[2 Oct 2015]
(...)
Na początku był koszyczek.
Tym razem wszystkie naszpanie już od poniedziałku pilnowały, abym ogarnęła, że na piątek Dynia musi z koszyczkiem.
Nie były jedynie zgodne, co do rozmiarów, budulca i wyposażenia.
Jedna, że owoce. Druga, że warzywa. Trzecia natomiast, że wszystkiego po trochu, a nadmiar kartofli zużyje się na zupę.
Koszyk miał być mały, ale duży. Z wikliny, ale z polietylenu. Z rączką, jak również bez.
Przesłuchiwana na tę okoliczność Dynia produkowała, i choć po wysłuchaniu specyfikacji naszpań trudno w to uwierzyć, jeszcze fantazyjniejsze zeznania!
Zniechęcona odłożyłam na nieokreślone #później nabycie idealnego koszyczka nie przewidziawszy, że obywatele je masowo wykupują zapewne z okazji obchodów Zjednoczenia Bundesrepubliki lub rozpoczęcia sezonu na trufle. Wobec tego, jedyne co mi wczoraj pozostało, to albo odkręcić koszyczek z Helou Kitty od roweru, albo kupić model z trwale doń przytwierdzoną realistyczną wiewiórką na bazie styropianu.
Wybrałam styrowiewiórkę.
Wiewiórki nie dało się koszyczkowi bezinwazyjnie amputować. Dynia zaniosła więc dziś do placówki w celu dożynkowego pobłogosławienia następujące plony: cebulę, ogórek, marchewkę, nadgryzioną rzodkiewkę ('Tu byłem Biskwit') i wiewiórkę.
(Mniemam, że Liebergott szczególnie wzruszył się wiewiórką.)
Dożynki, na które w samo południe zaproszono rodziców oraz okolicznych notabli, w tym właściciela supermarketu, powiązanego z instytucją pajęczą siecią sponsoringu, obfitowały w wydarzenia artystyczne.
‘Jedne z pierwszych w tym roku!', postraszyła Dyrekcja.
Tu zresztą intryga się komplikuje, dama, którą uważałam dotychczas za niezbyt rozgarniętą sekretarkę, okazała się być Wszechmogącą Dyrekcją.
(Na szczęście, nie zdążyłam jej obrazić swoim przypuszczeniem, ale doprawdy! Niewiele brakowało!)
Gdy analizowałam źródła tej prawie katastrofalnej pomyłki, zdałam sobie sprawę, że Wszechmogąca jest nadzwyczajnie podobna do pewnej pani z dziekanatu i prawdopodobnie to mnie zmyliło.
(Uderzające podobieństwo. Usta w linijkę, profilaktyczne, już po ‘dzieńdobrychciałabym’ odrzucanie wszystkich postulatów na wypadek, gdyby okazały się rewolucyjne, a do tego spowolniony metabolizm.)
Nic, natomiast, absolutnie nic, nie mogło mnie przygotować, na to, co miało miejsce podczas części artystycznej.
Przyzwyczajona do występów Małpiatek, podczas, których jedni rozłazili się po scenie, a inni w tym czasie koili lęki separacyjne, dłubali w nosach lub drapali się po zadkach, w placówce pod wezwaniem świętego Nepomucena zastałam północnokoreański dryl. Młodzież siedziała przyklejona do krzesełek, a gdy na dany znak powstała to wykonała przedstawienie baletowe do pieśni o plonach i poplonach. Banda trzydziestu pięciolatków, w tym moje dziecko, wykonywała synchroniczne figury taneczne łopocząc w powietrzu bibułkowymi wstążeczkami na kijkach.
Nie znajduję wytłumaczenia.
Może tresowano ich jak cyrkowe misie na rozżarzonej blasze?
