[18 Jan 2017]
(...)
Co za dzień.
Najpierw w aptece, w kolejce po syrop od kaszlu, stratowała mnie niemiecka staruszka. Staruszka była kompletnie głucha, co objawiało się brakiem jakiejkolwiek reakcji na moje oburzone, słowiańskie, podgrunwaldzkie 'pantuniestał', ale nie na tyle kompletnie, żeby nie usłyszeć, że siedem okienek dalej dorzucają do analgetyków i panegiryków darmowe cukierki ziołowe.
W kolejce w supermarkecie ledwie uniknęłam linczu, gdyż sztuką gruszki, której nie uwzględniały żadne cenniki zablokowałam kasę i nieletniego, pryszczatego kasjera. Nim znaleziono nalepkę, piętnaście karnie stojących w kolejce osób szemrało już całkiem głośno o ludzkiej nieżyczliwości, ostrzyło nagie miecze z puszek po skumbriach i sekretnie życzyło mi śmierci w męczarniach na skutek odgruszkowego skrętu kiszki.
Nieszczęścia chodzą parami, takoż wracam do domu z gruszką i syropem, a tam na wycieraczce Wynajemcowa i Wynajemc.
- I co? I co? Chyba się nie pogorszyło, prawda? – krzyknęła na mój widok Wynajemcowa, a w głosie dźwieczął jej taki, nieomal wzruszający, koktajl prozacu, nadziei i urojeń.
- Nie, pani Wynajemcowo – odrzekłam. – Przecież to oczywiste, n'est-ce-pas? Grzyb, który nigdy nie był grzybem wyprowadził się sam, a na odchodne pozamiatał i jeszcze ścianę po sobie pomalował (!)
Jako samozwańczy antropolog codzienności odnotowuję, że dotarcie do sedna sarkazmu zajmuje Wynajmcowej kilka godzin.
Gdy po tych kilku godzinach Wynajemcowa powróciła na naszą wycieraczkę (cóż ją tak dziś ciągnie, zapytacie, czy te przyjemne halucynacje od wdychania grzyba, czy rozpacz na tle glazury łazienkowej? ) z nowiną, że jest przekonana, że rura pękła u sąsiadów na górze, więc to się jakoś załata, a u nas wysuszy się ścianę suszarką, treść naszej rozmowy najlepiej podsumowował komentarz Dyni: 'Mamo! Nie wiedziałam, że ty tak pięknie potrafisz krzyczeć!'
Powiadają, do trzech razy sztuka, a los zaprawdę zawziął się na Wynajemcową, albowiem zrzucona przeze mnie werbalnie ze schodów, musiała przybyć ponownie dwie godziny później, aby wiadrem po popcornie (!) wynosić wodę z piwnicy.
Pękła najlepsza niemiecka pompa za tysiąc dojczmarek kupiona za czasów Ericha Honeckera i z katakumb zaczęły wypływać zbiory Don Corleone – trzynaście walizek od Bólencjagi, klatka po norweskiej papudze błękitnej, kolebka, kolekcja kasetonów z amorkami, osiemdziesiąt słoików z sycylijską marmoladą, deska surfingowa, sześć dziecięcych rowerków, latający dywan i trzy telewizory.
Ale to jeszcze nic.
Wszystko to bowiem stanowi wyłącznie jedynie jakąś żenującą przedmowę do księgi Hioba.
Oto turkmenistańscy sąsiedzi z góry wreszcie zorientowali się, że to u nich w łazience bije to źródełko wody półżywej, przyjęli do wiadomości, że to u nich w ścianie, w rurze od klozetowej spłuczki zaczyna się sieć wewnątrzściennych naczyń limfatycznych Roqueforta.
W rurze, na bogów, w rurze!
Wewnątrz ściany!
Co zatem zrobili Turkmenistańczycy w akcie jakiejś szalonej, samobójczej desperacji?
Pojechali do supermarketu budowlanego i kupili pozłacaną, najdroższą hiszpańską muszlę klozetową, którą to muszlą próbują zastąpić swój bieżący klozet, a instalują ją samodzielnie przy pomocy kolegi z Kazachstanu lub Afganistanu.
