[29 Oct 2015]
(...)
Zaawansowana jesień.
Owłosiona lasem, miejska góra wygląda jakby ktoś posypał ją serem marki Cheddar.
Tym najzjadliwiej pomarańczowym.
Jedynie gdzieniegdzie prześwituje pleśniowy kolor niewydepilowanych świerków.
Dzieciny, rzecz jasna, okolicznościowo pokasłują i ocierają sezonowy glut.
Nie są ani tak chore, aby je zostawić zamknięte w jednej klatce, ale też i nie tak zdrowe, by odstawić jedno za bramę placówki i wytrzymać przy tym patrzenie prosto w oczy personelowi.
A placówka nadal zaskakuje.
U Małpiatek Dynia produkowała pracę plastyczną w systemie ratalnym, miesiącami, jak niewypłacalny dłużnik. W Szwabskich Kluseczkach rano wyhaftowała (!) wiewiórkę, po południu uprzędła pół boliwijskiej torby na ramię, w międzyczasie odbyła zajęcia ze słowotórstwa, klasyczną lekcję wuefu (bieganie w krótkich gaciach dookoła placówki) i - tu Bebe krzyczy z offu – jeszcze naskrobała kartofli na zupę.
Ta wydajność trąci nieco Dickensem, a także taśmową produkcją Volkswagenów.
(Wszystkie dwadzieścia pięć dziecięcych haftowanych wiewiórek jak z jednej matrycy i bez fenotypowych aberracji.)
Po dwóch miesiącach obserwacji zza płotu, odnoszę wrażenie, że najczęściej i tak po dickensowsku obrywa się Irinie.
To Irina kastruje młodzieńców zdzierając im z głów czapki superbohaterów i rzucając je na najwyższe drzewa, albo atakując samców Czeburaszkiem w rozmiarze XXL. (Czeburaszek ma w brzuchu magnetofon, który podczas napaści może przypadkiem wyemitować, ironiczny w tym kontekście, komentarz: 'Giena, ty nastajaszczij drug!')
Naszpanie mają za złe Irinie, bo muszą się fatygować na drzewa po te czapki, zatem w rewanżu Irina odsiaduje swoje w kącie.
(Chciałam napisać, że może nawet klęczy na grochu, ale to byłoby takie ... niepraktyczne? Ona pewnie ten groch musi łuskać. Do zupy.)
Tak, Irina to taka jednoosobowa Pussy Riot Szwabskich Kluseczek.
Biskwit też traci w sondażach w grupie miłośników muzyki ksylofonicznej.
A to za dobrze gra [1], a to zamiast perkusji użyje Stefana, a to zaaranżuje okoliczności tak, żeby wrobić Stefana w napaść z bronią w ręku.
(Matka Stefana patrzy nam na ręce.)
Dynia dla odmiany bierze naszpanie na miód, lep, sztuczne łzy i odznakę prymuski.
To działa.
Widziałam na własne oczy, że dwie naszpanie na wyścigi sklejały Dyni latarenkę, podczas gdy reszta grupy samotnie mocowała się z materią i materiałem trwale przyklejając się do stolików lub strzykając sobie klejem po oczach.
(Zaangażowanie naszpań tłumaczyłoby, przynajmniej częściowo, nadzwyczajną wydajność Dyni na niwie artystycznej.)
Ponadto Dynia przystąpiła do testów gotowości szkolnej i zdała, choć jednym rzutem kostki wyrzucała siedem oczek, a odliczywszy do dwudziestu pięciu nie mogła się zdecydować, czy dalej leci osiemnaście, czy może szczęśliwa liczba siedem. Nie wiedziała również - ofiara centralnego ogrzewania! - kto to jest kominiarz i do czego służy. Możliwe, że w zaliczeniu pomógł entuzjazm, mylnie zinterpretowany przez psycholożkę jako zapał do podjęcia obowiązku, podczas, gdy wszyscy wiemy, że chodzi o to, by lansować się z tornistrem.
