[311]

[10 Nov 2016]

(...)
Portret Dyni (Biskwit, 2016)
(...)
W obu moich dziateczkach można czytać jak w otwartej książce.  Może z tym wyjątkiem, że w wypadku Biskwita jest to książka telefoniczna Pekinu, przetłumaczona na islandzki przez studenta pierwszego roku italianistyki.
Wrzuciłam ostatnio na fejsa dwadzieścia sekund filmu dokumentującego triumfalny przejazd Biskwita przez lodowisko.
Świat oszalał z zachwytu. Pisząc  'świat' mam oczywiście na myśli Hauptcioteczkę, która bardzo entuzjastycznie podchodzi do wszelkich osiągnięć swych wnucząt i prawdopodobnie wysłała już te dwadzieścia sekund do Katariny Witt z dopiskiem 'cha cha na na na na na na!'
Na filmie Biskwit sunie przez taflę jedną ręką trzymając się nizebyt kurczowo matki, drugą machając do wiwatujących tłumów. Do nóg ma przytroczone łyżwy o jednej płozie, a dyskotekowa kula emanuje nad nim nieziemskim blaskiem prosperity.
A poza kadrem wyglądało to tak.
Poprzedniego dnia Biskwit obstawał, że uśnie w łyżwach. Nie mogłam do tego dopuścić, bo kombinacja świeżo naostrzonych płóz i rozbuchanego ekosystemu zwierząt, który zaanektował Biskwicie łóżko, skończyć się mogła wyłącznie krwawą masakrą. Poderżnięte pluszowe gardła, wątpia z waty fruwające w powietrzu, smutne poliestrowe zwłoki krojone w plastry. Jestem zbyt wrażliwa, żeby na to patrzeć!
(W odwecie za tę odmowę Biskwit namalował na swojej ścianie mural. Najtłustszą, zieloną, woskową kredką.)
Następnego dnia od świtu Biskwit stał pod drzwiami w pełnym hokejowym ekwipunku. Łyżwy, kask, wodoodporne gatki, jednorożec.
Biskwit jako pierwszy zjadł obiad i siedząc przy stole w łyżwach i kasku nienawidził nas za to, że celowo i irytująco przedłużamy, żując każdy kęs z osobna. Generalnie, żuliśmy i żuliśmy zamiast wsypać sobie ten obiad bezpośrednio do żołądka!
Trzydzieści kilometrów przez pola pokonaliśmy wchodząc w nadświetlną.
Biskwit z tylnej kanapy samochodu komentował żenującą prędkość osiemdziesięciu na godzinę, a gdy wreszcie dopadł hali lodowiska nie chciał czekać na zakup biletów, próbując wedrzeć się do środka przez kołowrotek bramki, w który nieomal się wkręcił.
Ledwieśmy zdążyli wdziać własne łyżwy i  trzęsącymi się ze stresu rękami powiązać supły ze sznurówek.
Biskwit przestępował z łyżwy na łyżwę,  wymownie pokazywał na zegarek i tsykał tsyk tsyk ubolewając nad naszą zdegenerowaną motoryką.
Wreszcie udało się!
Łyżwy przytroczone! Biskwit biegnie, rozpycha się wśród amatorów oblegających dziurę wejściową w bandzie, robi się z tego efekt ludzkiego domina. Biskwit wpada na lód, chwyta moją rękę, wykonuje cztery kroki i...
...
...
...
hamuje gwałtownie, mówiąc, że jest głodny.
Po czym kieruje się do dziury w bandzie, prosto na azymut torby z przekąskami, w biegu porzuconej na trybunach.
(Wdech, wydech, wdech)
- Biskwicie – mówię. – Może choć jedno kółeczko? Błagam.
Biskwitowi drga broda, wibrują nozdrza, po policzku spływa ogromna łza.
Hej hoooo hej hoooo! - krzeszę entzujazm. Jedno kółeczko, hop siup! - ciągnę cherubina za rękę. No Biskwicie, przecież te łyżwy to beczka śmiechu, Biskwicie, ty jadłeś obiad przed chwilą! Biskwiiiiiiiicie!... 
A Biskwit w ryk!
Ciągnę wyjca ku dziurze w bandzie. Naród patrzy na mnie ze wzgardą. Oto matka, która wymusza na dziecku treningi ponad siły i doprowadza je do załamania nerwowego.
Zapłakany Biskwit schodzi z lodu, wdrapuje się na trybuny, znajduje ciasteczko, zjada je, schodzi z trybun wchodzi na lód, ja za nim.
Robimy cztery kroki.
Biskwit odwraca się, biegnie ku wyjściu, schodzi z lodu, wdrapuje się na trybuny, znajduje następne ciasteczko, zjada je, schodzi z trybun, wchodzi na lód, ja za nim.
Robimy cztery kroki.
Biskwit odwraca się, biegnie ku wyjściu, schodzi z lodu, wdrapuje się na trybuny, znajduje banana, zjada banana, schodzi z trybun, wchodzi na lód, ja za nim.
Robimy cztery kroki.
Biskwit odwraca się, biegnie ku wyjściu, schodzi z lodu, wdrapuje się na trybuny, znajduje kolejnego banana, zjada banana, schodzi z trybun, wchodzi na lód, ja za nim.
Robimy cztery kroki.
Biskwit odwraca się, biegnie ku wyjściu, schodzi z lodu, wdrapuje się na trybuny, znajduje czekoladę, zjada czekoladę, schodzi z trybun, wchodzi na lód, ja za nim.
Robimy cztery kroki.
Biskwit odwraca się, biegnie ku wyjściu, schodzi z lodu, wdrapuje się na trybuny, znajduje biobaton wyklepany z fistaszków i daktyli, nadgryza z odrazą, porzuca, schodzi z trybun, wchodzi na lód, ja za nim.
Robimy siedem kroków. (S I E D E M! Wow!)
Biskwit odwraca się, biegnie ku wyjściu, schodzi z lodu, wdrapuje się na trybuny, zjada resztę nadgryzionego batona, zabiera jednorożca, schodzi z trybun, wchodzi na lód, ja za nim.
Norweski przynosi krzesełko.
Biskwit czule układa na krzesełku jednorożca, pcha go przez dwadzieścia sekund, następnie wciska mi jednorożca w rękę, a sam zajmuje jego miejsce.
Robimy pół okrążenia.
Biskwit zrywa się z krzesełka i trawersuje na azymut torby na trybunach. Ja za nim, w jednej ręce jednorożec, w drugiej krzesełko.
Biskwit dopada torby i zjada trzy mleczne kanapki i daje znaki, że teraz mogę nieść za nim na lód i jednorożca i krzesełko.
Odmawiam.
Biskwit zaczyna krzyczeć i tupać nóżką uzbrojoną w łyżwę.
Nadal odmawiam.
Biskwit wymachuje rękami z takim animuszem jakby był potomkiem jakichś sródziemnomorskich protoplastów.
Kontynuuję protest.
Biskwit obraca się na pięcie. Furia niesie go prosto na lód, próbuje trzasnąć za sobą drzwiczkami w bandzie.
Idzie.
Patrzymy zafascynowani, jak daleko dojdzie.
Idzie.
Nawet się nie odwróci.
Aaaaaaaaaaaaa...
Jaki niefart!  Akurat ogłaszają przerwę na wypolerowanie lodu, inaczej Biskwit byłby już prawdopodobnie w Kanadzie.

