1585-1587

[15-17 Jun 2013]

(...)
Cytując poetę Ildefonsa:
Dajcie mi pić.
Życie to kalambur, a kalambur to nonsens o podwójnym znaczeniu.
Wobec tego poproszę o podwójną whiskey.


Los może i nie rozsyła biuletynu swych zrządzeń, ale uczciwie rzecz biorąc, czasem jednak daje znaki.
I, nawet nie można się przyczepić, bardzo wyraźne znaki.
Pierwszy znak miał miejsce w czwartek, gdy Dynia z własnej woli oddaliła się w piernaty bez kolacji.
Zignorowałam.
Drugi znak miał miejsce, gdy w piątek rano od matki Rubenita i Eduarda otrzymałam pierwszą lakoniczną wiadomość tekstową ‘obaj rzygają, nie wiem, jak wyczyścić samochód’, za którą nadeszła druga ‘chyba łatwiej bedzie kupić nowy’.
Zignorowałam.
Trzeci znak miał miejsce w sobotę, gdy Dynia wyrzygała wprost na moje kapcie. Sądząc po objętości wszystkie posiłki i przekąski skonsumowane od piątku. Ubiegłego roku.
(Niech się tedy ujawni ten, kto twierdzi, że żołądek dziecka odpowiada rozmiarem dziecięcej pięści.)
Zignorowałam.
Czwartego znaku nie było. Był za to jednorazowy, dość spektakularny, prywatny armagedon.
W niedzielę, na środku popularnego pubu, w kolejce po pieczyste, chlustem marki ‘Czarownice z Eastwick’ we mnie, od włosów przez okulary po buty.
(Chrzanić dobre rady superniani, by zniżać się w dyskusji do poziomu metra. Gdybym tkwiła na wysokości metr siedemdziesiąt pięć, trafiłoby wyłącznie w buty.)
Uniosłam pospiesznie dziecinę ku toalecie, choć w sumie prościej byłoby wszystko łącznie z pubem spalić (również siebie ze wstydu), a tymczasem sprawczyni darła się pod nieboskłon: ‘I WANT FINISH MY DINNER! DINNEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEER
Wyszłyśmy tylnym wyjściem (na szczęście było tylne wyjście), Dynia świeżutka, wykąpana w zlewie, w nowym zestawie ubrań, głodna i wściekła.
Ja bez nowego zestawu ubrań.
Wracaliśmy do domu, w samochodzie otwarte okna, Norweski zielony, Dynia blada i wkurzona, ja w szoku pourazowym.
Na sugestię by zaspokoić głód sucharami, Dynia ochoczo przystała, a następnie wrąbała pół paczki.
Cały czas jest sobą.
Choć raczej mocno rozżaloną na bieżące menu.

Poczwórną whiskey, poproszę.

©kaczka
30 comments on "1585-1587"
  1. Mój Boże, cóż za stresy.
    Lepiej już? Po tej whiskey na pewno ;))

    ReplyDelete
    Replies
    1. Mysle, ze najprosciej i najskuteczniej bedzie gulnac sobie z gwinta :-)

      Delete
  2. Chrzanić dobre rady superniani, by zniżać się w dyskusji do poziomu metra. Gdybym tkwiła na wysokości metr siedemdziesiąt pięć, trafiłoby wyłącznie w buty.

    luv ya! :D

    ReplyDelete
    Replies
    1. Nie jest zle. Nawet pokryta womitem budze milosne uczucia :-)))

      Delete
  3. W sumie to zaczęłam się cieszyć z gluta, pozbawionego innych atrakcji. Zwłaszcza że nie dotyczy progenitury :)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Ciesz sie z gluta. Tu wirus sie rozprzestrzenia jak pozar australijskiego lasu. Siedze i czekam.
      :)

      Delete
  4. co za przeżycia, od razu mi się przypomniało gdy chłopcy byli malutcy i nie raz trafiły mi się siuśki, lub też inne gorsze przyjemności

    ReplyDelete
    Replies
    1. Dodaj, dwoch naraz! i od razu mi lepiej.
      Tak, slyszalam legendy, ze chlopcy miotaja siuskami i nie ma sil, by wyjsc z tego na sucho :-)

      Delete
  5. No! znamy to! znamy! przerabiamy przy każdej podróży a nawet częściej...

    wczoraj bawimy się w samochód - ja prowadzę leżak ogrodowy, Po siedzi za mną, kołyszę się udając, że przemierzamy właśnie kolejne km na co Po w końcu: BĘDĘ RZYGAĆ!

    musiałam ją wysadzić.

    (takie to wiernie odzwierciedlające rzeczywistość zabawy mamy)

    PS. ale przynajmniej Ci raźniej w razie czego nie? :D

    ReplyDelete
    Replies
    1. Ojej! jesli nawet wyimaginowane podroze tak sie koncza to nie zazdroszcze :-( I co robicie w takiej sytuacji, siedemset par ubran na zmiane, podroze noca, czy farmakologia wyprodukowala jakis sprytny aviomarin dla maluchow?
      Ilosc womitu, ktora przyjelam na klate w ubieglym tygodniu pokrywa moje cale zyciowe zapotrzebowanie! :-)

      Delete
  6. Oj, tak... i nam się przytrafiło. Szczęśliwie na środku łazienki własnej więc publiczność mniejsza. Ale tak prywatnie? To chyba nie w stylu Dyni...

