[204]

[12 Sep 2015]

(...)
Podczas, gdy w poprzedniej placówce Derekcja boryka się z brakiem personelu [1] i galopującą wszawicą, w bieżącej dni mijają bez fajerwerków.
Dynia zaprzyjaźniła się z wymowną i elokwentną Iriną. Popołudnia spędzają na przedszkolnej kanapie wspólnie ‘czytając’ literaturę faktu lub beletrystykę.
Gdy z Biskwitem przychodzimy po Dynię, zawsze jakiś cherlawy pazik wyrwie się przed szereg i pobiegnie donieść, że ‘hej, Dynia [2], twoja matka przyszła’. Dynia dysponuje wachlarzem odpowiedzi poniżających posłańców, od ‘no i co z tego?’ po ‘przyszła, to poczeka’, gdzie R w 'warten' rezonuje tak ostro, jakby miało otwierać kubańskie puszki z koncentratem pomidorowym.
Pod wieszaczkiem Irina przypomina mi i utrwala podstawowe rosyjskie zwroty.
Ale obie spoglądamy na siebie podejrzliwie, gdy ja próbuję ‘kak tjebia zawut’, a Irina potrząsając bukłakiem z wodą rzecze ‘eta wodiczka’.
Rozumiem, że mój akcent nie jest pewnie carski, ale, żeby ‘wodiczka’?
Wodiczka?  (Nie było mnie na tej lekcji?)
Obie pewnie mówimy jakimś dialektem.
(Ja takim z ‘Wiesołych Kartinek’ oraz ‘Języka rosyjskiego dla klasy ósmej’.)
Biskwita fascynuje przedszkole.
Nosi za Dynią plecak jak osobisty szerpa.
Jest jak surykatka, która bardzo chciałaby się odłączyć od stada i założyć własne, ale jeszcze trochę brakuje jej odwagi.
Oddala się i wraca.
Znów odchodzi, znów wraca, za każdym razem trochę przesuwając horyzont.
I dumno, i smutno.
Biskwit na pewno nie jest mainstreamowy.
Jada bakłażany, ale z jogurtu wydłubie każdy martwy owoc.
Ciastko podda autopsji, tak, aby przypadkiem nie spożyć utopionych rodzynek.
Z literatury poważa wyłącznie trylogię o Bincie oraz ‘O mężczyźnie, który pomylił żonę z kapeluszem’.
W Bincie chodzi głównie o Babo, który puszcza bąki i o Ajszę, która zdaje się, po prostu jest fajna.
W książce Sacksa chodzi natomiast o to, aby nanosić poprawki.
Długopisem.
Od wczoraj obie dzieciny lansują się na Północy Europy.
Zabrały ze sobą kredki.
Bryggen zajaśnieje wszystkimi kolorami tęczy dostępnymi w opakowaniu dwudziestu czterech, ekologiczno-ergonomicznych akwareli dla praworęcznych.

[1] W pierwszym tygodniu nowego roku szkolnego wymówiło Dyrekcji trzech przedstawicieli ciała pedagogicznego.
[2] Dynię znają wszyscy, ona nie pamięta żadnego imienia.

(...)
Okazuje się, że gdy nie ma w domu dzieci, można bezkarnie rozwijać cukierki z szeleszczących papierków, bez obawy, że ktoś nagle wyrośnie obok ciebie pytając: ‘A co jesz? Też chcę!’.
Anarchia.
Kompletna anarchia.


©kaczka
19 comments on "[204]"
  1. W sensie, ze naprawde sama?
    A dzieci na Kole Podbiegunowym?
    Na jak dlugo?

    arbuz

    ReplyDelete
    Replies
    1. Tydzien! Dasz wiare?
      Rozwijam te cukierki, a tylko echo mi odpowiada!

