[248]

[25 Feb 2016]

(...)
Właśnie wróciłyśmy zza granicy.
Ja i Biskwit.
(Reszta rodziny rozsiała się gdzieś po świecie, a ponieważ w sprawę bezpośrednio zaangażowana jest Hauptcioteczka, trudno ze stuprocentową pewnością powiedzieć, gdzie są, dokąd zmierzają i czy wypuszczą ich za kaucją.)
Nasza zagranica spełniała wszystkie kryteria zagraniczności. Po pierwsze, tkwiła ZA granicą landu. Po drugie, mowa tubylców była nieodgadniona i łatwo można byłoby tam skonać z głodu uparcie domagając się pączka z dżemem, który bach! tam ma zupełnie inny kryptonim niż w całej pozostałej części Republiki.
Bawaria.
Tam, gdzie romantyka miesza się z dosadnym pragmatyzmem (vide zamek Królewny Śnieżki  ustawiony na Nowej Wieprzowej Skale).
Podróż do Bawarii wymagała trzech pociągów, jednego autobusu i  według oficjalnego rozkładu jazdy trwała około pięciu godzin. W opinii Biskwita było to natomiast parszywe i podłe czterdzieści lat błąkania się po pustyni za narodem wybranym. Tej opinii Biskwit postanowił nie zachować dla siebie.  Dzielił się nią hojnie ze współpasażerami, tym hojniej, gdy okazało się, że skończyło się Haribo, a cud ze spadającą z nieba spyżą nie uległ reaktywacji.  Jednakoż, gdy się Biskwit akustycznie wyczerpał w tym temacie to miast pogodzić się z losem, przeszedł do drugiej fazy wojny psychologicznej. Rozrzucił się po podłodze, zablokował przejście w wagonie bezwładnym ciałem (wiem, bo nadwyrężyłam się próbując podnosić) i emitował jękliwą żałość na dość deprymującej częstotliwości (odczytałam ze wzroku współpasażerów).
Na szczęście, na końcu tej podróży czekała Bebe dzierżąc w dłoniach Deutscher Sekt, dwie butelki.
Resztka przyzwoitości powstrzymała nas od odkapslowania tych butelek zębami bezpośrednio na peronie. Odkapslowałyśmy dwieście metrow dalej, w knajpce z daniami halal. (Co dopiero teraz, wydaje mi się nie na miejscu oraz stawia hipotezę, że człowiek wychowujący dwulatka nie zawsze jednak ma czas analizować opinie innych wyrażane gałkami ocznymi).
Zagięcia czasoprzestrzeni dopadły nie tylko Biskwita. U Bebe zegary chodzą do tyłu. W domu choinka, pod choinką prezenty, na podwórku śnieg, zamiast kominka - kuchenny piekarnik.  Rzekłbyś, kalendarzowy grudzień w Wisconsin, a za chwilę zza rogu wychynie świąteczna ciężarówka coca-coli.
I pączki! Pączki w tej Bawarii za grosze (pod warunkiem, że się wydedukuje, jak o nie prosić) i w tylu intrygujących odmianach, jak choćby z nadzieniem z knedli śliwkowych z makiem i sosem waniliowym (!).
Biskwita skołował ten wielki świat.
Pierwszy świadomy śnieg, pierwsze oryginalne precle (a nie piekarnicze podróbki), pierwsza przejażdżka kwintesencjalnie niemiecką przyczepką do roweru.
Biskwit chłonął nowy dom, nowe miejsce, nowych ludzi, tych dużych i małych. Biskwit wydoroślał, jak to zawsze w podróży, mniej krzyczał, więcej słuchał, rozsypał kilka kostek Rubika, obsesyjnie mył zęby, pobrał kilka lekcji rysunku i sam zakładał sobie do spania pidżamę i kalosze (!) z krokodylkiem.
W drodze powrotnej, która trwała siedem godzin (może to jednak inna strefa czasowa?), a według Biskwita osiem tysiecy siedem, doszło do kilku scysji, głównie na tle, że nie wypada tak co chwila chodzić do pociągowego klozetu, by myć ręce, szczególnie, gdy się nie jest Lady Macbeth. Nie bez znaczenia, że obsesyjne mycie rąk zmywało pracowicie przeze mnie dziergane tatuaże, a znikanie tychże było dodatkowym powodem do histerii.  (Jeśli w okolicach Sztutgartu z pociągu wyskoczyło kilku oszalałych pasażerów doprowadzonych do ostateczności amplitudą Biskwiciej erudycji, to i owszem, bardzo mi przykro, ale Wysoki Sądzie, byłam bliska pójścia w ich ślady.)
Po powrocie do domu – w Bawarii zaspy, tu Baleary –  Biskwit obiegł wszystkie pokoje, a następnie odział się w kask rowerowy, ulubiony plecak, pasiaste kalosze, odpalił w telewizorze ‘Ulicę Sezamkową’, usiadł na ukochanym rowerku i trwał tak nieruchomo w pełnej nirwanie przez trzy kwadranse.
Aż zgłodniał.
Zapytany, gdzie będzie spał wskazał swoje łóżko, w którym zdeponował: kask rowerowy, ulubiony plecak i kalosze. Telewizor i rowerek udało się wyperswadować. Nie bez trudu.

