(...)
Na liście słów priorytetowych [1] Biskwita jest jeszcze zaimek dzierżawczy.
'MAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAJN.'
(Bez szczegółowej obdukcji trudno ocenić, czyim ten zaimek jest pomiotem? Germańskim? Anglosaskim?)
Biskwit artykułuje go w taki przebiegły, szkatułkowy sposób, że mogłoby się zdawać, że się kryguje i stawia w wątpliwość swoje prawa własności. Ale przekaz podprogowy nie pozostawia złudzeń. Wszystko ze spisu inwentarza Wszechświata należy do Biskwita.
Szczególnie to, w co da się wbić paznokcie.
[1] To brzmi obiecująco, ale tak naprawdę to bardzo krótka lista i w sumie jedyna, bo co zrobić, skoro Biskwit zna sześć słów i wszystkie są priorytetowe.
(...)
Zaczynam chyba wreszcie wrastać w to miasto, które ktoś założył górze na szyję jak sznurek przypadkowo nanizanych korali. A potem, w chwili nagłego szaleństwa, próbował te korale zdjąć dołem przeciskając przez masyw(ną) talię.
(I nie sposób się powstrzymać, ... oraz przez... akhem... zadupie?)
Sznur pękł.
Korale się rozsypały.
Wpadły w fałdy góry.
Z czasem, jak w delirycznych snach niespełnionego architekta, wybujały z nich chałupy, zamki, kaplice, domy, garaże, anteny satelitarne, kurniki, ogrody z palmą, sady, winnice, kebapy, pizzerie i piwne ogródki.
Jedne były od początku stare, inne dostały zmarszczek od słońca, celulitu od bryzy i artretyzmu od rzecznej wilgoci. Potem zaczęły się łączyć, scalać, zlewać, i tak dookoła góry zrobiło się miasto ściśnięte gorsetem rzeki.
Przyzwyczaiłam się, że nie ma tu dróg na skróty. Między punktem A i B zwykle jest góra, którą trzeba okrążyć. Tramwaje nie wyminą się na torowiskach tak wąskich, że przez okna tramwaju można zrywać winogrona, albo sięgnąć po czyjąś maselniczkę. Zepsuty tramwaj w jednej dzielnicy, spiętrza tramwaje w innej.
Naczynia na siłę połączone.
Niby miasto, a rozpada się w rękach na okruchy rybackich wiosek, okolicznych miasteczek, żydowskiej dzielnicy, ewangelickich kosciołów, amerykańskich koszarów, rosyjskich wieżowców, chińskich sajgonek i wielojęzycznych cmentarzy, gdzie wkopują wszystkich jak leci.
Niejednorodna miejska tkanka z przerzutami.
Chromowane narośla nowoczesności między chałupami krytymi strzechą. Wysiedziane na glanz drewniane stopnie chylących się ku ziemi domów kontra cybernetyczne piloty do bram. Susz z uwięzionych na parapetach pelargonii obok fontann ciurkających w strzyżonych ogrodach zdobionych jurnymi amorkami.
Włóczymy się po tym mieście z Biskwitem.
(Bez szału. Nie smażymy cynaderek na metempsychozie, omijamy domy publiczne, nie sikamy po krzakach, nie zażywamy halucynacji. Joyce raczej by nas nie opisał. Strumień świadomości wysechł.)
W tle Dynia ćwiczy grę na trójkącie, wywija jakieś baletowe pasodoble, Haende hoch, czy inne żenesekła.
Zamiast siedzieć pod drzwiami i czekać, idziemy z Biskwitem w miasto. Brodzimy w ostatnich kałużach przedwieczornego światła, sięgamy po świeże kasztany, podnosimy suche liście.
Jesień.
Prześwietlona w migawkach ostrym, zimnym słonecznym blaskiem.
Jakaś senna kawiarnia w zaułku. Pączki, z których warto zlizać jedynie czekoladę.
Tors już w płaszczu, ale w piaskownicy wciąż bose stopy.
Huśtawka.
Biskwit, parafrazując klasyka ‘chce tam, daleko, daleko, da da’, a konkretnie to Biskwit chce wyżej.