      Delete
  2. Replies
    1. O rety, jakie to trudne. Ciagle jeszcze robie rozne rzeczy na czas i musze sie przywolywac do porzadku :-)

      Delete
    2. Ja, jak pojechałam sama na kilka dni do Berlina, to koło 15.30-16 zaczynałam się mocno niepokoić. Mimo, że nie było powodów. Jakiś czas mi zajęło zrozumienie, że to mój organizm wola "jedź po dzieci! jedź po dzieci." ;)

      Delete
    3. Z coraz mniejsza czestotliwoscia, ale przynajmniej dwa razy dziennie 'a gdzie sa dzieci?' (i serce w gardle, arytmia, tachykardia, lomot przedsionkow, plaska linia, piiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiii... zgon, zmartwychwstanie, plask w czolo :-)

      Delete
  3. Zabrałaś Dynię i...wszy...rejterada... Placówka najwyraźniej podupada Przypadek?

    ReplyDelete
    Replies
    1. Plagi egipskie!
      Wszy podobniez jak czolgi. Cieszy mnie zatem, ze Dynia chwilowo pozbawiona fizycznego kontaktu z Lukaszkiem, Londonem i Ryfka :-)

      Delete
  4. Ostatnio usłyszałam, że początek życia dla ateisty to moment, w którym dzieci się wyprowadzą i odejdzie ostatni pies Jestem właśnie w takim momencie, dlatego wiem co czujesz:-) Zostawiam ciasto na stole i nic..nikt nawet nie poliże, nie wsadzi tam palca, nie zostawi siersći. Nie muszę barykadować lodówki przed młodocianymi-nienażartymi, mogę wyłożyć cukierkami drogę od ulubionego fotela. Ba! Ja nawet mogę wreszcie korzystać ze swojego ulubionego fotela bez staczania o to walki z psami, mogę wracać do domu po trzech dniach jak mnie najdzie fantazja. Jest fajnie, chociaż dziwnie. Taka wolność:-)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Dziwnie, fajnie, cicho.
      A gdy wroca to beda kompletnie inne, chociaz niby te same.
      ... i poszla nalac sobie alkoholu...

      Delete
  5. Wodiczka - potwierdzam.
    U naszej małej sąsiadki nawet w wersji "biczka". Dobrze, że mam tłumacza na miejscu, inaczej poczułabym się obrażona ;)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Czyli jednak opuscilam te lekcje :-)
      A teraz pokwicze sobie nad biczka!

      Delete
  6. Ja się ostatnio haniebnie przekonałam,że nawet jak już dzieci nie ma w domu,to jeszcze jest piesi sprawa się rypła.Znaczy suka,wredna,okazało się,kiedy wywlokła z pod łóżka bliżej niesprecyzowaną ilość opakowań po słodyczach.A JA nie jem przecież słodyczy9publicznie).

    ReplyDelete
    Replies
    1. Nikomu nie mozna ufac :-) Psia (!) krew, nikomu!

      Delete
  7. Znam to - jadłam potajemnie czekoladę i za chwilę słyszałam: "co tak pachnie, co masz w buzi?!":)

    ReplyDelete
  8. Dziecię (2,5 letnia dziewczynka) jedzie w foteliku, plecami do matki. Czyli dość blisko. Potajemnie wcinam herbatniki Bebe, bo wiadomo - usłyszy, mniej dla mnie i po co się potem przy obiedzie z taką handryczyć? A przy trzecim słyszę. "Mamo, ja tak się zastanawiam... Co ty tak chrupiesz i chrupiesz?".

    ReplyDelete
    Replies
    1. Anonimie, Dago,
      Te dzieci maja jakies sensory, osme zmysly.
      Dynia, ktora nie slyszy apeli o posprzatanie zabawek, nawet, gdy emitowane sa prosto w jej ucho, doskonale slyszy, gdy otwiera sie lodowke, nawet, gdy ma glowe pod woda, w wannie, na drugim koncu mieszkania. Biskwit natomiast podchodzi do sprawy zupelnie inaczej. Biskwit nie czeka. Biskwit sie wlamuje.

      Delete
  9. A co jesz :DDD Kaczko, kocham Cię za te obrazy codziennego życia :D

    ReplyDelete