Kiedy kolega zszedł na dół i delikatnie pukając do naszych drzwi prawie je wyważył, a następnie wypełnił całym sobą framugę oznajmiając, że 'Eeeee, no! Teraz niech się nikt nie waży sikać, bo inaczej to się źle skończy.' to nawet Biskwit posłusznie spiął zwieracze.
Biorąc pod uwagę gabaryt hydraulika amatora i jego fryzurę a’la Legia Cudzoziemska trudno jednoznacznie orzec, czy była to prośba o litość, czy groźba karalna?
Według kartki, którą wsunęła mi pod drzwi Wynajemcowa wynika, że jutro do turkmenistańskich sąsiadów wchodzi ekipa, która ma zerwać kafelki za tysiąc dojczmarek, wyrwać K L O Z E T i skuć całą ścianę w poszukiwaniu usterki.
TEN KLOZET, który oni tam właśnie na górze wyrwali z podłogi i zastępują fabrycznie nowym???
Ale to jeszcze nic.
Z obawy, że to fabuła filmu s-f i że Roquefort to nie grzyb, a przybysz z obcej planety, który zaczyna doprowadzać wszystkich do szaleństwa, a takiego Don Corleone to nawet do wywlekania na światło dzienne stanu cnoty Wynajmcowej i publicznych kpin z drugorzędowych cech płciowych Wynajemca, zarządziłam ewakuację.
Dynia pognała na komplety z niemieckiego, a my z Biskwitem do baru.
Bar to właściwie kawiarnia przy ulicy, której dość niefortunnie i nieapetycznie patronuje bohaterski, polsko-niemiecki pogromca krętków bladych.
Mają tam ladę chłodniczą długą na kilometr, a w tej ladzie bazylion rodzajów tortów, ciast i ciasteczek – raj hipoglikemika, poligon niewyżytego cukiernika, restauracja i konserwacja endorfin.
Człowiek idzie i idzie wzdłuż tej lady, a za szybą każdy gatunek! Jak w zoo dla węglowodanów! Kopce profiterolek ledwie domykające się od słodkiego farszu, puszyste jak poduchy serniki, kruche bezy, ośmietaniałe rolady, zalukrowane baby, stupiętrowe torty, kandyzowane wisienki, glazurowane gruszki, gładkie rodzynki po rumowym botoksie, najczekoladowsze sachery, zapudrowane gofry, strzykające marmoladą pączuchy, gruzły kruszonki na owocach sezonowych...
No i bezpłatna toaleta.
(Nie bez znaczenia, gdy Legia Cudzoziemska zabrania dostępu do osobistego klozetu.)
- Co będziesz jadł Biskwicie? Wybieraj! – zachęcam i sypię szczodrze mamoną. – Torty? Baby? Sachery?
A Biskwit w ryk.
Bo chciał kanapkę z jajkiem.
...
Co za dzień.
Niechże mnie ktoś przytuli.
©kaczka
(...)
Co za dzień.
Najpierw w aptece, w kolejce po syrop od kaszlu, stratowała mnie niemiecka staruszka. Staruszka była kompletnie głucha, co objawiało się brakiem jakiejkolwiek reakcji na moje oburzone, słowiańskie, podgrunwaldzkie 'pantuniestał', ale nie na tyle kompletnie, żeby nie usłyszeć, że siedem okienek dalej dorzucają do analgetyków i panegiryków darmowe cukierki ziołowe.
W kolejce w supermarkecie ledwie uniknęłam linczu, gdyż sztuką gruszki, której nie uwzględniały żadne cenniki zablokowałam kasę i nieletniego, pryszczatego kasjera. Nim znaleziono nalepkę, piętnaście karnie stojących w kolejce osób szemrało już całkiem głośno o ludzkiej nieżyczliwości, ostrzyło nagie miecze z puszek po skumbriach i sekretnie życzyło mi śmierci w męczarniach na skutek odgruszkowego skrętu kiszki.
Nieszczęścia chodzą parami, takoż wracam do domu z gruszką i syropem, a tam na wycieraczce Wynajemcowa i Wynajemc.
