[247]

[21 Feb 2016]

(...)
Organiczne, ba, naturalistyczne odłamy i radykalne ekofrakcje tutejszej pedagogiki prawdopodobnie nigdy nie przestaną mnie zaskakiwać.
Miejscowy Pałac Kultury i Nauki zaprosił dziateczki (od lat pięciu!) na nocny spacer po lesie.
Dziateczkom nakazano zabrać gorące napoje w termosach, koziki, latarki i ojców.
Ojców, nie matki.
Tym bardziej pospiesznie wciągnęłam na listę i Dynię i Norweskiego.
Przysięgam, nie miałam szczególnie złych intencji.
Nocny spacer po lesie kojarzył mi się ze smrodliwą pogadanką dydaktyczną odpękaną przy paśniku oraz wystraszeniu przez akustyczne cherubiny wszystkich wiewiórek w promieniu pięciu kilometrów.
O, jakże się myliłam!
Gdy wychodzili z domu lało jak z cebra.
Wyszli o szóstej, wrócili przed północą.
Wyglądali, jakby byli jedynymi, którym udało się jednocześnie przeżyć Blair Witch Project i piknik pod Wiszącą Skałą.
Oczy mieli wytrzeszczone bojaźnią, a odzienie splugawione moczarowym błotem.
Narracja im się rwała, ręce trzęsły i cały czas oglądali się nerwowo za siebie.
Gdy emocjonalnie odtajali – Dynia po szklance herbaty, Norweski po dwóch szklankach rumu – opowiedzieli szczegóły zajścia.
Prowadząca – żeńska odmiana Bear Gryllsa, z makijażem Rambo Ostatnia Krew, w myśliwskim, zielonym kapelutku z piórkiem, hobbystycznie parająca się polowaniami na niedźwiedzie i mamuty – na wstępie kazała im zakopać latarki, a następnie odliczyć do stu i podążyć za nią, imitującą z ostępów odgłosy godowe sowy pójdźki.
Podobno była irytująco profesjonalna w emisji audio, a na każdym drzewie – tak przynajmniej utrzymuje Norweski – siedział oryginał. Sowy były zatem w wersji stereo.
Gdy po pewnym czasie, wszyscy mniej więcej się odnaleźli, z naciskiem na mniej niźli więcej (nie wiadomo, ile osób wciąż jeszcze błąka się po ostępach, a ile pierdyknęło kontaktem z naturą o runo leśne i płacząc lub przeklinając, poszło do domu na przełaj), prowadząca zarządziła grę w chowanego. A gdy ta nie ścięła uczestnikom wystarczającej ilości krwi i maksymalnie nie poluzowała zwieraczy odbytu, to w celu wzmocnienia efektu wszystkim zawiązano oczy i kontynuowano zabawę.
To tłumaczy błoto w uszach i włosach.
Wydaje się, że zupełnie niechcący miłość do puszczy zdusiłam w zarodku.

©kaczka
21 comments on "[247]"
  1. Zaiste, zawiązywanie w nocy oczu to musi być odłam tego sławnego niemieckiego profesjonalizmu ;)

    Interesuje mnie też los zakopanych latarek. Bezlitośnie porzuciłaś ten wątek...

    ReplyDelete
    Replies
    1. Faktycznie!!! Nie rozliczyli sie z latarek (moich!) Obawiam sie, ze rodzina rosomakow czyta sobie przy nich gazetki z Tesco. Czapki tez nie mozemy sie doliczyc. (Same straty z tego obcowania z natura!)

      Delete
    2. Latarki w lesie są już passe. Teraz się chodzi ze wskaźnikiem laserowym, że już nie wspomnę o noktowizorach ;)

      Delete
    3. Noktowizor! #facepalm Ze tez sama na to nie wpadlam! :-)))

      Delete
    4. Przy wiązaniu oczu...Dynia? Noc?...zamarłam i nie mogę się docucić.

      Delete
    5. Otoz wlasnie, mowimy o Dyni... w lesie... w nocy :-) Nie o Biskwicie, ktory wilki lapie jedna reka ;-)

      Delete
  2. Wszystko dlatego, że nakazano zabrać ojców. Bo gdybyś, Kaczko, tam była...W końcu regulaminowy kozik też do czegoś służy (a zmilczałaś).

    ReplyDelete
    Replies
    1. Zmilczalam, bo brak mi danych,a boje sie drazyc :-) Ale nie przyniesli nastruganych grzybkow, ani zajeczej lapki na szczescie.
      Moze zjedli prowadzaca?!

      (Pssst! W sekrecie... byla opcja nocnej wloczegi z matkami, ale udalam, ze nie widze.)