Na orbitę okołoziemską.
Do słońca chyba, bo wraża słońcu paluch w oko (prawie), rechocze i mówi ‘oncek’.
Faktycznie, gdy tak się przyjrzeć, podobieństwo do oblizanego z czekolady pączka uderzające!
Biada planecie, którą oświetla wielki, kuszący złocisty oncek!
Będzie siedzieć po ciemku, gdy jej zeżrą światło kosmici.
©kaczka
Na liście słów priorytetowych [1] Biskwita jest jeszcze zaimek dzierżawczy.
'MAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAJN.'
(Bez szczegółowej obdukcji trudno ocenić, czyim ten zaimek jest pomiotem? Germańskim? Anglosaskim?)
Biskwit artykułuje go w taki przebiegły, szkatułkowy sposób, że mogłoby się zdawać, że się kryguje i stawia w wątpliwość swoje prawa własności. Ale przekaz podprogowy nie pozostawia złudzeń. Wszystko ze spisu inwentarza Wszechświata należy do Biskwita.
Szczególnie to, w co da się wbić paznokcie.
[1] To brzmi obiecująco, ale tak naprawdę to bardzo krótka lista i w sumie jedyna, bo co zrobić, skoro Biskwit zna sześć słów i wszystkie są priorytetowe.
(...)
Zaczynam chyba wreszcie wrastać w to miasto, które ktoś założył górze na szyję jak sznurek przypadkowo nanizanych korali. A potem, w chwili nagłego szaleństwa, próbował te korale zdjąć dołem przeciskając przez masyw(ną) talię.
(I nie sposób się powstrzymać, ... oraz przez... akhem... zadupie?)
Sznur pękł.
Korale się rozsypały.
Wpadły w fałdy góry.
Z czasem, jak w delirycznych snach niespełnionego architekta, wybujały z nich chałupy, zamki, kaplice, domy, garaże, anteny satelitarne, kurniki, ogrody z palmą, sady, winnice, kebapy, pizzerie i piwne ogródki.
Jedne były od początku stare, inne dostały zmarszczek od słońca, celulitu od bryzy i artretyzmu od rzecznej wilgoci. Potem zaczęły się łączyć, scalać, zlewać, i tak dookoła góry zrobiło się miasto ściśnięte gorsetem rzeki.
Przyzwyczaiłam się, że nie ma tu dróg na skróty. Między punktem A i B zwykle jest góra, którą trzeba okrążyć. Tramwaje nie wyminą się na torowiskach tak wąskich, że przez okna tramwaju można zrywać winogrona, albo sięgnąć po czyjąś maselniczkę. Zepsuty tramwaj w jednej dzielnicy, spiętrza tramwaje w innej.
Naczynia na siłę połączone.
Niby miasto, a rozpada się w rękach na okruchy rybackich wiosek, okolicznych miasteczek, żydowskiej dzielnicy, ewangelickich kosciołów, amerykańskich koszarów, rosyjskich wieżowców, chińskich sajgonek i wielojęzycznych cmentarzy, gdzie wkopują wszystkich jak leci.
Niejednorodna miejska tkanka z przerzutami.
Chromowane narośla nowoczesności między chałupami krytymi strzechą. Wysiedziane na glanz drewniane stopnie chylących się ku ziemi domów kontra cybernetyczne piloty do bram. Susz z uwięzionych na parapetach pelargonii obok fontann ciurkających w strzyżonych ogrodach zdobionych jurnymi amorkami.
Włóczymy się po tym mieście z Biskwitem.
(Bez szału. Nie smażymy cynaderek na metempsychozie, omijamy domy publiczne, nie sikamy po krzakach, nie zażywamy halucynacji. Joyce raczej by nas nie opisał. Strumień świadomości wysechł.)
W tle Dynia ćwiczy grę na trójkącie, wywija jakieś baletowe pasodoble, Haende hoch, czy inne żenesekła.
Zamiast siedzieć pod drzwiami i czekać, idziemy z Biskwitem w miasto. Brodzimy w ostatnich kałużach przedwieczornego światła, sięgamy po świeże kasztany, podnosimy suche liście.