Natomiast byłoby nie od parady, gdyby przysyłając psycholożkę (w dodatku po godzinach), Republika wyposażyła ją w bardziej jednoznaczne narzędzia diagnostyczne. Albowiem jeżeli dziecko musi się zastanawiać, czy na obrazku jest nóż, banan, bumerang, czy pośladki małpy to, albo to jest test Rorschacha, albo ryciny z 'Psychopatologii życia codziennego', albo - co najbardziej prawdopodobne - ilustrator był pijany.
[Irytuje mnie to lekceważenie pączkujących przyszłości narodów, ta spektakularna systemowa bezmyślność, ta globalna programowa nieelastyczność, ten opór przed dotrzymaniem kroku zmieniającym się epokom.]
Daleko nie szukając, poniższy tekst (litościwie pomińmy źródło) ma zachęcać pięciolatków na uchodźstwie do nauki polskiego.
‘Za zwierzem turem goniąc ... odbieżał.’
Komuś rozsądek też odbieżał.
[1] A prowadząca dodatkowo prowokuje zamieszki: 'Drodzy Pozostali Rodzice, Biskwit jest na pewno taki g e n i a l n y ksylofonicznie, jedynie dlatego, bo uczy się od starszej siostrzyczki!'
©kaczka
(...)
Zaawansowana jesień.
Owłosiona lasem, miejska góra wygląda jakby ktoś posypał ją serem marki Cheddar.
Tym najzjadliwiej pomarańczowym.
Jedynie gdzieniegdzie prześwituje pleśniowy kolor niewydepilowanych świerków.
Dzieciny, rzecz jasna, okolicznościowo pokasłują i ocierają sezonowy glut.
Nie są ani tak chore, aby je zostawić zamknięte w jednej klatce, ale też i nie tak zdrowe, by odstawić jedno za bramę placówki i wytrzymać przy tym patrzenie prosto w oczy personelowi.
A placówka nadal zaskakuje.
U Małpiatek Dynia produkowała pracę plastyczną w systemie ratalnym, miesiącami, jak niewypłacalny dłużnik. W Szwabskich Kluseczkach rano wyhaftowała (!) wiewiórkę, po południu uprzędła pół boliwijskiej torby na ramię, w międzyczasie odbyła zajęcia ze słowotórstwa, klasyczną lekcję wuefu (bieganie w krótkich gaciach dookoła placówki) i - tu Bebe krzyczy z offu – jeszcze naskrobała kartofli na zupę.
Ta wydajność trąci nieco Dickensem, a także taśmową produkcją Volkswagenów.
(Wszystkie dwadzieścia pięć dziecięcych haftowanych wiewiórek jak z jednej matrycy i bez fenotypowych aberracji.)
Po dwóch miesiącach obserwacji zza płotu, odnoszę wrażenie, że najczęściej i tak po dickensowsku obrywa się Irinie.
To Irina kastruje młodzieńców zdzierając im z głów czapki superbohaterów i rzucając je na najwyższe drzewa, albo atakując samców Czeburaszkiem w rozmiarze XXL. (Czeburaszek ma w brzuchu magnetofon, który podczas napaści może przypadkiem wyemitować, ironiczny w tym kontekście, komentarz: 'Giena, ty nastajaszczij drug!')
Naszpanie mają za złe Irinie, bo muszą się fatygować na drzewa po te czapki, zatem w rewanżu Irina odsiaduje swoje w kącie.
(Chciałam napisać, że może nawet klęczy na grochu, ale to byłoby takie ... niepraktyczne? Ona pewnie ten groch musi łuskać. Do zupy.)
Tak, Irina to taka jednoosobowa Pussy Riot Szwabskich Kluseczek.
Biskwit też traci w sondażach w grupie miłośników muzyki ksylofonicznej.
A to za dobrze gra [1], a to zamiast perkusji użyje Stefana, a to zaaranżuje okoliczności tak, żeby wrobić Stefana w napaść z bronią w ręku.
(Matka Stefana patrzy nam na ręce.)
Dynia dla odmiany bierze naszpanie na miód, lep, sztuczne łzy i odznakę prymuski.
To działa.