- I co? I co? Chyba się nie pogorszyło, prawda? – krzyknęła na mój widok Wynajemcowa, a w głosie dźwieczął jej taki, nieomal wzruszający, koktajl prozacu, nadziei i urojeń.
- Nie, pani Wynajemcowo – odrzekłam. – Przecież to oczywiste, n'est-ce-pas? Grzyb, który nigdy nie był grzybem wyprowadził się sam, a na odchodne pozamiatał i jeszcze ścianę po sobie pomalował (!)
Jako samozwańczy antropolog codzienności odnotowuję, że dotarcie do sedna sarkazmu zajmuje Wynajmcowej kilka godzin.
Gdy po tych kilku godzinach Wynajemcowa powróciła na naszą wycieraczkę (cóż ją tak dziś ciągnie, zapytacie, czy te przyjemne halucynacje od wdychania grzyba, czy rozpacz na tle glazury łazienkowej? ) z nowiną, że jest przekonana, że rura pękła u sąsiadów na górze, więc to się jakoś załata, a u nas wysuszy się ścianę suszarką, treść naszej rozmowy najlepiej podsumowował komentarz Dyni: 'Mamo! Nie wiedziałam, że ty tak pięknie potrafisz krzyczeć!'
Powiadają, do trzech razy sztuka, a los zaprawdę zawziął się na Wynajemcową, albowiem zrzucona przeze mnie werbalnie ze schodów, musiała przybyć ponownie dwie godziny później, aby wiadrem po popcornie (!) wynosić wodę z piwnicy.
Pękła najlepsza niemiecka pompa za tysiąc dojczmarek kupiona za czasów Ericha Honeckera i z katakumb zaczęły wypływać zbiory Don Corleone – trzynaście walizek od Bólencjagi, klatka po norweskiej papudze błękitnej, kolebka, kolekcja kasetonów z amorkami, osiemdziesiąt słoików z sycylijską marmoladą, deska surfingowa, sześć dziecięcych rowerków, latający dywan i trzy telewizory.
Ale to jeszcze nic.
Wszystko to bowiem stanowi wyłącznie jedynie jakąś żenującą przedmowę do księgi Hioba.
Oto turkmenistańscy sąsiedzi z góry wreszcie zorientowali się, że to u nich w łazience bije to źródełko wody półżywej, przyjęli do wiadomości, że to u nich w ścianie, w rurze od klozetowej spłuczki zaczyna się sieć wewnątrzściennych naczyń limfatycznych Roqueforta.
W rurze, na bogów, w rurze!
Wewnątrz ściany!
Co zatem zrobili Turkmenistańczycy w akcie jakiejś szalonej, samobójczej desperacji?
Pojechali do supermarketu budowlanego i kupili pozłacaną, najdroższą hiszpańską muszlę klozetową, którą to muszlą próbują zastąpić swój bieżący klozet, a instalują ją samodzielnie przy pomocy kolegi z Kazachstanu lub Afganistanu.
Kiedy kolega zszedł na dół i delikatnie pukając do naszych drzwi prawie je wyważył, a następnie wypełnił całym sobą framugę oznajmiając, że 'Eeeee, no! Teraz niech się nikt nie waży sikać, bo inaczej to się źle skończy.' to nawet Biskwit posłusznie spiął zwieracze.
Biorąc pod uwagę gabaryt hydraulika amatora i jego fryzurę a’la Legia Cudzoziemska trudno jednoznacznie orzec, czy była to prośba o litość, czy groźba karalna?
Według kartki, którą wsunęła mi pod drzwi Wynajemcowa wynika, że jutro do turkmenistańskich sąsiadów wchodzi ekipa, która ma zerwać kafelki za tysiąc dojczmarek, wyrwać K L O Z E T i skuć całą ścianę w poszukiwaniu usterki.
TEN KLOZET, który oni tam właśnie na górze wyrwali z podłogi i zastępują fabrycznie nowym???
Ale to jeszcze nic.