Jesień.
Prześwietlona w migawkach ostrym, zimnym słonecznym blaskiem.
Jakaś senna kawiarnia w zaułku. Pączki, z których warto zlizać jedynie czekoladę.
Tors już w płaszczu, ale w piaskownicy wciąż bose stopy.
Huśtawka.
Biskwit, parafrazując klasyka ‘chce tam, daleko, daleko, da da’, a konkretnie to Biskwit chce wyżej.
Na orbitę okołoziemską.
Do słońca chyba, bo wraża słońcu paluch w oko (prawie), rechocze i mówi ‘oncek’.
Faktycznie, gdy tak się przyjrzeć, podobieństwo do oblizanego z czekolady pączka uderzające!
Biada planecie, którą oświetla wielki, kuszący złocisty oncek!
Będzie siedzieć po ciemku, gdy jej zeżrą światło kosmici.
©kaczka
Cudnie Kaczko lepisz slowa. Czytac cie to przyjemnosc.
ReplyDeletePączkujące światło niechby na nas spadło:)
ReplyDeletePyszna migawka Kaczko!
Cudny opis miasta. Dychotomiczny! ;)
ReplyDeleteLiteracki blog roku, no nie?
ReplyDeleteboziu jaki piekny opis! Z powazaniem Holenderska :)
ReplyDeleteU nas to słowo brzmi "MAAAAJE". Hm, hmm.
ReplyDeleteA słowem dnia dziś było "ciastko", więc do oncka blisko :).
Do zaglosowania na Blog Literacki zamierzam skorzystac z kont rodziny, znajomych, sasiadow.
ReplyDeleteDziekuje Kaczko za regularne posty, czlowiek nie musi sobie glowy ksiazka zawracac.
Kaczka ma dziecko , do kórego należy cały świat, a Wy o blogu roku, no co za ludzie...
ReplyDeletePrzepraszam, wyglupilam sie.
DeleteNiech jej oncek pomyslnosci nigdy nieeeeee zagaaaaasnie!!!
ReplyDelete(Bo jak tak po ciemki pisac by Kaczka miala)
Piękne...
ReplyDeleteGrudka zaś w fazie "I'm the centre of the universe, especially YOUR Universe"
ReplyDeleteBards mi się podoba jesienny opis miasta...Bardzo...
ReplyDeleteJa mówiłam na widok księżyca w pełni/nowiu (nie rozróżniam o zgrozo) - no takiego okrąglutkiego - pącek :) Ale ja wszędzie widziałam pącki. Sama jak pącek. I mój młodszy od dawna zwany już Pączkiem:) Paączki wszystkich krajów łączmy się!
ReplyDeletePozdrawiam ujawniona spod Kanionka :))
Kachna
This comment has been removed by the author.
DeleteW pełni jak pącek. W nowiu go nie ma, bo stary się skończył, a NOWy się dopiero zaczyna. I już będziesz rozróżniała :D
DeleteKaczko nie jestem w stanie wyrazić mej miłości do twojego pisania i opisywania.
Nie mówiąc już o tym, że Dynia i Biskwit są dla mnie jedynymi argumentami za posiadaniem własnego małego hobbita (swoją drogą genetyka mówi, że też wyszedłby blond)
Pełnia jak pącek - dzięki - tak to na pewno zakoduję:)
DeletePerełeczka śliczna,do schowania na mroki zimy,na później.
ReplyDeletenie wiem co na to Joyce, ale ... zapachniało Proustem "W stronę Swanna" :)
ReplyDeleteb.
<3 (zachwyt)
ReplyDeleteMoja kaczka spadła z ławki, jak jej to przeczytałam, a kozy od razu chcą fontanny, bo ze stawu pić to takie mało światowe (dobrze, że jurnego amorka już mamy). Nie będę im więcej czytać Kaczki. Za to mogę szczerze powiedzieć jedno: jeśli Kaczka wygra ten konkurs, to ja się ucieszę, bo - poza tak oczywistą oczywistością, że się należy jak Biskwitowi pączek - przegrać z mistrzem to nie obciach. A teraz idę zapytać małżonka, czy umie zrobić fontannę tryskającą owsem, bo z wodą to u mnie różnie, a przecież Bożena mi teraz żyć nie da.