Widziałam na własne oczy, że dwie naszpanie na wyścigi sklejały Dyni latarenkę, podczas gdy reszta grupy samotnie mocowała się z materią i materiałem trwale przyklejając się do stolików lub strzykając sobie klejem po oczach.
(Zaangażowanie naszpań tłumaczyłoby, przynajmniej częściowo, nadzwyczajną wydajność Dyni na niwie artystycznej.)
Ponadto Dynia przystąpiła do testów gotowości szkolnej i zdała, choć jednym rzutem kostki wyrzucała siedem oczek, a odliczywszy do dwudziestu pięciu nie mogła się zdecydować, czy dalej leci osiemnaście, czy może szczęśliwa liczba siedem. Nie wiedziała również - ofiara centralnego ogrzewania! - kto to jest kominiarz i do czego służy. Możliwe, że w zaliczeniu pomógł entuzjazm, mylnie zinterpretowany przez psycholożkę jako zapał do podjęcia obowiązku, podczas, gdy wszyscy wiemy, że chodzi o to, by lansować się z tornistrem.
Natomiast byłoby nie od parady, gdyby przysyłając psycholożkę (w dodatku po godzinach), Republika wyposażyła ją w bardziej jednoznaczne narzędzia diagnostyczne. Albowiem jeżeli dziecko musi się zastanawiać, czy na obrazku jest nóż, banan, bumerang, czy pośladki małpy to, albo to jest test Rorschacha, albo ryciny z 'Psychopatologii życia codziennego', albo - co najbardziej prawdopodobne - ilustrator był pijany.
[Irytuje mnie to lekceważenie pączkujących przyszłości narodów, ta spektakularna systemowa bezmyślność, ta globalna programowa nieelastyczność, ten opór przed dotrzymaniem kroku zmieniającym się epokom.]
Daleko nie szukając, poniższy tekst (litościwie pomińmy źródło) ma zachęcać pięciolatków na uchodźstwie do nauki polskiego.
‘Za zwierzem turem goniąc ... odbieżał.’
Komuś rozsądek też odbieżał.
[1] A prowadząca dodatkowo prowokuje zamieszki: 'Drodzy Pozostali Rodzice, Biskwit jest na pewno taki g e n i a l n y ksylofonicznie, jedynie dlatego, bo uczy się od starszej siostrzyczki!'
©kaczka
Gratulacje dla Dyni! Toż to formalność była. Pani psycholożka pewnie za jednym zamachem mogła Dynię przewodniczącą klasy mianować.
ReplyDeleteA propos niejednoznaczności rysunków na badanich - moje dziecię na U6 chyba (bilans dwulatka) na widok wiekowego żelaznego klucza wypaliło po chwili skupienia: widły [do gnoju - Mistgabel]. Pani z radości ogromnej machnęła ręką i przepuściła dziecię w trzeci rok życia ;-))
A książki - to jest, mniemam, ogólny fenomen polskiej literatury dziecięcej.
Musi się rymować, najlepiej coś w deseń: uboga-trwoga i przemycać wysokie treści patetyczno-patriotyczne. Na końcu, dla rozluźnienia atmosfery, jakiś morał, prosta prawda sformułowana językiem pradziadów typu: kochaj ojczyznę i giń za nią.
Dla tych, co o ojczyźnie jeszcze nie czają, stworzono zabawne opowieści o zwierzętach, typu (to autentyk!): "Dlaczego to cielę ogonem miele?".
W niemieckich odpowiednikach tematy: przyjaźń z ciemnoskórą dziewczynką, wyprawa intercity express z rodziną, pierwszy dzień w szkole i święta u dziadków. No nuuuuda totalna, brak moralizatorskiego rozmachu i akcja niebezpiecznie blisko rzeczywistości dziecka.
Kaczko, co czytasz dzieciom po polsku? W sensie krótkich historii z przyjemną fabułą, bez językowego zadęcia?
arbuz
O dydaktyczna funkcjo bloga!