[1] możliwe, że Łabędziej, ale to już nie ten efekt, prawda?

(...)
Zminiaturyzowany tort urodzinowy kaczki wyrzebiony przez Bebe. Z nadwyżek nie zużytych przy produkcji  powstało kilkanaście innych wypieków normalnego wzrostu.


(...)
Lojalnie uprzedzam, do poniedziałku będę się narzucać. Albowiem wyprzedza mnie przemysł górniczy i sekcja chartów.


©kaczka

14 comments on "[248]"
  1. Pączki z nadzieniem z knedli z makiem zaskoczyły nawet tubylców.

    Zatękniamy! Bo się zrobiło dziwnie pusto i cicho. Grudka błąka się po wszystkich pokojach z pytajnikiem w oczach... i z dziwną nową tendencją dzierżenia spyży w dłoni.

    Oraz dodam: na podwórzu tutejszej szkoły stoi teraz cały zastęp bałwanów, jak na apelu chińskiej armii z okazji urodzin Mao.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Nasluchawszy sie opowiesci o waszej ochronce mysle, ze wewnatrz tych balwankow sa te dziateczki, ktore krzyczaly podczas porannego kregu, zamiast spiewac :-))))

      Delete
    2. Grudka wróciła dziś do domu...Ufff! Chyba tylko dlatego, że znów zasnęła z nosem w zupie i przespała przepisowe 2h.... Możliwe, że przysnęło jej się także podczas porannych ćwiczeń strun głosowych, czym uniknęła zesłania w śniegi. Wszak dla człowieka wstającego o 3 rano, 9 to samo południe.

      Delete
    3. Grudka prekursorka strajku sennego!

      Delete
  2. Kaczko, Wawrzyniec na fejsie nawet cie reklamuje i kaze glosy oddawac, wiec podejrzewam, ze wygrana masz w kieszeni. Ale! Jako staly, acz nieszczegolnie moze aktywny czytelnik, chcialam zglosic prosbe o udostepnienie niepublikowanych notek o karierze naukowej w Szwecji. To nie fair, ze Wawrzyniec przeczytal i sie chwali, a inni nie moga! Ladnie prosze :D Glos oddany tak apropo, nawet kilka razy.

    ReplyDelete
    Replies
    1. O rety! Notatki faktycznie istnieja. Odszukalam je nawet calkiem niedawno, bo potrzebowalam historii z podrozy po Islandii w zwiazku z zupelnie innym konkursem :-) Islandie zredagowalam, reszte tez musialabym, bo wbrew temu, co mowi Wawrzyniec trzeba to napisac jeszcze raz :-) Jesli organizatorzy zupelnie innego konkursu pogardza moim tekstem to obiecuje, ze pokaze go na blogu. Moze to zniecheci Czytelnikow :-)

      A za wielokrotne glosy ogromnei dziekuje! :*

      Delete
  3. Przyłączam się do szwedzkiej petycji.

    I tak myślę sobie ileż patentów na humanitarny knebel, pomysłów na tłumik,ileż rozważań na temat farmakologii w służbie społeczeństwa musieli wysnuć pasażerowie błąkający się z Wami 40lat po pustyni...

    ReplyDelete
    Replies
    1. Dla nich to byly zapewne 4000 lat pustyni i daje sobie grzywke obciac, ze nie wszystkie patenty byly humanitarne :-)))

      Na razie mamy prawie polnoc, Biskwit oglada Toma Cruisa i Cameron Dias a do tego igra z pileczka. Jesli to nie spowoduje, ze usnie jutro w pociagu, to bedzie o nas w wiadomosciach i na pierwszych stronach gazet :-)

      Delete
  4. W jednym z tomów "Autostopem przez Galaktykę" był opisany "wyłącznik do dzieci" jako wynalazek na miarę międzygalaktyczną - genialne, prawda?! :)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Bardzo.
      Tylko wiadomo, wylaczona bateria nabiera mocy i po wlaczeniu dziateczki popylaja po karniszach :-)

      Delete
  5. Zaiste, wychowywanie dwulatka to jakis kosmos. Ilez to razy bylam bliska reakcji oszalalych pasazerow! Ba, codziennie jestem :-D.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Zycie na krawedzi. Nie trzeba byc komandosem.

      Delete
  6. Echhh, też kiedyś myślałam, że to Wieprzowa skała, ale to jednak Łabędzia jest - nie tak źle z tymi romantykami Bawarczykami :)

    ReplyDelete
    Replies
    1. O właśnie! Toż to bardzo romantyczne jest, a nie świńskie. Chociaż wieprza skała w Bawarii by wcale nie dziwiła.

      Delete