Z obawy, że to fabuła filmu s-f i że Roquefort to nie grzyb, a przybysz z obcej planety, który zaczyna doprowadzać wszystkich do szaleństwa, a takiego Don Corleone to nawet do wywlekania na światło dzienne stanu cnoty Wynajmcowej i publicznych kpin z drugorzędowych cech płciowych Wynajemca, zarządziłam ewakuację.
Dynia pognała na komplety z niemieckiego, a my z Biskwitem do baru.
Bar to właściwie kawiarnia przy ulicy, której dość niefortunnie i nieapetycznie patronuje bohaterski, polsko-niemiecki pogromca krętków bladych.
Mają tam ladę chłodniczą długą na kilometr, a w tej ladzie bazylion rodzajów tortów, ciast i ciasteczek – raj hipoglikemika, poligon niewyżytego cukiernika, restauracja i konserwacja endorfin.
Człowiek idzie i idzie wzdłuż tej lady, a za szybą każdy gatunek! Jak w zoo dla węglowodanów! Kopce profiterolek ledwie domykające się od słodkiego farszu, puszyste jak poduchy serniki, kruche bezy, ośmietaniałe rolady, zalukrowane baby, stupiętrowe torty, kandyzowane wisienki, glazurowane gruszki, gładkie rodzynki po rumowym botoksie, najczekoladowsze sachery, zapudrowane gofry, strzykające marmoladą pączuchy, gruzły kruszonki na owocach sezonowych...
No i bezpłatna toaleta.
(Nie bez znaczenia, gdy Legia Cudzoziemska zabrania dostępu do osobistego klozetu.)
- Co będziesz jadł Biskwicie? Wybieraj! – zachęcam i sypię szczodrze mamoną. – Torty? Baby? Sachery?
A Biskwit w ryk.
Bo chciał kanapkę z jajkiem.
...
Co za dzień.
Niechże mnie ktoś przytuli.
©kaczka
Przytulam. Nocny marek.
ReplyDeleteDzieki! Odczuwam apgrejd morale! Morala? :-)
DeleteTULE, tule. Wybacz, co sie uśmiałam, to moje....
ReplyDeleteZeby tak z kaczej krzywdy :P
DeletePrzytulam! Wiesz, a czemu właściwie te kasetony były w piwnicy? Może zasłonić nimi Roqueforta i po krzyku!?
ReplyDeleteZabierz mnie tam, do baru... przyniosę kanapkę z jajkiem i druga z czym Biskwit zechce;)
Ja to sie raduje, ze u nas tylko te gruzelki na scianie i troche farby. Gdyby tam byly kasetony albo tapety, moj boze, jak to wszystko pieknie by odpsztykiwalo od sciany :-)
DeleteDon Corleone donosi, ze kafle podlogowe w lazience mu wypietrzaja!
Przytulam, oczywiście! A na Twoje jedno skinienie pójdę siec nahajem wszystkich, którzy zaleźli Ci wczoraj za skórę. Niezależnie od nacji. Oszczędzę Biskwita, ale Roqueforta już nie.
ReplyDeletePojdzmy siec mieczem sarkazmu i ironii! :-) Cmok!
Delete"Chyba sie nie pogorszylo, prawda?" Nieee, no skad. Kto to widzial grzyba, który sie rozwija, to jest bujda na resorach, miejska legenda. Zreszta, nawet przeciez toniejestgrzyb. No.
ReplyDeleteAle ja wiem, co to jest. Jak napislas o tych rurach pelnych zlej wody, to teraz wiem. To jest Cthulhu!
OBUDZIL SIE Z WIECZNEGO SNU??!!
DeleteNic nas nie uratuje!
Przytulam, mocno :)
ReplyDeleteAle, ale, w taki sposób to czujecie, że grzyba macie. W innych warunkach geograficznych, o podobnym klimacie, żeby warunki brzegowe zachować, to przyszedłby kuzyn kuzyna Wynajemncowej, rach ciach skuł do żywej cegły wszystko, nałożył co trzeba, a nawet wcześniej z pietyzmem odbił stare płytki i nałożył na nowo. I historii by nie było. A w rozwiniętej cywilizacji ma się (hihi) czas i (niekoniecznie) pieniądze, żeby się na grzybie wszyscy wyżywili - i taki ubezpieczyciel, i ten od rycia po ścianie, inny od ekspertyzy, jeszcze inny od zrywania, kolejny od nakładania. Cały łańcuch.