DeletePora Biskwitowi organizowac termin bilansu. Przypomnialas mi :-)
Ale Biskwit niewiele powie. Biskwit jest dopiero przy literze B. B jak Binta, Biskwit, Butter, Bitte i Backpack :-)
Niemiecka literatura twardo stapa po ziemi, ale ma wade. Ilustracje! Ilez sie tu z Bebe nazgrzytalysmy zebami mierzac nasze specyficzne gusta z ilustratorska dysfantazja tutejszych rysownikow. Z tych specyficznym, solidnym niemieckim realizmem :-) (Ale zeby nie bylo. Bywaja perly!)
Co czytam? Biskwitowi Binte i Pomelo. A Dyni serie o Basi, albo Gapiszona, Kwapiszona, Gucia i Cezara.
A ja cos czuje, ze Biskwit wchodzi w slownictwo fachowe no i rzecz jasna systemowo-literowo podchodzi do sprawy :-)
DeleteTen realizm ilustracyjny w tych najslawniejszych klasykach Wimmelbücher (Serie: wiosna, lato, jesien i zima. Po polsku zwie sie to "Ulica czeresniowa") uwazam za cool ;-) i moje dziecie go docenia i pochlania.
Choc zwierzeta w wydawnictwie Ravensburger sa, fakt, baaardzo doslowne.
Dzieki za typy! Musze wezwac posilki z Polski :-)
arbuz
Ostatnio idąc na wybory przedszkolnym korytarzem- widziałam przypięte na tablicach 30 identycznych drzew wyprodukowanych przez 30 dzieci, 30 filuternych piesków z tak samo przekrzywioną główką. Zgroza. Złapałam sieę na tym, że niczym Aleksander z nieśmiertelnego dzieła Bergmana idę i międlę w uściech Bardzo Brzydkie Wyrazy.
ReplyDeleteTe działania podręcznikowe też podpadają pod dręczenie nieletnich.
Taka wystawka jest to niezrozumiała ambicja wszystkich znanych mi Derekcji. W tym roku delikatnie odwiodłam córkę od uczęszczania na zajęcia plastyczne.
DeleteMama plastyczka zabrania dziecku na plastykę.
Zabraniam jak nie wiem co.
No właśnie...czy ktoś może mi wyjaśnić, bez ironii i żartów, dlaczego we wszystkich chyba przedszkolach wszystkie prace jak jeden mąż na jedno kopyto? co to za koncept pedagogiczny, artystyczny?
Deletemnie od miesiąca dręczą jednakowe dynie, liski i inne dary jesieni produkowane w ilości sztuk 15 w żłobku (!) jak naszpanie są w stanie okiełznać artystyczne wizje połtoraroczniaków strach myśleć :(
Deletejedyne wytłumaczenie jakie przychodzi mi do głowy to takie, że naszpanie całe życie walczą z nieładem klocków, lalek, aonmniebije, aonasieposikała, że widok takiej zuniformizowanej armii na gazetce koi im nerwy
nie dodam już co mnie nerwy naszpań obchodzą, bo nieładnie takie rzeczy wypisywać ;)
Zzz
Sciany Szwabskich Kluseczek zdobi dwadziescia piec drzewek oklejonych bibulkowymi jabluszkami. Jabluszka musialy byc czerwone. Zielone, niebieskie i rozowe naszpanie kazaly odkleic.
DeleteMoze to jakis test psychologiczny?
O tak! Rozsądek odbieżał już dawno...niestety.
ReplyDeletekwk
Smutno, psiakrwia, smutno!
Delete"żona z dwojgiem bliźnich dzieci..." och!! toż to dla dzieci dwujęzycznych pole do interpretacji niesamowite!! ;-)
ReplyDeleteZacznę się rumienić, jak otworzę swoje "Czytam proste teksty..." ..takie jakieś nieliterackie, bezpośrdenie, no but taki...
Wstydz sie, ach wstydz! :-)
DeleteNajgorsze, ze takie teksty zaleca instytucja powolana konkretnie do towarzyszenia dzieciom, dla ktorych jezyk polski nie jest jezykiem podstawowym. Jak to swiadczy o znajomosci realiow?
No wlasnie.
Czytam z lamką wina w dłoni..."Mamo, nie pij, bo my nic nie rozumiemy.." Komuś daleko odbieżał...
ReplyDelete