W obliczu takich wydarzeń, fakt, że mamy zarejestrowane dwadzieścia sekund freestyle'owego ślizgu Biskwita, który nie wyje, nikogo nie lży, niczego nie je, nie ciska jednorożcem, a nawet  jakby się uśmiecha, jest  cudem.

(A potem Dynia odkryła, że Biskwit zjadł wszystko, co było do zjedzenia, zostawiwszy wyłącznie jeden biobaton z daktyli i nastąpił powszedni koniec świata.)

(...)

 
©kaczka
22 comments on "[311]"
  1. Zastanawiam się, czy nie mamy tej samej córki. Blond na głowie się zgadza,wiek się zgadza,zdolność do czynienia mini apokalipsy również. Moja natomiast zaczęła się ostatnio brzydzić rzeczami po starszej siostrze. Do tego stopnia, imaginuj sobie, droga Kaczko, że ma odruch wymiotny na widok mojego brzucha. Bo starsza była tam pierwsza. Relanium do herbaty, melisa nie działa.

    ReplyDelete
    Replies
    1. A u nas ten rozkoszny etap: musze miec to, co ona. Niewazne, ze jest na mnie za male, za duze lub tego nie jadam. Mam miec i to w identycznej kopii :-)

      #nicniedziala czasem szantaz :-)

      Delete
  2. Tylko po co Kaczka z Biskwitem?!
    Oraz zdaje się frustracja ma na Twoje Potomki wpływ nader korzystny!
    Jedzcie więcej czekolady ;)

    ReplyDelete
    Replies
    1. A z tym jedzeniem.... mogłyby się z Grudką zgrać, gdyby torba z przekąskami była wielkości tira ;)

      Delete
    2. No jak to po co? Biskwit jak pies ogrodnika, sam nie jezdzi, ale drugiemu nie da. Ja na ten lod w nadziei, ze zrobie choc jedna runde :-)
      A Biskwit uwaza, ze tylko trzymanie matki za reke jest gwarantem bezpieczenstwa i komfortu jazdy. Wyjscie na lod w kierunku Kanady to jak na kreskowce, gdy bohater wychodzi przez okno na dwudziestym pietrze i idzie, dopoty dopoki sie nie zorientuje, ze brak mu pod stopami chodnika :-)

      Delete
  3. Gdyby torba z przekąskami byla wielkości tira to świat nie zaznałby nigdy apokalipsy :) Twój Biskwit jest rok starszy od mojej Kasi ale spokojnie mogą sobie piątkę przybić, nie wiem czy to magia blond wlosów? W każdym razie gratulacje dla Biskwita, a Tobie należy się butela Malibu na okolicznść opicia sukcesu córki (i zapicia nerwu :) Ja w niedzielę jadę do parku trampolin coby dzieciarnia trochę energii zgubiła, a ja przy okazji mogę sobie bezkarnie poskakać i znowu zedrzeć tyłek ale co tam :)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Park trampolin? Wybierz tresure lwow!

