisz za maz. Ja wyszlam za niespelnionego czolgiste, kierowce tirow, Kasparowa Dolnej Saksonii, milosnika produkcji filmowej 'Maly Lord' i czlowieka, ktory potajemnie nauczyl sie, co to biotop!
      ;-)

      Delete
  8. Kaczko, nasza Wynajemczyni równie histerycznie podchodzi do kwestii sugerowanej przez nas wymiany kabiny prysznicowej. W kabinie tej strach się już myć, bo wciąż za plecami słyszysz chrupanie - to rdza wyżera kolejną dziurę. Wynajemczyni twardo obstaje jednak przy zdaniu, że ten ażur w konstrukcji kabiny to zamierzony efekt dekoracyjny :-/
    Z jednej strony krew człowieka zalewa na takie jawne skąpstwo, a z drugiej ręce, nogi i cyce opadają. Serce człowieka wówczas nikczemnieje i pojawia się myśl, że to w sumie nie nasza hacjenda i choćby niech cała zgnije...

    ReplyDelete
    Replies
    1. O to to! Irytujaca krotkowzrocznosc! Wrrrrr!

      Delete
  9. Biskwit w pozie Archanioła z mieczem wypędzającego ekipę z Raju Roqueforta:o)))

    ReplyDelete
    Replies
    1. Bylby z tego landszafcik, oj, bylby!

      Delete
    2. Cherubinek z ognistym mieczem.... Cudowny obraz :-)

      Delete
    3. Moze Ela sie zainspiruje? Elu? :-)

      Delete
  10. bitte raus, bogowie, Biskwit jest miszczem swiata :)
    a Roquefort? to myslalam, ze tylko u nas na dalekiej pólnocy, gdzie wilgotnosc powietrza w mieszkaniu siega 70% (aktualnie tym razem rozpoczal inwazje od lazienki)
    A to i u was tez? No no. Wygryzie nas normalnie kiedys z lokalu!

    ReplyDelete
    Replies
    1. Tak, za Biskwitem to mozna najwyzej podreczniki asertywnosci nosic.

      Roquefort, jak mi wynika z badan przeprowadzonych na forach 'Rodacy w Erefenie', wystepuje od morza po Dolomity. Promuje go podobno chroniczny brak wentylacji obserwowany w tutejszej architekturze.

      Juz czuje sie wygryziona. Norweski spi na salonowej kanapie, a ja koczuje u Biskwita :-)

      Delete
  11. Nie znam nienieckuego, Kaczko, ale nie mogłam się oprzeć porównaniu "Pani Biała Glista takoż proszę won".
    Choć ekspresji w jednym malutkim Biskwicie zdecydowanie więcej...

    ReplyDelete
    Replies
    1. Tak!
      Ide przeczytac TEN rozdzial w oryginale :-)

      Delete