ReplyDeleteCudowne!
ReplyDeleteO rety! Dzieki! Moze to od rozbujania mozgu na hustawce? Bujalam sie obok, blednik mi sie rozjezdzal, mozg chlupotal, wytworzyly sie jakies nowe polaczenia? (Biskwit nie lubu hustac sie samotnie, rozpoznaje tez, gdy ofiara na sasiedniej hustawce nie przyklada sie do bujania.)
ReplyDeleteTyle dobrego slowa dla kaczki!
Dmuchnelo mi w piora!
Ankiris, ja cie prosze, przemysl to! Od szostej trzydziesci Biskwit gra na elektrycznej gitarze! Odebralabym, ale wtedy zacznie krzyczec jeszcze glosniej. Tak, czy inaczej, zawsze bol glowy.
Kachna, jakie fajowe towarzystwo wylazi z szafy od Kanionka. Gdybym wiedziala to wabilabym onckami wczesniej! Ale NIKT MNIE NIE ZAPROSIL? (Pandemonia slyszy?)
Ela, dzieki za zwrocenie uwagi na potencjalne profity! Faktycznie, winnam sobie i ja cos uszczknac po znajomosci z tego uniwerseum!
Alex, te konta sasiadow to po dobroci, tak? czy zastosujesz przymus i czy zostane oskarzona o wspoludzial? :-)
Bebe, ... sugerujesz, ze to jest zupelnie nowa faza, tak? Ze sie Grudce tak nagle zrobilo, a do tej pory wasz uniwers byl wolny i niepodlegly? (buchachachachacha!)
Kanionek, wy sie tu nie chowajcie za kozami. Onckow w literaturze jest z gorka. Brakuje relacji o symbiotycznym, pelnym zen i wewnetrznego spokoju wspolzyciu z Matka Ziemia. To jest zadanie dla Kanionka! Kanionek ma juz w rekach gotowa powiesc. Fragmenty psujace opis sielanki zastapi sie zdjeciami koz i gotowe. Do tego w bonusie, instruktaz jak zbudowac dystrybutor owsa w ksztalcie fontanny z amorkiem (Dla Kanionkowego malzonka gora dwa wieczory i to z materialow zebranych w obejsciu.) Nadto, Kanionczy elektorat jest jak przyczajony tygrys. Mysle, ze juz dawno zwerbowali sasiadow :-)
I po raz pincetny, dziekuje, dodalo mi skrzydel!
O co to nie! Daleka jestem od sugerowania czegokolwiek komukolwiek Zwłaszcza sobie. Ale:
DeletePotomki na samym początku są UNIVERSE i Ja, Ty, Sąsiad zza płotem i ta gumowa żyrafka do niego należą. Potem przechodzą płynnie dość, do fazy "I'm the centre of universe" i tu znajduje się Grudka. Obawiam się, że pobędzie w tej fazie co najmniej do 18tki.
Hi hi hi!
ReplyDeleteTak, tak Kaczko.
To jest Kanionkowa Moc Kozy!
Ściski.
Skrzydła już masz!
ReplyDeleteGdzie jest to miasto jak ze snu? chciałoby się zakrzyknąć! Gdzie, bo jadę smakować je wszystkimi zmysłami, wsiąknąć w to czarodziejstwo całą sobą.
ReplyDeleteGdzie jest, to małe piwo. Ale JAK to jest napisane, czapki z głów. Miejska agencja PR oraz dział łowienia turystów winne Ci, Kaczko, wielkie tantiemy.
Powiem Ci, Kaczko, tak:
ReplyDeleteNadrabiam właśnie skutki miesięcznej nieobecności, spowodowanej różnymi zawirowaniami. Doszłam do tego opisu... i natychmiast pomknęłam zapytać wujka Gugla, gdzie się na ten literacki blog roku głosuje. Absolutny majstersztyk!