Ja cie bardzo prosze nie zapeszaj, bo wiesz, ze Wynajemcowa najchetniej przyprowadzilaby tu kuzyna. Zreszta, ok, niech bedzie kuzyn, ale oby niespokrewniony z Wynajemcami! :-)
DeleteAle żeby ze zbiornika wodnego deskę surfingową wynosić?...
ReplyDeleteNie bylo fali, raczej wody stagnacji :-)
DeleteWiem, że najprostsze rozwiązania są zawsze najtrudniejsze, ale... gdy tak chodzisz po okolicy, zobacz, czy na jakimś miłym, przytulnym i SUCHYM mieszkanku nie wisi plakietka: Idealny domek dla Kaczków...
ReplyDeleteGrzybek w ścianę wprowadza się nieomalże na zawsze. Minimalna ilość wilgoci wystarcza mu do szczęścia. Bardzo trudno go zachęcić do kopnięcia w kalendarz. A o zbawiennym wpływie grzybków na rozwój przemysłu farmaceutycznego nawet nie trzeba pisać...
Kalina, ty mnie sledzisz! Otoz wlasnie wczoraj chodzilam po dzielni i szukalam domu. Jedyne co znalazlam to dzbanek do herbaty (stan idealny, piekny dizajn, luksemburska porcelana, model z lat 60-tych), zabralam rzecz jasna, ale wszyscy sie tam nie zmiescimy :-)))
DeleteTak, opcje suszenia grzyba suszarka przy uzyciu naszej prywatnej elektrycznosci odrzucilismy. Wynajemcowa ma tachykardie, bo to oznacza zburzenie polowy kamienicy i postawienie jej od nowa.
Zacznij zataczać większe kręgi chodząc po dzielni! Tam nie będzie mi się chciało Cię śledzić! ;-)
DeleteEhh będę płakała jak to się wszystko skończy, ale coś mi mówi, że to jak Moda na sukces, więc może zapas chusteczek poki co mi nie potzrbny :)
ReplyDeleteTulę mocno, ale te torty to by mnie chyba utuliły bardziej... mmmmmm
W tej chwili tez mi sie wydaje, ze odcinki z Wynajemcowa tak latwo nie zdejma sie same z ramowki.
DeleteTorty warte grzechu :-)
Sarkazm dla Wynajemcowej to tylko siedmioliterowe słowo na S. Tulę mocno. Ale napisz czy norweska papuga ma coś wspólnego z Norweskim?
ReplyDeleteKapeluszniku, w pierwszej chwili moje skojarzenia też poszły w tym kierunku, ale wszak to majatek Don Corleone popłynął. Obstawiam raczej: https://www.youtube.com/watch?v=KLh0PRfn0po ;)
DeleteKaczko, straciłam oddech (mocno osłabiony Wynajemcową)już przy kolekcji kasetonów z amorkami. Dobrze, że nie trafiło w blue monday bo nawet glukoza i cholesterol mogłyby Was nie uratować. Przytulam.
Tak! Ta blekitna. A dyskusja jako zywo przypomina przekonywanie Wynajemcowej, ze 'to jest grzyb' :-)
DeleteWalczcie z nią tak:
Deletehttps://www.youtube.com/watch?v=Ah6kKb3km6g
no od 2:30.
Buchachachacha... ale Wynajemcowa to tez taki Czarny Rycerz w obronie glazury :-)
DeleteWobec tego musicie uznać remis i spadać stamtąd.