      Delete
  3. W podobnym stylu odbywają się szkolenia w fińskiej armii, tylko ze względu na wiek rekrutów nie każą brać ojców ze sobą. No i pozwalają zachować latarkę...
    Mimo żem biolog chyba, bliższa mi jest jednak noc muzeów, a najbliższe o tych barbarzyńskich godzinach własne, ciepłe łóżko.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Biolog? Biolog! Przybij piatke!

      Nie wiem, czy wypada pytac, skad ty znasz takie prywatne szczegoly z zycia finskiej armii??!

      (Moim pierwszym skojarzeniem bylo: matko boska, zaadaptowali do lokalnych warunkow jerozolimskie, obligatoryjne szkolenia wojskowe... matka Ryfki przemyca czasem te chyba mniej sekretne szczegoly :-)

      Delete
    2. Przybijam! :)
      Siostrzenica mieszkała w Finlandii, to człek trochę wielkiego świata liznął ;)

      Obojętnie czy to fińska armia czy Mossad, na spacer krajoznawczy to nie wyglądało. No i babsztyl mógł chociaż słowiczym trelem przywoływać, to by nie było high definition dolby surround.
      Czy w lokalnej prasie piszą coś na temat błąkających się po lasach "dzikich dzieci" i przerażonych ojcach? Jakaś akcja poszukiwawcza i śmigłowce?

      Delete
  4. z coraz większym entuzjazmem czytam o braterskich metodach wychowawczych rodem z peerela chyba?
    hessosss maryja, że przedszkolaki nocą po lesie zimą???a żaden adlf tam spod łóżka nie wygląda, z wersalki nie wystaje??

    ReplyDelete
    Replies
    1. kurcze, moze jest cos na rzeczy :-)
      Przedszkolaki, dodajmy, z kozikami!

      Nie wiem, jak wyglada to w ojczyznie, ale rozbieznosc miedzy brytyjskimi a miejscowymi metodami hodowli mlodziezy jest wstrzasajaca. Tak jakby porownywac klatkowy chow kur (kazda w kasku, ze spadochronem i dodatkowo owinieta w folie babelkowa) z wolnym wybiegiem drobiu w fabryce pil mechanicznych i gilotyn.

      Delete
    2. A ja lubie to niemieckie wychowanie wedlug zdaje sie motta: daj im las nocą, a im nawet latarka nie bedzie potrzebna ;-)

      No a szczescie dziecka po wycieczce mierzy sie tu iloscia błota na spodniach (ale przeciwdeszczowych rzecz jasna ;-))) ).

      arbuz b.d.

      Delete
  5. Pałac Kultury organizował ten event? Jesteś pewna, że nie Król Olch?

    ReplyDelete
  6. Z całą pewnością można zaryzykować stwierdzenie, że jesteś fundatorką niezapomnianych wrażeń! ))

    ReplyDelete
  7. Boszszszsz.... ekhem.. bym cos napisala, ale krew mi zmrozilo... Musze odtajac! Dynia to jeszcze mloda, zapomni - ale Norweski?! Nie przejawia syndromów traumy? Obserwuj!

    ReplyDelete
  8. Proszę, pisz częściej :) Uśmiałam się bardzo, jak zwykle :) Dziękuję za dzisiejszą lekturę, dzięki Tobie może jakoś dotrwam do wieczora (ciśnienie w kosmos podnieśli mi moi uczniowie... jeszcze teraz mną trzęsie "w środku") W Polsce chów młodzieży raczej podobny do brytyjskiego :)
    Kinga

    ReplyDelete
  9. W rzeczy samej! Germańskie rozrywki przedszkolne pozostawiają trwałe ślady w psychice - syn który wyparł wszystkie możliwe wspomnienia z pobytu pod Alpami wycieczki do bauera czy w inną austriacką dzicz pamięta do dziś! I tęskni do tego survival-u.
    Anglia... dokładnie jak opisujesz Dyniu, nudaaaa, health and safety regulations, ziew.

    ReplyDelete
  10. u nas tez hasaja po ostepach, aczkolwiek nie w nocy. Hitem bylo ubieglotygodniowe zrzucenie Juniora z lesnej skarpy wraz z cialem pedagogicznym (nie wiem, kto probowalo kogo ratowac), w kazdym razie Junior przy odbieraniu identyfikowal sie li i jedynie glosem, dobiegajacym spod warstwy blota. Podobno zabawa byla fajna, aczkolwiek pozniej, przy inspekcji owej skarpy, serce mialam w gardle.

    ReplyDelete
  11. Styrana psychicznie paskudnym zapaleniem tchawicy dziecięcia z różnorakimi dolegliwościami pobocznymi i fizycznie własnym już ponadtygodniowym naprzemiennym kichaniem, kaszlaniem, gorączkowaniem zajrzałam tu na chwilę i parsknęłam śmiechem (pewnie nie powinnam, bo przeżycia jednak zahaczają o horrory). O, jak było mi to potrzebne, wiem tylko ja. Dzięki!

    ReplyDelete