Jeszcze się nie otrząsnęłam z szoku, jeszcze muzyka grała, jeszcze dziateczki emitowały unisono pieśń dziękczynną, a tu Wszechmogąca Dyrekcja rach ciach, pobłogosławiła płody rolne i leśne (w tym naszą wiewiórkę i czyjś słoik grzybków), a następnie zgarnęła wszystkich do sali obok, by sprzedać nam zupę za półtora ojro od talerza.
Zupę z kartofli.
Albowiem gdym odprowadzała Dynię, koszyczek i wiewiórkę rano do placówki, zastałam w Szwabskich Kluseczkach pryzmę surowego kartofla i usadzoną dookoła gromadę pięciolatków uzbrojonych w noże.
Obierali kartofle.
Na tę zupę.
(...)
Tymczasem, faktycznie, jak zauważyła w komentarzach Ela Wu. (żetem!) tu można za friko wypowiedzieć się w sprawie, czy blog kaczki jest literacki?
Ostrzeżenie: Zamieszczaniu tego zgłoszenia towarzyszyły zjawiska paranormalne, stąd i dwudziestoczterogodzinne opóźnienie w stosunku do czołówki peletonu oraz zgaga wywołana konsumpcją lodów Foch.
©kaczka
Na początku był koszyczek.
Tym razem wszystkie naszpanie już od poniedziałku pilnowały, abym ogarnęła, że na piątek Dynia musi z koszyczkiem.
Nie były jedynie zgodne, co do rozmiarów, budulca i wyposażenia.
Jedna, że owoce. Druga, że warzywa. Trzecia natomiast, że wszystkiego po trochu, a nadmiar kartofli zużyje się na zupę.
Koszyk miał być mały, ale duży. Z wikliny, ale z polietylenu. Z rączką, jak również bez.
Przesłuchiwana na tę okoliczność Dynia produkowała, i choć po wysłuchaniu specyfikacji naszpań trudno w to uwierzyć, jeszcze fantazyjniejsze zeznania!
Zniechęcona odłożyłam na nieokreślone #później nabycie idealnego koszyczka nie przewidziawszy, że obywatele je masowo wykupują zapewne z okazji obchodów Zjednoczenia Bundesrepubliki lub rozpoczęcia sezonu na trufle. Wobec tego, jedyne co mi wczoraj pozostało, to albo odkręcić koszyczek z Helou Kitty od roweru, albo kupić model z trwale doń przytwierdzoną realistyczną wiewiórką na bazie styropianu.
Wybrałam styrowiewiórkę.
Wiewiórki nie dało się koszyczkowi bezinwazyjnie amputować. Dynia zaniosła więc dziś do placówki w celu dożynkowego pobłogosławienia następujące plony: cebulę, ogórek, marchewkę, nadgryzioną rzodkiewkę ('Tu byłem Biskwit') i wiewiórkę.
(Mniemam, że Liebergott szczególnie wzruszył się wiewiórką.)
Dożynki, na które w samo południe zaproszono rodziców oraz okolicznych notabli, w tym właściciela supermarketu, powiązanego z instytucją pajęczą siecią sponsoringu, obfitowały w wydarzenia artystyczne.
‘Jedne z pierwszych w tym roku!', postraszyła Dyrekcja.
Tu zresztą intryga się komplikuje, dama, którą uważałam dotychczas za niezbyt rozgarniętą sekretarkę, okazała się być Wszechmogącą Dyrekcją.
(Na szczęście, nie zdążyłam jej obrazić swoim przypuszczeniem, ale doprawdy! Niewiele brakowało!)
Gdy analizowałam źródła tej prawie katastrofalnej pomyłki, zdałam sobie sprawę, że Wszechmogąca jest nadzwyczajnie podobna do pewnej pani z dziekanatu i prawdopodobnie to mnie zmyliło.
(Uderzające podobieństwo. Usta w linijkę, profilaktyczne, już po ‘dzieńdobrychciałabym’ odrzucanie wszystkich postulatów na wypadek, gdyby okazały się rewolucyjne, a do tego spowolniony metabolizm.)