DeleteW kwestii (pro)zdrowotności środowiska bytowania u nas zamiast grzyba - smog. Przy 40 krotnym przekroczeniu normy nabyłam byłam oczyszczacz powietrza i maski na wypady do przedszkola. Natomiast w kwestii dziecka, jak już pisałam - jak ja to znam. Te końce świata, średnio trzy na dzień, a w okresach wzmożenia weltshmerzu co kwadrans, rozżalenie które kipi żądzą zemsty. No i do tego jeszcze ja - choleryk. Zauważyłam ostatnio że latorośl czerwienieje gwałtownie, i już, już ma wybuchnąć, gdy wtem zamiast krzyku, płaczu czy innej emisji podkręcającej potencjometr naszej wymiany zdań, zaczyna cedzić przez zęby, ze szczękościskiem i nienawiścią. I wiem niestety po kim to ma. Bo żeby nie rozniosło moich strzępów po okolicy, to tak cedzę, a zaraz potem, prewencyjnie, zamykam się w łazience.
ReplyDeleteO kurcze, nie przypuszczalam, ze ten smog to az tak!
DeleteA w lazience?
Uspokajasz sie rozwiazujac sudoku, gryziesz recznik (to ja!), czy rzezbisz szachy z mydla?
Dzisiaj tylko 11 razy, to prawie jak świeże. A koi wyłącznie zniszczenie, gwałt lub pożoga, wiec raczej te kostki mydła dźgam metodycznie nożyczkami.
DeleteWspolodczuwam i w kwestii smogu (fuuuuuuj!) i w kwestii dzgania!
DeleteZaraz, zaraz! Chuda ostatnio u siebie wspominala o jakiejs oczyszczajacej powietrze florze, ktora mozna trzymac w doniczce. I nawet glosno pomyslalam, ze skoro takiej rosliny nie zabija smog to ciekawe, czy zgladzilaby ja kaczka (i wtedy z offu odezwal sie Norweski i powiedzial, ze tak!)
Ech... A sucho w tej cukierni?;-)
ReplyDeleteNo już dobrze. Tulę, tulę.
Jest toaleta z dzialajaca spluczka!
Delete:-)
Może ta rura no wiesz ... was lost in translation.
ReplyDeleteTo się normalnie nadaje do Dudka. Taka uwspółczesniona wersja tego skeczu. Kaczko - toż to może byc żyła złota! Z kabaretu zdaje się da się wyżyć. "Problem -to okazja w przebraniu."
kaczka w Opolu?! :-)))
DeleteŻe się jeszcze Wynajemcowa nie zorientowała, że Kaczka tego grzyba od maleńkiej grzybni hoduje, coby manufakturę bio eko antybiotyko otworzyć?
ReplyDeleteA Dynia to już się mocno nawdychała, że sypie wierszami jak z rękawa:)
Wszyscy sie zaciagamy i grzybem i rymem :-)
DeleteNo wlasnie, kto tam wie, moze na tej najlepszej niemieckiej farbie grzyb strzyka jakas uberpenicylina?
Trochę obawiam się o stan psychiczny tłumacza, który to wszystko będzie tłumaczył na teutoński by przekazać w sądzie jako dowód rzeczowy. O rany!
ReplyDeletep.s. To w takim razie wszystko jasne, gdzie idziemy na urodzinowe torty! Do zoo!
p.s.s. Potomka regularnie urządza mi reprymendy dzierżąc czekoladę w dłoni i żądając tu natychmiast tej kanapki z pastą z oberżyny, co ją właśnie chciałam włożyć do paszczy. Mojej paszczy.
Niniejszym: obtulam!
Ja wiem, że grzyb, że Kaczka taka biedna, ale Wy tu gadu-gadu, a ja zgłodniałam ;D
DeleteNo wlasnie, Bebe. Taki obciach! Mieszkac trzy lata i nie wiedziec, ze jest zoo dla karbohydratow, ze ludzie ponoc z Berlina przyjezdzaja probowac :-) Probki przyniesione do domu nie rozmazaly nas po suficie, ale nalezy kontynuowac badania terenowe. Dla dobra ludzkosci!
DeleteNasz log-book z pokladu Enterprise zaatakowanego przez Roqueforta ma siedem stron. Lokalny odpowiednik Erin Brockovitch plakal ze szczescia.
Olga, co podac? Tort, kabanosy w czekoladzie, czy te kanapki z oberzyna? :-)
Dziś jest najsmutniejszy dzień w moim życiu. Skończyłam czytanie kaczkowego bloga. Przez tydzień żyłam na Dyniowo-Biskwitowym haju, zaciągałam się opowieściami o Dyrekcji(ach), a nade wszystko szprycowałam przygodami z innostrańskimi służbami zdrowia.