    ReplyDelete
    Replies
    1. Najwyrazniej Dynia uznala, ze po udanym debiucie w domu, pora wyruszyc na tournee objazdowe :-)

      Delete
  7. Kocham Cie Kaczko! Nie za to co, ale jak piszesz. Wielka jestes i poklonow godna, nawet z rzygiem we wlosiu

    ReplyDelete
    Replies
    1. Rzucilabym sie w ramiona, ale ciagle mam wrazenie, ze ten womit jest wszedzie, wiec oszczedze :-)))

      Delete
  8. u, ja tylko raz oberwałam rzygiem panoramicznym i na razie podziękuję :D przysłać suchary czy jeszcze masz? ;)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Trafilas w samo sedno. Wykupilismy wszystkie we wsi. Suchary to produkt na Wyspie rzadki. Wystepuja jako toast francais lub melba toast. Maja te przewage nad polskim sucharem, ze sa cieniutkie jak mgielka i chyba troche slodsze. To nieco tlumaczy zernosc Dyni, acz nie do konca :-)))

      Delete
  9. - w domowych pieleszach, ale za to na świeżo pomalowaną ścianę salonu od 1,7m w dół
    - znowu w domu, panoramicznie na całą kuchnię z półobrotu
    - centralnie na całą postać mojej ukochanej niani - po butelce oranżady takiej zamykanej pstryczkiem (jak to się nazywa?) - to już moja opowieść;-)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Wygraliscie. :-))))
      Choc zgodzisz sie, ze odejme kilka punktow za brak spolecznego zasiegu.

      Delete
  10. Poczwórna whisky, dla Kaczki, RAZ !
    Albo DWA! Coby się przed wirusem uchowała :-)

    A z "obrzyganych ', to mam trzy spektakularne historie :
    1. Na schodach wejśćiowych do szkoły - gdy całe osiem klas czekało na wejście po porannej zbiórce..
    2. Na środku Kościoła ( ministrantowi się dostało:( )
    3. We własnym łóżku, w środku nocy, na ukochanego Mimi, przytulankę bez której spać nie można...

    Największy dramat był pod nr 3 !

    ReplyDelete
    Replies
    1. Whiskey czy Whisky ?
      Dokształciłam się...W smaku się nie różnią :-)

      Delete
    2. I ja napisalabym whisky, ale cytowalam wprost za Ildefonsem z otwartej ksiegi, wiec nie chcialam poprawiac wieszcza :-)
      Historie spychaja Hermi na miejsce drugie na podium.
      Nam sie kiedys udalo rzygnac na Dzordza. Do dzis widze jego smutny ryj obracajacy sie w pralce :-)))

      Delete
  11. wstyd mi się podpisać (siostra w cierpieniu, anionka)June 19, 2013 at 9:33 AM

    ...potwierdzam zbawienne (od wirusa) działanie etanolu, aczkolwiek na dzieciach nie próbowałam, rzecz jasna....
    ***
    żenada roku: poszłam z zainfekowanym dzieckiem do pediatry, po drodze zostałam obrzygana, przebrałam się, nie starczyło na długo, do gabinetu weszłam już znów trafiona, nie do końca wytarta, a w chwili, kiedy otwierałam usta, by opisać ogrom cierpienia dziecka, podstępny wirus dopadł mnie - bryzg pod stopy lekarza, po czym się spektakularnie osunęłam byłam omdlona, we własny womit.... a na dziecko przez dzień cały nie spadła ani kropelka, ani jeden 'odłamkowy', nawet przy swej produkcji...

    ReplyDelete
    Replies
    1. Dzieci podnosza sie same z takiego tam posledniego wirusa :-)
      Zdaje sie, ze ta historia spychasz innych z podium. Pamietam podobna sytuacje ze swojego CV, ale po pierwsze nie mialam naonczas zadnego dziecka, po drugie mdlejac ostatkiem sil wcelowalam w nieowomitowane miejsce. I o dziwo, nie byla to nawet studencka impreza, a efekt zjedzenia koszyka brudnych truskawek :-)

      Delete
  12. Kaczko, mam nadzieję, ze dezynfekcja pomogła i to zośliwe paskudztwo ominęło Ciebie i Norweskiego. Biedna Dynia, najważniejsze, że nie traci ducha :-)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Nawet nie musialam sie dezynfekowac, przechodze przez ciemna doline kataru siennego. w zyciu jeszcze mna tak nie szarpalo. Moj organizm nie ma czasu, by sie rozdrabniac na wirusy i pochodne :-)

      Delete
  13. Z dialogów z moim synem (gdy miał 4 lata):
    - Jasiu, a czy ty znasz jakieś słowo na Ż?
    - Rzygi. (odpowiedź pada błyskawicznie).

    ReplyDelete