Nic, natomiast, absolutnie nic, nie mogło mnie przygotować, na to, co miało miejsce podczas części artystycznej.
Przyzwyczajona do występów Małpiatek, podczas, których jedni rozłazili się po scenie, a inni w tym czasie koili lęki separacyjne, dłubali w nosach lub drapali się po zadkach, w placówce pod wezwaniem świętego Nepomucena zastałam północnokoreański dryl. Młodzież siedziała przyklejona do krzesełek, a gdy na dany znak powstała to wykonała przedstawienie baletowe do pieśni o plonach i poplonach. Banda trzydziestu pięciolatków, w tym moje dziecko, wykonywała synchroniczne figury taneczne łopocząc w powietrzu bibułkowymi wstążeczkami na kijkach.
Nie znajduję wytłumaczenia.
Może tresowano ich jak cyrkowe misie na rozżarzonej blasze?
Jeszcze się nie otrząsnęłam z szoku, jeszcze muzyka grała, jeszcze dziateczki emitowały unisono pieśń dziękczynną, a tu Wszechmogąca Dyrekcja rach ciach, pobłogosławiła płody rolne i leśne (w tym naszą wiewiórkę i czyjś słoik grzybków), a następnie zgarnęła wszystkich do sali obok, by sprzedać nam zupę za półtora ojro od talerza.
Zupę z kartofli.
Albowiem gdym odprowadzała Dynię, koszyczek i wiewiórkę rano do placówki, zastałam w Szwabskich Kluseczkach pryzmę surowego kartofla i usadzoną dookoła gromadę pięciolatków uzbrojonych w noże.
Obierali kartofle.
Na tę zupę.
(...)
Tymczasem, faktycznie, jak zauważyła w komentarzach Ela Wu. (żetem!) tu można za friko wypowiedzieć się w sprawie, czy blog kaczki jest literacki?
Ostrzeżenie: Zamieszczaniu tego zgłoszenia towarzyszyły zjawiska paranormalne, stąd i dwudziestoczterogodzinne opóźnienie w stosunku do czołówki peletonu oraz zgaga wywołana konsumpcją lodów Foch.
©kaczka
Zaglosowalam! Ciekawe czy jako pierwsza! :)
ReplyDeleteDruga będę:)
ReplyDeleteI chciałam dodać, że zazdroszczę noży w łapach młodzieży przedszkolnej. U Pastusia w piórniku też był scyzoryk i komu to przeszkadzało?
Jestem rozżalona. Jak to nie mogę zagłosować na więcej niż jeden literacki blog roku? Kiedy chciałam na dwa! Choćby za sprawą tego głosu - jeden miał zająć miejsce pierwsze, a drugi - drugie. A buuuuuuuuuu!
ReplyDeletePrawda? BUUUU, BUUUU i jeszcze raz BUUUUU- mam takie 3 czarne konie, świetnie pisane blogi, któym nagroda należy jak psu micha, mam nawet 3 konta pocztowe, ale ja kurdebele jestem jedna. Serce w rozterce-
Deletei
oddałam głos Kaczce.
Ja też miałam dylemat, zastanawiałam się czy zrobić meee czy kwa czy jeszcze coś. Zakwakałam, żeby przyspieszyć proces, który finalnie oferuje impreza.
DeleteJa juz tez! Zaglosowalam znaczy:-)
ReplyDeleteDorzucam głos od siebie do koszyczka... tfu! do konkursowej urny ÷) uwielbiam Twoje teksty i Córeczki rzecz jasna!
ReplyDeleteMam potworne zaległości w pisaniu, czytaniu i komentowaniu, ale głos na Kaczkę oddać musiałam! Poleciał i ani mi ręka na sekundę nie zadrżała, taka jestem pewna swego wyboru ;)
ReplyDeleteZagłosowane, zatwierdzone, poprawnie oddany głos. No.