ReplyDeleteJak żyć pani kaczko, jak żyć?
Ojacie! Ale ze tak caly? Od pierwszej notki?
DeleteTo wola o medal za mestwo!
:*
Coz powiedziec? kaczka bedzie pisac dalej! Slowo drobiu!
Och, znam to uczucie pustki i braku sensu życia po przeczytaniu całego bloga Kaczki. Człowiek ma wrażenie, że mu jakąś witkę odjęli (ponad dwa lata temu machnęłam całość w weekend).
DeleteE.
Wszystko, łącznie z przedprenatalnymi, prenatalnymi, natalnymi. Szybko czytam i nie czytałam nic innego, odłożyłam smakowitą biografię Ludwika XIV.
DeleteUprasza się pisać :)
Kaczka wygrała z Ludwikiem XIV!
DeleteMamoM - Ale z komentarzami?
;-) pozdrA
Zdecydowaną większość wpisów z komentarzami, choć nie wszystkie, przyznaję.
DeleteEch, odczuwam coś na kształt narkotycznego głodu. Przeczytałoby się jakiś nowy wpis, nie?
A zaczęło się od tego, że Mama Franka zareklamowała blog kaczki na FB i akurat wdepnęłam na BITTE RAUS. No więc chyba jasne, co się stało - nie wzięłam tego do siebie i zostałam :)
O tak. Nie ma wyjścia. :-))
DeleteWygralam z Ludwikiem!?!
DeletePora umierac?!
Oniemialo mnie, wiec pozwolcie, ze #grouphug!
OMatkokaczko, jestem jakoś z Biskwitem spowinowacona. W cukierni czuję się jak wodnolubny glon na pustyni Atakama. a w oczach mam zapytanie: czemutuniemaśledzi?
ReplyDeletetulę, no pewnie, że tulę
b.
Pani winnas zamieszkac w Szwecji. Tam ciasta sa nieslodkie, ale sledzie czasem tak :-)
DeleteOj, Kaczko, Kaczko. Przytulam, jednocześnie sławiąc twą poezję cukierniczą!
ReplyDeleteA akcję z kanapką z jajkiem znam aż nazbyt dobrze od kilku dni, gdyż albowiem J. zachorzał i, mam wrażenie, wykorzystuje to perfidnie wówczas, gdy jest nieco mniej umierający ;-).
Bo u mnie poezja cukiernicza ogranicza sie niestety, do opisow :-) Dzis na fali entuzjazmu pieklam drozdzowe bulki. Jest plus! Bedzie czym rzucac w Wynajemcowa i na pewno, jesli trafie, bedzie to urazogenne!
DeleteJotowi sie nie dziwie. Wykorzystywalabym z wszystkich sil, wiedzac, ze moga mi doreczyc suflet, tiramisu i krembrula!
Od czasu do czasu przychodzę,żeby przeczytać ten wpis a fragment: "...Roquefort to nie grzyb, a przybysz z obcej planety, który zaczyna doprowadzać wszystkich do szaleństwa, a takiego Don Corleone to nawet do wywlekania na światło dzienne stanu cnoty Wynajmcowej i publicznych kpin z drugorzędowych cech płciowych Wynajemca ..." to nawet dwa razy.
ReplyDeleteA trzeci raz z wloskim akcentem! :-)
DeleteSpociłam się, zachciało mi się siku i koniecznie kanapki z jajkiem. Nie wiem tylko w jakiej kolejności...
ReplyDeleteRealizuj siku! Powiadam, nie znasz dnia ni godziny, gdy sasiad zastuka do drzwi i powie, ze wylacza cala wode w pionie i w poziomie!
Deletea ja bym ciacho zjadla, Kaczko, ty to masz pisane! pzdr, Beata
ReplyDeleteCzekam zatem na oferty wspolpracy od cukiernikow! Za trzydziesci eklerkow napisze wszystko :-)
Delete:*