      Mysle, ze gdyby przetopic lod z calego lodowiska to bylaby wlasnie ta objetosc malibu, ktora dobrze by na mnie wplynela :-)))

      Nie wiem, martwic sie, czy cieszyc, ze tych dzieci Apokalipsy jest wiecej? :-)

      Delete
  4. ufff.... Jesus ale mnie zmeczyly te schody!!! Dobrze, ze juz siedze na krzeselku.

    Z jednej strony to dobrze, ze Biskwit zjadl wszystko przed przerwa na polerowanie - o przerwie przynajmniej nie bylo juz po co wspinac sie na trybuny, prawda? Prawda?!!

    ReplyDelete
    Replies
    1. Wydawaloby sie. Ale za trybunami sa szklane drzwi, za ktorymi smaza sie frytki i wursty #niemaratunku

      Delete
  5. Kaczko, i Ty za Biskwitem na ten lód i na trybuny i z trybun i na lód i za każdym razem? Ja to bym chyba sama, już po pierwszej rundzie, próbowała zatrzasnąć drzwiczki w bandzie. Klęczę prze Twoją Jaśniewytrzymałością, o Kopalnio Cierpliwości!

    ReplyDelete
    Replies
    1. Wylacznie dlatego, ze tak bardzo chcialam sie rozpedzic na tych lyzwach Kovarzikowej! I wykonac jakiegos popiatnego salchoffa :-)

      Delete
  6. Siedzę zadyszana obok jednorożca na niebieskim krzesełku i ściskam nerwowo kolanka. Jakby co, zachowaj tę relację na jakimś osobnym twardszym dysku, będzie argument, gdyby doszło do Twojej beatyfikacji.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Powatpiewam.
      Do muzeum mnie nie wzieli, to i pewnie nie beatyfikuja.
      Bebe mowi, ze jest nadzieja, ze za te wypchane zwierzeta, ktore przez dwa dni nosilam do szkoly w gigantycznych worach - przodowniczka i prymuska - afrykanska wioska uszyje mi pomnik. Wielka kaczka z pluszu.

      Sporty dzieciece to jednak duzo rodzicielskiej frustracji i to niekoniecznie wynikajacej ze zbyt wysokich oczekiwan. Chyba musze opisac, jak wygladaja lekcje mlodych wojownikow ninja :-)

      Delete
    2. Gwałtownie mi się zwizualizowało. Kaczka z pluszu przed oczyma duszy mojej. Wielka. Tylko skąd ta dusza wie, że kaczka (nie gęś) musi być zielona??? No przysięgam.

      Gorzej, ze te wypchane zwierzęta też się zwizualizowały. I nie była to półka z pluszakami,tylko sala w muzeum historii naturalnej, czytaj: zwierzęta-niegdyś-żywe.
      Kaczko, co Ty wyrabiasz???

      Delete
  7. Zimą najbardziej mnie martwi to, że gdy już uda się zapiąć wszystkie napy, rzepy i guziki, zawiązać sznurowadła i szaliki, znaleźć przód czapki i nawet trafić wszystkimi palcami w odpowiednie miejsce rękawiczki, to ZAWSZE okazuje się, że trzeba jeszcze zrobić siusiu przed wyjściem... Swego czasu podejrzewałam, że pęcherz jest w jakiś sposób podłączony do klamki w drzwiach wyjściowych. Jej naciśnięcie powoduje, że Niagara spływa do pęcherza...

    ReplyDelete
    Replies
    1. U nas czeka sie z tym efektem az wjedzie sie na hulajnodze na sam srodek skrzyzowania i krzyczy, ze dalej nie mozna bo SIIIIIIIIKU! Nie mozna, ani do przodu, ani do tylu. Siku tylko tu!

      Delete
    2. Łączę się w bólu, odkąd Kasia jest bez pieluszki to sika przed wyjściem w pełnym umundurowaniu (znaczy bez dołu :D)

      Delete
  8. Tu będę wracać w chwilach bezsilności.
    Kaczko, lewel masterrrrr!

    ReplyDelete
  9. Diagnoza: Biskwit zajada stres! Nie dość, że lód śliski jest to mama jeszcze o tym napisze...

    ReplyDelete
    Replies
    1. Lada moment Biskwit bedzie pisal o matce. Rozwoj Biskwita gwaltownie przyspieszyl, odkad Dynia poszla do szkoly :-)

      Delete
  10. Ach Kaczko droga, Ty wiesz, co pisać we właściwym momencie. Bo tym roku plan przewiduje, że będę uczyć jeździć na łyżwach Czwartego. A on - rocznik Biskwita w końcu - ma swoje zdanie i gardzi wszelkimi niebezpieczeństwami. A trójka starszych już śmiga i ... zero wdzięczności dla matki, co to podnosiła i holowała. Oni mi teraz oferują, że mnie pouczą figur!

    ReplyDelete