ReplyDeleteObowiązek obywatelski uczynion. Chciałam jedynie zwrócić uwagę że głos oddawszy na On...Secret SERVIDE. Także ten.
ReplyDeleteJacie! Z nożami?! Wypuścili ich? Na ryzę ziemniaków?!
ReplyDeleteGdyby nie armagedon koszykowy i drobny detal odległości dwóch landów posłałabym Grudkę, posłała! Zobaczymy, jakie atrakcje zapewni nam Pan Przedszkolan. Wszak zakwalifikowano Grudkę do ochronki! Wiwat, fanfary!
Foch jak stąd do Karlsruhe i z powrotem.
Organizatorzy do optyka! Wszak nawet ślepy widzi, że kaczka jest na wskroś literacka! No!
Zagłosowałam. Na Kaczkę, oczywiście!
ReplyDeleteMachine poinformowała mnie, że i mój poprawnie zliczony został.
ReplyDeleteczy jak sobie załatwię papier o osobowości wielorakiej i rozdwojonej jaźni to mi kolejny głos uznajo?
ReplyDeleteb.
Z nozami! Niby nie sprezynowymi, ale z solidnym ostrzem ze stali nierdzewnej. Obierali te kartofle w chude, kanciaste slupki, ale zupe podano zmiksowana, wiec cokolwiek lub ktokolwiek tam wpadl pozostaje tajemnica kucharek.
ReplyDeleteDo rzeczy! Wzruszylam sie spolecznym poparciem.
[Mamo Ammara, niech to bedzie zatem glos honoris causa!
Bebe, ty grafiku! Wszedzie widzisz RYZY! Kartofle w ryzach. Trzymac, czy skladowac?
benia, nie wiem. Moze sie rowniez wydarzyc, ze wysadzi korki w serwerze, zgasnie swiatlo i wygra te Pardubicka jakis inny zwierz.
Anika, widzialam! Na Tryglawa! to pewnie te same sily nieczyste, ktore przetrzymaly mnie w blokach, podczas, gdy peleton wyrwal i wykonal z piec okrazen :-) Ech.
Nawet opis bloga zaginal gdzies w akcji, brzmial zdaje sie: Pamiętnik kaczki, kompulsywnej emigrantki i profesjonalnej malkontentki. Proza życia w literackiej obwolucie. Pudding z łyżką dziegciu.
Ech i wzdech! Cud Swiat Niemieckiego Zjednoczenia, ze to zgloszenie sie pojawilo oraz jak podejrzewam, ale nie mam dowodow, paluszki moich Kum, ktore nawygrazaly moderatorom! (Kumy! <3)]
Profesjonalna malkontentka? Z tej strony CIę nie znałam!
DeleteKaczka na prezydenta! :)
ReplyDeleteTwój blog jest przecudownie literacki. Czytam Cię na ogół po cichu, dziś zagłosowałam :)
ReplyDeleteJuż się cieszę na tę książkę! )))
ReplyDeleteUmarłam ze śmiechu. Skrywany chichot mnie prawie udusił, łzy pociekły bokiem. A jakże, że literacki! ;)
ReplyDeletePruski dryl?:)
ReplyDeletekwk
Bardzo mila masz placowke ! Moje dziecie , w wieku pieciu lat, zostalo przypadkowo wyslane do Southern Baptist Kindergarten...ale sie dzialo!! Recytowanie biblijnych wersow ( z opisem!), drzemki na krzeselku z glowa polozona na skrzyzowanych na stoliku rekach , zakaz zgromadzania sie rodzicow przed placowka... A, I jedynie sluszne pisanie kursywa, czyli pismem kaligraficznym.
ReplyDeleteO dziwo, jedynascie lat pozniej, dziecina nastolenia juz , niezle ten czas wspomina. Kaligraficzne Pismo do dzis preferuje (!?)
Oddalam glos! Powiedziano mi, ze " recznie" glos zostal dodany ( maly problem z internetowa komunikacja ale bardzo mila " Contact Us " obsluga!